Sport zawsze był moją pasją. Odkąd pamiętam lubiłem w aktywny sposób spędzać czas, najchętniej biegając i ćwicząc na siłowni. Trenowałem trzy – cztery razy w tygodniu. Gdy dopadało mnie jakieś choróbsko albo po prostu kilka dni zasiedziałem się dłużej w pracy i nie poszedłem na trening, czułem się nieswój, zaniedbany i sflaczały.
Starałem się też dbać o dietę, unikałem niezdrowego jedzenia na mieście, przygotowywałem sobie sam zbilansowane posiłki, nie szalałem z alkoholem, aby nie wyhodować piwnego brzuszka. Niektórzy znajomi dziwili się, że wciąż mi się chce, że mam na to wszystko czas. Cóż, prawda była taka, że chętnie poświęciłbym wolne chwile jakiejś zgrabnej pannie, ale... po prostu długo nie mogłem na taką trafić. Do czasu... Bo w końcu los się do mnie uśmiechnął. I gdzie indziej mógłbym kogoś spotkać, jeśli nie w siłowni!
Połączyła nas miłość do sportu
To był początek roku. Na siłce, jak zawsze w tym okresie, przybyło nowych trenujących. Był to zapewne efekt noworocznych postanowień: „Będę ćwiczył, będę biegał, zrzucę parę kilo”. Chciało mi się śmiać, gdy na nich patrzyłem. Było tu już takich na pęczki. Większość z nich wymiękała po kilku tygodniach i wracała do swoich starych nawyków.
Wśród „noworoczniaków” zauważyłem jedną ładą panienkę. Na oko dałbym jej z 25 lat, czyli tyle, ile sam miałem. Blondynka, włosy do ramion, całkiem zgrabna... Zajmowała zawsze tę samą bieżnię pod ścianą, na której przez godzinę truchtała ze słuchawkami na uszach. Naprawdę fajna dziewczyna!
Pomyślałem sobie, że dobrze by było się koło niej zakręcić. Ale jak to na siłowni bywa – konkurencja nie śpi. Większość ćwiczących wokół samców, niczym wygłodniała zwierzyna, tylko wypatruje samic w swoim zasięgu. W powietrzu aż wyczuwa się buzujący testosteron. Słyszałem wymieniane między nimi komentarze na temat pięknej nieznajomej. Wiedziałem, że muszę działać szybko, zanim ktoś inny sprzątnie mi tę laskę.
Niestety, choć miałem fajnie wyrzeźbione ciało, to odwaga nie była moją mocną stroną. Bałem się, nie mogłem, nie chciałem podejść do niej i tak po prostu zagadać. „I co? – myślałem sobie – Stanę przed nią i zapytam, ile już kilometrów przebiegła? Nie, to bez sensu! Muszą być chociaż jakieś minimalnie sprzyjające okoliczności. Na przykład wolna bieżnia obok…” To jest myśl!
Na kolejnym treningu tylko czekałem na odpowiednią chwilę i gdy ktoś zwolnił sąsiadującą bieżnię, natychmiast rzuciłem hantle (nieważne, że byłem w połowie serii) i jakby nigdy nic, spokojnie zacząłem sobie truchtać koło ślicznej blondynki. Wdychałem bijący od niej zapach delikatnych, słodkich perfum. To jeszcze bardziej wzmogło chęć poznania dziewczyny.
Co jakiś czas zerkałem w jej kierunku. Ona – w słuchawkach na uszach, skupiona na biegu, wsłuchana w muzykę, nie zwracała na mnie uwagi. „Teraz albo nigdy!” – pomyślałem i spoglądając na wyświetlacz jej bieżni zagaiłem rozmowę:
– Sorry, że przeszkadzam, ale wrzuć sobie program trzeci, zobaczysz, jaki da ci wycisk!
Gdy przez dźwięki muzyki przebił się mój głos do jej uszu, dziewczyna zdjęła słuchawki.
– Co? Program trzeci? – zapytała nieco zdezorientowana.
– No tak, program trzeci na bieżni. To interwały na 45 minut, czyli raz szybciej, raz wolniej. Naprawdę dobra rzecz na podkręcenie metabolizmu i spalanie tłuszczu! – powiedziałem jednym tchem.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie, pokazując swoje lśniąco białe zęby.
– Rozumiem, że właśnie to chciałeś mi przekazać, gdy tak od kilku dni zerkasz w moją stronę, a dziś nawet przerwałeś swój trening? – zapytała z rozbrajającą szczerością. Sympatyczny uśmiech wciąż nie znikał jej z twarzy. Na chwilę zamarłem z wrażenia. Widziała mnie, obserwowała! Może też jej wpadłem w oko?
– Jetem Żaneta – dziewczyna przerwała tę krępującą chwilę ciszy.
– Dawid – sapnąłem, omal nie przewracając się w trakcie truchtu.
Chciałem, żeby wróciła do formy
Tak zaczęła się nasza znajomość, która dość szybko przerodziła się w poważny związek. Naprawdę świetnie się dogadywaliśmy. Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu – jak „klasyczna” para w kinie, w knajpkach i na romantycznych spacerach, a do tego jeszcze razem na siłowni!
Jak się okazało, Żaneta niedawno dopiero złapała bakcyla treningowego, a do fitness klubu trafiła niemal prosto z wagi, na której stanęła po świętach spędzonych u rodziców. Wcześniej nie uprawiała regularnie żadnego sportu, czasem jedynie potruchtała po osiedlu po kolacji lub poszła z koleżankami na basen i saunę.
– Dobrze, bardzo dobrze, że wzięłaś się za siebie! „Nie ma co siedzieć, trzeba się ruszać” to moje życiowe motto! – mówiłem Żanecie.
Ona uśmiechała się, przytakiwała. Początkowo sporo ćwiczyliśmy razem. Nawet umawialiśmy się rano na wspólne aeroby na czczo w pobliskim parku. Ale po kilku miesiącach Żaneta zaczęła wymigiwać się od siłowni. Najpierw opuszczała pojedyncze treningi, potem coraz częściej coś jej akurat wypadało w godzinach, gdy mieliśmy ćwiczyć.
– Idź sam, ja umówiłam się na kawę z kumpelą, której nie widziałam całe wieki – tłumaczyła przez telefon. Zawsze lubiłem, jak dziewczyna dba o siebie, więc te wymówki mojej panny zupełnie mi się nie podobały. Próbowałem przemówić jej do rozsądku. Ale ona nic sobie z tego nie robiła.
Po kilku tygodniach takiego unikania fitness klubu zauważyłem, że Żanetka zaokrągliła się tu i tam. Ewidentnie z braku aktywności przybyło jej trochę tłuszczyku i kilka dodatkowych kilogramów „Wiedziałem, że tak będzie!” – mówiłem sobie w duchu, ale nie bardzo wiedziałem, jak o takich delikatnych sprawach rozmawiać z kobietą. Już widziałem oczyma wyobraźni, jak Żanecie przybywa kolejnych kilka kilogramów, aż w końcu robi się nieznośnie otyła! Nie mogłem do tego dopuścić.
Najpierw próbowałem ze wszystkich sił namówić ją do powrotu na „siłkę”.
– Kotku, rozpisałem ci świetny trening, pali tłuszcz jak pochodnia! – zachęcałem.
– Może w następnym miesiącu, teraz jakoś nie mam ochoty – wykręcała się.
Nie dało się jej przekonać. Postanowiłem więc w nieco inny sposób zrzucić z niej kilka kilo…
Znalazłem na aukcji internetowej suplement diety, tzw. spalacz tłuszczu. Podobno nie byle co, naprawdę dobry i mocny towar. Zgodnie z zapewnieniami sprzedawcy, jego stosowanie miało spalić nawet pięć kilo w tydzień! Działanie było proste – spalacz podkręcał temperaturę w organizmie, dzięki czemu tkanka tłuszczowa niemal sama się wypacała – spalała się znacznie szybciej niż normalnie. Po kryjomu zacząłem podsypywać suplement Żanecie – a to do coli, a to do soku. W życiu by mi nie przyszło do głowy, że mogę jej tym wyrządzić krzywdę…
O mało jej nie zabiłem!
Była czwarta rano, gdy ze snu wyrwał mnie dźwięk komórki. W słuchawce usłyszałem zdenerwowany męski głos.
– Dinitrofenol!!! Ty bydlaku!!! Dinitrofenol!! Czym ty żeś nafaszerował moją córkę!!?? – krzyczał ktoś do telefonu. Momentalnie oprzytomniałem. To był pan Henryk, ojciec Żanety.
– Ale o co chodzi? Co się stało? – pytałem zdezorientowany.
– Niemal wypaliło jej wnętrzności!!
– Jezu, co?! – krzyknąłem przerażony.
– Jesteśmy w szpitalu, na intensywnej terapii, po płukaniu żołądka! Lekarze znaleźli w organizmie Żanety jakiś dinitrofenol! To podobno coś na spalanie tłuszczu! Mów, ile jej tego dałeś!
Teraz zrozumiałem. To ten suplement. Musiał źle zadziałać na Żanetę! Nie było sensu kłamać, że nie mam z tym nic wspólnego.
– 15, może 20 saszetek, nie więcej! – wyrzuciłem z siebie. – Ale co jej jest, jak się czuje?!! – dopytywałem.
– Lekarze mówią, że najgorsze już za nią. Ale ona dusiła się… nie mogła oddychać… gotowała się we własnym pocie! – teraz krzyk Henryka przeszedł w szloch.
Natychmiast ubrałem się i pojechałem do szpitala. Żaneta na szczęście była przytomna. Jej stan był już stabilny.
– Co ja narobiłem… Przepraszam, przepraszam… – wydusiłem z siebie. Opowiedziałem wszystko jak na spowiedzi: kiedy i jak dosypywałem spalacz Żanecie, gdzie go kupiłem. Okazało się, że to jakiś niebezpieczny, toksyczny związek, w większych ilościach zabójczy!
– Boże, gdybym to wiedział! – żaliłem się, prosząc Żanetę o wybaczenie.
Kilka dni później sprzedawca, który tym handlował, został zatrzymany i usłyszał zarzuty dystrybucji substancji niebezpiecznej dla życia. Też zostałem przesłuchany, ale policjanci uwierzyli mi, że naprawdę nie wiedziałem, że to tak niebezpieczne świństwo. Przecież w życiu bym tego nie dał mojej dziewczynie! Pozbyłem się już obsesji na punkcie dodatkowych kilogramów. A zaufanie Żanety, która dochodzi do siebie, odbudowuję, pomału, krok po kroku... Bez drogi na skróty, jaką zapewniał ten piekielny suplement.
Więcej prawdziwych historii:
„Mój mąż zdradził mnie i zostawił biedną kobietę z brzuchem. 20 lat później zaproponowałam jej, by zamieszkała z nami”
„Córki traktowały mnie jak służącą i opiekunkę. Po latach zorientowałam się, jak bardzo przez to zaniedbałam męża”
„Po śmierci ojca musiałem go zastąpić matce i siostrom. Były tak zazdrosne, że nie pozwalały mi na szczęśliwy związek”
„Pogodziłam się z tym, że mogę nie dożyć 30. Bolało mnie tylko to, że nie dam mężowi upragnionego dziecka”