„Ja się zakochałam, a on świetnie się bawił. Dla niego byłam tylko zakładem o skrzynkę wina. Tyle byłam dla niego warta”

oszukana kobieta fot. Adobe Stock
Marzyłam o romantycznej miłości, o jakiej piszą w książkach. Pragnęłam, aby mój mężczyzna o mnie się starał, zabiegał, jak królewicz o swoją królewnę.
/ 18.12.2020 15:13
oszukana kobieta fot. Adobe Stock

Nie potrafię uwierzyć w to, co mnie spotkało. Mimo że od tego strasznego wydarzenia minęło już kilka tygodni, ja dalej nie potrafię się pozbierać. A wydawało się, że jestem taka mądra, że każdego może spotkać taka porażka, tylko nie mnie – przecież byłam taka ostrożna, ofiarowując swoje serce temu jedynemu!
Różnie o mnie mówiono – że się wywyższam nad innych i nos zadzieram, że nikt mnie nie zechce i zostanę starą panną, bo brzydka jestem i głupia.

Ja najbardziej lubię o sobie myśleć, że po prostu urodziłam się kilkadziesiąt lat za późno i nie pasuję do swojej epoki. Niedzisiejsza jestem, to fakt. Ubierać się też zawsze lubiłam inaczej niż koleżanki. A to gdzieś wyszperałam starą koronkową bluzkę po ciotce, a to długi welurowy płaszcz... Wkładałam na siebie takie ciuchy i marzyłam, że żyję sto lat wcześniej, że na ośnieżonej ulicy podjadą do mnie zaraz sanie, a na balu wyśniony królewicz poprosi mnie do walca.
Bo z mężczyznami tak normalnie, w życiu, też mi się nigdy nie układało. Nie umiałam się o nich starać, jak to jest teraz w modzie. Marzyć sobie, i owszem, marzyłam – że spotkam tego jedynego na ulicy, że kolejny z nowych pracowników okaże się tym wyśnionym. Ale marzenia marzeniami, a rzeczywistość rzeczywistością.

Pracuję w miejscowym muzeum. Zwykle siedzę i rozwiązuję krzyżówki. Raz na tydzień przyjdzie szkolna wycieczka, to trzeba ich oprowadzić, pouciszać, co nieco o historii miejscowych ziem opowiedzieć. Z rzadka, zwłaszcza latem, trafi się zbłąkany turysta na rowerze, co sobie upatrzył nasze muzeum na cel wędrówki krajoznawczej, ot i tyle. Czy to jest miejsce, żeby poznać miłość swojego życia?
Mam dwie starsze siostry, obie się dawno wydały. Mają teraz po dwójce dzieciaków, a najstarsza spodziewa się trzeciego. Według mojej rodziny to jest szczyt szczęścia – ale ja wiem swoje. Nie szanowała się ani jedna moja siostra ani druga, to teraz mężowie nimi pomiatają. Bo i gdzie zapoznały te swoje drugie połówki? Jedna na dyskotece, gdzie i mnie ciągnęła, a druga w miejscowym klubie. I ta średnia nasza siostrzyczka jeszcze przed ślubem dziecka się spodziewała. Wielki skandal był, ale kto to teraz pamięta, jak jest szanowaną matką i żoną. Ja jej też nie wypominam, każdy swoje życie układa, jak chce, ale ja od zawsze wiedziałam, że chcę inaczej.

Nie chciałam być z żadnym mężczyzną przed ślubem, nie chciałam się obściskiwać po klatkach schodowych. Pragnęłam przeżyć prawdziwą miłość, taką, o jakiej czyta się w książkach. Pragnęłam, żeby mężczyzna się o mnie starał, żebym była jego wyśnioną. Chciałam tego, co w dzisiejszych czasach się nie zdarza. Tak mi powiedziała przyjaciółka, której się zwierzyłam:
– Z takim podejściem, Kinga, jak nic pójdziesz do zakonu! A powołania czasem nie czujesz?
Między Bogiem a prawdą, nie czułam. Ale za to przydarzyło mi się zupełnie co innego.

To był mroźny, zimowy dzień. Siedziałam jak zwykle w muzeum, niby to rozwiązując krzyżówkę, a tak naprawdę co chwila patrzyłam z nadzieją na drzwi, że wejdzie ktoś, kto rozjaśni moją nudę, gdy w końcu usłyszałam dzwonek.
Kogo niesie o tej porze? Na wycieczkę szkolną za wcześnie, a na nieznajomego zwiedzającego za zimno na dworze, pomyślałam, naciskając na domofon.
Nie była to jednak ani wycieczka ze szkoły, ani samotny turysta. Do muzeum weszła grupa studentów w kolorowych czapkach i narciarskich kurtkach. Byli dość zmarznięci, ale weseli i chętni do zwiedzania. Jak zorientowałam się z ich głośnej rozmowy, studiowali w pobliskim mieście wojewódzkim i poznanie zbiorów muzeum stanowiło niezbędny warunek zaliczenia jakiejś tam pracy. Patrzyłam na nich z pobłażaniem. Może życie tak się ułożyło, że nie poszłam na studia, ale przecież mogłabym być na ich miejscu – też taka rozbawiona i niespecjalnie zainteresowana przyszłością. Co oni wiedzą o prawdziwym życiu, myślałam, bez słowa wydając im bilety i skrupulatnie sprawdzając legitymacje.

Jeden z chłopaków jej nie miał i próbował się targować o pięć złotych, ale nie zamierzałam mu ustąpić. Jeśli dowiedziałby się o tym mój surowy kierownik, musiałabym te pieniądze oddawać z własnej pensji. A niby z jakiej racji? On ma pewnie bogatych rodziców, którzy opłacili mu studia na uczelni, a potem pomogą w załatwieniu pracy, pomyślałam szorstko. Ja, niestety, na podobny luksus nie mogłam liczyć. Już skończenie szkoły średniej było w moim domu traktowane jako niepotrzebna strata czasu.
A na studia pójdę dopiero, jak sobie sama na nie zarobię, czyli – wziąwszy pod uwagę moją obecną pracę – nieprędko:
– Niestety, nie ma pan legitymacji, nie mogę przyznać panu zniżki przy zakupie biletu – poinformowałam go sucho.

Chłopak wzruszył ramionami. Podejrzewałam, że większość dziewczyn nazwałaby go nawet przystojnym z tą jego szeroką szczęką i czarną czupryną spadającą na oczy. Dla mnie był po prostu niestarannie ostrzyżonym młodym człowiekiem, który za wszelką cenę chciał wyglądać modnie:
– Chyba o tej porze roku nie ma tu zbyt wiele osób. Powinnaś się w ogóle cieszyć, że zamierzamy kupić bilety, ze zniżką czy bez! – stwierdził chłopak.
Oburzyło mnie to. Nie lubiłam kłócić się z odwiedzającymi, ale jego bezczelność nie mogła pozostać bez komentarza:
– Nie przypominam sobie, żebym znała pana, więc nie rozumiem, czemu mówi mi pan na "ty"” – starałam się zachować spokój. – A co biletu, to, niestety, decyzja muzeum jest niezmienna w tym zakresie. Jeśli nie może sobie pan pozwolić na zapłacenie tych pięciu złotych, proszę poczekać w hallu, aż koledzy zakończą zwiedzanie.

– Daj spokój, Patryk, chyba nie chcesz dać tej zasuszonej meduzie satysfakcji – wtrącił się jeden ze studentów. – Pożyczę ci pieniądze, oddasz mi później. Przejdźmy się, zanotujmy, co trzeba i miejmy to z głowy. Kroi się dziś niezła impreza w akademiku, szkoda byłoby tu marnować cały dzień.
– Może i racja – arogancki Patryk nagle się uśmiechnął. – W takim razie poproszę ten bilet bez zniżki.

Nie czułam się w obowiązku ich oprowadzać. Może gdyby byli milsi, mogłabym wyjść ze swojej kanciapy i powiedzieć im kilka słów, które na pewno zrobiłyby wrażenie na ich profesorze. Wróciłam do swojej krzyżówki i ona pochłonęła mnie całkowicie.
Tak jak się spodziewałam, studenci nie zamierzali zbyt długo zwiedzać. Po dwudziestu minutach byli z powrotem. I pewnie nawet nie podniosłabym oczu znad gazety, jak wychodzili, gdyby nie Patryk, który nagle podszedł do mojego biurka i powiedział cicho:
– Przepraszam za moje zachowanie. Gdyby miała pani jednak ochotę na spotkanie, proszę, oto mój telefon...
Tym razem naprawdę mnie zdenerwował. Jak mógł przypuszczać, że tylko dlatego, iż pracuję w podrzędnym muzeum i nie mam na palcu obrączki, będę chciała dzwonić do jakiegoś obcego chłopaka!
– Przepraszam, ale nie umawiam się ze źle wychowanymi młodzieńcami. Najpierw może kilka lekcji właściwego zachowania – po tych słowach, nie patrząc w jego stronę, podarłam karteczkę i wróciłam do krzyżówki, choć wszystko się we mnie aż gotowało.
Chłopak musiał też przeżyć moją odmowę, bo widziałam, że zaczerwienił się po czubki uszu, a jego koledzy wybuchnęli śmiechem. Nie zamierzałam sobie jednak tym incydentem zawracać głowy, dość miałam własnych spraw.

Jakież było moje zdumienie, kiedy w poniedziałek po przyjściu do pracy, zobaczyłam na swoim biurku kosz pięknych białych róż i bilecik: "Przepraszam". Bez podpisu, tylko to jedno słowo. Przyznam, że to mnie zaintrygowało. Nie miałam pojęcia, kto mógłby mnie za cokolwiek przeprosić! Aż do końca dnia sytuacja się nie wyjaśniła.
A we wtorek na biurku zobaczyłam kolejne kwiaty, tym razem bez żadnej karteczki. Byłam coraz bardziej zaintrygowana, a wyobraźnia podsuwała mi najbardziej nieprawdopodobne rozwiązania.
– To pewnie jakiś dawny zwiedzający, zauroczony moją wyjątkową osobowością, postanowił mnie poznać. Nie mogę się doczekać, kiedy da mi jakiś sygnał. Czuję, że jednak moja wielka miłość jeszcze nadejdzie – opowiadałam Eli, swojej przyjaciółce, a ona ze śmiechem sprowadzała mnie na ziemię:
– Zobaczysz, pewnie okaże się, że to jakaś pomyłka. Lepiej nie rób sobie wielkich nadziei.
Jak tu jednak nie robić sobie nadziei, kiedy bukiety kwiatów każdego dnia są coraz większe, a mój tajemniczy adorator zaczął do nich dołączać fragmenty moich ulubionych wierszy. Tak jakby czytał w moich myślach. Nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie się ujawni. W piątek na liściku był dopisek: "Wybaczyła mi pani? Patryk".

Nie kojarzyłam żadnego Patryka. Aż stanął w drzwiach muzeum. Tak, to był ten niepozorny student sprzed tygodnia! Nie potrafiłam ukryć rozczarowania, kiedy pytałam:
– Te liściki, to pan? I to chodzi tylko o ten jeden incydent? Ale ja się naprawdę nie gniewam!

Lecz Patrykowi najwyraźniej nie zależało tylko na tym, żebym mu wybaczyła. Zaproponował mi spotkanie wieczorem.
Początkowo chciałam odmówić, ale po chwili, kiedy przyjrzałam mu się bliżej, zmieniłam zdanie. Trzeba przyznać, że teraz ubrany był zupełnie inaczej niż wtedy, gdy widziałam go po raz pierwszy. Kurtkę narciarską zamienił na elegancki szary płaszcz i prezentował się w nim całkiem, całkiem. Tak jak mężczyzna z moich marzeń. I może dlatego zgodziłam się z nim spotkać.
To był wyjątkowy wieczór. Patryk okazał się innym człowiekiem niż tydzień temu. Mimo że był moim rówieśnikiem, wydawał się bardzo dojrzały, z pasją opowiadał o historii wojen napoleońskich, o których pisał pracę, tak cudownie i dyskretnie zachwycał się moją urodą, tak pięknie cytował rosyjskich prozaików. Po tym spotkaniu już wiedziałam, że się zakochałam.

Zaczęliśmy się spotykać. Każdego dnia po pracy. Patryk czekał na mnie pod drzwiami muzeum i zabierał na długie spacery. Nie bardzo mieliśmy, gdzie wchodzić na herbatę, więc siłą rzeczy po dwóch godzinach on uciekał na ostatni autobus do miasta, a ja wracałam do rodziców, marząc o kolejnym spotkaniu.
Wszystko działo się tak szybko. Jak w powieści. Czasami czułam się, jakby to nie była prawda. Potem dopiero miało się okazać, że intuicja, choć bardzo chciałam ją zagłuszyć, mnie nie zawiodła...
Oczywiście od początku naszej znajomości powiedziałam Patrykowi o swoich przekonaniach: nie chcę iść z nim do łóżka przed ślubem, nie chcę chodzić na żadne imprezy do akademików, chcę tylko żyć w tej naszej dwuosobowej bajce. On mówił, że go to zachwyca, że w pełni się podporządkuje. Życie jednak czasami wybiera dla nas zupełnie inną drogę, niż sami sobie zaplanowaliśmy.

Minęły trzy tygodnie, odkąd się poznaliśmy. Patryk był tego dnia jakiś nieswój. Zawieszał głos, zerkał na mnie spod oka. W końcu, czując, że coś go męczy, zaczęłam nalegać, aby w końcu powiedział, o co chodzi:
– W akademiku będzie w sobotę impreza. Wiem, że nie lubisz takich spotkań, dlatego nawet ci nie proponuję, ale trochę się martwię, bo pojawi się tam moja była miłość.
Pewnie, że nie miałam ochoty iść. Ale te słowa o byłej dziewczynie zapaliły w mojej głowie światełko ostrzegawcze – we wszystkich książkach, jakie przeczytałam, ten jeden wieczór, kiedy mężczyzna został sam, odmienił jego życie. Ile to razy czytałam o sytuacjach, gdy on nagle czuł, że to ta druga jest mu przeznaczona – nie zamierzałam pozwolić, by moja bajka skończyła się w ten sposób. "Przecież nie ubędzie cię od tego, że jeden wieczór spędzisz między ludźmi", pomyślałam. Tym bardziej, że widziałam radość ukochanego z mojej decyzji.

Tego dnia starałam się wyglądać wyjątkowo pięknie. I, trzeba przyznać, wyróżniałam się w swoim fioletowym, półprzezroczystym ubraniu sprzed trzydziestu lat, pośród odzianych w skąpe plastyki współczesnych panienek. Już sobie wyobrażałam te wszystkie komentarze miastowych dziewczyn szeptane po kątach! Co mnie jednak one obchodziły, liczył się tylko mój książę, Patryk. A on tego wieczora zajęty był tylko mną. Przynosił drinki, zabawiał rozmową, przedstawiał, kogo tylko mógł.
Piłam tylko wino, ale kiedy jest się zupełnie nieprzyzwyczajonym do alkoholu, kilka kieliszków wystarczy, by mocniej zaszumiało w głowie. I do tego ta atmosfera, przytłumione światło, czułe słowa, obecność ukochanego mężczyzny. Nawet nie wiem, kiedy nasze usta pierwszy raz się spotkały.
– Chodź, nie chcę mojej księżniczki całować tutaj, przy ludziach – pociągnął mnie w kierunku bardziej spokojnego miejsca.
Nie sprzeciwiłam się, przecież miałam do niego zaufanie. Jakbym zapomniała, że znamy się dopiero trzy tygodnie, jakby wszystkie moje hamulce na moment się wyłączyły pod wpływem długo tłumionych pragnień i alkoholu.

Nie protestowałam, kiedy znaleźliśmy się w jakimś łóżku. Nie myślałam o niczym, może tylko o tym, że przecież to jest mój wymarzony mężczyzna, z którym niedługo wezmę ślub. Co z tego, że jeszcze mi się nie oświadczył – zrobi to lada chwila, skoro teraz jest tak namiętny, tak czuły, skoro mówi mi tyle pięknych słów, skoro łączy nas taka wyjątkowa więź... Wprawdzie to nie było tak, jak sobie wymarzyłam. Ale nie mówiłam tego głośno, po co psuć taką chwilę?
Rano jednak mojego narzeczonego przy mnie nie było. Leżałam sama w jakimś pokoju, przykryta brudnym kocem. Czułam się zawiedziona i upokorzona.
Gdzie jest Patryk? Pewnie musiał iść na zajęcia, tłumaczyłam to sobie, ale gdzieś w głębi duszy już zakiełkowało złe przeczucie. Wyszłam na korytarz. Była tam para studentów, którym najwyraźniej w czymś przeszkodziłam. Zapytałam o Patryka, ale odpowiedzieli mi tylko wzruszeniem ramion. Nikogo takiego nie znali. W pokoju obok też nie znali mojego ukochanego i nie mieli pojęcia, gdzie jest.

Postanowiłam sama wrócić do domu. Wiedziałam, że z dworca odjeżdża tam mikrobus. Wierzyłam, że jak wrócę do domu, Patryk na pewno wkrótce przyjedzie i będzie jak wcześniej. Wybaczę mu to, że zostawił mnie samą rano i naraził na samotny powrót. Może trochę się pogniewam, tak dla zasady, ale potem mu wybaczę. Tak sobie myślałam, jadąc niemiłosiernie trzęsącym mikrobusem. Potem obojętnie wysłuchałam gadania rodziców i zamknęłam się w swoim pokoju, marząc o swoim królewiczu. Pewnie właśnie szuka odpowiednich kwiatów na oświadczyny? A może coś mu się stało?!
Odchodziłam od zmysłów, bo i w niedzielę Patryk nie przyjechał. Początkowo myślałam, aby nie iść w poniedziałek do pracy. Czułam się koszmarnie po nieprzespanej nocy, ale potem doszłam do wniosku, że skoro Patryk zawsze przychodził do mnie do muzeum, na pewno i tym razem zamierza mnie tam zastać.

Cały dzień siedziałam w kasie jak na szpilkach. A wieczorem... tak, Patryk przyszedł. Ale nie sam. Był w towarzystwie tych studentów, z którymi widziałam go pierwszego dnia. I wyglądał też inaczej – znowu był w tej kanarkowej kurtce narciarskiej, jak jakiś dzieciak!
– Patryk, co ty...? – zaczęłam niepewna. Nie wiedziałam, jak się zachować wobec tych wszystkich ludzi.
Po chwili zorientowałam się, że oni są po alkoholu. I mój ukochany też. A potem dowiedziałam się wszystkiego. Byli pijani, bo Patryk opijał wygrany zakład. O skrzynkę wina! Tyle właśnie byłam warta! Skrzynkę wina!
Powiedział mi to sam, prosto w oczy. Że po tym, kiedy pierwszy raz byli w muzeum, założyli się, że nie jestem taka niedostępna, że Patryk będzie umiał zdobyć moje serce i zaciągnąć mnie do łóżka. Że napawałam go obrzydzeniem i śmiechem, kiedy musiał ze mną codziennie łazić (tak właśnie się wyraził) w kółko i na próżno, ale był cierpliwy.

Chciał dobrze wypaść przed kolegami. I wypadł, zakład wygrał. W sobotę co najmniej trzy osoby nas widziały, ktoś nawet zrobił film telefonem komórkowym.
A jeśli chcę wiedzieć, to te kwiaty dla mnie podkradał mamie. A wiersze przepisywał z Internetu – wszystkie dziewczyny łapią się na to samo. I – jeśli jeszcze to chcę wiedzieć – to on ma narzeczoną, fajną, normalną, jak się wyraził, dziewczynę, która wiedziała o tym całym zakładzie i wcale jej to nie przeszkadzało.

Nie chciałam tego słuchać. I nie wiem, jak przeżyłam tamten dzień i kolejne. Chyba w ogóle nie zamknęłam muzeum, po prostu wyszłam z pracy, wróciłam do domu i przez kilka dni płakałam. Od tej pory minęło już kilka tygodni. Niby sporo czasu, ale ja ciągle nie potrafię zapomnieć tamtych wydarzeń, ciągle je rozpamiętuję – co zrobiłam nie tak, że on mnie nie pokochał, a stałam się tylko ofiarą cynicznego zakładu?! Czy to tylko dlatego, że śmiałam mieć swoje marzenia?!
Nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze zaufam mężczyźnie? I jeśli nawet znowu kogoś poznam, będę potrzebowała dużo czasu, aby się przekonać, że to ktoś naprawdę godny zaufania. O księciu z bajki już nie marzę.

Więcej prawdziwych historii:
„Chciał mnie zeswatać ze swoim bratem tylko po to, bym była bliżej. Gnojek od początku planował zdradzić żonę!”
„Od 4 lat mam romans, ale od męża odejdę dopiero, gdy nasze dzieci skończą liceum”
„Moja córka ma ADHD. Wszyscy mówią, że jest po prostu rozpuszczona, a ona naprawdę wymaga specjalnej uwagi”
„Na mieście mówią, że moja 15-letnia córka prowadza się ze starym dziadem. Muszę zareagować, zanim stanie się tragedia”

Redakcja poleca

REKLAMA