Wydawało mi się, że wizyta policji o słynnej „szóstej rano” to jakaś przenośnia, a może nawet mit. I sądziłam tak, dopóki mnie samej to nie spotkało. Przyszli po mnie, ledwie słońce wstało, i nie byli ani trochę uprzejmi. Protesty męża na nic się nie zdały; tyle tylko, że nie założyli mi kajdanek. Widać funkcjonariusze doszli do wniosku, że taka drobna kobieta nie narobi im kłopotów.
Pojechaliśmy na komendę i zaczął się koszmar przesłuchania. Trudno określić coś podobnego inaczej niż mianem psychicznej tortury. Najgorszy jest ten ciągły strach. I niepewność... Zostałam oskarżona o oszustwa i kradzieże. Aż mi się w głowie zakręciło, kiedy to usłyszałam. Miałam czyste sumienie!
– Nie pozostaje pani nic innego, niż powiedzieć prawdę – oznajmił mi przesłuchujący mnie policjant. – Całą prawdę. Tutaj, a potem w prokuraturze. Przyznać się, jeśli jest pani winna, a jeśli nie, to udzielić jak najpełniejszych informacji.
Nie miałam nic do ukrycia...
To była praca jak z marzeń
Zaczęło się niewinnie. Szukałam etatu. Z wykształcenia jestem pracownicą socjalną, chciałam więc zatrudnić się w zawodzie albo przynajmniej w czymś, co było do niego zbliżone. Miałam z tym kłopot ze względu na kryzys. W końcu właśnie przez niego straciłam stanowisko w naszym Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej. Minął miesiąc, potem drugi... Wprawdzie przysługiwał mi zasiłek dla bezrobotnych, ale, po pierwsze, to żadne pieniądze, a po drugie, chciałam pracować. Całe życie miałam zatrudnienie, a teraz...
Nieraz w nocy budziłam się i łkałam bezgłośnie, żeby nie obudzić Jurka. Aż pewnego dnia przeczytałam w internecie anons prywatnej firmy wspierającej osoby starsze. Było tam wszystko – adres, certyfikaty, w tym dotyczące dofinansowania z Unii Europejskiej. Potrzebowali pracowników socjalnych. Rzecz jasna, od razu zadzwoniłam i przesłałam CV.
Szybko odpowiedzieli na moje zgłoszenie. Zaproponowali spotkanie i już na drugi dzień pojawiłam się na rozmowie pod wskazanym adresem. Biuro jak biuro – stoły, krzesła, komputery. Przywitał mnie szef, szpakowaty pan o spokojnym, budzącym zaufanie spojrzeniu i głosie.
– Widzę, że jest pani gruntownie przygotowana do pracy z osobami potrzebującymi wsparcia – powiedział, biorąc z blatu biurka moje CV. – To znakomicie, kogoś takiego szukamy. Szczerze mówiąc, nie mam czasu ani ochoty szkolić ludzi.
– Pracowałam w pomocy 15 lat – odparłam. – Mam spore doświadczenie.
– I znakomicie! – zawołał z uśmiechem. – Nie interesuje nas patologia w rodzaju alkoholizmu, narkomanii i tym podobnych. Tylko starsze osoby. Na to zresztą dostajemy dotacje z Unii i od samorządów.
To było coś naprawdę ekstra. W porównaniu z harówką wśród (jak to określił pan Leszek) patologii – prawdziwe wczasy. Starsi ludzie wprawdzie bywają czasem męczący, uparci, a nawet złośliwi, ale w większości wypadków to naprawdę urocze osoby. Wiem, co mówię, bo przez lata pracy doświadczyłam różnych rzeczy. Właściciel firmy – człowiek zdecydowany – od ręki podjął decyzję. Podpisaliśmy umowę na miesiąc, na okres próbny.
– Jest tylko jedna sprawa – powiedział przedtem pan Leszek. – Jesteśmy nowi na tym terenie, nie do końca mamy rozpoznane środowiska. Wie pani, instytucje państwowe niekoniecznie chcą z nami ściśle współpracować. A pani na pewno ma kontakty z czasu pracy w MOPS-ie. Takie, którym ta instytucja nie chciała pomóc, a może nie mogła, bo oboje wiemy, jakie są przepisy i progi finansowe. Niektórzy nie kwalifikują się do pakietów pomocowych. My nie mamy takich limitów, wszystko pozostaje do naszego uznania. Są też osoby, które powinny otrzymać wsparcie nie tylko z jednego źródła...
Wiedziałam, o czym mówi. Nieraz moje podopieczne skarżyły się, że ich znajome i znajomi nie mogą się doprosić o zasiłki, bo mają odrobinę większe dochody. Było mi żal tych ludzi, jednak jako zwykła pracownica socjalna niewiele mogłam zrobić. A teraz wreszcie pomogę tym, którzy na pomoc zasługują, a dla których zabrakło odpowiednich środków. Następnego dnia rozpoczęłam pracę.
– Kochana, jak cudnie, że się pojawiłaś! – zawołała na mój widok pani Stefania, pogodna i wciąż pełna życia staruszka.
Zaprowadziła mnie do pokoju i poczęstowała pyszną jaśminową herbatą.
– Zastanawiałam się, czy nie sprzedać tych sreber – w pewnym momencie wskazała ręką kredens, w którym stała cenna zastawa. – Potrzebuję kogoś do opieki, a wiesz, dziecko, jak teraz z tym trudno. Nikt niczego nie zrobi bez zapłaty…
– Teraz będzie pani łatwiej – powiedziałam łagodnie. – Moja firma o to zadba.
– To świetnie, serdeńko – ucieszyła się pani Stefania. – Dobrze, że ciebie zatrudnili i że Bożenka cię zna, bo przecież obcego bym do domu nie wpuściła.
Ludzie w podeszłym wieku często bywali nieufni, zwłaszcza po doniesieniach w mediach o wyłudzaniu pieniędzy metodą „na wnuczka” i innych oszukańczych praktykach. Mnie jednak miał kto polecić. W ciągu niecałego miesiąca znalazłam osiem osób, nad którymi miałam sprawować pieczę.
Wszyscy mi zaufali. Aż pewnego dnia na obchód udał się ze mną szef, pan Leszek. Jak stwierdził, chciał mnie zobaczyć „w terenie”.
– Proszę mnie dobrze zrozumieć – wyjaśnił, widząc moją zdziwioną minę. – Zanim zatrudnię panią na stałe, muszę się upewnić co do jakości pani pracy. Nie podobało mi się to, poczułam się kontrolowana, jakbym miała przystępować do egzaminów. Z drugiej jednak strony to on odpowiadał za całe przedsięwzięcie. Miał prawo mnie sprawdzić.
Podczas wizyt, muszę przyznać, mój szef wykazywał się wyczuciem; bez trudu zdobywał sympatię moich staruszków. Okazał się prawdziwym znawcą historycznych przedmiotów. U pana Tadka przegadali dobre pół godziny na temat pewnego obrazu. U pani Stefanii szef zainteresował się zabytkowym serwisem, u kilku innych uciął sobie pogawędkę na temat tego czy innego antyku.
– Znakomicie – powiedział pan Leszek na koniec. – Ma pani teraz trzy dni wolnego. Proszę przyjść do pracy pierwszego, będzie już czekała stała umowa o pracę.
To byli zwykli oszuści i złodzieje!
Leciałam do domu jak na skrzydłach! Stała umowa oznaczała, że będę mogła wziąć kredyt na mały remont mieszkania, i wreszcie wszystko się zacznie układać, jak należy. W dodatku szef obiecał mi premię przy najbliższej wypłacie! Świat wydawał się taki piękny… Mąż na widok mojej rozpromienionej twarzy uśmiechnął się szeroko.
Jemu też ulżyło, mógł przestać się zamartwiać o naszą przyszłość. Mój wyśmienity nastrój i autentyczną radość po dwóch dniach przerwali funkcjonariusze policji, którzy przyszli mnie aresztować. Trudno opisać, co czułam i w jak strasznym byłam szoku, kiedy tylko się dowiedziałam, o co im chodzi.
Gdy skończyłam swoją opowieść, przesłuchujący mnie policjant tylko pokiwał głową i westchnął ciężko.
– I nic nie wzbudziło pani podejrzeń? – spytał. – Te środki z Unii, dofinansowanie z samorządu? Dotacje idą przede wszystkim do od dawna istniejących instytucji, a nie nowych prywatnych firm.
– Zastanawiałam się nad tym – przyznałam. – Ale na drzwiach biura wisiała tablica informująca o funduszach z Unii.
– Fałszywa – wpadł mi w słowo śledczy.
– Teraz wiem – jęknęłam. – Ale wtedy... Tak się cieszyłam, że znalazłam pracę!
Wszyscy moi podopieczni padli ofiarą rabunków. Zjawił się u nich pan Leszek i kiedy staruszkowie otwierali drzwi, wpadał do środka wraz z dwoma osiłkami. Na myśl o tym, jak musieli się czuć ci biedni ludzie, miałam ochotę wyć. I to ja na nich sprowadziłam tych bandytów!
– Co ze mną będzie? – spytałam policjanta z obawą. – Stanę przed sądem?
– Stanie pani – potwierdził. – Ale bez zarzutów. Jako świadek. Jest pani ofiarą tej szajki. Chociaż w chwili zatrzymania nie mieliśmy co do tego pewności.
Od razu mi ulżyło, a on ciągnął:
– Takich naiwnych pracowników jak pani było pięciu. Każda odwiedzała od kilku do kilkunastu osób. Proszę sobie zatem wyobrazić skalę przestępstwa.
– Złapaliście go już? – spytałam.
– To szczwany lis – skrzywił się śledczy. – Ale na pewno w końcu gdzieś wypłynie. A wtedy zrobimy małą konfrontację i pójdzie siedzieć na ładnych parę lat.
Wyszłam z komendy skołowana. W głowie mi się kręciło. Może i uniknęłam więzienia, może to wszystko skończyło się nie tak źle, jak mogło… Jednak, żeby dalej pracować w swoim zawodzie, musiałabym teraz chyba zmienić miejsce zamieszkania. Tu zawsze już będę naznaczona jako ta, która – może nieświadomie, ale zawsze – pomogła przestępcom…
Więcej prawdziwych historii:
„Mój mąż zdradził mnie i zostawił biedną kobietę z brzuchem. 20 lat później zaproponowałam jej, by zamieszkała z nami”
„Córki traktowały mnie jak służącą i opiekunkę. Po latach zorientowałam się, jak bardzo przez to zaniedbałam męża”
„Po śmierci ojca musiałem go zastąpić matce i siostrom. Były tak zazdrosne, że nie pozwalały mi na szczęśliwy związek”
„Pogodziłam się z tym, że mogę nie dożyć 30. Bolało mnie tylko to, że nie dam mężowi upragnionego dziecka”