Z życia wzięte - samotna kobieta zmienia swoje życie dzięki dawnemu hobby

Smutna kobieta w wieku 50-60 lat fot. Adobe Stock
„Mam na imię Krystyna, lat 60, choć czuję się na 80. Kłopotów ze zdrowiem nie ma końca – ucisk w klatce piersiowej, kołatanie serca, bóle żołądka. Nic, tylko biegam od lekarza do lekarza i zbieram recepty na kolejne pigułki. Diagnoza? Życie”. Jedno wydarzenie odmieniło jednak jej los...
/ 20.04.2018 13:21
Smutna kobieta w wieku 50-60 lat fot. Adobe Stock

„Byłam pogodzona z losem, a właściwie z tym, że już nic mnie nie czeka. Tylko wegetacja. I nagle zdarzył się cud!”
Historia z życia wzięta nadesłana przez Krystynę.

Mam na imię Krystyna, lat 61, choć od kilku miesięcy czuję się na 80. Kłopotów ze zdrowiem nie ma końca – ucisk w klatce piersiowej, kołatanie serca, bóle żołądka. Nic, tylko biegam od lekarza do lekarza i zbieram recepty na kolejne pigułki. Diagnoza? Życie. Ot, tak już mam, tak mieć będę, proszek pomoże, dziesięć proszków pomoże bardziej. A że coś przy okazji zepsują? Na to też znajdzie się jakaś tabletka.

„Wychowałam syna na nieodpowiedzialnego dziecioroba.” Przeczytajcie historię Marii...

Mąż umarł pięć lat temu, córki zalatane, czasami wpadną, coś pomogą, zjedzą obiad, ale nie dłużej niż na chwilę, bo wzywają je obowiązki. Rozumiem, pamiętam, jak wyglądało życie przed emeryturą, z dziećmi na głowie i mężem do oporządzenia. A teraz? Cały dzień nic. Zakupy – małe, żeby był powód iść do sklepu nazajutrz. Sprzątanie, lekarz, serial w telewizji, audycja w radiu, sprawdzić program telewizyjny na jutro, i sen. Cóż, sen to może za dużo powiedziane. Bardziej przewracanie się w łóżku i słuchanie natrętnych myśli. Te z kolei powtarzałam sąsiadce Jance, gdy wpadała rano na chwilę, by razem pozrzędzić na życie. No bo co innego nam zostało.

W stosunku do przedmiotów nie byłam sentymentalna. Nie wyrzuciłam tych gazet nie dlatego, że przypominały męża, ale że mi się po prostu nie chciało

– Twoje córy przynajmniej mieszkają w tym samym mieście – dziś znów żaliła się Janka.
– Moja wyjechała i próbuje mnie uczyć tego Skype'a. Niedoczekanie. Wtedy to już nigdy bym jej nie zobaczyła na żywo.
Kiwałam tylko głową, popijając kawę. Zaraz miała przyjść jej kolej na kiwanie, a ja już układałam w myślach listę zażaleń, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
– Pewnie listonosz – powiedziałam i poszłam otworzyć.
Na progu zobaczyłam jednak nie listonosza, a trójkę harcerzy.
– Dzień dobry pani, jestem Asia, a to Marek i Kamil. Zbieramy pieniądze na obóz, wynosząc i segregując różne graty – przywitała mnie z uśmiechem dziewczynka, na oko czternastoletnia. – Chcielibyśmy spytać, czy ma pani może jakieś stare butelki, ubrania albo makulaturę, których chce się pani pozbyć.
– Coś powinnam mieć – odwzajemniłam uśmiech. – Tylko, hm… – zamyśliłam się na chwilę. Mąż zbierał kiedyś różne gazety i chomikował każdy numer. Czy ja to wyrzuciłam? Chyba nie. – Muszę pogrzebać. Wejdziecie na moment?
Janka przyczłapała do przedpokoju.
– Harcerze?
– Poszukam im starych gazet – powiedziałam. – Zbierają makulaturę. Masz coś?
Pokręciła głową.
– To ja idę, wy sobie szukajcie. Może wpadnę wieczorkiem z pączkiem.

Stare hobby - nowe życie!

Gdy za Janką zatrzasnęły się drzwi, przypomniało mi się, gdzie są te wszystkie starocie. Ruszyłam w kierunku małego pokoju i machnęłam na dzieciaki ręką, żeby poszły za mną. Do wielkiej szafy zaglądałam tak rzadko, że praktycznie zapomniałam o jej istnieniu – była jak tapeta na ścianie. Otworzyłam skrzypiące drzwiczki i zaprosiłam harcerzy do przeglądania i wyciągania, ile im się podoba. W stosunku do przedmiotów nie byłam sentymentalna. Nie wyrzuciłam tych gazet nie dlatego, że przypominały męża, ale że mi się po prostu nie chciało. Zdjęcia to zupełnie inna bajka. W każdym pokoju była przynajmniej jedna fotografia Gieńka. Z lat dawnych i tych, które pamiętałam, jakby były wczoraj.

Przez jego paranoję zmarło dziecko mojej kuzynki...

Chłopcy wyciągali z przepastnych głębin szafy gazety i układali je w kupki na podłodze, ale uwagę Asi przyciągnęły fotografie wiszące na ścianie.
– To prawdziwe zdjęcia czy wydruki? – spytała.
Uśmiechnęłam się.
– Prawdziwe – powiedziałam. – Wszystkie ja zrobiłam.
Asia uniosła brwi.
– Bardzo fajne. Dużo ich pani ma?
– Całe albumy. To było moje wielkie hobby.
– W kolorze też?
Tu musiałam zaprzeczyć. Skończyłam fotografować, zanim w Polsce kolorowe klisze stały się ogólnie dostępne i na każdą kieszeń. Kiedy pojawiły się aparaty cyfrowe, jakoś się nie mogłam do nich przekonać. Gieniek miał komórkę, ale to jak robić zdjęcia ziemniakiem. Cytując mojego wnuka.
– Dlaczego pani przestała, skoro tak to lubiła? – spytała mnie harcerka.
– Praca, dzieci, obowiązki. Nie miałam ani czasu, ani siły na bieganie po mieście i szukanie widoków – odparłam, w zamyśleniu patrząc na fotografie.
To były świetne czasy. Późniejsze lata też były dobre, jednak ta młodzieńcza wolność… No i to niezwykłe uczucie oddawania się swojej pasji –w żyły wlewała się czysta energia i dusza chciała śpiewać. Kiedy ostatni raz moja dusza śpiewała? Nie pamiętałam. To smutne.
– Aha… – Asia zamyśliła się. – A może chciałaby pani przyjść do nas do klubu i zrobić nam zdjęcia na stronę?
Co? Czy ja dobrze słyszę?
– Przecież macie komórki, każdy teraz robi zdjęcia.
– Niby tak, ale pani fotografie są jakieś takie… bardziej. Nie wiem, ciekawsze, żywsze… Chociaż czarno-białe. To co my robimy zawsze wygląda tak samo.

Wśród gratów był tam też nasz stary aparat. Chyba nawet ten sam, którym zrobiłam zdjęcia, które zwróciły uwagę harcerki

Szafa z gazetami nie była jedynym schowkiem wypełnionym starymi rzeczami. W tapczanie Gieniek chował różny sprzęt na wszelki wypadek. Wśród gratów był tam też nasz stary aparat. Chyba nawet ten sam, którym zrobiłam zdjęcia, które zwróciły uwagę Asi.
Zgodziłam się pomóc harcerzom. Nie wiedziałam nawet czemu – może dlatego, że łatwiej było się zgodzić, niż szukać wymówki. No i kiedy dziewczynka patrzyła na mnie prosząco, jakoś po prostu nie wypadało powiedzieć nie. Następnego dnia jednak żałowałam tej decyzji. Teraz musiałam pojechać do centrum, kupić klisze, potem szukać tego ich klubu… No, ale obietnica to obietnica. Poza tym, co innego miałam do roboty?

„Moja dusza wreszcie się obudziła!”

Centrum mocno się zmieniło. Dopiero idąc w kierunku sklepu fotograficznego zorientowałam się, że nie byłam tutaj od śmierci Gieńka. Sklep był blisko przystanku, więc w drodze powrotnej poszłam pozwiedzać. Chciałam zobaczyć, co jeszcze porobili. Zza dachu znajomego bloku wyglądała budowa, przy chodniku postawili kamienne kwietniki, nowe kosze na śmieci. Przystanek też był trudny do poznania z nową wiatą. Wszystko nowe, zdumiewające. Niemal w transie dojechałam do klubu harcerzy. A tam hałas, śmiech, życie. Dzieciaki, które gościłam, podbiegły do mnie, by zaprowadzić mnie do sali, gdzie miałam zrobić im zdjęcia. Po drodze pokazywali mi różne prace i dyplomy, którymi obwieszone były ściany klubu.

– To pani Krysia – przedstawił mnie jeden z chłopców ich drużynowemu.
Młody mężczyzna przywitał mnie i przedstawił plan działania. Gdy dwie godziny później wychodziłam z klubu po sesji, w głowie nadal rozbrzmiewały mi fragmenty rozmów i opowieści.
Następnego dnia pojechałam wywołać film. Widok świeżo wywołanych zdjęć i ich faktura pod palcami, świecący, lekko lepki papier, wszystko to przywołało we mnie taką masę wspomnień, że przez chwilę stałam przy ladzie jak zaczarowana. Dopiero dzwoneczek przy drzwiach obwieszczający nowego klienta przywrócił mnie do rzeczywistości. W tym momencie wiedziałam już, że to nie koniec mojego życia, a początek. Bakcyl z dawnych lat powrócił. W żyłach szybciej krążyła krew, a moja dusza się wreszcie obudziła.

Okazało się, że ma depresję

Kupiłam kartę miejską i zaczęłam jeździć tu i tam. Najpierw fotografowałam zmiany w mieście, a gdy nakarmiłam nostalgię, skupiłam się na naturze. Godzinami w parku obserwowałam ptaki, czekałam na wiewiórki, a najbardziej ucieszył mnie jeż, który podszedł blisko, bliziutko, jakby chciał zapytać, czy nie zrobiłabym mu portretu. Zrobiłam.
Nie wiem, kiedy się zorientowałam, że już nie mam kołatań serca, że żołądek mnie nie boli, ustąpiły duszności i wieczorne lęki. Może wtedy, gdy przez kilka dni nie brałam leków, bo byłam zbyt zajęta, by o nich pamiętać, i nic się nie stało. Pomyślałam wtedy, że to pewnie ruch i świeże powietrze. Ale gdy poszłam do przychodni, by spytać moją doktor, czy rzeczywiście mogę odstawić niektóre leki, ta wysłała mnie do psychologa.

I wiecie, co się okazało? Nigdy wcześniej nie przyszłoby mi do głowy, że te wszystkie dolegliwości, które uznawałam za objawy starości, były ukrytą depresją!
– Nie zdajemy sobie z niej sprawy, a potrafi nas bardziej umęczyć niż grypa – usłyszałam od lekarza. – Czasem dopada ludzi młodych, niezadowolonych ze swojego życia, ale przeważnie tych, którzy nagle tracą napęd. Na przykład emerytów. Dzieci odchowane, brak obowiązków. Jeśli nie znajdzie się jakieś zajęcie, pasja, organizm panikuje. Pojawiają się duszności, lęki, bóle żołądka, bezsenność.
Zgadzało się. Czyli miałam depresję. Gdy zmieniłam swój sposób życia, odpuściła. W końcu moje śniadanie zaczęło składać się w większej części z jedzenia, a proszki mogły wyglądać co najwyżej na deser.

Więcej historii z życia wziętych znajdziecie w magazynie „Okruchy życia” - polecamy!

 

Polecamy też inne prawdziwe historie:

Urodziłam dziecko na prośbę męża. Nie umiałam być dobrą matką
 

Nie pozwolę odebrać sobie syna!

Redakcja poleca

REKLAMA