Woda z szumem lała się do poobijanej wanny, para unosiła się pod sufit, oblepiając ściany z liszajami na farbie olejnej. Na brzegu wanny położyłam ostry nóż. Wstrząsnął mną dreszcz. Już wkrótce poznam wszystkie tajemnice… Będę wiedziała na pewno, czy po drugiej stronie ktoś na mnie czeka…
Pamiętam, że było mi bardzo zimno. Stałam naga w łazience, okryta jedynie kożuszkiem. Tylko on mi został z dawnych lat. Kupiłam go w Paryżu. Wydałam na niego mnóstwo pieniędzy; niemal połowę swojej gaży, którą dostałam za zdjęcia do kampanii reklamowej kosmetyków do ciała. No ale jeśli zakupy robi się na w butiku na Champs Élysées… Patrzyłam na nóż, cieknącą z kranu wodę – i coraz bardziej się bałam. Nie mogłam już się wycofać. Nie mogłam? Raczej nie chciałam! Pragnęłam tylko o wszystkim zapomnieć… Tak, to była ucieczka.
Przypomniał mi się pogrzeb, który zobaczyłam dawno temu, gdy szłam do szkoły prowadzona za rękę przez babcię. Miałam wtedy siedem lat i niedawno zostałam uczennicą pierwszej klasy. Rankiem niemal pustą ulicą miasteczka jechał karawan zaprzężony w jednego konia. Na koźle siedział pan pogrzebowy, sennie kiwając się na boki. Za trumną nie szedł żaden ksiądz. Nie dreptał również ministrant, który niósłby krzyż. Nie było żadnych żałobników, szlochów ani tego posępnego szurania nogami o kocie łby drogi prowadzącej na miejscowy cmentarz… Wtedy to usłyszałam, jak babcia mruczy pogardliwie pod nosem.
– Samobójca. Co to się teraz wyrabia? Ten mężczyzna poszedł prosto do piekła!
Spojrzałam na swoje pokłute ramiona i pomyślałam, że żadne piekło nie będzie gorsze od tego, z którego chciałam uciec.
Dzisiaj przeklinam ten dzień
A zaczęło się od przypadku. Właśnie skończyłam osiemnaście lat. Tamtego dnia przez nasze miasteczko przejeżdżał Jean Pierre Arno, francuski fotografik ze znanego magazynu mody. Zauważył mnie na ulicy, wpadłam mu w oko. Spytał, czy zechciałabym się sfotografować. Uznałam – czemu nie. Facet pstryknął kilka zdjęć i pojechał, a ja o wszystkim zapomniałam.
Pół roku później zjawił się ponownie. Zaproponował kontrakt na dwie sesje zdjęciowe za sumę… 48 tysięcy euro! Jedynym warunkiem był mój wyjazd do Paryża… Oczywiście, pojechałam. Po trzech miesiącach moja twarz znalazła się na stronach magazynu wydawanego na terenie całej Europy, a ja wróciłam do miasteczka opromieniona sławą, jakbym co najmniej zdobyła Oscara, a Brad Pitt zerwał z Angeliną i poprosił mnie o rękę.
W ogrodzie moich rodziców wyprawiono z okazji mojego powrotu huczne przyjęcie. Przyszła niemal połowa miasteczka – wszyscy byli ze mnie tacy dumni! Podano szampana, były wiwaty, życzenia dalszych sukcesów. Robert miał wtedy dyżur w lecznicy, więc kiedy już mogłam się wyrwać, pobiegłam do niego z uratowaną przed gośćmi ostatnią butelką. Był wtedy dla mnie najważniejszym człowiekiem na świecie. Uwielbiałam patrzeć, jak pod jego dotykiem uspokajają się najbardziej przerażone zwierzęta.
Przyznam, że nie było mi łatwo rozkochać w sobie starszego o 10 lat lekarza weterynarii. Przez prawie rok przyprowadzałam do niego swoją Norę, wymyślając dziesiątki dolegliwości, na jakie miała jakoby cierpieć zdrowa jak rydz suczka. W końcu dopięłam swego: stateczny, spokojny i zamożny właściciel lecznicy uznał, że nie może żyć bez szalonej licealistki. Miasteczkowe panny zaczęły mnie obgadywać na wszystkie sposoby, bo sprzątnęłam im sprzed nosa najlepszą partię w okolicy. Miałam to w nosie. Chodziłam dumna jak paw, a rodzice byli zadowoleni z przyszłego zięcia. Raj na ziemi…
Tylko że Robert nie był zadowolony z moich sukcesów w konkursie piękności.
– Świat mody mi cię zabierze – mówił ze smutkiem. – Jesteś taka śliczna…
Nie rozumiałam, dlaczego to miało być takie straszne. Moim zdaniem powinien się raczej cieszyć, że jego ukochana ma szansę zostać sławną modelką.
– Jesteś zazdrosny? – pytałam z przekornym uśmiechem. – Cudownie! Znaczy, że mnie kochasz! To takie słodkie!
I obsypywałam go pocałunkami. Nie lubiłam, gdy zaczynał pleść te swoje rozsądne androny. Czasem był taki... drętwy. Ani odrobiny szaleństwa. A przede mną cały świat stał otworem!
Brad Pitt nie zerwał z Angeliną, a ja nie zostałam gwiazdą na europejskich salonach mody. Wróciłam do kraju. zainteresowały się mną polskie miesięczniki dla pań. Znowu zaczął się wokół mnie kręcić kolorowy kalejdoskop.
Chociaż nie płacono mi już w euro, to gaże w złotówkach też nie były małe. Moje zdjęcia zaczęły ukazywać się w największych czasopismach w kraju. Posypały się kolejne propozycje. Agencje modelek, fotografowie, jacyś szemrani reżyserzy filmowi – wszyscy stukali do moich drzwi. Kosze kwiatów od bogatych wielbicieli, kolacje, rauty, spotkania. Bale, kreacje, wielki świat. Szalony zawrót głowy…
Kiedy raz wpadłam do domu na dwa dni, szkolna orkiestra przywitała mnie na rynku głównym. To było niemal jak na amerykańskim filmie. Wszyscy mnie podziwiali; każdy chciał ze mną porozmawiać, przypomnieć mnie sobie. Każdy oczekiwał, że właśnie jego wyróżnię z tłumu, że ogrzeje się przy moim blasku. Te wszystkie hołdy nie miały większego znaczenia, lecz wtedy o tym nie myślałam. Co więcej, witających mnie w miasteczku ludzi przyjęłam jak coś oczywistego, co mi się należy. Rodzinę obsypałam drogimi prezentami, a z Robertem widziałam się zaledwie przez piętnaście minut.
Patrzył na mnie zgaszonymi oczami. Jak w czasie ostatniej naszej rozmowy.
– Co będzie – nieoczekiwanie spytał zmęczonym głosem – kiedy jutro na swojej drodze nie spotkasz dziennikarzy?
– Przecież pojutrze o 16.30 jestem umówiona w Warszawie na sesję zdjęciową!
Doskonale wiedziałam, o czym mówi, ale nie chciałam się wtedy nad tym zastanawiać. Świat obsypuje mnie kolorowym konfetti, ludzie uśmiechają się na mój widok. Dlaczego mam się gryźć, że jutro albo pojutrze reflektory zgasną? Robert zaczął mnie nudzić. Nie zrobił się co prawda mniej przystojny, ale w porównaniu z rajskimi ptakami wielkiego miasta jakby poszarzał. Taki poważny, mało romantyczny. Był tylko cieniem przeszłości. A przyszłość miała być kolorowa.
Rok później pojawiły się nowe fotomodelki. Kolejna fala świeżej krwi. I wtedy po raz pierwszy poczułam ciśnienie konkurencji. Większość moich koleżanek odeszła spokojnie, ustępując miejsca nowym twarzom. Lecz ja nie potrafiłam… Chciałam walczyć, chciałam pozostać w tym bajkowym świecie. Za wszelką cenę! Zapomniałam jednak, że prócz ładnej buzi nie mam nic. Nawet maturę dostałam na ładne oczy. Poza tym ojciec miał masarnię i dawał nauczycielom upusty.
Modelką byłam przeciętną, języki znałam o tyle, o ile; talentu aktorskiego nie miałam za grosz, więc wkrótce poczułam gorycz porażek. Zaczęłam pozować do coraz bardziej rozbieranych zdjęć. Tęskniąc za szalonymi zabawami do białego rana, przyjmowałam zaproszenia od mężczyzn, na których parę miesięcy temu nawet bym nie spojrzała. Dawni wielbiciele „z klasą” tropili już świeżą zwierzynę. Mnie pozostał drugi sort. Potem trzeci. Głód wrażeń… Marihuana, pierwsze dawki LSD. Wreszcie musiałam sprzedać swoje piękne mieszkanie, samochód, luksusowe ciuchy. Jeszcze się łudziłam, że los się odmieni. Może jutro, może za tydzień. Wtedy wyprowadzę się z tej obskurnej nory, do której uciekłam, ukrywając się przed ścigającymi mnie wierzycielami.
Czasem w przebłysku trzeźwości przypominałam sobie, jak arogancko traktowałam ludzi, przekonana, że królową pozostanę do końca życia. Byłam beznadziejnie głupia! I znalazłam się na dnie. Do domu rodziców nie mogłam wrócić – spaliłabym się ze wstydu. Zresztą, kto by mnie tam zechciał? Przeklęta dziura, pełna zawistników, plotkarzy i świętoszków! Robert pewnie ma już inną… To bolało najbardziej. Wydawaliśmy się przecież dla siebie stworzeni, a ja po prostu go odrzuciłam. Nie byłam warta tego, by żyć.
Odłożyłam nóż na krawędź wanny, powoli weszłam do wody. Ciepło przeniknęło mnie do samych kości. Co za rozkosz! Leżałam przez chwilę, o niczym nie myśląc. Byłam szczęśliwa. Słyszałam, że gdy krew wypływa z żył, to jest jak odlot. Jak po zażyciu LSD. Wzięłam do ręki nóż. To będzie mój ostatni lot. Najdłuższy. Cichy szum. Łopot. Tępy ból – znikąd. Stłumione głosy, niezrozumiałe słowa… Próbowałam rozróżnić otaczające mnie dźwięki. Czy to był język diabłów?
– ...dosłownie w ostatniej chwili. Jeszcze tylko parę minut, a byłoby za późno. Zupełnie by się wykrwawiła.
– Ale poza tym wszystko w porządku, prawda? – zapytał jakiś mężczyzna.
Ten głos! Skąd go znałam? Czyżby to mój wujek, który zginął w wypadku?
– Jest w stanie skrajnego wyczerpania. Zażywała narkotyki, są ślady początkowego uzależnienia. Czeka ją piekło odwyku.
Och nie, więc to prawda! Cały czas miałam nadzieję, że jednak nie ma piekła!
– Nieważne, damy radę. Nie po to stawałem na głowie, by ją odnaleźć, właziłem do każdej nory w tym mieście, żeby teraz zrezygnować. Zdążyłem na czas i to jest ręka Opatrzności. Będzie dobrze.
Z trudem otworzyłam oczy. Robert? On też nie żyje?! Jest taki mizerny i wymęczony… Musiał cierpieć, zanim umarł.
– Dlaczego ty też masz iść do piekła? – spytałam z trudem – Co złego zrobiłeś?
– Pozwoliłem ci odejść. Nie walczyłem, nie chroniłem. Uniosłem się dumą. Zawiodłem cię, ale to się nigdy nie powtórzy. Teraz już zawsze będziemy razem…
Uśmiechnęłam się. Obrazy powoli odpływały, zaczął ogarniać mnie spokój.
Odwyk nie był najgorszy. Miałam przy sobie ukochanego, a przede wszystkim wolę zwycięstwa. Chciałam rzucić uzależnienia dla Roberta. To miał być mój prezent w zamian za jego miłość.
– Nie chcę od ciebie takich prezentów – nieoczekiwanie usłyszałam od Roberta. – Chcę cię tylko taką, jaka byłaś wtedy, gdy przychodziłaś do mojej kliniki z Norą. Z nałogami musisz skończyć dla siebie.
– Dla siebie?! – prychnęłam tylko. – Jeszcze niedawno wszystko robiłam dla siebie. I spójrz, jak na tym wyszłam!
– Nie mówię o twoich dawnych mrzonkach – odparł spokojnie. – Mówię o szarej codzienności, która tak naprawdę wcale nie jest taka szara, tylko pełna kolorów i satysfakcji ze zdobycia kolejnego szczytu.
Nie wiedziałam, o jakich szczytach mówi Robert, lecz tym razem go posłuchałam. Zaczęłam walczyć o siebie dla siebie.
– Kiedy ty będziesz z siebie zadowolona, wtedy ludzie również będą zadowoleni – usłyszałam od niego pewnego dnia.
Jak wspomniałam, odwyk nie był najgorszy. Najgorszą rzeczą był powrót do rodzinnego miasteczka. Wysiadałam na stacji z absolutnym przekonaniem, że kiedy będę szła ulicą w stronę domu, napotkam drwiące, pogardliwe spojrzenia. W wyobraźni już słyszałam te komentarze za plecami: „Patrzcie, taka była z niej kiedyś wielka pani, a teraz nie ma nawet złamanego grosza przy duszy. Żałosna!”. Ku mojemu zdumieniu na stacji przywitało mnie kilka koleżanek z dawnej podstawówki. Trzymały kwiaty. Uściskały mnie serdecznie, ucałowały, wsparły swoją siłą i pewnością zwycięstwa.
– Będą cię obmawiać – usłyszałam od przyjaciółek. – Niektórzy już to robią. Ale nie zważaj na zawistników. Masz wspaniałego faceta i ty też nie jesteś głupia.
Od tamtego czasu upłynęło już prawie dwanaście lat. Mam dwójkę wspaniałych dzieci. Dzięki wsparciu Roberta skończyłam studia. Stawiłam czoło zawistnym, trzymałam się blisko przyjaciół i rodziny. A przede wszystkim miałam u boku ukochanego. To dla mnie najważniejsze. Powiecie – opowieść jak z bajki? Niestety, życie nie jest bajką, chociaż przez bardzo krótki czas tak właśnie mi się wydawało. Przed rokiem odszedł mój mąż. Zmarł na raka. Przed śmiercią obiecałam mu, że nie zapomnę o codziennym trudzie zdobywania kolejnego szczytu.
I nie zapominam, mimo że niekiedy bardzo mi ciężko. Tak jak dzisiaj. Jest noc. W domu cicho jak makiem zasiał. Wcale nie chcę mi się spać. Rozmyślam… Ale jutro wstaję o piątej. Muszę być wyspana, bo jadę z synkiem na zawody pływackie. To najbliższy szczyt do zdobycia. Teraz wiem, że najważniejsze są te niewielkie pagórki. Jeśli bowiem potrafimy je zdobyć bez żadnego problemu, to i większe nie będą nam straszne.
Więcej prawdziwych historii:
„U mamy codziennie miałem obiad na stole i czyste majtki w szufladzie. Nagle wpadłem z przypadkowo poznaną dziewczyną”
„Jako dziecko widziałem, jak mój ojciec zamordował mamę. Całe życie czułem się popsuty i niegodny miłości”
„Przyjaciółka pożyczyła ode mnie pieniądze i... zniknęła. Narzeczony mówi, że mam za swoje. Ale ja nic nie mam!”
„Zazdroszczę nawet nastoletnim matkom. Nie mogę się pogodzić z tym, że sama nie mogę zajść w ciążę”