Zostało mi jeszcze pół godziny do końca pracy, a już myślami byłem na urlopie, który miał się zacząć następnego dnia. Porządkowałem ostatnie sprawy, chcąc je zamknąć przed wyjazdem. Przełożyłem dokumenty do segregatora. Waldemar, nasz szef, nie lubił bałaganu. Jeszcze kwadrans... A potem – hulaj, duszo...
Niecierpliwiłem się też z innego powodu. To miał być nasz pierwszy wspólny urlop. Tylko ja i moja piękna Maria. Poznaliśmy się kilka miesięcy wcześniej. Od razu mi się spodobała. Niewysoka brunetka, szczupła, zawsze wesoła
i uśmiechnięta. I to jak się ubierała... Tak kobieco, dziewczęco. Zawsze lubiłem laski w krótkich spódniczkach. Spotykaliśmy się raz na dwa, trzy tygodnie, bo oboje mieliśmy dość absorbującą pracę. Chociaż tak dokładnie to nie wiedziałem, czym się zajmuje. Wspominała tylko, że jest wolnym strzelcem. Ilekroć próbowałem delikatnie pociągnąć ją za język, zmieniała temat, tłumacząc, że nie lubi o tym rozmawiać; grunt, że jest niezależna finansowo. Przestałem nalegać, gdy wspomniała o byłym chłopaku, który często nachodził ją w miejscu pracy, więc od tej pory woli zostawić te informacje dla siebie.
Ten wyjazd miał wszystko zmienić... I zmienił
Liczyłem na to, że w czasie urlopu nabierze do mnie zaufania. I może dowiem się nieco więcej o życiu kobiety, która mi się podoba i z którą wiążę duże nadzieje. Gdy nadeszła siedemnasta, wybiegłem z biura. Dosłownie. Przed wyjazdem musiałem się przecież jeszcze spakować i przekazać mojego psiaka rodzicom. Z Marysią umówiłem się na szóstą rano. Miałem po nią przyjechać samochodem. Szczerze mówiąc, wolałbym podróżować pociągiem. Zasugerowałem to nawet Marysi, bo wcale nie uśmiechały mi się długie godziny za kółkiem. Jednak Marii wyraźnie nie podobał się ten plan.
– Chyba żartujesz! Mamy jechać w tłoku? – spytała, patrząc na mnie z wyrzutem. – Na niewygodnych siedzeniach, w nieciekawym towarzystwie?
– To tylko osiem godzin – przypomniałem. – Poza tym kupimy miejscówki.
– Przez osiem godzin mam się tłuc pociągiem, bo ty nie potrafisz zapewnić swojej kobiecie wygodnych warunków podróży? Lepiej jechać samochodem! Będzie bez żadnych opóźnień i dotrzemy wszędzie tam, gdzie będziemy chcieli.
No cóż, skapitulowałem.
Dlatego już przed szóstą rano siedziałem w samochodzie i z niecierpliwością dzwoniłem do Marii.
– Michał? – zdziwiła się, zaspana. – Ale ja nie jestem jeszcze gotowa...
– Mieliśmy wyjechać o szóstej – przypomniałem jej natychmiast.
– Och, misiu, nie bądź taki drobiazgowy! – zaśmiała się. – Wejdź na górę, napijesz się kawy, a ja się spakuję.
– Nie jesteś jeszcze spakowana? – tym razem to ja byłem zaskoczony. Przecież umawialiśmy się, że dzisiaj wcześnie rano wyjeżdżamy w góry!
Myślałem, że podjadę, wrzucimy do auta bagaż Marii i ruszymy w trasę. Czekało nas kilka długich godzin jazdy. W zimie wcześnie robi się ciemno, a ja nie chciałem jechać po zapadnięciu zmroku. Tym bardziej że oboje nie znaliśmy okolicy. Wynajęta kwatera gwarantowała nam ciszę i spokój, ale była też oddalona od miasteczka o prawie dziesięć kilometrów. Zresztą wiadomo, że na górskich drogach bywa różnie. Wolałem tam dotrzeć za dnia. Ale co zrobić? „Poczekam chwilę, przecież nie będzie się pakować do jutra”. Wysiadłem z auta, poszedłem do mieszkania Marysi i… przekonałem się, jak bardzo byłem naiwny. Zdążyłem wypić drugą kawę, wysłuchać najnowszych plotek ze świata gwiazd i obejrzeć odcinek jakiegoś durnego serialu, którego powtórkę właśnie nadawali. Moja dziewczyna zaczęła się pakować dopiero po tym serialu. Musiała koniecznie go obejrzeć, bo wczoraj przegapiła finał odcinka...
Z tej strony jej nie znałem. A kiedy jeszcze zobaczyłem strój mojej lubej, humor do reszty mi się zepsuł.
– Naprawdę chcesz w tym jechać? – zapytałem, patrząc na jej botki na wielkich obcasach, krótką spódniczkę i kamizelkę z jakiegoś futerka, narzuconą na golf.
Do jednej z trzech sporych toreb upychała właśnie swoją kosmetyczkę.
– Nie podoba ci się? – Maria spojrzała na mnie, robiąc smutną minę.
– Podoba, bardzo! – zawołałem, myśląc gorączkowo, jak wybrnąć z tej sytuacji, żeby nie sprawić jej przykrości. – Ale jedziemy w góry... Będziemy po nich chodzić, będziemy jeździć na nartach, może nawet urządzimy sobie wojnę na śnieżki. Poza tym samochodem podobno nie można dostać się do samej kwatery. Trzeba kawałek podejść.
Spojrzała na mnie oburzona.
– Mam iść pieszo? – pisnęła. – To gdzie ty wynalazłeś nam ten hotel?!
Teraz to ja zbaraniałem.
– Jaki hotel? Sama namawiałaś mnie na pokoik w zacisznym miejscu. Wspólnie wybraliśmy kwaterę z dala od miasta.
Wepchnęła kosmetyczkę jeszcze głębiej do torby i prychnęła:
– Ale nie było mowy o podchodzeniu do domu piechotą! Trudno, trzeba będzie poszukać na miejscu czegoś innego. Przecież chyba nie chcesz, żebym zmarzła?
Gapiłem się na nią zdumiony. Tymczasem moja dziewczyna ciągnęła:
– Zresztą nie wiadomo, czy taka kwatera na uboczu jest bezpieczna. Teraz tyle się słyszy o różnych napadach. Chybabyś nie chciał, żeby coś nam się stało?
Miała rację. Nie chciałem, żeby marzła, ani tym bardziej, by coś jej się stało. Chociaż nie wiedziałem, co miałoby się stać...
– Misiuuu! – pisnęła, gdy przez dłuższy czas milczałem, po czym przykleiła się do mnie, zarzuciła mi ręce na szyję i cmoknęła mnie w policzek. – Jedźmy już! Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie zostaniemy zupełnie sami...
– Teraz też jesteśmy sami – bąknąłem.
– Och, misiuuu – zamruczała i odsunęła się. – Weź mój bagaż i znieś go do auta, dobrze? – uśmiechnęła się tak słodko i obiecująco, że gdyby teraz kazała mi iść pieszo w góry, poszedłbym bez wahania. Obładowany rzeczami Marysi niczym juczny wielbłąd zrobiłem, o co prosiła.
Wyjechaliśmy koło jedenastej. Czekało nas kilka godzin jazdy. Według planu powinniśmy już być w połowie drogi, tymczasem tkwiliśmy w kolejnym korku... Zaczynałem się złościć, jednak starałem się tego nie okazywać. W takim tempie nie mieliśmy szans dotrzeć na miejsce przed wieczorem. Marii chyba to nie przeszkadzało. Przeglądała czasopismo o modzie i tylko czasem zerkała na drogę.
– Nie możesz go wyprzedzić? – odłożyła gazetę i spojrzała na mnie karcąco. Przed nami wlokła się ciężarówka. Nie chciałem ryzykować wyprzedzania na wąskiej drodze, do tego krętej i śliskiej. No i nie miałem dobrej widoczności. Wytłumaczyłem to Marii. Prychnęła, mrucząc coś pod nosem o niedzielnych kierowcach, którzy boją się jeździć dynamicznie. Zrobiło mi się przykro. Kobieta, która mi się podobała, miała złe zdanie o moich umiejętnościach za kółkiem.
Gdybym był młodszy, miał mniej wyobraźni, pewnie bym przyspieszył i zaczął wyprzedzać, ale... nie dostałem prawa jazdy tydzień temu. Nie miałem zamiaru stwarzać zagrożenia na drodze.
– W końcu zjedzie – rzuciłem łagodnie.
– Zjedzie, zjedzie... Chyba za sto lat – kolejny raz prychnęła Maria. – Głodna już jestem – przeciągnęła się. – Może zatrzymamy się w jakimś barze? Poza tym niewygodnie mi. Ileż można siedzieć
w jednym miejscu! – zaczęła marudzić. Hm... Przecież jechaliśmy dopiero niecałe dwie godziny. Przed nami był jeszcze kawał drogi. Nie chciałem jednak się z Marią kłócić. Miałem nadzieję, że gdy dotrzemy na miejsce, humor jej się poprawi. I znowu będzie tą samą kobietą, którą poznałem kilka miesięcy wcześniej. Poznałem? Czy aby na pewno? Wyglądało na to, że dopiero teraz, w tych spartańskich warunkach, zacząłem bliżej poznawać osobę, z którą do niedawna wiązałem poważne plany na przyszłość. Dotąd spotykaliśmy się na romantycznych randkach, podczas których wszystko było super. Chyba jednak zbyt super.
Zauważyłem przydrożny zajazd i natychmiast włączyłem kierunkowskaz. Wysiedliśmy przed parterowym domkiem stylizowanym na wiejską gospodę. Marysia popatrzyła na mnie zdumiona.
– Tutaj? – upewniła się.
– Wydawało mi się, że byłaś głodna, chciałaś coś zjeść – przypomniałem jej.
– Zjeść... – powtórzyła z naciskiem – a nie wdychać opary starego oleju z frytek i smród smażonych hamburgerów. Zobacz, co oni tu mają – i wskazała palcem ośnieżoną tablicę stojącą przy drzwiach. – Zapraszają na gorące... flaczki! – prychnęła. – Ja miałabym to jeść?!
– Na pewno mają też coś innego – próbowałem jakoś załagodzić sytuację. – Wejdziemy, zobaczymy, dobrze?
Wzruszyła ramionami, ale weszła do środka. Jak myślałem, mieli nie tylko flaczki. Także zapiekanki, kiełbasę z grilla, a dla bardziej wymagających pełne obiady. Zwyczajny zajazd, jakich wiele.
– Na co masz ochotę? – spytałem, widząc, że Maria czyta uważnie menu.
– Przecież tu nie ma nic nadającego się do zjedzenia. Sam przeczytaj – podsunęła mi kartę. – Gulasz, schabowy, pizza. Na pewno z mikrofalówki. Kto to widział jeść mięso? – zaczęła narzekać, poprawiając nerwowo włosy. – Macie tu jakieś dania z warzyw? – spytała po chwili tonem pełnym wyższości dziewczynę stojącą za ladą. – Może kotlety z cukinii? Albo brokuły gotowane na parze?
– Jesteś wegetarianką? – zdziwiłem się, bo dotąd nie przejawiała takich skłonności. Gdybym wiedział, po prostu poszukałbym innego zajazdu. Choć zapewne w każdym przydrożnym lokalu mieli to samo: popularne dania do szybkiej konsumpcji. No chyba że Maria liczyła na jakiś drogi hotel z luksusową restauracją.
– Nie – odparła – po prostu nie jem mięsa. I nie wrzucaj mnie, proszę, od razu w szufladkę z napisem „wegetarianie” – popatrzyła na mnie karcąco.
Westchnąłem ciężko. Naprawdę słabo się znaliśmy... Wspólny urlop, na który tak się cieszyłem, przestał mi już sprawiać radość. A czekało nas jeszcze kilkanaście dni razem… Wtedy poczułem, że to chyba nie był najlepszy pomysł.
– No, zrób coś – zażądała Maria. Niby co? Czy oczekiwała ode mnie, że wyciągnę magiczną różdżkę i nagle w menu znajdą się kotlety z cukinii? Czy że może zabiorę ją w inne miejsce? Wybrałem drugą opcję.
– Chodź – ruszyłem w stronę wyjścia. Nie byłem zachwycony, ale miałem zamiar poszukać innej, lepszej knajpy. Planowałem skręcić do któregoś z mijanych miasteczek, żeby zapewnić kobiecie, która mi się podobała, godny jej posiłek.
Tyle że w aucie Marysia zaczęła narzekać. Najpierw skrytykowała zajazd, potem obsługę, nawet fryzurę dziewczyny za ladą! A po wyczerpaniu tego tematu zachciało jej się komentować drogę i innych kierowców, marudzić na brak widoków za oknem – „bo wciąż albo tylko asfalt i ośnieżone lasy, albo pobocze”. No i stało się. Czara goryczy się przelała. Poczułem, że mam dosyć. Maria przestała mi się podobać. Definitywnie. Na najbliższym zjeździe zawróciłem i odwiozłem prychającą paniusię do domu. Nawet zaniosłem jej bagaże pod same drzwi. A potem szybko się pożegnałem, puszczając mimo uszu wyzwiska, którymi mnie obrzuciła. Bo zniszczyłem jej urlop, a ona już pochwaliła się koleżankom z pracy, że jedzie ze mną w góry. Jakim koleżankom? Z jakiej pracy? Zresztą, co to mnie obchodzi? Już nic a nic!
Na urlop pojechałem sam. Dwa dni później. Pociągiem. Maria wydzwaniała do mnie kilka razy dziennie. Za każdym razem z pretensjami. Czy ona wstydu nie ma?! Gdy powiedziała, że poda mnie do sądu za straty moralne, zablokowałem jej numer. Potem poinformowałem rodziców, że wyłączam telefon, żeby się nie martwili, i urwałem się ze smyczy komórki. Do końca urlopu jej nie włączyłem. Niemniej wciąż żywię nadzieję, że pewnego dnia spotkam kobietę, która spędzi ze mną urlop w górach i będzie się z tego cieszyć. A przynajmniej taką, którą uda mi się dowieźć na miejsce.
Więcej prawdziwych historii:
„Zostawiłem żonę i dziecko. Odszedłem do kochanki. Serce nie sługa, a z żoną łączy mnie już tylko kredyt”
„Szefowa wyżywa się na mnie, bo jestem młodsza i ładna. Ona od lat jest sama, bo ma podły charakter i nikt jej nie chce”
„Wzięłam ślub tylko ze względu na ciążę. To małżeństwo to największy błąd mojego życia”
„Moja pierwsza miłość zdradziła mnie z prostytutką stojącą na przelotówce. Lata później dałam mu kolejną szansę”