Mniej więcej pół roku temu straciłam pracę i postanowiłam otworzyć własną działalność. Jestem prawnikiem; niestety, bez aplikacji, więc nie mogę prowadzić własnej kancelarii i reprezentować klientów w sądzie. Mogę jednak doradzać – i na tym miałam zamiar zarabiać.
Praca okazała się przyjemna, chociaż średnio intratna. Ale byłam w domu, miałam czas sprzątnąć, ugotować, a jakiś klient i tak się zawsze trafił. Praca w domu oznaczała, że nigdy nie wiedziałam, kiedy ktoś zadzwoni, kiedy przyjdzie interesant i co będę robiła za dwa dni. Z czasem zaczęło mnie to męczyć.
Głupio było odmówić
Szczególnie przeklinałam ten mój tryb pracy, gdy pewnego dnia zadzwoniła kuzynka z Łodzi. Wiedziała, że cały czas jestem domu i chciała do mnie wpaść, bo miała jakieś sprawy do załatwienia w Warszawie.
– Wiesz, trochę mi to zajmie, pewnie ze dwa, trzy dni, bo w tych urzędach to nie do pomyślenia, co się dzieje – trajkotała do słuchawki. – I tak sobie pomyślałam, czy nie mogłabym się zatrzymać u ciebie? Moja mama mówiła, że mieszkasz sama, masz trzy pokoje… Mogę oczywiście poszukać hotelu, ale tak to przynajmniej będzie czas, żebyśmy sobie pogadały, lepiej się poznały. W końcu jesteśmy rodziną.
Rany boskie, nadawała i nadawała, aż głowa mnie od tego rozbolała. „Nie wiem, jak ja wytrzymam ten jej najazd” – pomyślałam. Tym bardziej że w ogóle jej nie znam: widziałyśmy się wszystkiego ze trzy razy w życiu. Moja mama i jej mama dzwonią do siebie często, ale moje pokolenie nie utrzymuje już takich bliskich stosunków. W każdym razie Małgosia mnie jednak nawiedziła, bo nie udało mi się szybko znaleźć argumentu, by ją przed tym powstrzymać. Wpadła któregoś zimowego dnia, wnosząc do mojego domu wielkie paczki, kupę siatek i totalny rozgardiasz.
– Oj, kopę lat, kochana! Ale ty się zmieniłaś! – zaczęła już od progu. – Jak się ostatni raz widziałyśmy, to miałaś chyba z 14 lat? Pamiętam, że nosiłaś takie wielkie okulary i miałaś okropny trądzik. No, weź to ode mnie, mama upiekła ciasto dla ciebie i cioci Lucynki. A właśnie – jak się czuje twoja mama? A gdzie mogę zrzucić swoje rzeczy? Tu, w tym pokoiku? Ładny masz kolor na ścianie! A tu jeszcze przywiozłam śledzie od ciotki Wandy, pamiętasz ją? Twoja mama uwielbia jej śledzie. Lubisz śledzie? Ja nie znoszę. W każdym razie…
Nawet nie usiłowałam odpowiadać na jej pytania, bo i tak nie interesowały jej odpowiedzi. Po pierwszych dwóch zdaniach w ogóle przestałam reagować na to, co mówi. Stałam jak zaczarowana w drzwiach do kuchni, dzierżąc w jednym ręku pudło z ciastem, a w drugim słoik ze śledziami, i patrząc ze zdumieniem na to niecodzienne zjawisko przede mną. Pamiętałam ją jako pulchną, nieco nieśmiałą dziewczynkę z ciemnymi włosami splecionymi w imponujący warkocz. A teraz w moim przedpokoju miotała się wysoka, imponująca blondyna w mini. Klasyczna lalka Barbie! „Jak ja z nią wytrzymam nawet dzień?” – jęknęłam w duchu.
Zaczęła za bardzo kombinować
Nie bardzo pamiętam, co działo się potem. Pierwszy wieczór kojarzy mi się z tornado albo jakimś wielkim show, pełnym hałasu i kolorów. Małgośka trajkotała, rozkładała wszędzie swoje rzeczy, wieszała na drzwiach szafy jakieś różowe kreacje z cekinami, a potem wyciągnęła z siatek wiktuały, twierdząc, że przygotuje kolację i zrobimy sobie wieczorek zapoznawczy. Poddałam się całkowicie. Moja kuzynka zadomowiła się u mnie na prawie tydzień. Całkowicie zawładnęła mną, moim mieszkaniem i życiem.
Codziennie gdzieś wychodziła załatwiać te swoje sprawy i tak naprawdę był to dla mnie najprzyjemniejszy czas. Gdyby nie te chwile samotności, na pewno bym zwariowała od jej gadania.
– Słuchaj, kochana, przez przypadek podałam twój numer telefonu – oznajmiła mi po dwóch dniach. – Moja komórka się rozładowała, dzwoniłam ze stacjonarnego i im się wyświetlił numer, a ja przytaknęłam, że tak, to mój – tłumaczyła się, chociaż wcale nie wyglądała na skruszoną. – Jak zadzwonią, to tylko zanotuj, co powiedzą, dobra? Aha, i przyślą tu w przyszłym tygodniu jedną paczkę. Niedużą. To dasz mi znać i albo po nią przyjadę, albo mi odeślesz, dobrze? Oczywiście, przeleję ci pieniądze za przesyłkę.
Od razu postanowiłam, że jeżeli paczka rzeczywiście przyjdzie, natychmiast ją odeślę. Wszystko, byle tylko więcej nie przeżywać takiego nalotu! Małgośka była nie do zabicia. Całymi dniami latała, coś załatwiała, pakowała, gotowała, szykowała dla mnie przyjęcia, a poza tym gadała, gadała, gadała…
Czasem tylko, gdy zadzwonił jej telefon, to przepraszała i wychodziła rozmawiać do toalety. Dziwne mi się to wydawało, bo zdarzało się również, że odbierała telefon przy mnie i bez skrępowania szczebiotała na przykład ze swoim ukochanym, omawiając z nim intymne szczegóły ich spotkania po jej powrocie.
Wreszcie nadszedł dzień, gdy Małgośka stwierdziła, że wraca.
– Zostawię ci te dwie paczki, dobrze? – zapytała i nie czekając na moją odpowiedź, zaczęła upychać na pawlaczu jakieś nieduże pakunki. – Tam się nic nie zepsuje, a ja tu będę musiała jeszcze przyjechać za parę tygodni, to je odbiorę. No, to ja muszę pomału się zbierać, bo pociąg odjeżdża niedługo. Mam nadzieję, że nie za bardzo cię tu zadręczałam. No to, kochana, pa! Ucałuj ciocię Lucynkę i do zobaczenia jak najszybciej!
Zamknęłam za nią drzwi i oparłam się o nie, niezdolna do myślenia. Nie wiedziałam, jak udało mi się przeżyć ostatni tydzień z Gośką. To jakiś wulkan, Barbie na sterydach, tajfun na szpilkach! Obiecałam sobie, że posprzątam po tym różu, wywietrzę zbyt słodkie perfumy i posłucham Bacha.
Nie, żebym wielbiła klasykę, ale pragnęłam jakiejś odmiany. A przede wszystkim odpoczynku!
– Żadnych rozrywek i niespodzianek przez co najmniej miesiąc – postanowiłam naiwnie, jakbym nie pamiętała, że to przecież nie ja rządzę swoim życiem.
Wplątała mnie w swoje problemy
Trzy dni później siedziałam na kanapie, rozkoszując się ciszą po wyjeździe Małgośki, gdy zadzwonił telefon.
– Dzień dobry, tu sklep taki a taki – padła nazwa. – Mamy już pani przesyłkę.
– Słucham? – zapytałam zdziwiona. – Nie, to pomyłka, nic nie zamawiałam.
– A… to przepraszam – rozłączył się.
Niestety, niedługo cieszyłam się spokojem. Po minucie znów zadzwonił.
– Dzień dobry, dzwonię ze sklepu…
– Już pan dzwonił, mówiłam, że to pomyłka – przerwałam zniecierpliwiona.
– Czy to numer… – podał mój telefon!
– Tak – odparłam zdziwiona. – Ale nic nie zamawiałam nic w państwa sklepie.
– To może ktoś z domowników? – facet po drugiej stronie był już lekko zniecierpliwiony i, miałam wrażenie, zdenerwowany.
– Nie, mieszkam sama.
Rozłączył się, a ja zapomniałam o tej rozmowie. W końcu pomyłki telefoniczne to nic nadzwyczajnego! Ale nie minęła godzina, gdy telefon znowu zadźwięczał.
– Przepraszam, czy to numer… – i znowu jakiś facet podał mój numer telefonu.
No nie, miałam tego dość!
– Tak, a o co chodzi? – spytałam.
– Pani ma dla nas przesyłkę do nadania. Kiedy kurier może się zgłosić?
Uparli się na mnie czy jak?
– Nie mam nic do nadania, nic nie zamawiałam i nie wiem, o co chodzi – powiedziałam już potężnie zirytowana.
– Ale to pani numer telefonu i pani mieszkanie – drążył temat facet.
– Tak, ale nie mam nic do nadania! – krzyknęłam, bo nerwy mi puściły. Zapadła cisza i już miałam się rozłączyć, kiedy facet znowu się odezwał.
– Proszę pani, ja tu mam pani telefon i pani adres i przesyłka na pewno tam na nas czeka – jego głos był natarczywy i nieprzyjemny. – Przyślemy kuriera.
– Proszę się odczepić! Ja nic nie mam! – ryknęłam i rzuciłam słuchawką.
Zdenerwowałam się okropnie. O co tutaj chodzi? Facet miał mój telefon, mój adres… A może ktoś ukradł mi dowód i teraz zamawia na moje nazwisko jakieś towary? Zerwałam się z kanapy i pobiegłam do przedpokoju. Moja torebka była na miejscu, portfel w środku, a w przegródce dowód osobisty. Sprawdziłam jeszcze na wszelki wypadek kartę do bankomatu i klucze od mieszkania – nic mi nie zginęło! Mimo wszystko zamknęłam drzwi na wszystkie zamki i na łańcuch.
Kolejny telefon zadzwonił nazajutrz.
– Proszę pani, wiem, że nastąpiła jakaś pomyłka, ale musimy ustalić, co się dzieje z naszą przesyłką, to dla nas bardzo ważne, więc proszę się nie rozłączać – facet od razu przeszedł do rzeczy. – Mamy zanotowany pani adres, pani telefon i żadnych innych namiarów. Czy na pewno nie ma pani żadnej przesyłki do nadania?
– Z całą pewnością… – zaczęłam mówić i wtedy przypomniała mi się Małgośka: przecież uprzedzała, że ktoś może coś do mnie przysłać! – Ale, już wiem, proszę pana! W zeszłym tygodniu była u mnie kuzynka i powiedziała, że może przyjść do mnie paczka.
– No, to jesteśmy w domu – po drugiej stronie telefonu usłyszałam ulgę.
– Jeśliby przyszła, mam ją jej odesłać – dodałam, a wtedy facet wrzasnął:
– Nie! – i zaraz się zreflektował. – To znaczy, proszę ją zostawić, my się po nią zgłosimy. A ta kuzynka nie mówiła może, kiedy pojawi się ta przesyłka?
– Proszę pana, ona powiedziała, że MOŻE się pojawić – wycedziłam.
– To zrobimy tak – facet przez chwilę się zastanawiał. – Ja zadzwonię za kilka dni, a jeżeli ta przesyłka przyjdzie, to proszę ją przytrzymać. A kuzynka nie zostawiła przypadkiem nic do wysłania?
– Nie – odparłam stanowczo, chociaż miałam przed oczami obraz, jak pakuje mi na pawlacz jakieś pakunki.
Byłam już potężnie wkurzona – na tego faceta, na Małgośkę i w końcu na siebie, że się dałam tak wmanewrować.
– A w ogóle to niech pan dzwoni do mojej kuzynki, nie do mnie! Ja nie jestem pośrednikiem! – i rozłączyłam się. Od razu, nim zdążyłam ochłonąć albo pomyśleć, zadzwoniłam do Małgośki.
– Słuchaj – powiedziałam, zanim zaczęła trajkotać. – Wydzwania do mnie facet i pyta o przesyłki. Chyba chodzi mu o to, co mówiłaś, że może do mnie przyjść.
Tym razem Gośka zamilkła na dłużej.
– Halo, jesteś tam? – zapytałam. – Co ja mam mu powiedzieć? Nęka mnie telefonami co kilka dni. Już nie wytrzymuję.
– A czego chce? – spytała cicho.
– Żebym odesłała mu tę paczkę, jak przyjdzie – powiedziałam. – I pytał, czy czegoś u mnie nie zostawiłaś.
– Kaśka, ja cię bardzo przepraszam, ale musisz mi pomóc – powiedziała nieoczekiwanie złamanym głosem. – Słuchaj, ja mam kłopoty. I te paczki… No, one nie są moje, miałam je tylko przechować, ale nie chciałam, żeby mój facet je zobaczył, więc zakamuflowałam je u ciebie.
– No i? – czułam rosnącą wściekłość. Czego ta idiotka ode mnie oczekuje?!
– Czy one mogą tam poleżeć? Bo wiesz, u siebie ich nie mogę trzymać…
– A co w nich w ogóle jest?
– Nie wiem… – bąknęła niezbyt wyraźnie. – Znaczy, nie mogę ci powiedzieć.
– Zwariowałaś?! – krzyknęłam. – Słuchaj, ja mam tego dość. Facet wydzwania do mnie po kilka razy dziennie, zna mój adres, nęka mnie. Ty bez mojej zgody trzymasz u mnie jakieś pakunki i nawet nie chcesz powiedzieć, co w nich jest. Informuję cię, że jeszcze dziś je do ciebie odsyłam. I jak on znowu zadzwoni, to mu powiem, że ty je masz. Koniec.
– Nie możesz tego zrobić! – jęknęła.
– No to je wyrzucę – wzruszyłam ramionami. – Nie mam pojęcia, co to jest, ale nie chcę mieć z tym nic do czynienia. Więc wybieraj – albo adresuję paczki do ciebie, albo wystawiam je pod śmietnik.
– To je wyślij – poddała się. – Wiesz, myślałam, że można na ciebie liczyć…
Rozłączyłam się, bo dalsza rozmowa nie miała sensu.
Wyciągnęłam paczki z pawlacza, obejrzałam je ostrożnie. Wyglądały zwyczajnie – niezbyt wielkie, niezbyt ciężkie, zwykłe tekturowe pudełka owinięte taśmą klejącą. Postanowiłam, że od razu zawiozę je na pocztę. Starannie wypisałam adres Małgośki i powędrowałam do auta. Odstałam w kolejce i pozbyłam się kłopotu. Facet dzwonił jeszcze kilka razy, lecz ja już miałam czyste sumienie. Zapowiedziana paczka nie przyszła, a o tych zostawionych przez Gośkę nic nie wiedział, więc po pewnym czasie się odczepił.
Małgośka się do mnie nie odezwała, nawet nie wiem, czy dotarła do niej moja przesyłka, ale mam to w nosie. Najważniejsze, że już po sprawie. Bo kto wie, co było w tych pudłach? Może narkotyki?! Zaczęłam szukać pracy – zwyczajnej, nudnej, od 8.00 do 16.00. Najlepiej w jakimś biurze, gdzie na pewno nie spotka mnie już żadna niespodzianka.
Więcej prawdziwych historii:
„Wyjechałem na urlop z miłą i skromną dziewczyną. Godzinę później wracałem z narzekającym, rozwydrzonym babsztylem”
„Miałam wszystko, ale zostawiłam kochającego męża dla kochanka, bo mnie nudził. Teraz zmieniłam zdanie i chcę wrócić”
„Mąż nagle zaczął dawać mi drogie prezenty i stał się wyjątkowo czuły. Dziad mnie zdradza - jestem tego pewna”
„Podczas imprezy firmowej wdałam się we flirt z klientem. Zupełnie zapomniałam, że w domu czeka na mnie mąż”