Raczej nie jestem osobą rozrywkową. Nie szwendam się po klubach, rzadko chodzę na koncerty czy nawet domówki. Ktoś mógłby powiedzieć, że już lata nie te, ale przecież człowiek, a zwłaszcza kobieta, ma tyle lat, na ile się czuje. A ja z trzydziestką (i drobnym hakiem) na karku wciąż czuję się jak nastolatka. Niestety dość poważna i nieśmiała nastolatka. Dlatego zmianę mieszkania
i pracy potraktowałam jak okazję do sprawdzenia się. Postanowiłam urządzić zabawę dla moich nowych koleżanek i kolegów z biura. Mimo wyższej pensji nie stać mnie było na wynajęcie klubu. Za to w dużym mieszkaniu odziedziczonym po babci miejsca nie brakowało. Ustaliłam datę: ostatnia sobota karnawału.
Mieszkam na trzecim piętrze w bloku. Może nie jest to mieszkanie moich marzeń, ale lokalizacja przy stacji metra, w dodatku niezbyt daleko od Lasku Kabackiego, zaspokaja moje potrzeby wygody i estetyki. Poza tym wśród tylu sąsiadów zawsze znajdzie się ktoś do pomocy przy meblach czy sprzęcie domowym. Niestety sąsiedzi stanowią też pewne ograniczenie. Dopiero po ogłoszeniu imprezy zaczęłam się zastanawiać, jak zniosą nasze nocne ekscesy.
Po lewej stronie ode mnie nikt nie mieszka, znajduje się tam klatka schodowa. Z drugiej strony osiedliła się mała komuna studentów. To raczej ja narzekam na ich zachowanie, nie na odwrót. Nade mną mieszka pan Staś, pilot, który w domu bywa raz na tydzień lub rzadziej. Osobiście podlewam mu kwiaty, jeśli gospodarz wylatuje na dłużej. Pan Staś uspokoił mnie, że w daną noc będzie na innej półkuli, kilka tysięcy metrów nad poziomem morza. Mój problem dotyczył zatem Mateusza z drugiego piętra.
Nie mogę powiedzieć, że znałam go bardzo dobrze. Ot, widywaliśmy się na schodach, czasem pogadaliśmy. Nieco starszy ode mnie, wysoki, chudy, wycofany. Chyba niespełniony artysta malarz, na codzień pracujący w domu kultury. Też przejął mieszkanie po kimś z rodziny i zamierzał je sprzedać. Rozmawialiśmy o tym, gdy się tu sprowadziłam. Mieszkanie Mateusza ma dokładnie taki sam układ jak moje, więc przed pierwszym remontem pytałam go o wiele drobiazgów. Potem zaś pomagał mi ustawiać meble i inne graty.
Lubiłam tego chłopaka, byłam mu wdzięczna za pomoc i nie chciałam go drażnić imprezą. Dlatego już
w styczniu zagadnęłam go na podeście. Spytałam, czy ma plany na ostatnią sobotę karnawału. Chyba źle mnie zrozumiał, bo bardzo się zmieszał.
– Nie, siedzę w domu – odparł. – Nie jestem typem imprezowicza.
Ta odpowiedź trochę mnie ucieszyła, bo okazało się, że nie ja jestem najmniej rozrywkową osobą w bloku, ale też zmartwiła, bo nie chciałam mu sprawiać kłopotu. Milczałam, nie bardzo wiedząc, jak wybrnąć z tej sytuacji. Na szczęście domyślił się, o co chodzi, i zapewnił, że jedną noc hałasów jakoś wytrzyma. Skoro przetrzymał sylwestra, ostatki mu nie straszne.
W dodatku zaofiarował mi pomoc! Znów byłam mu bardzo wdzięczna.
Na początku roku wzięłam urlop. Wyjechałam do Szczyrku pod koniec stycznia, nie przeczuwając nadchodzącej katastrofy. W nieświadomości urlopowałam przez kilka dni, a tuż przed planowanym powrotem, dostałam telefon od Mateusza.
– Mamy problem – powiedział. – Wygląda na to, że woda ci wylała…
Już następnego dnia o dziesiątej byłam w domu. Zawór w mojej pralce przeciekał. Nie na tyle, żebym zauważyła to przed wyjazdem, ale wystarczająco, by przez kilka dni zebrało się sporo wody i zalało cały parkiet.
Na szczęście nic poważnego się nie stało. Kiedy tylko Mateusz zauważył zacieki na swoim suficie, natychmiast odciął pion wody. Niestety moja podłoga nadawała się do wymiany.
– Mogło być gorzej – pocieszał mnie sąsiad, kiedy usiedliśmy u niego nad herbatą z rumem. – Komputer stał na biurku, telewizor też dość wysoko…
– Ale podłoga! Gdzie zaproszę gości? – panikowałam. – Nie odwołam już teraz imprezy. Został jeden dzień!
– A czy… czy pomyślałaś, żeby urządzić ją u mnie? – zapytał, po czym od razu dodał: – W końcu wydarzył się wypadek. Siła wyższa i w ogóle. Sąsiedzi muszą sobie pomagać.
– Ale to chyba spory kłopot dla ciebie… – zauważyłam. – Popsuję ci noc.
– Daj spokój. Nie jestem imprezowiczem, ale to nie znaczy, że nie przeżyję jednej imprezy! – zaśmiał się.
– Na pewno nie rezygnujesz z żadnych swoich planów? – spytałam.
– Nie, no może…
– Co „może”? – zapytałam, ale on tylko westchnął i nie dokończył.
Następnego dnia ruszyły przygotowania. Mateusz miał umeblowany tylko jeden pokój, w którym spał, więc przenieśliśmy do niego parę moich mebli, stół, krzesła, jakąś szafkę.
W dzień imprezy koło szesnastej wszystko było gotowe. Usiedliśmy zmęczeni na kanapie, patrząc na efekty naszych działań. Mimo nietypowej sytuacji czułam się dobrze. Zresztą zazwyczaj czułam się dobrze w towarzystwie Mateusza.
– No to jestem ci winna jedną imprezę. A teraz powiedz prawdę, na serio nie miałeś innych planów?
– Nie, ale… – zbierał się kilka sekund, aby to z siebie wydusić. – Miałem nadzieję, że mnie zaprosisz na swoją zabawę. Nawet bez wypadku.
– No co ty! – zaśmiałam się nerwowo. – Moi znajomi to głównie księgowi i prawnicy. Są dość nudni.
– Nie liczyłem na twoich znajomych, tylko na ciebie – wyszeptał.
Przyznam, że ze zdumienia szczęka mi opadła. Cóż, nigdy nie byłam mistrzynią domyślności. Dlatego tak się cieszę, że okoliczności nam pomogły.
Wcześniej nie zapraszałam kolegów do domu, nikt więc nie zwrócił uwagi, że na zaproszeniu facebookowym zmienił się numer mieszkania i piętra. Ludzie po prostu przyszli pod wskazany adres. Wszyscy wylewnie witali się ze mną oraz z Mateuszem. Remek, spec od podatku VAT, nie wytrzymał i zapytał:
– Mieszkacie razem?
– My… hm… – nie wiedziałam, jak to nieporozumienie wyjaśnić.
– Jesteśmy sąsiadami – odparł tymczasem Mateusz zgodnie z prawdą.
– Taa, jasne – mruknął Remek i ruszył na poszukiwanie sałatek.
Tuż przed północą przygotowywaliśmy się do toastu. Mateusz rozdał gościom kieliszki i rozlał szampana. Przekrzykując muzykę, zapytał:
– Za co wzniesiemy toast?
– Za zdrowie gospodarzy! – rozległy się wrzaski za naszymi plecami.
Domówka wypadła świetnie. Mimo że nie lubię imprez, bawiłam się świetnie. Gdy klimat nieco siadał, przed nudą ratował nas Mateusz.
Okazało się, że świetnie opowiada dowcipy, nie psując puent i nie chichocząc w trakcie. Prawdziwy talent! Jako uosobienie spokoju i trzeźwości pomagał mi też panować nad imprezą. Zauważył to Remek.
– Sprawnie wam to poszło – ocenił. – Jesteście dobraną parą.
– Jesteśmy… – zaczął Mateusz.
– Wiem, sąsiadami. Jak zwał, tak zwał – i kolega puścił do niego oko.
Mateusz jednak nie sprzedał mieszkania, tylko je wynajął. Przeprowadził się blisko. Piętro wyżej.
Więcej prawdziwych historii o miłości:
Niebanalne oświadczyny
Straciłam kasę, wygrałam miłość
Mój przyjaciel gej