„Przyciągam do siebie same zdrajczynie i wariatki. Nie wiem czemu, nie mogę znaleźć miłości i normalnej kobiety”

Mężczyzna szukający miłości fot. Adobe Stock
Od lat nic się nie zmienia. Może tak już musi być?
/ 12.01.2021 06:30
Mężczyzna szukający miłości fot. Adobe Stock

Jeszcze nigdy nie czułem się tak podle jak tego pięknego, sierpniowego dnia. Ślub mojej córki… Najszczęśliwsza chwila w jej życiu. A w moim? Gdybym nie kochał Elizy tak bardzo, nie przyjechałbym na jej wesele. Nie miałabym siły skonfrontować się ze swoim dawnym życiem. Kwitnącą ze szczęścia eksżoną i jej mężem; facetem, z którym zdradzała mnie na długo przed naszym rozwodem.

Miałem pecha w miłości

Wtedy zaprzeczała. Mówiła, że mam wybujałą wyobraźnię. A ja z naiwności i strachu przed utratą córki zgodziłem się na rozwód bez orzekania o winie. Chociaż pamiętałem treść jego płomiennych esemesów i jej jeszcze bardziej żarliwych wyznań. Znałem każde słowo, datę, godzinę – a jednak wierzyłem, że to tylko kolega, którego podtrzymuje na duchu.

Co do wyznań, czy ona nie ma prawa powiedzieć komuś, co czuje, skoro przy mnie jest taka samotna? A on ją rozumie, bo sam ma problemy w związku. Ale będzie o niego walczył, tak jak ona o nas. Jeśli się zapędzili (słownie), to ona bardzo mnie przeprasza.

To był nic nieznaczący flirt, który podbudował jej słabnącą kobiecość. Obiecuje, że z tym skończy. Zrozumiała swój błąd i nie chce mnie ranić. Jednak ja też muszę uznać swoją winę, bo nie pokazywałem, że ona coś dla mnie znaczy. A przecież kiedyś było inaczej!

Przyjąłem jej pokrętne tłumaczenia. Byłem głupi? Nie, po prostu chciałem wierzyć i mieć rodzinę. Próbowałem się dostosować, być bardziej opiekuńczy i czuły. Może nie obsypywałem jej płatkami róż, ale pamiętałem o drobiazgach. Nie brałem dodatkowych zleceń, aby spędzać z nią więcej czasu. 

Najpierw się cieszyła, lecz później zaczęła się pieklić, że nie zarabiam tyle co dawniej. Nie umiałem się rozdwoić… A te jej sceny były tylko wymówką, żeby pozbyć się mnie z domu. Bo nie zerwała kontaktów z kolegą. W końcu uznałem, że być może rzeczywiście coś się między nami wypaliło, i przystałem na rozwód. Nawet ją pocieszałem, kiedy wychodziliśmy z sądu. Obiecałem przyjaźń i wsparcie, a ona jeszcze tego samego wieczoru pojechała do niego, podrzucając mi Elizę.

Cieszyłem się, że mogę zajmować się córką, bo tak chętnie ją u mnie zostawiała. Dopiero potem – i to z pomocą znajomych – zrozumiałem, że moja eks w tym czasie biega do swojego kolegi, który jakoś nie umiał zrezygnować z żony. Żył w rozdarciu, kochając jedną i drugą. Wtedy pomyślałem, że ich… zabiję. Kiedyś wparowałem do naszego dawnego mieszkania i zastałem ich w łóżku. Powstrzymała mnie jej groźba.

Chciała wezwać policję. Nie bałem się funkcjonariuszy, tylko tego, co po ich wizycie zostanie mi wpisane do akt, a w przyszłości może stać się podstawą ograniczenia mi praw rodzicielskich. Dlatego zamiast przynajmniej przyłożyć facetowi, puściłem go. Uciekł gdzie pieprz rośnie, za to moja była stłukła mnie pięściami ile wlezie i zwyzywała od chamów.

Ściągam na siebie same wariatki

Wyszedłem wściekły i wówczas po raz pierwszy w życiu upiłem się do nieprzytomności. Nie stoczyłem się jedynie dlatego, że miałem Elizę, a ona bardzo źle zniosła nasze rozstanie i krętactwa matki. Tak, tak… Tylko miłość do córki powstrzymała mnie przed zatopieniem się w morzu alkoholu. Wyhamowałem, zająłem się pracą, złożyłem papiery na studia podyplomowe…

I tam poznałem Agnieszkę. Moją rówieśnicę po przejściach, również zdradzaną, tyle że przez narzeczonego, a w zasadzie niedoszłego męża, bo cała sprawa wyszła na jaw tuż przed ich ślubem. Niektórzy twierdzą, że nic bardziej ludzi nie łączy jak miłość lub ból. Nas zbliżyło to drugie. Myślałem, że jesteśmy pokrewnymi duszami… Tymczasem Agnieszka szybko zaczęła mnie śledzić, kontrolować, podejrzewać o zdrady. Najpierw wystarczyły jej moje zapewnienia o wierności, a potem zażądała dowodów.

Po dwóch latach takiej szarpaniny miałem dość. Do dziś żałuję, że nie przeżyłem rozstania z żoną na własną rękę, nie poszedłem na jakąś terapię albo przynajmniej nie przystopowałem z kobietami, i zamiast od nich odpocząć – rzuciłem się w wir nowych znajomości. Po Agnieszce nastąpił czas nauczycielki mojej córki. Wydawało mi się, że będzie lekarstwem na moją poranioną duszę. Zaopiekuje się mną, wesprze i nie wkręci mnie w żadne dziwne historie. Niestety, pani nauczycielka zaczęła wymagać nie tylko od swoich uczniów, ale i ode mnie.

Na pierwszy ogień poszła moja skromna garderoba (co, swoją drogą, nawet mnie ucieszyło), potem jednak zajęła się tym, co jem (schabowe tuczą, z piwem precz!), znajomościami (nieodpowiednie i mało rozwijające), pracą (bo stać mnie na więcej), córką (zbyt rozwydrzona), a nawet wizją mnie za parę lat (może wystartowałbym w wyborach na radnego?). Pięć lat później znowu wprowadzałem się do mojej starej, dobrze mi znanej kawalerki, z dołującym bilansem kolejnego rozwodu. Miałem dość i siebie i kobiet. Jednak od czego ma się sąsiadów!

Jagoda mieszkała piętro niżej. Zgrabna, ładna, niezależna, nieco młodsza, pełna życia i energii. Zakochałem się w niej jak sztubak. Oczyma wyobraźni już ją widziałem w roli mojej przyszłej żony i matki kolejnych dzieci, jednak nie zauważyłem, że sama była jak dziecko…

Potrzebowała wiecznej adoracji i uwagi, a od wspólnych wieczorów w domu wolała spotkania z przyjaciółmi na mieście, przeciągające się do białego rana. I kokietowała… Każdego. Dwa lata próbowałem namówić ją na ślub czy choćby życie pod jednym dachem, ale nie chciała słyszeć o stabilizacji.
– Jest tyle miejsc na świecie, gdzie jeszcze nie byłam. Tyle mogę osiągnąć… Po co mi rodzina? Mamy czas, chyba jedno dziecko ci wystarczy? – tłumaczyła.

Może i dałbym się przekonać, gdyby pewnego dnia nie stwierdziła, że wyjeżdża na pół roku do Indii realizować jakiś projekt. Czekałem, lecz ona zamiast wrócić do naszego miasteczka, pojechała z Indii do Nepalu, a stamtąd do Stanów Zjednoczonych. I tak po raz czwarty zostałem sam. Zdruzgotany i nieszczęśliwy nawet nie wnikałem w to, z kim moja ukochana dziewczyna spędza swoje barwne życie. I właśnie wtedy Eliza zaprosiła mnie na swój ślub.

Nie wiem, co jest ze mną nie tak

Długo przyglądałem się jej chłopakowi. Wiedziałem, że chodzi z nim od dwóch lat, lecz dla mnie to wciąż było za krótko.
– Nie martw się, tatusiu, jest taki ja ty – powiedziała Eliza, gdy go poznałem. – Kocha dom i dzieci, lubi ze mną być, jest pracowity. Może nie zasypuje mnie komplementami, nie wyznaje co chwilę miłości, ale wiem, że mnie kocha. Szczerze i normalnie. Tak jak ty...

Dzień przed jej ślubem znowu się upiłem. A gdy uporałem się z kacem gigantem i doszedłem do siebie – włożyłem najlepszy garnitur i koszulę dobraną przez drugą żonę pod kolor moich oczu i pojechałem domu weselnego. Sam. Bez bliskiej osoby u boku. Z godnością znosiłem wścibskie pytania rodziny o moje życie osobiste.

Wznosiłem radosne toasty, śmiałem się i udawałem, że świetnie się bawię, tańcząc z kolejną ciocią czy kuzynką, której mąż spał za stołem lub znalazł sobie lepsze towarzystwo. Z pokerową twarzą zniosłem oczepiny i prośbę, abym zatańczył w męskim kółeczku i próbował złapać muszkę pana młodego. Na szczęście nie trafiła do mnie.

Rano pożegnałem się z córką, wsiadłem do auta i ruszyłem przed siebie. Gdzieś na 30. kilometrze nie wytrzymałem – rozpłakałem się. Musiałem zjechać na pobocze, bo nie widziałem drogi. Ryczałem dobrą godzinę. A kiedy już się uspokoiłem i pokonałem pulsujący ból głowy, zrozumiałem, jak bardzo było mi to potrzebne. Bo facet też ma serce i czasem musi uronić parę łez. Mnie one oczyściły.

Przestałem za wszelką cenę uciekać przed samotnością, pogodziłem się z nią, a zamiast rzucać się w kolejny związek – po- stanowiłem zostać… wolontariuszem. Od roku pomagam w pewnej organizacji. Rozwożę żywność potrzebującym. Dzięki temu poznaję różnych ludzi, różne pary, i od nich uczę się, jak powinien wyglądać związek dwojga kochających się ludzi. Może kiedyś i ja taki stworzę.

Więcej prawdziwych historii:
„Mój mąż zdradził mnie i zostawił biedną kobietę z brzuchem. 20 lat później zaproponowałam jej, by zamieszkała z nami”
„Córki traktowały mnie jak służącą i opiekunkę. Po latach zorientowałam się, jak bardzo przez to zaniedbałam męża”
„Po śmierci ojca musiałem go zastąpić matce i siostrom. Były tak zazdrosne, że nie pozwalały mi na szczęśliwy związek”
„Pogodziłam się z tym, że mogę nie dożyć 30. Bolało mnie tylko to, że nie dam mężowi upragnionego dziecka”

Redakcja poleca

REKLAMA