Już za chwilę będę musiała wrócić do tego, co zwykle. Ale na razie stoję nago wśród puszek z farbą, a on całuje mnie po szyi.
Przez moment się wahałam, ale potem wzięłam koszyk i ruszyłam między regały. Jak ludzie w ogóle mogą robić zakupy w takim miejscu? Rafi mówił, żebym po prostu brała z półek to, co mnie zainteresuje. Łatwo powiedzieć – przecież to samo badziewie! Nikt mi nie powie, że żywność produkowana specjalnie dla sieciówki ma taką samą jakość jak ta na otwarty rynek.
Sięgając po paczkę ciecierzycy, zerknęłam kątem oka na stojący w przejściu, wypchany po brzegi wózek Rafiego. Jemu rozmachu nie brakowało: papier toaletowy, mleko w proszku dla niemowląt, cztery zgrzewki wody mineralnej, pampersy… Czyżby w skrytości ducha pragnął zostać ojcem rodziny wielodzietnej, czy tylko cieszyła go myśl, że ktoś będzie musiał później to wszystko poodkładać na właściwe półki?
Ryzyko to najlepszy afrodyzjak!
Dokładnie pięć po jedenastej, jak było umówione, spotkaliśmy się na tyłach sklepu za nierozpakowaną jeszcze paletą, stanowiącą doskonałą osłonę przed monitoringiem. Wyjęłam z wypchanej torby pęk zwiniętych gazet, wrzucając je do wózka Rafiego, a na ich miejsce wstawiłam butelkę szkockiej whisky i dwie wódki, które on wziął wcześniej z działu alkoholi. Mrugnęliśmy do siebie i pożeglowałam w stronę kas.
– Przepraszam panią bardzo – zaczepiłam mijającą mnie dziewczynę z obsługi.
– Macie może pastę tahini?
– Tahi… Co takiego? – zatrzymała się, patrząc na mnie nieprzytomnie.
– Tahini, pastę sezamową – wyjaśniłam.
– Chwila – rozejrzała się. – Goooośka! Mamy jakąś pastę sezamową?
Tamta wydęła usta i wzruszyła ramionami w sposób, który dobrze obrazował jej stosunek do pracy w tym miejscu.
– Zapytam kierowniczkę – moja panna najwyraźniej miała powody, aby się starać. Wróciła po kilku minutach, tłumacząc, że nie ma, niestety, bardzo jej przykro.
– W takim razie i to mi się nie przyda – postawiłam koszyk z cieciorką na najbliższą półkę. – I też jest mi przykro.
Wyszłam ze sklepu przejściem obok kas i skierowałam się w stronę Starbucksa.
– Wariatka! – stwierdził Rafi kwadrans później, gdy już się spotkaliśmy. – Musisz zawsze jechać po bandzie?
– A nie chodziło właśnie o to? – spojrzałam na niego przeciągle. – Kto nie dalej niż pół godziny temu przekonywał mnie, że ryzyko to świetny afrodyzjak?
– Co prawda, to prawda – sięgnął po moją dłoń pod stołem i położył ją sobie na spodniach. – Może olejmy tę kawę, skarbie, co? Wydaje się mocno przereklamowana.
Zaczęliśmy już w taksówce
W windzie trzeba było zrobić przerwę, bo w ostatniej chwili wsiadł jakiś dziadek ze strasznie wielkim i do tego obrzydliwym psem, któremu ślina wisiała z fafli jak stalaktyt.
– Zapraszam do mojej pracowni, madame – Rafi ukłonił się z gracją i otworzył przede mną drzwi, po czym doskoczył do pierwszej lepszej sztalugi i chwycił pędzel. – Jaki portret pani sobie życzy? Akt może?
Uśmiechnęłam się.
– Nie jestem pewna, czy pan artysta ma właściwy pędzel – odparłam, po czym zerwałam z niego bluzę i dobrałam się do spodni. – Nie pozuję byle komu…
Leżeliśmy potem na materacu, zaplątani w prześcieradła. Rafi sięgnął do mojej torby, wyjął butelkę wódki i pociągnął prosto z gwinta. Wyciągnęłam rękę, ale odtrącił ją.
– Damy nie piją z rury, są jakieś zasady – mruknął, po czym wziął jeszcze łyk i pocałował mnie z pełnymi ustami.
Czy naprawdę wydawało mi się kiedyś, że wino jest lepsze, czy tylko przejęłam ten snobistyczny pogląd od Macieja razem z jego dystyngowanym nazwiskiem?
Wstałam i lawirując między puszkami z farbą, podeszłam do okna, gdy tymczasem Rafi, oparty o ścianę, patrzył na mnie.
Wspięłam się na parapet i naga przylgnęłam do zimnej szyby. W dole kręcili się ludzie maleńcy jak mrówki. Wszyscy dokądś pędzili, gnali przed siebie jak szaleni.
Wkrótce do nich dołączę – pomyślałam. – Jeszcze jedna mała figurka obijająca się między budynkami niczym bila….
Ale teraz byłam tutaj, wśród płócien porozstawianych pod ścianami, pod nagą żarówką wiszącą na kablu, chwilowo tak daleka od codzienności jak tylko można.
Poczułam usta Rafiego na mojej szyi.
– Time is over – zeskoczyłam na podłogę. – Pozwolisz, że wezmę whisky w prezencie dla małżonka i zniknę we mgle?
Złapał mnie za ramiona i przyciągnął do siebie, próbując pocałować. Wywinęłam się i zaczęłam zbierać swoje ciuchy.
– Kiedy się znów zobaczymy? – zapytał. – Wiktorio, nie możesz tak po prostu mnie wykorzystywać! – zrobił obrażoną minę.
Postukałam palcem w jego czoło i poszłam się ogarnąć do łazienki. W ściąganiu – nie, lecz we wkładaniu ubrań jest jednak coś intymnego. Przynajmniej dla mnie.
– Odezwę się – pocałowałam go na pożegnanie. – Bądź grzeczny i pracuj, Rafi. Może kiedyś zostaniesz sławnym malarzem.
W windzie włączyłam komórkę. Natalia już dzwoniła, więc napisałam jej, że za kwadrans będę, i ledwo wyszłam na ulicę, zaczęłam się rozglądać za taksówką. W końcu dotarłam do mieszkania przyjaciółki. Oleńka już czekała w przedpokoju, ściskając pod pachą pluszowego miśka.
Natalia naprawdę czasem bywa dziwna. Niby uwielbia dzieci, a głupie parę godzin z maluchem ją przerasta, choć nigdy się do tego nie przyzna. Całe szczęście, że pojutrze kończy się remont w żłobku, bo już mnie wyczerpują te logistyczne wygibasy… Teraz też zupełnie mi wyleciało z głowy, że wkręciłam Nacie kit o wizycie u lekarza, i spanikowałam, gdy zapytała jak wyniki.
– To nic groźnego, prawda? – patrzyła mi w oczy z zachłanną ciekawością. Nie rak?
„Chciałabyś, co?”
To dopiero byłby temat do plotek, na całe tygodnie: taka młoda, zdolna, spełniona na każdym polu, a tu bęc – raczysko jak smok!
– Nie wiadomo – pociągnęłam nosem.
– Muszę zrobić powtórne badania, bo możliwe, że praktykantka się pomyliła.
– Będę się za ciebie modlić, Wika… – Natalia ścisnęła mocno moją dłoń.
Szlag by trafił, ta potrafiłaby umarłego wyprowadzić z równowagi! Po prostu nie mogłam się oprzeć i zapytałam, czy w razie mojej śmierci zajmie się Oleńką, bo nie znam nikogo, komu mogłabym powierzyć mój największy skarb. Przytaknęła, choć jakoś bez entuzjazmu… No masz, a cały czas rozpacza, że nie może mieć dzieci!
– Ktoś będzie też musiał pomóc Maciejowi – dorzuciłam także do oferty męża.
– Wiesz, że on cały czas pracuje.
– Możesz na mnie liczyć – zapewniła.
– Ale to na pewno pomyłka, na pewno!
Nawet Ola miała już dość tego cyrku i zaczęła marudzić, więc się pożegnałam. Zachwiałam się jeszcze malowniczo przy poręczy, jednak kto by sobie odmówił? Co nie znaczy, że potem nie zrobiło mi się głupio. Nie z powodu Natalii, bo ona akurat sama się podkłada, tylko tak w ogóle…
Jeszcze całkiem niedawno nie wyobrażałam sobie nawet, że będę kraść w sklepie i znajdę sobie kochanka artystę, żeby poczuć, że żyję. A teraz? Naprawdę, nie wiem, co się ze mną dzieje. Jakbym się rozpadała… Może faktycznie toczy mnie jakaś choroba?
Po powrocie do domu postanowiłam, że jako zadośćuczynienie zrobię dobry obiad. Położyłam więc Oleńkę na małą drzemkę i wzięłam się do roladek z kurczaka. To kiedyś było moje popisowe danie.
Akurat wstawiłam ryż do piekarnika, gdy wrócił Maciej. Cmoknął mnie w policzek i poszedł się przebrać, bo musiał być za pół godziny na jakimś spotkaniu biznesowym.
– A obiad? – zapytałam.
– Zjem na mieście. Nie przejmuj się mną, wrócę późno – rzucił w przelocie.
Musiałam mieć rozczarowaną minę, bo zatrzymał się, żeby mnie przytulić.
– Wierz mi, wolałbym być z tobą w domu, Wika. O, co to, kupiłaś whisky?
– Nie, ukradłam w sklepie.
– Łobuziara z ciebie– pogroził mi palcem i dorzucił: – Ale nie zabiłaś nikogo?
– Na razie nie – wzruszyłam ramionami.
Stuknęły zamykane drzwi i tyle go widziałam. Znów zniknął, ledwie się pojawił.
Duszę się w domu!
Staram się od miesięcy porozmawiać z nim o moim powrocie do pracy, ale ciągle robi uniki. Raz usłyszałam, że każda by chciała tak sobie siedzieć w domu, więc może przestanę wydziwiać. Potem powtarzał, że żony jego partnerów biznesowych nie pracują… Tydzień temu pojawił się argument remontu w żłobku. Bo co by było, gdybym nie mogła się zaopiekować Oleńką? Zupełnie jakby nie istniały nianie!
A ostatnio, gdy tylko wróciłam do tematu, stwierdził, że po prostu się nudzę. Córa nam rośnie, może czas najwyższy pomyśleć o braciszku dla niej? Stać nas, na co czekać? A on tak chciałby mieć syna!
Próbuję sobie przypomnieć, dlaczego w ogóle za niego wyszłam, ale widzę tylko ciemność. Nie potrafię nawet określić, które z nas się zmieniło. Ja czy on? Umiem już jedynie przeczekiwać ciągnące się w nieskończoność dni i robić głupstwa – w oczekiwaniu, że któreś z nich rozwiąże sytuację.
– Mamo, chcę jeść – Oleńka wyrwała mnie ze stuporu, wchodząc do kuchni.
Nałożyłam obiad jej i sobie, po czym całą resztę wywaliłam do kosza. I tak sobie siedziałyśmy, dziobiąc w talerzach i gapiąc się w okno, za którym zapadał zmierzch. Potem pewnie będziemy układać klocki, następnie poczytamy jakąś bajkę. Jak co dnia.
Więcej prawdziwych historii:
„Nie mogę zabrać męża na urlop, bo... czeka tam mój kochanek. Nasza relacja trwa od 5 lat”
„Teściowa mnie nienawidzi, bo idealną kandydatkę dla swojego syna wybrała już 20 lat temu”
„Mój narzeczony pod wpływem alkoholu potrącił człowieka. Policjantom powiedział, że to ja prowadziłam auto”
„Byłam pewna, że mój mąż ma romans. Ukrywał jednak coś o wiele gorszego...”