Trudno powiedzieć, kiedy się zorientowałam, jak jest. Na pewno nie od razu... W końcu wszystkie maluchy są słodkie i piękne. Ale kiedy moja córka nieco podrosła, nie mogłam nie zauważyć, że rysy jej twarzy przywodzą na myśl… matkę mojego męża. „Cała teściowa! – pomyślałam ze zgrozą, gdy kiedyś rzuciła dobrze mi znane spojrzenie „z ukosa”. – To dziecko nie ma nic ze mnie, nic z mojej rodziny…”.
Co ciekawe, całe to gadanie typu: „jaka ona podobna do mamusi” albo „jaka podobna do tatusia” zawsze działało mi na nerwy. Zwłaszcza w wydaniu ciotek, spośród których każda mówiła co innego i każda była przekonana o swojej racji. Ja jakoś nigdy nie umiałam dostrzec w maluchach tego niby uderzającego podobieństwa do rodziców czy dziadków. Niestety, podobieństwo mojej córki Marysi do teściowej jest ewidentne! Nie mogę temu zaprzeczyć, choć bardzo bym chciała. Dlaczego? No cóż…
Moje dziecko odziedziczyło wszystko po tej szkaradzie!
Nie jesteśmy z matką mojego męża w najlepszych stosunkach. Teściowa może i nie przypomina tej strasznej baby z kawałów, jednak w wielu kwestiach się nie zgadzamy i przez to działamy sobie wzajemnie na nerwy. No i, nie ma co kryć, do tego dochodzi kwestia wyglądu. Gdyby teściowa była tylko zołzą, ale za to kobietą atrakcyjną, jeszcze bym to wszystko jakoś przebolała. Jednak pięknością na pewno nie można jej nazwać. Ten jej duży nos i te grube brwi nadające twarzy groźny wygląd… Biedna Marysia ma identyczne!
Kobiety w mojej rodzinie mają znacznie subtelniejsze rysy twarzy. Należymy do tego typu pań, o których mówi się, że mają wyraźny wdzięk i dziewczęcy urok. Moja mama i babcia to jasne blondynki o niebieskich oczach i małych, zgrabnych, prostych noskach. Ja zresztą też. Poza tym jesteśmy szczuplutkie i filigranowe. Słowem – kobiece. A Marysia tego po nas nie dostała. Myślę, że to niesprawiedliwe: dobry wygląd należy jej się jak psu buda.
Mój mąż jest podobny do swojej matki, ale u mężczyzny grube rysy nie rażą aż tak bardzo. Czasem nawet dodają męskiego uroku. Dawid zresztą uchodzi za przystojnego faceta, i to pomimo jego ciężkiej sylwetki. No cóż, ma po prostu grube kości. Niestety, Marysia także. A u płci pięknej to przecież tragedia… Dlaczego tak jest?! Nie mogę tego ścierpieć. Przecież mam też syna, który dla odmiany jest uroczym, smukłym chłopcem o blond czuprynie i zgrabnym nosie. Taki młodszy Brad Pitt. Podobny do naszej rodziny. To oczywiście świetnie, tylko że Marysia jako dziewczynka zyskałaby na takim podobieństwie dużo więcej niż chłopiec. A tak mam córkę przysadzistą, z grubymi rysami twarzy i z tendencją do tycia. Niesprawiedliwe.
Muszę ją kochać
Może Matka Natura specjalnie tak to urządziła? Może jest po prostu złośliwa, więc chciała mi dać nauczkę za moje krytyczne sądy o bliźnich? I teraz to, co nie podobało mi się w mojej teściowej, odnajduję w córeczce… Muszę to zaakceptować, nie mam wyjścia. Kiedyś, gdy długo o tym wszystkim myślałam, przyszło mi do głowy, że w dobie eksperymentów genetycznych będzie pewnie wkrótce można tak pokierować genami, aby dziecko było podobne do tego z rodziców, który jest atrakcyjniejszy. Ale zaraz sobie uświadomiłam, jak straszna to myśl. Przecież wtedy świat stałby się okropny, chodziłyby po nim same piękne cyborgi… Jednak z drugiej strony tak „spaprać” dziewczynie urodę swoimi genami! Oburzające…
Mieszają się we mnie skrajne emocje. Nie potrafię przestać myśleć o wątpliwej urodzie córki, choć wiem, że powinnam głównie cieszyć się tym, że jest zdrowa. Zwłaszcza gdy wspomnę film o niepełnosprawnych dzieciach, który ostatnio widziałam. Albo rodzinę z bloku obok: mają dwie autystyczne córki. A tamta sąsiadka z góry? Jej syn jeździ na wózku, bo dwa lata temu miał wypadek.
I kiedy tak rozmyślam o wszystkich tych chorych dzieciach, o tych, które nie chodzą, które cierpią lub umierają na jakieś poważne choroby, od razu przychodzi opamiętanie. Wracam do mojego pseudoproblemu i… czuję wielką wdzięczność. Za to że moja córeczka jest cała i zdrowa, w dodatku taka inteligentna! A że mogłaby być ładniejsza? Przecież jeszcze rośnie, zmienia się. Może się jeszcze zrobi bardziej podobna do mojej rodziny. Tak, pocieszam się tą myślą.
Więcej listów do redakcji:„Pijany kierowca tira spowodował wypadek, w którym omal nie zginęła moja żona. Tego dnia wracała od kochanka”„Czy na pewno jestem ojcem swojego syna? Ledwo znałem Aldonę, a już wpadliśmy. Może była w ciąży już wcześniej”„Moje dzieci uważają, że obowiązkiem dziadków jest zajmowanie się wnukami. Ja mam swoje życie”