„Znalazłam portfel wypchany pieniędzmi i postanowiłam go oddać. Takiego obrotu spraw się jednak nie spodziewałam”

Znalezienie cudzej własności fot. Adobe Stock
Moja finansowa sytuacja nie była zbyt ciekawa, gdy nagle wpadła mi w ręce duża suma pieniędzy.
/ 27.12.2020 06:58
Znalezienie cudzej własności fot. Adobe Stock

Nie ruszaj, co nie twoje, bo ci ręka uschnie – pamiętam, tak mówiła zawsze moja babcia. Choć od dawna już w to nie wierzę, jednak coś z tych nauk we mnie pozostało. Cudzego nie tknę! Dlatego gdy znalazłam wypchany po brzegi portfel, nawet się nie ucieszyłam. Byłam wtedy pod finansową kreską, ale czułam, że nie wezmę ani złotówki… Chyba że nie znajdzie się właściciel.

Wstyd to przyznać, ale modliłam się, żeby tak było! Niestety, w jednej z przegródek dostrzegłam niezrealizowaną receptę z nazwiskiem i adresem. „Trudno – pomyślałam. – Kradzione przecież i tak nie tuczy”. Miałam niezapłacone świadczenia za poprzedni miesiąc i dług u koleżanki. Nie spałam do rana. Biłam się z myślami i kombinowałam: „Może jednak uznać, że te kilka tysięcy należą mi się jak psu buda? Taka kasa z nieba nie spada… Może nie trafiło na biednego i właściciel nawet tego nie zauważy? Ciesz się, babo, zamiast marudzić!”.

Postanowiłam znaleźć właściciela

Ale sumienie gryzło… „A jeśli to kasa na leczenie albo jakąś operację ratującą życie? Gdybym to ja uskładała pieniądze na doktorów i je gdzieś posiała, co bym wtedy zrobiła? Powinnam się przynajmniej jakoś dowiedzieć, kto mieszka pod tym adresem na recepcie. Wtedy ostatecznie zdecyduję!” – uznałam nad ranem.

W internecie sprawdziłam wskazania związane z przepisanym lekarstwem. Okazało się, że leczy astmę, rozedmę płuc i inne choroby pneumologiczne. To mnie jeszcze bardziej nakręciło, żeby pojechać do sąsiedniej dzielnicy i się czegoś dowiedzieć! Znalazłam mały, trzypiętrowy blok tonący w zieleni. Najwyraźniej lokatorzy dbali o swoje otoczenie, bo wokół były trawniczki z rabatami pełnymi tulipanów i kwitnących krzewów, a przed wejściem do klatki schodowej stała ławka pomalowana na żółto i czerwono. Balkony tonęły w pelargoniach. Zwłaszcza jeden, na drugim piętrze zachwycał ich barwną kompozycją.

Postanowiłam poczekać, aż zjawi się ktokolwiek, z kim będzie można pogadać. Na recepcie były wymienione: nazwisko, imię, ulica i numer domu, ale numeru mieszkania, niestety, nie napisali. Było jeszcze wcześnie, bo z emocji pojawiłam się tutaj mocno przed dziewiątą, kiedy młodzi i dzieci już poszli do swoich zajęć, a starsi dopiero się zbierali. W końcu drzwi się otworzyły i pojawiła się pani z małym pieskim.

Obejrzała mnie od stóp do czubka głowy, pewnie zastanawiając się, co tu robię i czemu tak siedzę sama, jakbym nie miała nic do roboty. Piesek ciągnął ją naprzód – widocznie był przyzwyczajony, że nie wolno brudzić przed domem, wiec jego pani, oglądając się co parę kroków, zniknęła za rogiem sąsiedniego bloku.

Po paru minutach znowu ją zobaczyłam. Tym razem nie wytrzymała i zagadnęła mnie:
– Pani czeka na kogoś? Ja tu wszystkich znam. Niech pani powie, o kogo chodzi. Może będę coś wiedziała…
Na to właśnie liczyłam! Uśmiechnęłam się i wymieniłam nazwisko z recepty.
– Ktoś znajomy mnie prosił o przysługę – skłamałam. – Nie znam tego pana osobiście, nawet nie wiem, jak wygląda, a muszę mu przekazać ważną wiadomość.
Pani zrobiła dziwną minę.
– Ach, tak… – powiedziała. – No cóż, to współczuję i zdecydowanie nie zazdroszczę.
– Czemu? Coś z nim nie tak?
– Nie, nie… Z nim w porządku. Ale nie z nią! Pomieszało się babie w głowie.

Rozejrzała się, nachyliła i zaczęła szeptać.
– Tam od paru dni jest prawdziwe piekło! Mieszkam pod nimi, więc wszystko słyszę. Pani kochana, ona chce go zamęczyć, awantura za awanturą, koszmar jakiś!
Znowu się rozejrzała i mówiła dalej:
– To nawet nie jest małżeństwo, a on tak daje sobą pomiatać! Mówię pani, to jest straszna baba! Narwana jak dziki koń. Kto wie, czy ona go nawet nie bije?!
– Niemożliwe – zrobiłam wielkie oczy. – Co to za facet, że na to pozwala?
– Dobry człowiek! Cichy, spokojny, trochę chorowity… Od razu mu tchu brakuje, kiedy się wkurzy, i zaczyna łapać powietrze jak ryba na piasku. Ona to wykorzystuje i tak się znęca nad tym biedakiem!
– Dzieci nie mają? – spytałam.
– On ma syna, siedem lat, z byłą żoną, daleko, za granicą. Nikomu się nie zwierza. Pewnie nawet się wstydzi, bo co to za chłop, który daje sobie jeździć po głowie? Tu ich wszyscy znają. Jemu współczują, ale trochę się też podśmiewają, szczególnie mężczyźni. Jej nikt nie lubi! To co? Idzie pani ze mną na górę? Otworzę drzwi od klatki…

Zamurowało mnie okrucieństwo tej kobiety

Poszłam za nią do bloku i już na półpiętrze usłyszałam krzyk tamtej kobiety. Darła się wniebogłosy i rzucała bluzgami. Sąsiadka spojrzała na mnie wymownie, jakby chciała powiedzieć: „A nie mówiłam?”.

– Ty niemoto! Durniu! Co teraz będzie? Gdzie zarobisz tyle pieniędzy? Całe lato będę siedziała w murach, bo ty nie myślisz i nie uważasz na nic! Ale ja ci pokażę! Kara musi być, od jutra suchy chleb i woda z kranu! A kasa co do grosza do mnie! Żadnych gazetek, książeczek, piwek z kolegami, przyjemnostek! Trzeba było pilnować pieniędzy, nie gubić portfela, tobyś teraz miał na swoją kawkę. Obliż się najwyżej! Dla ciebie i pomyje byłyby za dobre, ty idioto!

– Okropne, prawda? Nie można tego słuchać – pokręciła głową sąsiadka.

Nie wiedziałam, co robić. Oddać pieniądze czy odwrócić się na pięcie i uciekać? Miałam totalną pustkę w głowie. Przestraszyłam się, kiedy nagle gwałtownie otworzyły się drzwi na górze i po schodach szybko zszedł szczupły, ciemnowłosy mężczyzna. Kiedy mnie mijał usłyszałam, jaki ma świszczący oddech. Przemknął bez słowa obok mnie i sąsiadki, trzasnęły drzwi na dole i tyle go widziałam…
– To on? – zapytałam.
– On, on… Widzi pani, znowu uciekł. Będzie siedział na skwerku, aż ta jego czarownica się uspokoi. Czasami tak do wieczora koczuje na tej ławce. Bez jedzenia i picia!
– A gdzie ten skwerek?
– Po drugiej stronie ulicy. Minie pani kościół i już widać zielone… To tam.

Podziękowałam. Pożegnałam się i poszłam. Zatrzymałam się na przystanku autobusowym. Przepuściłam jeden autobus, potem drugi i trzeci… Zastanawiałam się, jak powinnam teraz postąpić.

Wszystko się we mnie skręcało, kiedy pomyślałam, że oddaję kasę tej głupiej, wrzaskliwej małpie, żeby się wylegiwała na jakichś wczasach. Wydało mi się to niesprawiedliwe i wołające o pomstę do nieba! Z drugiej strony ten biedak miałby trochę spokoju. Przynajmniej kawy by się napił…

 

Zdecydowałam, że pójdę na ten skwerek. Jeśli znajdę nieszczęśnika, oddam portfel. Jeśli nie – uznam, że sam los zrobił mi prezent, a z losem się nie dyskutuje. Siedział nad małym stawem i patrzył na kaczki. Podeszłam i usiadłam obok.

Znalazłam o wiele więcej niż pieniądze

– Znalazłam pana portfel – powiedziałam. – Niech się pan już nie martwi. Odda pan kasę żonie i jakoś ją udobrucha.
Odwrócił się do mnie i popatrzył mi prosto w oczy. Miał miłą twarz, brązowe oczy, szerokie brwi i ładne usta. Sprawiał sympatyczne wrażenie i od razu go polubiłam.
– Naprawdę znalazła pani? I chciało się pani tutaj przyjeżdżać?! Niesamowite!
– Nie jestem taka święta – przyznałam się. – Miałam chwile słabości. To w końcu spora kasa, a ja groszem nie śmierdzę, więc mnie trochę kusiło… Ale oddaję, bo nie moje. Tak mnie wychowali.
– Stara szkoła – uśmiechnął się. – Proszę zatrzymać te pieniądze. Ja ich nie chcę.

Kompletnie mnie zamurowało.
– Jak to? Przecież słyszałam, jaki pan miał cyrk w domu – zdziwiłam się.
– Słyszała pani? Wstyd, że była pani świadkiem czegoś takiego. Tym bardziej powinna pani rozumieć, czemu nie chcę tej forsy. Mnie nie jest potrzebna, a tamta osoba nie dostanie już ode mnie ani grosza…
– Przepraszam, ale ja nic nie rozumiem. Woli pan mieć w domu taki horror?
– Nie. Podjąłem już decyzję.

Był całkiem spokojny. Wygrzewał się na słoneczku, jakby nie pamiętał, że parę przecznic dalej czeka na niego potworowaty babsztyl. Zapytałam, co to za decyzja. Powiedział, że kończy swój związek.
– Mieszkanie jest moje. Dam jej tydzień na wyprowadzkę – oznajmił mi.
– Przecież nie posłucha! Na co pan liczy?
– Posłucha. Będzie musiała. Nie jest tam zameldowana, chociaż wiele razy mi o to suszyła głowę. Dam sobie radę.
– Pan? Taki podobno cichutki człowiek?

Znowu się uśmiechnął.
– Nie zna mnie pani. Coś teraz we mnie pękło. Nie chcę jej widzieć. Koniec!
Znowu chciałam mu zwrócić zgubę.
– Niech to będzie u pani – powiedział.
– Ale z jakiej racji? – zapytałam
– Bez racji! Może kiedyś zafunduje mi pani kino albo kolację? Proszę zostawić mi numer telefonu, na pewno się odezwę.

Minęło trochę czasu, a on milczał. Byłam pewna, że zapomniał, albo wrócił do diablicy. W ubiegłym tygodniu zadzwonił. Mówił, że na razie zamieszkał u przyjaciela w Gdańsku. Pojawi się za kilka miesięcy. Pytał, czy nasza umowa jest aktualna.
– Gdybym miał u pani szansę, tobym wrócił – powiedział niespodziewanie.
– Niech pan wraca… Jak najszybciej!

Czytaj więcej prawdziwych historii:
„Ja się zakochałam, a on świetnie się bawił. Dla niego byłam tylko zakładem o skrzynkę wina. Tyle byłam dla niego warta”
„Nie brałam byle czego, czekałam na prawdziwego faceta. Wybrzydzałam i... do czego mnie to zaprowadziło?”
„Mój mąż to cholerny Piotruś Pan, który zadłużył nas dla swoich zachcianek i hazardu. Nie mam już sił”

Redakcja poleca

REKLAMA