Jak ty to wszystko godzisz? – pyta nieraz moja siostra Sylwia. – Łączysz samotne wychowywanie dwóch synów z pracą zawodową i jeszcze dorabiasz sobie szyciem. A do tego nigdy nie narzekasz.
– Sama nie wiem – odpowiadam ze śmiechem. – Mam chyba dłuższą dobę niż przeciętny człowiek.
Jak chyba każda samotna matka, potrzebowałam pieniędzy, więc wymyśliłam ten cały biznes z plecakami. Widziałam w tym po prostu szansę podreperowania naszego rodzinnego budżetu. Okazało się, że pomysłem trafiłam w dziesiątkę, bo na szyte przeze mnie plecaki dla uczniów, a potem też torebki dla ich mam, było wielu chętnych.
A wszystko zaczęło się od tego, że pewnego dnia usiadłam przy maszynie do szycia i zaczęłam przerabiać stary plecak młodszego syna. Narzekał, że jest już bardzo zniszczony, a ja nie miałam gotówki na nowy, dlatego postanowiłam uratować sytuację swoimi krawieckimi umiejętnościami. Doszyłam kieszenie, wszyłam zamek w kontrastowym kolorze i plecak wyglądał zupełnie jak nowy. Piotrusiowi bardzo się podobał.
Koleżanki bardzo chwaliły moją pomysłowość i jedna po drugiej składały u mnie zamówienia. Kiedy więc tylko miałam chwilkę wolnego czasu, siadałam do maszyny. Na szczęście ani pomysłów, ani zapału do pracy nigdy mi nie brakowało. Szyłam z tego, co wpadło mi w rękę: z filcu, płótna, ortalionu, aksamitu, wszystko zależało od przeznaczenia tego, nad czym akurat pracowałam.
Miałam tylko jeden kłopot: w naszym małym mieszkanku nie było warunków, żeby spokojnie usiąść przy maszynie i zająć się pracą. Moi chłopcy wiecznie wymagali uwagi – albo chcieli, żeby się z nimi bawić, albo tak dokazywali, że nie mogłam się na niczym skupić.
W końcu postanowiłam swój „warsztat krawiecki” przenieść do mieszkania koleżanki, która dysponowała dużym, właściwie nieużywanym pokojem.
– I tak ciągle nie ma mnie w domu. Pracuj sobie spokojnie i czuj się jak u siebie – powiedziała, dając mi komplet zapasowych kluczy.
Bardzo ucieszyłam się z tej propozycji. Miałam tylko zgryz: kto zajmie się chłopcami, kiedy ja będę pracowała?
Wtedy wpadłam na pomysł wciągnięcia mojej mamy w opiekę nad wnukami. Co prawda nigdy za bardzo się do tego nie garnęła, więc i ja nie proponowałam, ale teraz nie miałam wyboru i musiałam namówić ją do zajęcia się dzieciakami, przynajmniej od czasu do czasu. Po długich namowach mama w końcu uległa i obiecała pomóc.
– Dziękuję ci – mówiłam jej, kiedy mijałyśmy się w drzwiach.
Mama, co prawda, z sercem zajmowała się chłopakami, ale za to mi nie szczędziła ostrych słów krytyki. Niczym wytrawny inspektor wypatrywała śladów brudu i bałaganu, żeby potem wytknąć mi, jaką fatalną gospodynią jestem.
– Powinnaś posprzątać w kuchennych szafkach – mówiła wprost, a ja zawstydzona spuszczałam oczy.
Faktycznie nie była ze mnie najlepsza pani domu, ale zawsze byłam zdania, że lepiej wolny czas spędzić na spacerze z dziećmi niż na sprzątaniu. Mama była pedantką i nawet najbardziej racjonalne argumenty nie robiły na niej wrażenia.
– Sama wiesz, że nie mam kiedy – mówiłam cicho, ale ona, nie zważając na moje wyjaśnienia, ciągnęła.
– Dla kobiety dom jest najważniejszy i to on o niej świadczy – ostentacyjnie przeciągała palcem po meblach.
Nie radziłam sobie z ustawiczną krytyką. Doszło do tego, że nim mama przyszła, przez kilka godzin sprzątałam w domu: myłam okna, podłogi i ścierałam kurze, wszystko po to, żeby ją zadowolić. Kiedy słyszałam dźwięk domofonu, myślałam: „Uwaga! Nadchodzi inspekcja!”.
– Nie rozumiem, jak możesz karmić dzieci pizzą – mówiła oburzona, gdy pewnego dnia zobaczyła, co mam na obiad.
Kiedy nie mogła już przyczepić się do braku porządku, krytykowała mnie jako matkę albo kobietę.
– Mogłabyś ubierać się ładniej – mówiła, jakby nie zdawała sobie sprawy, że biegam od pracy do pracy i nie w głowie mi strojenie się.
W końcu powiedziałam: dość. Zrobiłam rachunek zysków i strat, i okazało się, że pomoc mamy kosztuje mnie więcej, niż dzięki niej zyskuję. Jej obecność psuła mi humor, sprawiała, że czułam się fatalną matką i panią domu. Powiedziałam to mamie. Wprost, tak jak ona zwykła mówić do mnie. Obraziła się i oznajmiła, że więcej nie przyjdzie. Trudno. Wynajmę opiekunkę. Poczucie wartości jest dla mnie cenniejsze od pieniędzy.
Więcej listów do redakcji: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”