„Mój mąż to chole*** Piotruś Pan, który zadłużył nas dla swoich zachcianek i hazardu. Nie mam już sił”

Kobieta, które mąż jest Piotrusiem Panem fot. Adobe Stock
Co kilka miesięcy do domu przychodzą mandaty – za jazdę po pijanemu, za nadmierną prędkość, a teraz jeszcze ten – dwie osoby ranne... Coraz rzadziej potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jeszcze go choć trochę szanuję i czy jeszcze cokolwiek nas łączy – oprócz długów.
/ 18.12.2020 13:06
Kobieta, które mąż jest Piotrusiem Panem fot. Adobe Stock

Jak to możliwe, że Piotrek mnie tak oczarował? Czy to możliwe? Dlaczego nic mi nie powiedział? Jak oniemiała wpatrywałam się w formularz, który przed chwilą wyjęłam ze skrzynki. "Oznajmia się, że Piotr C. spowodował kolizję drogową, w której ranne zostały dwie osoby, jadąc z nadmierną prędkością... i przyznaje się mandat w wysokości...". Dokument był suchy, urzędowy, jak to dokument. A Piotr C. to mój mąż. Czasami się zastanawiam, czy nie powinnam dawno powiedzieć: mój były mąż. Ale wciąż nie mogę się zdecydować na ten krok. Chyba po prostu dalej go kocham. Tylko coraz rzadziej potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jeszcze go choć trochę szanuję i czy jeszcze cokolwiek nas łączy – oprócz długów.

Pobraliśmy się z wielkiej miłości, przynajmniej z mojej strony. Tam, gdzie pracowałam, w podrzędnym biurze dużej korporacji ubezpieczeniowej, Piotrek miał opinię łamacza serc:
– Uważaj – ostrzegały mnie przyjaciółki – on jest z tych, którzy kupują ci czerwone róże na delegacjach, a po powrocie nie poznają na ulicy.
Nie brałam sobie tych słów do serca. Znałam swoją wartość – jeszcze żaden mężczyzna mnie nie porzucił, ani nie upokorzył, zawsze to ja ich zostawiałam. Preteksty były różne – nie taka zawartość portfela, nie taki płyn do golenia, nie takie ciało po kilku miesiącach znajomości. Teraz sobie myślę, że chyba po prostu szukałam księcia z bajki, a z takimi, wiadomo, zawsze kłopot.

Kiedy poznałam Piotrka, po dwóch tygodniach wiedziałam – to ten! Przystojny, z widokami na wielką karierę, a do tego z fantazją, już nie taki młody, a wysportowany, dobrze ubrany, jednym słowem – facet dla mnie. Spotykaliśmy się zaledwie dwa miesiące, kiedy podjęliśmy decyzję o wspólnym zamieszkaniu.
A właściwie to ja ją podjęłam, bo to Piotr wprowadził się do mnie.

Oficjalnie dlatego, że miałam większe mieszkanie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że nad jego kawalerką ciążą wielotysięczne zobowiązania. O tym miałam dowiedzieć się dużo później. Podobnie jak i o innych, podobnych sekretach mojego przyszłego męża.

Na razie wiedliśmy wesołe życie ludzi po przejściach

Oboje zarabialiśmy bez rewelacji, ale na tyle, że starczało na zabawy i przyjemności: weekend w Zakopanem? Proszę bardzo, ale tylko w dobrym hotelu. Przy płaceniu rachunków często wychodziło tak, że to ja musiałam wyjmować kartę, ale przecież to zrozumiałe, że różnie ludziom się w życiu układa, w zamian Piotr zaprosi mnie wieczorem na piwo. Sauna w Mikołajkach? Zaraz zarezerwuję urlop. Po trzech miesiącach takiego życia postawiłam sprawę jasno:
– Podobasz mi się, pasujemy do siebie, nigdy nie spotkałam takiego mężczyzny, pobierzmy się.

Piotr wydawał się zaskoczony takim obrotem sprawy, ale chyba podobało mu się, że to ja podjęłam decyzję. Zaczęliśmy myśleć o ceremonii. Wzięliśmy tylko ślub cywilny, bo Piotr, jak mi wyjaśnił, "nie jest specjalnie wierzący". To nie było w smak mojej tradycyjnej rodzinie:
– Znacie się tak krótko – komentowała z przerażeniem moja mama – on nie budzi mojego zaufania, córeczko, może poznajcie się lepiej, dopiero potem podejmujcie takie poważne decyzje – sugerowała.

Ale ja od dawna byłam przyzwyczajona do podejmowania samodzielnych decyzji, choćby wbrew całemu światu. Stało się tak, jak sobie zaplanowałam. W piękny sierpniowy dzień w Urzędzie Stanu Cywilnego dla miasta stołecznego Warszawy powiedzieliśmy sobie "tak".

Po ślubie niewiele się zmieniło – chyba czułam się tym trochę rozczarowana, prawdę mówiąc. Spodziewałam się, że Piotr się ustatkuje, otworzy jakiś biznes, zacznie rozglądać się za większym mieszkaniem, ale jemu – najwyraźniej dobrze było tak, jak jest.

– Myślę o otwarciu większego biznesu, kochanie, ale do tego potrzeba gotówki – powtarzał – to ryzykowna sprawa, nie mogę zdradzać ci za wiele szczegółów, rozumiesz, kierunek wschodni, trzeba znać odpowiednich ludzi, jak cię wtajemniczę, to moi kontrahenci mogą mi nie zaufać.

Wydawało mi się to trochę dziwne, ale ufałam swojemu mężowi jak mało komu – w końcu nie tylko był wybrankiem mojego serca, ale i cenionym pracownikiem w tej samej firmie, w której i ja zaczynałam robić niewielką karierę. Wprawdzie Piotrkowi nie szło zawodowo tak dobrze jak mi, ale na wszystko można znaleźć wytłumaczenie:
– W moim dziale pracują same staruszki, boją się innowacji – tłumaczył wieczorem mój mąż wzburzony – gdybym pracował tam gdzie ty, mógłbym rozwinąć skrzydła.

Zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak mu pomóc – w końcu: taki zdolny człowiek nie powinien się marnować na stanowisku poniżej kwalifikacji. Na szczęście w moim dziale akurat jedna z pracownic poszła na urlop wychowawczy – jedno słówko szepnięte szefowej i Piotr został przesunięty do wydziału szkód komunikacyjnych. Początkowo starał się rzeczywiście wyjątkowo, ale potem sama zauważyłam, że jego klienci składają więcej skarg, w jego dokumentacji jest najwięcej błędów, a on sam... wydaje się zupełnie tym nieprzejęty, tak, jakby to nie jego pracy dotyczyła krytyka!

– Tobie dobrze mówić, bo masz lekkie stanowisko, nie to, co ja – wyrzucił mi kiedyś ostro, kiedy delikatnie zwróciłam mu uwagę, że szefowa zauważyła, że przychodzi do pracy o jedenastej, zamiast o dziewiątej, a mimo to zdarza mu się wyjść wcześniej – ja mam na sobie wielką odpowiedzialność. Nie cierpię tej firmy, chciałbym założyć coś swojego!

Temat zaczął pojawiać się coraz częściej, więc automatycznie zaczęłam szukać nowych możliwości dla mojego męża. Jakoś do głowy mi nie przyszło, że może to on sam powinien, w końcu to jego sprawa, a on nie jest małym dzieckiem, które trzeba prowadzić za rączkę. Tym bardziej, że decyzję o porzuceniu pracy Piotr podjął bez konsultacji ze mną, i to z dnia na dzień.

Ale to ja zaczęłam przepytywać znajomych i dowiadywać się w banku o możliwość pożyczki. Okazja nadarzyła się szybko. Mój tata sprzedał właśnie samochód i dysponował większą gotówką, którą zamierzał przechować zanim nie zdecyduje się na coś nowego. Bez problemu udało mi się go przekonać, że pożyczenie tych pieniędzy zięciowi to świetna inwestycja.
– Piotr działa biznesowo na rynkach wschodnich – mówiłam z dużym zacięciem – zysk znacznie przekracza koszty, ani się obejrzysz, a spłaci ci te pieniądze.

Ojciec przekazał mi je zadowolony, że robi dobry interes, a ja całą sumę przelałam na konto Piotra (mieliśmy konta wspólne, a oprócz tego każdy miał też konto osobiste). I czekałam... po dwóch miesiącach zaczęłam się dopytywać, co stało się z tą, sporą w końcu, kwotą:
– Niedługo sama będziesz zaskoczona – odpowiadał mi niezmiennie Piotr – i to na pewno zaskoczona pozytywnie.

W tamtym czasie humor mu wybitnie dopisywał, chociaż moim zdaniem nie miał specjalnie do tego powodów. Chociaż rozesłał kilkanaście życiorysów, nie dostał żadnej oferty pracy – żyliśmy z mojej pensji i bliżej nieokreślonych zleceń, które przyjmował. Bomba wybuchła w cztery miesiące po tej pożyczce:
– Chodź, kochanie, zobacz, co stoi przed oknem – Piotr był tak rozradowany, że nie potrafił ukryć ekscytacji.

Ja byłam zmęczona całym dniem użerania się z klientami i coraz bardziej przerażona naszą przyszłością. Ale zdenerwowana miałam dopiero się stać... przed oknem stał bowiem luksusowy, choć używany, samochód.
– Nie... – szepnęłam – nie, to nie może być prawda, nie przepuściłeś oszczędności życia mojego ojca na tę zabawkę...

Niestety, była to prawda i Piotr był najwyraźniej niemile zaskoczony, że nie podzielam jego entuzjazmu.
– Zrozum, trafiła mi się wyjątkowa okazja, kumpel sprzedawał ten samochód, seria limitowana, ma ogrzewanie przedniej szyby, system naprowadzania i... Wymieniał jeszcze i wymieniał, a mi chciało się płakać. Co ja powiem ojcu?! Piotrek wprawdzie zapewniał mnie, że szybko znajdzie pracę i zacznie przynosić godziwe pieniądze, ale jakoś nie chciało mi się w to wierzyć.

I nie pomyliłam się. Okazało się, że do tej pory żadnych zleceń nie było, a tylko... przejadaliśmy pieniądze od ojca. Nasz rachunek bankowy, zamiast się zwiększać, zaczął niepokojąco topnieć. Początkowo wydawało mi się, że to ja czegoś nie dopilnowałam, źle spojrzałam, bo przecież to niemożliwe, żeby dziennie ktoś brał z konta po kilkaset złotych...?
Pełna niepokoju zgłosiłam nawet w banku pomyłkę:
– Ale tu nie może być mowy o żadnym nieporozumieniu – tłumaczyła zdziwiona i urzędowo uprzejma pani w okienku – proszę, oto dowody wypłat poświadczone imiennym podpisem. Pan Piotr C., a, tu też pani mąż... bo to mąż, prawda? – zerknęła podejrzliwie.
– Mąż – potwierdziłam smutno. Teraz już sama nie wiedziałam, co myśleć.
W domu napadłam na Piotra wściekle:
– Co ty robisz z pieniędzmi?! Ojciec dopomina się o zwrot długu, gdyby to był bank, dawno nie miałbyś mieszkania, bo by je zlicytowali, a ty się rozbijasz luksusową limuzyną, choć jesteś bankrutem! – krzyczałam i krzyczałam, a Piotrek tylko spokojnie czekał z ironicznym uśmieszkiem.
– Kochanie, za bardzo się denerwujesz – powiedział, kiedy minął mi pierwszy atak wściekłości – rozkręcam biznes, tym razem bardzo poważny, wiem, że muszę spłacić teścia, więc muszę odpowiednio wyglądać, rozumiesz, w tym zawodzie aparycja ma duże znaczenie.

Nie wiem, jak to się stało, ale mąż tak mnie omotał

 że tego dnia pojechaliśmy kupić mu jeszcze garnitur i jakieś nowoczesne gadżety do samochodu. Znowu z konta poszło ładnych kilkaset złotych.
– Stać nas na to – pocieszał Piotr – w końcu zarabiasz grubo powyżej średniej krajowej, tylko poczekaj, a i ja ci zaimponuję.

Więc czekałam. Ale pieniędzy zarobionych przez męża jak nie było, tak nie było. Za to pewnego dnia przyszła moja siostra z ponurą nowiną:

– Wiem, że macie kłopoty finansowe i nie chcę cię dobijać – mówiła – ale mój Rysiek był na jakimś wyjeździe służbowym, poszli tam do kasyna, i... tak strasznie głupio mi o tym mówić – jąkała się – ale wydawało mu się, w zasadzie był prawie pewien, że widział tam Piotrka. I nawet z daleka ukłonili się sobie, więc raczej nie może być mowy o pomyłce...

Zlał mnie zimny pot. Podziękowałam Kasi, upewniłam ją, że nic złego nie zrobiła i że na pewno porozmawiam o tym z Piotrkiem, jak tylko wróci, i czekałam pewna złych przeczuć na męża. Zjawił się, a jakże, przed wieczorem. Aż dziw, że ciągle wierzyłam mu, że jest w trakcie poważnych negocjacji handlowych:
– Gdzie ty chodzisz, co to za biznes, pokaż mi umowy, faktury, to ci uwierzę!! – krzyczałam – wydajesz nasze pieniądze na hazard, Rysiek cię widział!!!

Mówiłam i mówiłam, a Piotr jak zwykle stał tylko jak słup soli, lekko uśmiechnięty, jakby cała sprawa jego nie dotyczyła:
– Dorośnij wreszcie! – wykrzyczałam na koniec i wybiegłam z domu. Nie wiem, co znowu chciał wymyślić na swoje usprawiedliwienie mój mąż.

Błąkałam się po ulicach kilka godzin. Zapadał już zmierzch i oczywiście nie czułam się komfortowo, ale wszystko było lepsze niż spotkanie z Piotrkiem. Coraz więcej spraw dochodziło do mnie z przerażającą jasnością – wyszłam za mąż za człowieka totalnie niedojrzałego, za którego zawsze wszystkie sprawy załatwiały kobiety, bo potrafił je do tego przekonać. Pytanie teraz, jak z tego wybrnąć...

Moja historia niestety nie ma happy endu

 Oczywiście pogodziliśmy się w nocy, jak często bywało na początku naszego małżeństwa, ale Piotrek w ogóle się nie zmienił, wszystko skończyło się na słowach. Zerwał wprawdzie z hazardem, ale długi były już tak wielkie, że musiał sprzedać samochód. Spłacił teścia przymuszony do tego przeze mnie, ale na tym się skończyło. Dalej nie pracuje. Jakiś poznany wiele lat temu kolega pożyczył mu pieniądze na kolejny samochód, tylko trochę gorszy od poprzedniego.

Tym samochodem rozbija się po całym kraju. Co kilka miesięcy do domu przychodzą mandaty – za jazdę po pijanemu, za nadmierną prędkość, a teraz jeszcze ten – dwie osoby ranne... dreszcze mnie przechodzą na myśl, jakie jeszcze podłości może wyrządzić innym ludziom.

Czasami przychodzą osoby, którym Piotr jest winien pieniądze i jakimś cudem znalazły jego adres. On coraz częściej wspomina o przeprowadzce, podobno tu jest dla nas już zbyt niebezpiecznie. Nie mamy dzieci, może to i dobrze – myślę, że opieka nad dwójką byłaby dla mnie zadaniem ponad siły – przecież poślubiłam nigdy nie dorastające dziecko, które cieszą tylko kolejne zabawki. Coraz częściej też zadaję sobie pytanie, czy dalej chcę w tym tkwić. Ja, w przeciwieństwie do męża, dawno dorosłam...

Więcej prawdziwych historii:
„Chciał mnie zeswatać ze swoim bratem tylko po to, bym była bliżej. Gnojek od początku planował zdradzić żonę!”
„Od 4 lat mam romans, ale od męża odejdę dopiero, gdy nasze dzieci skończą liceum”
„Moja córka ma ADHD. Wszyscy mówią, że jest po prostu rozpuszczona, a ona naprawdę wymaga specjalnej uwagi”
„Na mieście mówią, że moja 15-letnia córka prowadza się ze starym dziadem. Muszę zareagować, zanim stanie się tragedia”

Redakcja poleca

REKLAMA