„Mam dość narzeczonego pracoholika. Mówi, że pracuje na naszą przyszłość, a tak naprawdę tylko niszczy nasz związek”

kobieta zaręczona z pracoholikiem fot. Adobe Stock
Mój narzeczony twierdził, że haruje po to, by zapewnić nam przyszłość. Tylko ile można pracować?
/ 14.01.2021 11:37
kobieta zaręczona z pracoholikiem fot. Adobe Stock

Wspólny tydzień nad Bałtykiem miał być ostatnią deską ratunku dla naszego od dawna sypiącego się związku. Wyjechaliśmy w piątek wczesnym wieczorem i już w samochodzie się pokłóciliśmy, bo Marek koniecznie chciał prowadzić – i ja też.
– Proszę bardzo! – burknął w końcu i ignorując mnie, włączył laptopa.
– Chyba żartujesz?! Mieliśmy zapomnieć o pracy – przypomniałam mu.
– Jesteśmy w aucie! – obruszył się. – Nie mogę nawet sprawdzić mejli, bo mam cię zabawiać rozmową?!
– Łaski bez! – odparowałam i nie odzywałam się do niego aż do samej Łeby.

Ten urlop od początku był katastrofą

Na miejscu nie było lepiej. Zjedliśmy co prawda późną kolację, jednak po powrocie do pensjonatu mój facet zaczął coś przebąkiwać o konieczności naniesienia ostatnich poprawek do przygotowywanego przez siebie projektu.
– Obiecałeś, że te dni będą tylko nasze!
Marta, nie bądź dzieckiem! Wiesz, że rozkręcam firmę, nie jest łatwo
– To co? Mam wyjąć z walizki horror Kinga i udawać, że się świetnie bawię? – parsknęłam szyderczo. – To nasz pierwszy wieczór! W zeszłym roku nie byliśmy na wakacjach, obiecanego wiosennego weekendu na Mazurach się nie doczekałam, a teraz to?! Kiedy znajdziesz dla mnie czas? Na emeryturze?!
– Dramatyzujesz – mruknął i zwyczajnie przeniósł się z laptopem na balkon.

Zeszłam na dół, przed pensjonat, jednak nie spotkałam nikogo ciekawego: po parkingu kręciła się jakaś paniusia w czerwonych szpilkach, a na werandzie zażarcie kłóciła się parka w średnim wieku. Po chwili wahania samotnie przeszłam się na plażę, jednak szybko wróciłam do pokoju – wokół spacerowali niemal sami zakochani i nagle poczułam się fatalnie. Kiedy weszłam, Marek wciąż był na balkonie.
– To ty? – spytał, nie odwracając głowy.
– Nie, seksowna pokojówka – odparłam z przekąsem.
– Hmm, nieźle. Może rozścieli pani łóżko i w nim na mnie poczeka? – zawołał z balkonu. – Będę za minutkę!

Minutka trwała tyle, że zasnęłam. Rano nie było lepiej. Przeszliśmy się co prawda po plaży i wstąpiliśmy do kafejki na kawę, jednak wtedy mój fart się kończył – zadzwoniła komórka Marka.
– Tak? Witam, panie Ryszardzie! – odebrał mój facet z entuzjazmem, którego dawno nie słyszałam w jego głosie. – Tak, tak, zaraz to dla pana sprawdzę! Nie, nie ma problemu. Oczywiście. Proszę dać mi dwie godzinki – usłyszałam.
Chwilę później Marek oznajmił, że musi jak najszybciej wrócić do pensjonatu, i polecił mi, żebym zajęła się sobą.
– Skocz poopalać nosek albo zrób sobie dłuższy spacer. Sama słyszałaś, muszę coś dokończyć – powiedział i ruszył truchtem w stronę pensjonatu.

Zostałam sama. Przespacerowałam się po wybrzeżu, zjadłam lody, posiedziałam na plaży. Koło południa napisałam Markowi SMS-a z pytaniem, kiedy i gdzie jemy obiad, ale nie odpisał. Odezwał się dopiero koło czternastej i bynajmniej nie miał dla mnie dobrych wieści: Zjedz coś na mieście, mam robotę! Myślałem, że wyrobię się wcześniej, ale nie dam rady. Zadzwonię wieczorem! – przeczytałam. Późnym popołudniem zaczęło mżyć. Wróciłam do pensjonatu, żeby się przebrać. Marek siedział z laptopem na kolanach i telefonem przy uchu.
– Hej! – rzuciłam, a on nic, bo akurat relacjonował coś (dla odmiany) panu Mietkowi, żywiołowo gestykulując.
– Może jednak zjesz ze mną szybki obiad? Tutaj niedaleko jest smażalnia, skoczymy na rybkę – zaproponowałam, kiedy w końcu przestał nawijać.
– Sorry, jestem zarobiony po uszy. Okazało się, że muszę jeszcze załatwić jedną rzecz z panem Mietkiem i chyba zejdzie mi do wieczora – mruknął, nerwowo poprawiając włosy.

Westchnęłam. Wkładając sweter, pomyślałam, że z taką kochanką jak praca Marka nigdy nie wygram. Chwilę później wyszłam z pokoju i wyłączyłam telefon. Nie będę czekać, aż on łaskawie sobie o mnie przypomni… Zjadłam samotny obiad i wybrałam się do muzeum motyli. Wprawdzie mieliśmy tam iść razem, ale przestałam się łudzić, że Marek znajdzie czas na cokolwiek poza pracą. Końcówka dnia była piękna, znów się wypogodziło. Tłumy rozbawionych spacerowiczów kręciły się po plaży. Zdjęłam buty i boso ruszyłam wzdłuż brzegu. Fale oblewały mi stopy, lekki wiatr delikatnie rozwiewał włosy. Przede mną szła młoda para, trzymali się za ręce. On był nawet trochę podobny do Marka i zrobiło mi się bardzo smutno na duszy. Pomyślałam o naszym ślubie – planowaliśmy pobrać się w przyszłym roku, ale czy to miało sens? Ostatnio czułam się w towarzystwie Marka tak, jakbym spędzała czas z zupełnie obcym człowiekiem.

Usiadłam na drewnianym pomoście przy jakimś barze i zapatrzyłam się w morze. Jakieś pół godziny później w lokalu za moimi plecami zaczęła się potańcówka, a rozbawione pary ruszyły w tany.
– Zatańczysz? – wysoki, ciemnooki chłopak zaczepił mnie, kiedy zaczęłam się już zbierać do odejścia.
– Nie wiem… Właśnie miałam wracać do pensjonatu – zawahałam się.
Zapytał, czy ktoś na mnie czeka.
– Właściwie to nie – powiedziałam i w sumie nawet nie skłamałam.

Nie musiałam włączać telefonu, żeby się przekonać, że Marek z całą pewnością nie wysłał mi nawet SMS-a. Pewnie założył, że radzę sobie sama, a on haruje dla naszego wspólnego dobra. Jak zawsze podkreślał, ta jego przeklęta firma miała kiedyś wyżywić nas i nasze dzieci. „Dzieci! Dobre sobie!– pomyślałam z przekąsem. – Najpierw chyba trzeba znaleźć czas, żeby je zrobić…”.
– Jestem Piotr! – chłopak podał mi rękę i ruszyliśmy w stronę parkietu.
Muzyka była wolna, nostalgiczna. Oparłam głowę na jego ramieniu i tańczyliśmy, niewiele rozmawiając. Dopiero po jakichś trzydziestu minutach zaprosił mnie na piwo i zaczęliśmy rozmawiać. Powiedział, że przyjechał z Płocka, z zawodu jest informatykiem.
– A ty? – zainteresował się.
– Z Poznania. Jestem księgową.
– Nie może być. Księgowe kojarzą mi się z zasuszonymi, siwymi kobietami w okularach – zażartował Piotr.
– A informatycy to ciapy w kraciastych koszulach – uśmiechnęłam się.

Chwilę później wybraliśmy się na spacer. Zmierzchało, a po rozgwieżdżonym, sierpniowym niebie sunęło kilka płonących chińskich lampionów. Piotr objął mnie ramieniem i podeszliśmy do brzegu. Zapytał, czemu przyjechałam sama.
Nie przyjechałam sama. Mój narzeczony musi pracować – westchnęłam.
– Niech zgadnę. Zabrał ze sobą laptopa, ma wiecznie włączony telefon i warczy na ciebie, żebyś się nie ważyła mu przeszkadzać, tak? Przerabiałem to z moją byłą dziewczyną. Istny koszmar…
– Rozstaliście się?
– Nie było innego wyjścia – Piotr wzruszył ramionami. – Aneta praktycznie sypiała w pracy, na okrągło myślała o pracy i pracą żyła. Nie chciałem spędzić całego życia z kimś takim.

Tamtego wieczoru rozmawialiśmy jeszcze przez dwie godziny. Kiedy w końcu mój nowy znajomy odprowadził mnie do pensjonatu, dochodziła dwudziesta trzecia. Przed wejściem pocałowałam go w policzek, a on zapytał, czy dam mu swój numer. Dałam. Dlaczego nie? W końcu stałam właśnie na zakręcie, nie mając pojęcia, co mnie za nim czeka. Marek brał prysznic. Włączony laptop leżał na łóżku, telefon się ładował, a na wyświetlaczu widniała ikonka nieodebranego połączenia. Marek wyszedł z łazienki chwilę później. Zauważyłam, że suszy włosy moim ręcznikiem i wygląda na naprawdę mocno zmęczonego.
– O, jesteś – mruknął na mój widok bez większego zainteresowania.

Usiadłam na łóżku. I bez słowa patrzyłam, jak wciąga na siebie spodnie.
Zaraz, zaraz kończę. Myślę, że nie zejdzie mi dłużej niż do północy – dodał i kompletnie mnie ignorując, zabrał się do przeglądania jakichś swoich tabeli. „Nawet nie zapytał, gdzie właściwie byłam przez cały dzień” – pomyślałam.

Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wierciłam się na łóżku niemal do trzeciej nad ranem, podczas gdy Marek wciąż jeszcze… pracował. W końcu nie wytrzymałam – po prostu trafił mnie szlag. Wstałam i w pośpiechu władowałam do walizki kilka drobiazgów, które zdążyłam już rozpakować.
– Co ty wyprawiasz? – zdziwił się Marek i w końcu oderwał się od monitora.
– Odchodzę od ciebie – powiedziałam.
– Ale co się stało? Marta, kompletnie ci już odbiło?! Przecież mieliśmy…

Nie słuchałam. Zamknęłam za sobą drzwi i w pośpiechu zbiegłam po schodach. Wsiadając do samochodu, pomyślałam, że powinnam była to zrobić dawno, dawno temu. W końcu to nie pierwszy nasz wspólny wyjazd, podczas którego Marek potraktował mnie w taki lekceważący sposób. Dosyć tego. Basta!

Więcej prawdziwych historii:
„Pragnęłam sławy tak bardzo, że zrobiłabym dla niej wszystko. Skończyłam bez rodziny, perspektyw i chęci do życia”
„Mieliśmy być razem na dobre i na złe, ale narzeczony oddalił się ode mnie, gdy wylądowałam na wózku”
„Lekarz kazał mi schudnąć. Nie przetrwam tego sama, więc zmuszę do diety też męża i córkę”
„Moja dziewczyna ma... faceta. Gdy wraca z rejsu, chcę ją tylko dla siebie. Ale gdy wypływa... może robić co chce”

Redakcja poleca

REKLAMA