- Beata! Beata! Beata! – zwróciła na mnie uwagę dopiero za trzecim razem. Trajkotała z mężem jednej z naszych pacjentek, nie zważając na to, co się dzieje na oddziale. A działo się sporo, jak każdego dnia. I akurat teraz potrzebowałam jej pomocy. W końcu do mnie podeszła. – Nie słyszysz, jak cię wołam?
– Słyszałam, ale musiałam porozmawiać…
– Mam nadzieję, że o zdrowiu jego żony.
– No tak. A o co chodzi? Coś mam zrobić? – zapytała, żeby zmienić temat. Pewnie bała się, że znów ją ochrzanię, bo za dużo czasu poświęca na rozmowy z bliskimi pacjentek. Zwłaszcza z facetami.
– Idź pod trójkę. Trzeba zmienić wenflon.
– Okej.
– A potem wracaj do dyżurki. Będziesz mi potrzebna.
– Jasne.
– Tylko bardzo cię proszę, nie zagadaj się z kimś po drodze!
Pielęgniarka podrywa mężów pacjentek
Coraz bardziej działała mi na nerwy. Na początku – gdy przyszła do nas do pracy – wydawała się miła i pomocna, ale z upływem czasu zaczęła przekraczać granice dobrego smaku i zawodowej przyzwoitości. To była młoda dziewczyna, dopiero po szkole. Niewysoka, z idealnymi proporcjami i zalotnym spojrzeniem. Samotna i atrakcyjna – z tych, które wiedzą, że przyciągają uwagę mężczyzn. I które najchętniej ustawiłyby się w życiu poprzez małżeństwo…
Nieraz nakryłam ją na flircie z lekarzami, ale mąciła też w głowie krewnym pacjentek. Czasem to był syn, a czasem i mąż… Zdarzali się tacy, którym rodzinna tragedia wcale nie przeszkadzała w dwuznacznych pogaduchach.
Wydawało się, że jej skłonność do flirtowania zmalała. Takie miałam wrażenie. A ona po prostu uczyła się robić to dyskretniej. No i uśpiła moją czujność. Po to, by w końcu wykręcić taki numer!
– Znowu pan dzisiaj przyszedł do żony? Pan się tak o nią troszczy… – usłyszałam pewnego razu, jak Beata zagaduje młodego faceta.
– Staram się… – odpowiedział tamten.
– Co ma zrobić dziewczyna, żeby znaleźć sobie takiego mężczyznę? Niech mi pan poradzi. Bo ja szukam, szukam i nie mogę znaleźć.
– Wie pani, to by była dłuższa rozmowa…
Nie wytrzymałam i wyszłam z sali. Speszyli się wtedy oboje. Nasza gwiazda zaczęła się kręcić w kółko w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia, a on zwiał do żony. Wtedy pierwszy raz zwróciłam jej uwagę. Wytłumaczyłam, że nie będę tolerowała takiego zachowania.
Stała przede mną i uśmiechała się idiotycznie, jakbym mówiła coś zabawnego. To była jej najczęstsza reakcja. Obracała wszystko w żart. Wydawało jej się, że jestem naiwna i dam się zwieść tym jej uśmieszkom. Chciała mnie w ten nieudolny sposób przekonać, że ma dobre intencje i oskarżenia o flirt są nieporozumieniem. Udawała głupią.
– Oj, przecież ja tylko tak sobie. Dla zabawy… – próbowała kokietować. Fanatycznie wierzyła w swój urok osobisty.
– Mnie to nie bawi! Rozumiesz?
Przytaknęła. No i niby poskutkowało. Trochę się pohamowała. Skupiła się bardziej na pracy, rzadziej i dyskretniej flirtowała. Ale wciąż przyłapywałam ją na dwuznacznych rozmowach. Nie tak oczywistych, jak ta pierwsza, ale jednak niezupełnie zawodowych.
Związała się z mężem chorej na raka
Zwlekałam jednak z ostatecznym rozwiązaniem. Nie lubię zwalniać. Jestem twarda baba, ale dbam o swój zespół. Wyrzucenie z pracy to ostateczność. Ograniczyłam się więc do tego, że jeszcze kilka razy zwróciłam jej uwagę. Po każdej takiej rozmowie wydawało się, że jej skłonność do flirtowania zmalała. Takie miałam wrażenie. A ona po prostu uczyła się robić to dyskretniej. No i uśpiła moją czujność. Po to, by w końcu wykręcić taki numer!
Pewnego razu, gdy szłam rano do pracy, zobaczyłam, że Beata wysiada z dobrego samochodu i całuje się z kierowcą na pożegnanie. Przystanęłam, zerknęłam i pomyślałam, że w końcu znalazła sobie faceta. Że się nareszcie ogarnie. Skupi na związku i przestanie narażać na szwank dobre imię pielęgniarek w tym szpitalu. Podzieliłam się tą refleksją z koleżankami.
– Dziewczyny, dobra wiadomość! Beata sobie faceta namierzyła. Widziałam ją dzisiaj na parkingu. Odwiózł ją jakiś przystojniak, z którym całkiem odważnie się żegnała. Chyba się w końcu uspokoi… – powiedziałam, a one popatrzyły tylko po sobie i milczały. – No co jest, dziewuszki? Nie plotkujemy? – uśmiechnęłam się.
Dalej nic. Patrzyły na siebie, jakby szukały tej, która zacznie. Zawsze tak robiły, gdy miały mi do powiedzenia coś niewygodnego. Domyśliłam się, co to może być, więc skoczyło mi ciśnienie.
– Tylko mi nie mówcie, że ja tego faceta powinnam znać.
– To jest mąż kobiety, która u nas leżała…
– odpowiedziała Irenka, najodważniejsza z całej grupy. Dojrzała mężatka, którą chyba najbardziej irytowały zagrania naszej Beaty.
– Której?
– Już jej u nas nie ma. Zrobili jej badania i zabrali na onkologię…
– O matko jedyna! I Beata tego faceta, jej męża, tutaj poznała?!
– No tak. Widziałyśmy, jak go bajeruje…
– Szlag by to trafił! – wkurzyłam się nie na żarty. – Czemu nic nie mówiłyście?!
– Nie chciałyśmy donosić…
– A trzeba było!
„Zwolniłam Beatę, ale za późno...”
Tym razem nie mogłam tego zlekceważyć. Znalazłam Beatę na oddziale, wzięłam do siebie i gruntowanie przepytałam. Nie miała wyjścia, przyznała się, że to mąż pacjentki. Skupiła się jednak na tym, że tę kobietę od nas przenieśli. Zaklinała się, że dopóki była naszą pacjentką, ona „ukrywała swoje uczucia”. Dokładnie tak mi powiedziała, cholera jedna!
Miałam ochotę wygarnąć jej, co o tym myślę, kim dla mnie jest. Ale musiałam się powstrzymać. W końcu byłam jej przełożoną. Zamiast tego postawiłam jej ultimatum – kazałam zwolnić się za porozumieniem stron.
Zagroziłam, że jeśli będzie się upierać, by u nas zostać, załatwię jej dyscyplinarkę. Na tyle sobie pozwoliłam. I muszę przyznać, że jej mina sprawiła mi trochę satysfakcji. Była wściekła i zdziwiona. Pewnie pomyślała sobie, że się na nią uwzięłam. Że się czepiam.
– Ale co ja takiego zrobiłam?! To moja prywatna sprawa, z kim się spotykam!
– Byłoby to tak, gdybyś tego faceta poznała na dyskotece. Ale ty go podrywałaś tutaj, na oddziale. I to w chwili, gdy jego żona dowiadywała się, że jest ciężko chora! Nie widzisz w tym nic złego?! Może wolisz przejść się do dyrektora szpitala? Niech on rozstrzygnie, czy to, co zrobiłaś, było właściwe!
– Nie trzeba. Proszę na mnie nie krzyczeć! Nie jestem pani córką.
– I dzięki Bogu!
Odeszła od nas, posłuchała mojej rady. Dziewczyny opowiadały, że próbowała mnie jeszcze oczerniać. Napuszczała je na mnie, że niby jestem taka zła i apodyktyczna. Że je tu wszystkie tłamszę i mobbinguję. Ale ją pogoniły. W ostatni dzień nawet się z nikim nie pożegnała. W takiej odchodziła atmosferze.
Byłam częściowo za wszystko odpowiedzialna
Długo nic o niej nie słyszałam. Dopiero po czterech miesiącach dowiedziałam się, że zatrudnili ją w innym szpitalu w mieście. Jedna z moich dziewczyn zgadała się koleżanką tam pracującą. Porozmawiały trochę o Beacie i doszły do wniosku, że ta cholera dalej jest z facetem poderwanym na naszym oddziale. Że ten odrażający romans się ciągnie.
Straszne to wszystko… A najgorsze, że nie pierwszy raz słyszymy, że facet kobietę w chorobie zostawia
– To na pewno on? – dopytywałam.
– Tak, zapamiętałam go dobrze, bo był przystojny i do wszystkich się tu uśmiechał. Wie pani, taki elegancik podrywacz. Dziewczyny stamtąd tak go właśnie opisują. Jota w jotę. On tam normalnie przychodzi do niej na oddział, jak do narzeczonej. Kwiaty raz nawet przyniósł…
– A jego żona? Coś o niej wiecie?
– Nie. Trzeba by u nas zapytać na onkologii. Przecież tam się leczyła. Pewnie jeszcze przychodzi. To nie grypa, w siedem dni nie mija…
Tak zrobiłam. Najpierw sprawdziłam u nas w papierach, jak się kobieta nazywa, a potem poszłam na onkologię, żeby o nią podpytać.
– To ciężki przypadek – usłyszałam. – Zdrowotnie i rodzinnie. Rokowania ma nienajlepsze. Kto wie, czy leczenie pomoże. Raz sobie z nią pogadałam, bo płakała po chemii. Myślałam, że czegoś jej trzeba, że się źle czuje albo boi… Wiadomo. Ale ona mi się zwierzyła, że chłop ją zostawił dla jakiejś baby.
– Mówiła dla kogo?
– Nie. Powiedział tylko, że się zakochał. Domyślam się, że dziewczyna nie ma za bardzo siły, żeby go szpiegować. Straszne to wszystko… A najgorsze, że nie pierwszy raz słyszymy, że facet kobietę w chorobie zostawia.
To prawda, nie pierwszy raz zdarzało nam się z przykrością patrzeć na taki przypadek. Ale teraz miałam poczucie winy. Bo byłam częściowo za wszystko odpowiedzialna. Gdybym tę cholerę wcześniej wywaliła, może by do tego nie doszło. Myślałam, że umiem zarządzać zespołem, że znam ludzi, a tu taka niespodzianka. Niestety, teraz już nic nie mogę w tej sprawie zrobić.
Więcej listów do redakcji: „2 lata po ślubie mój ukochany mąż zginął w wypadku. Teściowa chce odebrać mi mieszkanie, bo było jej syna”„Odszedłem od żony, bo… mi się znudziła. Zamiast nudnej żony miałem teraz w łóżku o 20 lat młodsze dziewczyny”„Zrobiłem dziecko dziewczynie, do której nic nie czułem. Syn miał 2 lata, gdy zginęła w wypadku. Zostałem z nim sam”