„Zięć wysyłał moją córkę na wojnę, bo zarabiała tam najlepiej. Ja bałam się o jej życie, a on balował za jej pieniądze”

matka która boi się o życie córki fot. Adobe Stock
Myślałam, że ukochany zatrzyma Gosię w domu. Pomyliłam się... Gosia realizowała swoje pasje, a ja umierałam ze strachu o nią.
/ 23.12.2020 14:24
matka która boi się o życie córki fot. Adobe Stock

Ona pojechała na wojnę. Dumna i zadowolona z siebie. A ja, w domu, odchodziłam od zmysłów. Nigdy więcej nie pozwolę na to, by moja córka tak ryzykowała życiem.

Ten mężczyzna nie podobał mi się od chwili, gdy go zobaczyłam. Był pierwszym facetem, którego Gosia po powrocie z misji przyprowadziła do domu. Skoro mi go przedstawiła, sądziłam, że to musi być coś poważnego. I chociaż nie spodobał mi się, bo miał coś w tych swoich zimnych oczach, co budziło mój niepokój, to jednak wiązałam z nim wielką nadzieję. I musiałam się zorientować, jak wiele on znaczy dla mojej córki, czy jest tylko przelotną miłostką, czy czymś więcej. Bo od tego dużo miało zależeć…

Po sposobie, w jaki Gosia nałożyła ciasto na jego talerzyk, po jej spojrzeniu, pełnym ciepła i oddania, poznałam, że jest zakochana. A to dawało mi nadzieję… Że już się nie powtórzy tamta sytuacja, gdy z rozdartym sercem żegnałam ją przed wyruszeniem na kolejną misję. Moja córka zawsze była inna, odstawała od swoich koleżanek. Nie bawiła się lalkami, wolała kopać piłkę na boisku z chłopakami, strzelać z nimi z procy, wdrapywać się na drzewa.
Chodziła z wiecznie poobijanymi kolanami, ale nigdy nie płakała. Właściwie wydawało mi się, że mam w domu nie córkę, ale straszliwego urwisa. Wychowywałam ją sama i trochę się tym martwiłam. Ale już zupełnie mnie zaskoczyła, gdy zdecydowała się zdawać do liceum o profilu wojskowym. I nic nie pomogły tu moje tłumaczenia, krzyki i łzy. Wcale nie było moim marzeniem mieć córkę żołnierkę.

Dopiero gdy po maturze Małgosia zaczęła studiować w medycznej szkole wojskowej, w końcu jakoś się pogodziłam z jej wyborem. Ale ona któregoś dnia oznajmiła, że podpisała kontrakt na wyjazd na misję! No i znów się załamałam.
Chcesz jechać na wojnę?! Przecież mogą cię postrzelić, zabić – płakałam. – No i tam przecież są sami mężczyźni.
– Nieprawda, są też kobiety lekarze, pielęgniarki – Małgosia usiłowała mnie przekonać do słuszności swojej decyzji. – I tak naprawdę, to siedzisz w bazie, papierkowa robota, ćwiczenia tylko czasem, no nuda po prostu.
– A te wszystkie śmiertelne wypadki? – wytoczyłam najcięższy argument.
– Wciąż piszą o tym w prasie, pokazują nawet w telewizji…
– Mamo, daj spokój – Małgosia przytuliła się do mnie. – Wrócę po roku, cała i zdrowa, z paroma tysiącami zielonych w kieszeni – pocałowała mnie w policzek.

Jeszcze próbowałam ją jakoś zniechęcić do tego wyjazdu, ale ona podpisała już kontrakt i w końcu pojechała. Cały ten rok, gdy Małgosia przebywała na misji, to był dla mnie istny koszmar. Codziennie z uwagą słuchałam wieczornych wiadomości, nie przegapiłam żadnego wydania. Na każdy dźwięk telefonu podrywam się, a serce zaczynało się tłuc niespokojnie. Tak bardzo bałam się, że w słuchawce usłyszę złą wiadomość. Modliłam się co wieczór, żeby moja córka cała i zdrowa wróciła z tej misji.

I wreszcie się doczekałam. Zamówiłam wtedy w naszym kościele mszę dziękczynną za jej szczęśliwy powrót. A Małgosia tylko się śmiała. I tak dobrze wyglądała, opalona, zadowolona z siebie jak nigdy. Miałam nadzieję, że mój koszmar już się skończył, że ona nigdy więcej nie wyjedzie na żadną misję. Tak bardzo obawiałam się o jej zdrowie i życie, że zupełnie nie pomyślałam o czymś innym, na co ona mogła być tam narażona. Dopiero ta rozmowa z sąsiadką dała mi do myślenia.
– Widziałam, że Gosia już wróciła ze służby, pewnie się pani cieszy – powiedziała, gdy spotkałam ją na podwórku.
– Jeszcze jak – odetchnęłam głęboko. – Przecież tam jest tak niebezpiecznie.
– No, śmierć to jedno, pewnie – sąsiadka popatrzyła na mnie z dziwnym grymasem. – Ale kobieta wśród tych wszystkich chłopów, no sama pani rozumie…
– Nie rozumiem – popatrzyłam na nią ze zdziwieniem.
– No przecież wszyscy wiedzą, że chłopy w tych koszarach całymi miesiącami siedzą bez kobiety, to jak już tam jakaś jedzie, to wie pani, jak to jest… – pokiwała głową. – Jak ta jej służba wygląda.

Nie odezwałam się tylko dlatego, że po prostu odebrało mi mowę. Ta sąsiadka mówiła jakieś okropne rzeczy, które mnie, matce Gosi nigdy by nie przyszły do głowy. Jednak ludzka złośliwość nie ma granic – żeby coś takiego wymyślić tylko dlatego, że córka zarobiła tam sporo pieniędzy. Ogarnęła mnie złość na tę głupią babę, pożegnałam się więc szybko i ruszyłam w stronę swojej bramy. Ale zaraz też zaczęłam zastanawiać się, czy w tym, co przed chwilą usłyszałam, nie ma choćby ziarna prawdy? Bo jeżeli kobiety jadące na misję były tak wykorzystywane…? Aż mi się gorąco robiło.

Postanowiłam porozmawiać o tym z Gosią. Jąkając się, wyłuszczyłam jej to wszystko, co usłyszałam od sąsiadki.
– Ale co ty mówisz, mamo! – obruszyła się. – To jakiś zawistny babsztyl jest.
– Tyle pieniędzy stamtąd przywiozłaś, taki wielki żołd… – potrząsnęłam głową.
– Bo jestem dobrą pielęgniarką – odparła stanowczo. – I nie chcę więcej o tym rozmawiać, nie wybieram się już na misję, bądź spokojna.

Marzyło mi się teraz, żeby wyszła za mąż, urodziła dzieci, jak każda normalna kobieta. I to marzenie zaczęło się spełniać...Gosia się zakochała. Wreszcie miała kogoś, dla kogo warto było zmienić swoje życie, być kobietą, a nie żołnierką. Wiedziałam, że ten facet mógł wybić jej z głowy te wojskowe zamiłowania. Gosia znalazła pracę, nawet nieźle płatną. A Jarek stał się częstym gościem w naszym domu. I chociaż mnie się nie podobał, to cieszyłam się, że ma taki dobry wpływ na moją córkę. I nie sprzeciwiałam się nawet zbytnio, gdy jakiś czas później zamieszkał u nas. Był już prawie członkiem rodziny i ja tak go traktowałam.

Wiadomość o ich zaręczynach bardzo mnie ucieszyła. Chcieli zaprosić najbliższą rodzinę, naszą i Jarka. Obiecałam, że przygotuję uroczysty obiad. Tak się cieszyłam. Gosia też wyglądała na szczęśliwą, a co najważniejsze, była w domu i nawet nie myślała już o swoich wojennych eskapadach. Ale któregoś wieczoru przyszła do mnie do pokoju. Od razu zorientowałam się, że coś ją gryzie, minę miała jakąś taką nieszczególną.

– Mam prośbę do ciebie – powiedziała. – Możesz mi pożyczyć trochę pieniędzy?
– Chyba tak – odparłam ostrożnie. – Zależy, ile potrzebujesz.
– No, ze dwa, trzy tysiące – usłyszałam.
– Coś się stało? – trochę mnie ta prośba zaniepokoiła.
– Nie, tylko… – zawahała się. – Wiesz, chcieliśmy wyjechać z Jarkiem na takie małe wakacje, do Hiszpanii, chcemy pobyć trochę razem, zanim… – urwała.
– To musicie jechać aż do Hiszpanii? – zdumiałam się, nie zwracając uwagi na jej ostatnie słowo. – Przecież to chyba będzie strasznie drogo kosztowało, a wy oszczędzacie na mieszkanie.
– Jarek tak sobie wymyślił, żeby było pięknie i luksusowo, no i brakuje nam kasy – powiedziała. – A ja bym chciała mu jakoś wynagrodzić… – znowu urwała.

Milczałam przez chwilę, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Przecież Jarek widział, jak żyjemy. Nie było biednie, ale i bez szaleństw, po prostu przeciętnie. I musiał jechać na jakieś luksusowe wakacje, chociaż nie było ich na to stać? Nie mieściło mi się to w głowie. Mieszkanie, na które oszczędzali, wydawało mi się o wiele ważniejsze.

Nie spodobały mi się te jego zachcianki. Zaczęłam krytyczniej mu się przyglądać i... dostrzegłam coś, czego przedtem nie chciałam widzieć, zafascynowana jego obecnością w życiu córki, i tym, że jest magnesem zatrzymującym ją w domu. Teraz dopiero zaczęłam zauważać jego drogie, markowe ciuchy, buty, kosmetyki z najwyższej półki, a także jego lekceważący stosunek do innych ludzi. Słyszałam jego ironiczny śmiech, gdy nabijał się z jakichś znajomych, którym nie powiodło się w życiu, i z jakiejś jego koleżanki, którą zostawił mąż, bo się do niczego nie nadawała, nawet kariery nie umiała zrobić...
– To, że jej się nie powiodło, to jeszcze nie dowód, że jest nieudacznicą życiową – zauważyłam, bo akurat brałam udział w tej rozmowie. – W życiu liczą się nie tylko pieniądze, jest jeszcze uczucie, szacunek, wsparcie dla tej drugiej osoby.
– To tylko słowa – powiedział Jarek. – Co mi po szacunku, jak nie będzie mnie stać na samochód, prawda Gosia?
– No tak, to się liczy bardzo – przytaknęła moja córka. – To znaczy, żeby mieć pieniądze…
– No właśnie – popatrzył na mnie triumfująco. – A my też będziemy ich potrzebować sporo, żeby kupić mieszkanie w dobrej dzielnicy, a nie na takim zadupiu jak tu – urwał, jakby zrozumiał, że trochę się zapędził.

Przez chwilę przy stole panowało niezręczne milczenie. Aż nagle Jarek roześmiał się, pocałował Gosię i powiedział:
Więc trzeba tę kasę zarobić...
– Z czasem wszystkiego się dorobicie, ty masz pracę, Gosia też nieźle zarabia w szpitalu… – uśmiechnęłam się do nich.

Ale nie tyle, co jej kumpelki – odparł szybko Jarek. – Na misjach.

Serce mi zamarło. Rzuciłam przestraszone spojrzenie córce, ale ona nie sprawiała wrażenia zaskoczonej, widocznie już wcześniej na ten temat rozmawiali. Poczułam znajomy lęk. Ten facet, który miał być dla mojej córki ostoją, gwarancją bezpieczeństwa, pierwszy wspomniał o wyjazdach na misje. A więc nie były one dla niego niczym strasznym. I w tym momencie przyszło mi do głowy, że Jarek nie będzie azylem dla Gosi, on ją nawet namawia na te wyjazdy, bo są dla niego równoznaczne z dużymi pieniędzmi.

Od tamtego dnia coraz częściej słyszałam w rozmowach młodych o ich planach na wyjazd Gosi. Jarek otwarcie ją do tego namawiał, a ona była całkowicie pod jego wpływem. Któregoś dnia nie wytrzymałam, byliśmy akurat sami w domu.
– Czy ty nie rozumiesz, jakie to niebezpieczne – krzyknęłam ze łzami w oczach. – Co ty robisz najlepszego, wysyłasz ją na śmierć?
– Pani przesadza, jak zwykle – zupełnie ignorował moją rozpacz. – Taka sama robota jak każda inna.
– Ty chyba nie wiesz, co mówisz – chciałam go przekonywać, ale on nie pozwolił mi dokończyć.
– A pani myśli, że my będziemy wiecznie żyć za te psie pieniądze, jakie tu zarabiamy? – wykrzyknął. – Gośka ma dobry zawód, medycyna wojskowa, trzeba to wykorzystać, bo z tego jest dobra kasa.
– Nigdy nie pozwolę, żeby pojechała znowu na misję – pokręciłam głową. – Ty nie wiesz, jak to jest, jak się czeka w niepewności, jak dzwoni telefon, to…
– Głupstwa pani wygaduje – zaśmiał się. – Pojedzie, zarobi i wróci. A pani jej nie zatrzyma, to jest nasza decyzja.

Znowu nie spałam po nocach. Zagrożenie było coraz realniejsze, a moje rozmowy z córką nie dawały rezultatów.
– Czy ty, mamo, nie rozumiesz, że Jarek jest wyjątkowym facetem – powiedziała. – Bardzo mi na nim zależy i muszę zrobić wszystko, żeby mu było ze mną dobrze. Pojedziemy na te wakacje, a zaraz potem ruszam na misję… Zrozum, mogę nam zapewnić komfort życia, właśnie ja i tylko dlatego tam jadę, tylko po kasę.
Ryzykując własne zdrowie, a nawet życie? – spytałam. – A poza tym ja słyszałam i on na pewno też, że wy kobiety jesteście tam narażone na molestowanie… – zawahałam się przez moment. – I mimo wszystko on cię zmusza do tego wyjazdu?
– Uprzedziłaś się do niego – odparła Gosia. – I na nic nie jestem tam narażona, jestem żołnierzem, tak samo, jak mężczyźni – krzyknęła. – A nawet jakby, to co, i tak pojadę, bo go kocham i zrobię wszystko, żeby z nim być. Mamo, tylko ten jeden wyjazd…
– A jesteś pewna, że on także cię kocha? – spytałam. – Że to ty jesteś dla niego najważniejsza, a nie twoje pieniądze?

Pokręciła tylko głową i wyszła z kuchni. Nie odezwała się już do mnie tamtego dnia ani słowem. Zostałam sama ze swoją rozpaczą. Wyrzucałam sobie, że tak się dałam zwieść temu człowiekowi, że w porę nie dostrzegłam, jaki naprawdę jest i co się dla niego liczy w życiu. Ja to już widziałam, ale moja córka, zaślepiona w swym uczuciu, nie. Tu nie chodziło tylko o ten jeden wyjazd, ale o całe jej życie. Przecież na jednej misji się nie skończy, po niej przyjdzie czas na następną i jeszcze jedną. Ten facet zawsze zdoła wynaleźć jakieś argumenty, żeby ona znowu jechała, żeby zarabiała tam pieniądze… I jak długo tak? Aż Gosia straci tam zdrowie albo nie daj Boże stanie się coś najgorszego?

Postanowiłam, że porozmawiam z nim jeszcze raz, ostatni, nie miałam przecież nic do stracenia. Nic, oprócz jedynej córki. Wybrałam moment, kiedy byliśmy sami w domu. Poprosiłam go o chwilę rozmowy.
– Jak o misjach Gosi chce pani gadać, to szkoda słów – pokręcił głową. – To już postanowione.
– Jak to? – przestraszyłam się.
– Gosia wyjeżdża w przyszłym miesiącu – powiedział. – Właśnie przysłali jej kontrakt do podpisania – spojrzał mi twardo w oczy. – Tutaj musielibyśmy pracować na taką kasę kilka lat…
Tak lekko o tym mówisz, jakby jechała na winobranie – nie mieściło mi się to w głowie. – Czy ty nie masz serca?
– Właśnie serce mi mówi, że to jest doskonała fucha i proszę dać mi już spokój – odwrócił się, chcąc odejść.

– Nie dam ci spokoju – krzyknęłam, przytrzymując go za ramię. – Myślałam, że będziesz dobrym mężem, że zadbasz o Gosię, że ułożycie sobie wspólne życie, a ty tylko pieniądze masz w głowie.
– Chciałem zauważyć, że właśnie układamy sobie życie – roześmiał się, zamierzając odejść, ale ja trzymałam mocno rękaw jego koszuli.
– Musisz mnie wysłuchać – krzyknęłam. – Nie wiesz, co ja przeżywałam, gdy Gosia pojechała. Nie masz pojęcia, ile nocy nie przespałam, jak bałam się włączać telewizor, jak serce mi biło na dźwięk telefonu…
– Pani histeryzuje – patrzył na mnie z politowaniem.
– Myślałam, że dasz mojej córce miłość, poczucie bezpieczeństwa, że jesteś dobrym człowiekiem – wciąż krzyczałam. – A dla ciebie liczą się tylko pieniądze
– To coś złego? – syknął ze złością.
– A pomyślałeś głupcze, co będzie, jak Gosi coś się stanie, jak ją postrzelą albo… – ledwie mogłam mówić. – Jak ją zabiją?

W tym momencie Jarek szarpnął się, usłyszałam trzask rozrywanej koszuli.

– No to ją zabiją – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Chyba pani wie, jakie wdowy i wdowcy dostają wysokie odszkodowanie, a potem nawet renty – zaśmiał się, patrząc na mnie pogardliwie. – Będę miał za co spokojnie żyć – gwałtownie otworzył drzwi i... wpadł wprost na Gosię, która stała w przedpokoju.

Musiała dopiero co wejść do domu, ale po jej minie widać było, że słyszała naszą rozmowę.
– Gosia, ja tak nie myślałem... – Jarek podskoczył do niej, próbował ją objąć, ale córka odsunęła się od niego.
– Córeczko – chciałam podejść do niej, ale Gosia się odwróciła i wybiegła z domu.
– To przez panią! – krzyknął Jarek. – Musiała się pani tak wciąż czepiać? I po co ja to wszystko powiedziałem
– Po to, żebyśmy wreszcie usłyszały prawdę – patrzyłam mu w oczy.

Ogarnął mnie spokój. Wiedziałam, że ten niegodziwiec ma już niewiele do powiedzenia. Moja córka usłyszała to, co powinna. Dowiedziała się, ile naprawdę znaczy dla Jarka. Złamane serce w końcu się zagoi, a dla mnie najważniejsze jest to, że już nikt nie będzie wysyłał jej tam, gdzie zabija się ludzi.

Więcej prawdziwych historii:
„Myślałem, że mamy szansę na wspólną przyszłość, ale ona wykorzystała mnie, by odegrać się na swoim chłopaku”
„Matka nauczyła mnie, że miłość to bajka dla głupich. Krzywdzę partnera i jego córkę, bo tak sama zostałam wychowana”
„Byłam starą panną, zostałam samotną matką. Po kilku latach szczęścia los znów zabrał mi wszystko, co miałam”
„Przyjaciółka kazała mi sprawdzić, czy narzeczony ją zdradza. Zakochałam się w nim i nie mam skrupułów, by go odbić”

Redakcja poleca

REKLAMA