Postanowiłam zawieźć kwiaty na grób Janusza i zapalić znicz. Wymyśliłam, że pod doniczkę z kwiatem włożę w małym foliowym woreczku list, tak żeby nie zamókł, ale jednak wystawał i rzucał się w oczy. W ten sposób nawiążę kontakt z matką Janusza, którą straciłam z oczu jakieś ćwierć wieku temu. W tamtym czasie sama chciałam zerwać kontakt, za bardzo wiązał mnie z rzeczywistością, od której pragnęłam uciec.
Ale potem, lata później, gdy dowiedziałam się, że Joanna zmieniła mieszkanie, że jej dawny domowy numer telefonu już nie istnieje, a ja nigdy nie znałam numeru komórki, gdy doszło do mnie, że utraciłam na dobre wszystko, co jeszcze mogło jakoś wiązać mnie ze starymi czasami, zrobiło mi się żal.
Czyniłam sobie wyrzuty, obwiniałam się
Jak mogłam całkowicie odciąć się od istotnego fragmentu życia, a do tego niechybnie zranić kobietę, która po śmierci syna pokochała mnie jak własne dziecko. Tak to z Joanną było. Janusz umarł nagle i tragicznie, utopił się podczas naszych pierwszych małżeńskich wakacji. Właściwie były one odłożoną w czasie podróżą poślubną.
Utonął, mogłabym rzec: na moich oczach, gdyby nie to, że zwróciłam je w innym kierunku, zajmując się ratowaniem niedoszłego topielca. Wszystko stało się tak niespodziewanie i działo tak szybko – Janusz wyciągnął go z wody, dzieciaka niemal, ja zajęłam się reanimacją, a mój mąż… Po prostu zniknął i długie chwile minęły, zanim ktokolwiek to zauważył.
Nie mogłam pomóc Januszowi, bo ratowałam kogoś innego, lecz długo jeszcze hodowałam w sobie poczucie winy. Nie umiałam spojrzeć w zapłakane oczy Joanny, która na dodatek niewiele wcześniej została wdową. Byłam jedynym w miarę świadomym świadkiem zdarzeń, ale nie potrafiłam ich wyjaśnić. A już na pewno nie kobiecie, której jedynym celem życia było zawsze służenie swojemu mężczyźnie.
„Dlaczego Januszek nie włożył czapki?” – pytała mnie z pretensją niejednej zimy, kiedy jeszcze nawet nie byliśmy małżeństwem, a jedynie „chodziliśmy” ze sobą. „Trzeba jego spytać” – odpowiadałam, próbując się roześmiać. „To, jak jest facet ubrany, najlepiej świadczy o zaangażowaniu kobiety”. Tego typu złotych myśli trzymała w rękawie wiele.
I gdy po jakimś czasie wpadłam w wir nowych kontaktów, gdy zaczęłam z mozołem tkać swój los na nowo, teściowa była ostatnią osobą, której umiałabym się do tego przyznać.
Czułam się zdrajczynią, dlatego wolałam zniknąć
Dopiero dużo później zrozumiałam, że zupełnie niepotrzebnie, że konieczność ułożenia sobie życia na nowo w moim wieku była po prostu naturalna. W drugiej połowie października kupiłam przepiękną różę. List napisałam starannie, ogólnikowo, chciałam osiągnąć styl naturalny, nie nazbyt obojętny, ale też pozbawiony tonu kajania się.
Droga Joanno, to ja, Małgosia, Twoja była synowa. Czy mogłybyśmy się spotkać? Tyle lat minęło, a ja wciąż myślę, pamiętam o Tobie, nawet jeśli wydawało się inaczej. Gdybyś miała ochotę porozmawiać, zadzwoń proszę na numer… Czekam.
Tak długo nie potrzebowałam od niej żadnej wieści, ale kiedy już koperta spoczęła pod kwiatkiem, ogarnęła mnie ekscytacja. Sprawdzałam telefon niemal co pół godziny, a gdy raz zobaczyłam na ekraniku nieznany numer, ledwie wydobyłam z siebie głos, ale to nie dzwoniła ona. Miałam świadomość, że Joanna może przyjść na grób dopiero z końcem miesiąca i właśnie wtedy znaleźć list, że po przeprowadzce kilkanaście lat temu (z relacji jej sąsiadki wiedziałam, gdzie mniej więcej mieszka, choć bardzo niedokładnie) ma daleko na cmentarz, a być może nie jest już sprawna.
Ma ponad siedemdziesiąt lat – może ktoś ją musi przywieźć? Może w ogóle nie wychodzi z domu albo mieszka w jakimś ośrodku i nie wolno jej się oddalać? Grób, na którym nie byłam przez lata emigracji, zrobił na mnie wrażenie zadbanego, ale przecież może się nim opiekować kto inny, z dalszej rodziny. Czy taki ktoś przekaże list? Równie dobrze może go wrzucić do najbliższego kosza na śmieci. Albo włożyć do kieszeni i zapomnieć na długie tygodnie. Potem i tak wyrzucić. Nie doczekałam się odpowiedzi.
Zdecydowałam, że wybiorę się na cmentarz we Wszystkich Świętych, siądę na ławeczce przed grobem i będę czekać, obserwować. W końcu jeśli nie sama Joanna, to zjawi się ktoś, kto mi coś powie. Ale cmentarze zamknęli - to był 2020, okres szczytu pandemii. Pojechałam w pierwszy dzień po ich otwarciu. Róża, którą zostawiłam, wciąż płonęła jesiennym blaskiem, oprócz niej stał jeszcze inny kwiat i znicze, a mojego listu pod doniczką nie było. Kto go zabrał?
Moim planom dopisała pogoda, wyjątkowo ciepła, więc wcale nie marznąc, mogłam siedzieć na ławce i rozmyślać. Nigdy nie spędziłam przed grobem Janusza tak wiele czasu i dawno nie skupiłam się na wspomnieniach aż tak mocno, by obrazy i emocje nabrały masy, ciężaru. Przez lata to były rozproszone, ulotne wrażenia przybierające postać kłębów, a potem już ledwie leciutkich kłębków mgły. I oto teraz nagle sięgnęłam do wspomnień jak do pokładów węgla, moja świadomość niczym kilof odrąbywała kolejne kawały kruszcu.
Daleka przeszłość, która tak długo wydawała mi się równie martwa jak pierwszy mąż, podczas tych kilku godzin na cmentarzu całkowicie mnie wypełniła i ożyła we mnie. Byliśmy znowu razem na jachcie, Janusz pokazywał mi, jak wiązać liny, widziałam z bliska jego smukłe ręce i okoloną brodą twarz. To znów tańczyliśmy wtuleni w siebie na jakiejś studenckiej imprezie, cała scenografia znikła, pozostało ciepło jego ciała, rytm muzyki, harmonia wspólnych ruchów. Urządzaliśmy nasze mieszkanko, brodząc w chaosie książek – gdzie którą ułożyć?
W oknie powiewała pomarańczowa zasłonka, przed oczami miałam jej kolor i fakturę, to, jak filtrowała światło na ścianie o poranku, gdy leżeliśmy spleceni nogami w naszym ciasnym łóżku. A następnie stało się coś dziwnego – moje wspomnienia zaczęły mieszać się, plątać, mylić.
Miejsce Janusza zajął Adam, jego twarz, oczy, ciało
Zatopiłam się w tym, co pozostało we mnie z drugiego związku, też skończonego. Straciłam kontakt z rzeczywistością, nie patrzyłam na zegarek, komórka w torebce milczała dyskretnie. Dookoła ludzie kręcili się jak szeleszcząca szarańcza, ale nie zwracałam na nich uwagi. Czułam się bardzo dziwnie, spędzając w Polsce pierwszą jesień od lat, do tego samotnie. Przyzwyczaiłam się do życia w ciepłym klimacie pozbawionym właściwie pór roku, więc erupcja złota mnie zaskoczyła.
Chodziłam jak ogłupiała po parkach, zachwycając się tym na nowo odkrytym cudem natury. Ale piękno przeżywane w samotności nie jest tym, czym mogłoby u boku kochanego człowieka. Mój drugi mąż Adam odszedł ode mnie kilka lat temu. Mimo że poważnie zraniona, pogodziłam się z jego decyzją. Co innego mogłam zrobić? Wciąż mi go jednak bardzo brakowało, ból nie przemijał. Próbowałam nawiązać kontakt z dawnymi znajomymi, nic z tego nie wyszło. Więzi pękły.
Do tego pandemia i wzajemne unikanie się, maski, dystans i tak dalej. Nieliczne spotkania nudziły mnie, męczyły. Wiedziałam, że spotkanie z eksteściową byłoby inne, bardziej znaczące, wierzyłam, że nić między nami nie zerwała się, a nasza rozmowa byłaby przynajmniej spłatą mojego względem niej długu. Dlatego tak czekałam. Gdzie jesteś, Joanno – pytałam próżnię.
Przy grobie Janusza nikt się tego dnia nie pojawił
W końcu zaczęłam dygotać. Najwyższa pora, by iść. Chwilę jeszcze wpatrywałam się w zdjęcie na grobie, a szczególnie w te świetliste oczy, które jeszcze chwilę wcześniej widziałam w swoich wizjach jak żywe. Janusz, tak bardzo tęsknię za tobą – wyrwało mi się gdzieś z samego środka, ból był rozdzierający – dlaczego, dlaczego to tak? I dlaczego znów jestem sama? Zrezygnowana powlokłam się w stronę bramy. Czułam się tak wyczerpana, że ledwo dojechałam do domu.
Do domu? Wynajętego mieszkania, w którym wszystko było dla mnie obce. Jeszcze nie znałam do końca swoich planów, jeszcze nie byłam ich pewna… Telefon zadzwonił jeszcze w nocy. Odebrałam po omacku.
– Witaj, Małgosiu.
Trudno mi było uwierzyć, ale słuch nie mógł mnie mylić.
– Witaj…
– Co u ciebie? Jak tam w Polsce?
– Tego jeszcze nie wiem – przyznałam. – Próbuję się tu odnaleźć. Zakotwiczyć w miejscu i w czasie.
– Mogę ci w tym jakoś pomóc?
– Ty? Ty? Niby jak? – roześmiałam się nieprzyjemnie, szyderczo.
– Jeśli chcesz zostać – przyjadę do ciebie. Jeśli nie, wracaj tutaj, zanim znów zamkną granice. Wiesz, jak łatwo kupić teraz bilet? Można z dnia na dzień, właśnie się dowiedziałem.
– I cóż cię tak przypiliło? To trochę zaskakujący pomysł, przyznasz.
– Nie wiem. Serio, sam się czuję zaskoczony. Poczułem to tak nagle, tak – wybacz, jakkolwiek to zabrzmi – niespodziewanie: że ciebie tylko jedną w życiu kocham. To była straszna, straszna pomyłka to moje odejście. Głupio zrobiłem i nagle pojąłem to w całej oczywistości. Chcę, żebyś mi wybaczyła, żebyśmy znowu byli razem. Wiem, że to głupio brzmi. Ale jestem pewien swoich uczuć jak może nawet nigdy dotąd.
Czy ja jeszcze śpię? Śnię? Odbiło mu, upił się, żartuje głupio i okrutnie? Nie żartował, nie upił się. Trzy dni później wyjechałam po niego na lotnisko. Odwiedziliśmy razem Joannę. Tak, odezwała się wreszcie. Zadzwoniła kilka godzin po Adamie.
– U mnie wszystko w porządku, jestem względnie zdrowa, mieszkam sama. Wybacz, że nie dzwoniłam od razu, ale wiesz, musiałam trochę nad tym pomyśleć. Rozumiesz? To nie była dla mnie łatwa decyzja, czy aby na pewno chcę cię jeszcze widzieć. Ale teraz już to wiem.
Powitała nas promiennym uśmiechem i chyba polubiła Adama. Janusz – spojrzałam na zdjęcie młodego przystojnego mężczyzny, stało w widocznym miejscu na komodzie. Janusz, czy to ty? Czy to, że tu jestem, i z Adamem, to twoje dzieło? Wzruszyłam w duchu ramionami. A jednak szepnęłam bezgłośnie: dziękuję.
Czytaj także:
Przeprowadzka na wieś z marzenia stała się traumą. Wszystko przez sąsiadów
Kiepski kontakt z matką zrujnował mi samoocenę. Zawsze słyszałam, że się nie nadaję
Mój mąż jest dobry i wierny. Ale... zapomniał zupełnie, że jestem kobietą