„Pracownica próbowała mnie szantażować. W podróży służbowej zostawiłem ją za granicą bez pieniędzy i dokumentów”

Problemy zawodowe fot. Adobe Stock
Nie będę uogólniał, że teraz młodzi są tacy czy owacy. Ale tej panience już na pierwszy rzut oka nie brakowało jednego: tupetu.
/ 22.12.2020 09:33
Problemy zawodowe fot. Adobe Stock

Właśnie skończyłem 57 lat, jednak wcale nie czuję się na tyle. Od dawna pracuję jako dyrektor działu handlu zagranicznego w dużej prywatnej firmie chemicznej. Ciągle w rozjazdach po całym świecie. Życie rodzinne – praktycznie żadne. Z żoną jestem od wielu lat w cichej separacji, żeby mieć spokój od rodzinnych dyskusji na ten temat. Każde z nas ma swoje życie i jedno drugiemu nie wchodzi w drogę. Parę wspólnych interesów realizujemy zgodnie i bez kłótni.

Lubiłem swoją pracę

Podwładni mnie lubią za bezpośredniość i przejrzystość poleceń. Wiedzą, czego oczekuję. Wymagam odpowiedzialności za pracę, za dane słowo. Dla mnie kryterium doboru pracowników są umiejętności. Nie dzielę ich na starych i młodych, choć wydawałoby się, że młodych będę pomijał i nie dopuszczał do awansów. Tak robi wielu szefów w moim wieku. U mnie, jeśli ktoś jest sumienny, inteligentny, kreatywny, zna języki, lubi swoją pracę – zostaje w dziale, choćby nie miał jeszcze praktyki. Kiedyś przecież musi ją zdobyć. Dlaczego nie tu?

Nie cierpię jednego: kiedy przychodzi taki, za przeproszeniem, gówniarz, kładzie mi nogi niemal na biurku i zadowolony z siebie oświadcza, że jest po studiach zagranicznych, mówi po angielsku i po niemiecku, interesuje go produkcja chemiczna, widzi się w moim dziale – i określa wysoką pensję, bo „on wie, że jest dużo wart”.

Zadaję wtedy kilka prostych pytań: dlaczego uważa, że powinien dostać tak wysoką pensję, co wie o naszym zakładzie, co to nadtlenek wodoru i jaki jest jego wzór chemiczny. Każde pytanie zadaję w innym języku. Znajomość dwóch jest podstawą. Jeśli zna trzy – ma dużą szansę zostać przyjętym. Sam znam dobrze pięć, a tak, żeby się dogadać – kolejne dwa.

Ponieważ sam od siebie wymagam tego, co od wszystkich, to mimo wielu zawirowań w firmie, zmian prezesów i profilu produkcji, pozostaję na tym stanowisku nieprzerwanie od dwudziestu lat. Choć jest ono łakomym kąskiem: przez ten czas zwiedziłem praktycznie cały świat. Nie ma miejsca na globie, w którym bym nie był z misją handlową.

Podczas takiej misji nawiązuję kontakty, proponuję kooperację, przedstawiam nasze produkty i organizuję dostawę materiałów potrzebną do realizacji zadań firmy. Wszędzie mam znajomych, którzy witają mnie serdecznie, kiedy się u nich zjawiam, bo utrzymuję z nimi przyjacielskie relacje. Poznaję też nowych, jeśli w ich firmach wystąpiły jakieś zmiany. Sam się dziwię, że ja nie dałem się ruszyć nikomu od tylu lat.

Jola nie była najlepszym pracownikiem 

Pod koniec lata zadzwoniła moja prywatna komórka. Dość rzadko się to zdarza, bo grono moich „niesłużbowych” znajomych, którzy dysponują tym numerem i nie są związani z firmą, jest naprawdę niewielkie. Telefonowała moja dawna sekretarka, Teresa, z którą kilkanaście lat temu świetnie mi się współpracowało – służbowo i nie tylko. Zapraszała na kawę.

Obiecałem, że wpadnę, i zrobiłem to jeszcze tego samego dnia po pracy, chociaż byłem poumawiany już z kimś innym.
– Mam siostrzenicę, szuka pracy – powiedziała bez owijania w bawełnę, kiedy siedliśmy przy kawie. – Nie mógłbyś czegoś dla niej znaleźć u siebie? Nie chciałabym, żeby dziewczyna się zmarnowała. Rzutka, kreatywna, no i bardzo sympatyczna. Pogadaj z nią, może ci się spodoba.
– Niech wpadnie do mnie jutro – zaproponowałem, bo lubię pomagać znajomym.

Nazajutrz w moim biurze zjawiła się śliczna dziewczyna. Przedstawiła mi się jako siostrzenica Teresy i z niebywałą pewnością siebie oznajmiła, że jest świetna i cieszy się, że będzie mogła u mnie pracować. Czułem się zobowiązany spełnić prośbę mojej dawnej przyjaciółki, musiałem jednak zadać swoje pytania sprawdzające.

Niestety – o firmie pannica wiedziała niewiele i to raczej od Teresy, bo wiadomości były stare. Nie zadała sobie trudu, żeby wejść choćby na naszą stronę. Angielski – pożal się Boże; nie wiem, czy dogadałaby się gdziekolwiek. Podziękowałem, powiedziałem, że się odezwę, i zadzwoniłem do Teresy.
– Tereniu, wiesz, że wciąż cię uwielbiam, ale nie podsyłaj mi takich dziewczynek… – westchnąłem. – Nawet specjalnych chęci nie ma do tej pracy. Gdyby miała, to sprawdziłaby chociaż, czym się zajmujemy.
– Przyjmij ją na próbę – poprosiła Teresa. – Może jakoś da sobie radę.

No cóż, zachwycony nie byłem, bo musiałem złamać swoje zasady, ale prośbie starej znajomej trudno odmówić. Zresztą, kto wie, może ta mała rzeczywiście w końcu się wyrobi i okaże się przydatna. Przyjąłem ją więc na trzy próbne miesiące – pod warunkiem, że zapisze się na kurs języka. „Po trzech miesiącach sprawdzę jej lingwistyczne umiejętności. Wtedy zobaczymy” – pomyślałem. I na tym stanęło.

Poleciłem mojej sekretarce, żeby wdrażała Jolę w sprawy naszego wydziału na razie na poziomie wypisywania ofert, śledzenia konkurencji w internecie i podawania kawy. Takie michałki.

Myślała, że może mnie szantażować

Po miesiącu jej, pożal się Boże, „urzędowania” miałem wyjechać na parę dni do Japonii. Do naszego dostawcy surowców. Kilka dni przed wyjazdem, kiedy sekretarka zamawiała mi bilety lotnicze – Jola niespodziewanie pojawiła się w moim gabinecie.

– Może przydałabym się panu w Japonii… Jako asystentka – zasugerowała.
– Z reguły daję sobie doskonale radę sam – odparłem, zniesmaczony jej bezczelnością. – Zresztą nie poradzi sobie pani przy negocjacjach. Rozmawiamy po angielsku.
– Przy negocjacjach może i nie, ale ja potrafię jeszcze robić wiele innych rzeczy… – to mówiąc, założyła nogę na nogę tak wysoko, że widać było jej majtki.
– Pani Jolu, do kontrahentów jeżdżę sam. A „inne rzeczy” nie interesują mnie w pani wydaniu – stwierdziłem lodowato.
– Oj, chyba będą musiały zainteresować – wypaliła niespodziewanie zaczepnym tonem. – Gdyby tak żona dowiedziała się o pańskich miłosnych liścikach do mojej ciotki… Albo pana przełożeni… Niech się pan na spokojnie zastanowi nad tym moim wyjazdem. Może być naprawdę miło…

Przyznam, że mnie totalnie zamurowało. To jest dopiero tupet! Ta gówniara naprawdę wymyśliła sobie, że mnie zaszantażuje, i dzięki temu wypłynie na szerokie wody! Po pracy pojechałem prosto do Teresy.Bez ogródek powiedziałem jej o „niemoralnej propozycji” jej siostrzenicy.
– O, cholera! – zaklęła moja dawna przyjaciółka. – To dlatego przyniosła tę nalewkę!
– Jaką nalewkę? – nie rozumiałem. Westchnęła ciężko, odchrząknęła zakłopotana, a potem powiedziała, o co chodzi.

Teresa miała słabość do dobrych nalewek. Kilka dni temu siostrzenica przyszła do niej z wizytą i przyniosła dwie buteleczki. Jedną na pigwie, drugą na dereniu.
– Wybacz, trochę za dużo wypiłam i trochę za dużo gadałam. Wiesz, jak to jest... Musiałam coś wspomnieć, a może zasugerować, że... Sama nie wiem. W każdym razie kiedy zasnęłam w fotelu, musiała wyszperać z kuferka nasze listy.
– A po co ty je w ogóle jeszcze trzymasz? – zapytałem ze szczerym zdziwieniem. Spojrzała na mnie uważnie.
– Bo wiesz, my, kobiety, jesteśmy sentymentalne i na starość lubimy sobie powspominać – odparła bardzo powoli.
– Za młoda jesteś na wspominanie, rozejrzyj się lepiej za jakimś sympatycznym jegomościem – poradziłem jej.
– Daj spokój – żachnęła się. – Mężczyznom jest łatwiej, wolniej się starzejecie. Myślisz, że ktoś zechce taką... Mniejsza o to. Powiedz lepiej, co zrobić z tą gówniarą. Ma u mnie przerąbane. Skończyła się moja słabość do niej. Już nie będę jej kryła przed matką. Nie wpuszczę do domu. Zagrała bardzo nieczysto. Masz moje rozgrzeszenie: możesz ją spokojnie wywalić z roboty.
– Najpierw zabiorę ją do Japonii…
– Żartujesz! – zdziwiła się.
– Zaufaj mi. Mam plan – uśmiechnąłem się. – Po powrocie ci wszystko opowiem.
– Już nie mogę się doczekać.

Nazajutrz przyszedłem normalnie do pracy i poprosiłem Jolę do gabinetu.
– Przekonała mnie pani – rzuciłem prosto z mostu. – Ale nie mogę pani zabrać służbowo. Opłacę pani podróż i hotel z własnych pieniędzy. A pani utrzyma w tajemnicy, że pojechaliśmy razem. Żeby jednak był z pani jakiś pożytek, będzie pani brała udział w moich rozmowach z japońskimi partnerami.
– Cieszę się, że pan zrozumiał, że jestem niezbędna – uśmiechnęła się słodko.
– Dziękuję pani. Szczegóły uzgodnimy później – i wyprosiłem ją z gabinetu.

Uknułem sprytny plan

Ciekawiło mnie, czy dotrzyma tajemnicy. To był pierwszy test. Prywatnie mogłem sobie zabrać w podróż każdego, więc w razie niedotrzymania sekretu nic mi nie groziło. Kilka dni później polecieliśmy do Tokio. W hotelu zarezerwowałem dla nas dwa osobne pokoje. Nie była zachwycona.
– Wydaje mi się, że taniej i przyjemniej byłoby zarezerwować jeden… – powiedziała z kokieteryjnym uśmiechem.
– Przyjechaliśmy do pracy, nie dla przyjemności. Proszę przygotować mi papiery na jutrzejszą rozmowę i podkreślić najważniejsze punkty. Do zobaczenia na kolacji.
Przy kolacji dawała niedwuznacznie do zrozumienia, że jeśli tylko zostawię otwarte drzwi to pokoju, to chętnie mnie odwiedzi… Jasne. Jeśli uciekła się do jednego szantażu – następny, że ją molestowałem w podróży służbowej, byłby naturalną konsekwencją

Nazajutrz przed oficjalnymi rozmowami poprosiłem kontrahentów (którzy byli jednocześnie moimi przyjaciółmi, bo niejedno sake przy interesach wypiliśmy), żebyśmy mówili wyłącznie po angielsku, choć w przeszłości czasem używaliśmy mieszanki polsko-japońskiej. Miałem dużą przyjemność na widok mojej „asystentki”, która wierciła się na krześle parę godzin, nic nie rozumiejąc z naszej fachowej, technicznej rozmowy. Po długiej dyskusji zaproszono nas na kolację, a po kolacji na tradycyjny japoński balet. Przy posiłku gospodarze popisywali się polskimi zwrotami. Jola zdziwiła się.
– Nie mogliście wcześniej też mówić po polsku? Przynajmniej coś bym rozumiała.
Roześmiałem się i wyjaśniłem:
– Angielski to język interesów.

Kolejnego dnia ledwie mogła wysiedzieć. Kilka razy wychodziła z narady. Wieczorem nie poszła z nami do teatru cieni. Pozwoliłem jej zostać w hotelu, będąc pewnym, że bez znajomości innego języka niż polski trudno byłoby jej trafić tam z powrotem. Musiała się bardzo nudzić, bo jej wieczorna propozycja, abyśmy spędzili razem reszty nocy, była już bardzo natarczywa.

– Jak bym to wytłumaczył twojej ciotce? – zakpiłem, wiedząc, że ją to upokarza. Ostatniego dnia przed wyjazdem, pod pretekstem załatwiania jakichś formalności, poprosiłem o jej paszport, a potem zaprosiłem ją na wycieczkę na odległą od Tokio wyspę Hokkaido.

Nocowaliśmy w urokliwym hoteliku, nadal w dwóch pokojach. Gdy po kilku drinkach wychodziliśmy z kolacji w hotelowym barze, bez problemu wyciągnąłem jej z torebki portfel, po czym odprowadziłem dość już wstawioną panienkę do pokoju. Następnie wsiadłem w nocny samolot do Tokio, gdzie miałem bezpośrednio przesiadkę na samolot do Europy i do Warszawy. Dziewczynę bez pieniędzy, paszportu i znajomości jakiegokolwiek języka zostawiłem śpiącą samotnie na wyspie Hokkaido.

Dostała za swoje

Wróciła do Polski dopiero po sześciu dniach. Wpadła do mojego gabinetu wściekła, z zaciśniętymi pięściami. Zanim zdążyła coś powiedzieć, odezwałem się z uśmiechem na twarzy:
– Pani Jolu, już tu pani nie pracuje. Sześć dni nieusprawiedliwionej nieobecności skutecznie rozwiązuje mi ręce…
– Ty… – z wściekłości zabrakło jej słów. – Załatwię cię! Jeszcze dziś twoja żona i szefowie dowiedzą się o twoich romansach…
Roześmiałem się.
– Drogie dziecko. Z żoną od dziesięciu lat żyjemy w separacji, a moi szefowie, kiedy ja pisałem te listy, kończyli studia – wątpię więc, żeby ich to zainteresowało. Chyba że jako komedia romantyczna. Twoja bomba mnie nie przeraża. To niewypał.

Najpierw spurpurowiała na twarzy, potem zzieleniała, wreszcie wybiegła z gabinetu. Kiedy opowiadałem to Teresie, śmiała się.
– Należało się jej. Nigdy nie przypuszczałam, że może wyciąć starej ciotce taki numer. Ale swoją drogą, trochę mi jej żal. Jest zagubiona, jak wiele innych smarkatych.
– To przyślij ją, jak zmądrzeje i będzie znała trzy języki. Może wtedy ją przyjmę.

Więcej prawdziwych historii:
„Wychowali mnie znerwicowana matka i ojciec alkoholik. Nie dziwię się, że nigdy nie będę normalna”
„Mój mąż zdradził mnie z koleżanką naszej córki. Ona zaszła w ciążę, a on chce wyrzucić mnie z domu”
„Anoreksja prawie zabrała mi córkę, a ja nic nawet nie zauważyłam...”
„Jestem alkoholiczką. Zdarza mi się zasnąć w melinie, chociaż w domu czekają na mnie wystraszone dzieci”

Redakcja poleca

REKLAMA