„Pomogłem szwagrowi uniknąć więzienia, chociaż był winny. Karma szybko do mnie wróciła i sprowadzi tragedię”

Rodzinna tragedia fot. Adobe Stock
Jako adwokat nieraz broniłem ludzi przed sprawiedliwym wyrokiem. Czy teraz ponoszę za to karę?
/ 27.12.2020 07:00
Rodzinna tragedia fot. Adobe Stock

Moja siostra była w siódmym niebie, kiedy udało jej się namówić męża na powrót do kraju.
– Przecież to żadna rodzina, on tam, a ja tutaj! – dowodziła, kiedy Wojtek już drugi rok siedział w Anglii.
– Ale przynajmniej tam zarabia! – powiedziałem nieśmiało.

Nie to, żebym coś wypominał Magdzie, ale przecież dobrze pamiętałem, że jej mąż w Polsce jakoś pracy nie mógł nigdzie załapać. Niby dobry fach ma w ręku, bo jest budowlańcem, ale jakoś mu w tym zawodzie nie szło. Zatrudniał się tylko dorywczo to tam, to tu, a tak naprawdę na rodzinę zarabiała Magda.

– Zobaczysz, teraz będzie zupełnie inaczej! Wojtek zaoszczędził w Anglii pieniądze na otwarcie własnej firmy. Zbierze fajną ekipę i robota się znajdzie – siostra była pełna optymizmu.
Ja nie byłem, bo wiem, że nie jest łatwo pracować na swoim, widzę to dobrze po znajomych. Niejeden dałby się dzisiaj pokroić za to, by osiąść gdzieś spokojnie na etacie, zamiast się szarpać z ZUS-em i innymi urzędami.
– Wojtek da radę! – upierała się jednak Magda.

Powrót Wojtka miał zmienić ich życie na lepsze

Życzyłem im obojgu powodzenia. Szczerze, bo to przecież moja siostra i nieraz pożyczałem jej do pierwszego. Miałem nadzieję, że teraz to się skończy. Kiedy mój szwagier wrócił do Polski, wyglądało na to, że faktycznie zamierza ostro zabrać się do pracy.

Zaczął od formalności związanych z zakładaniem własnej działalności. Przyszedł do mnie nawet po prawniczą poradę. Już wkrótce interes zaczął się kręcić. Z początku powoli, ale po kilku miesiącach Wojtek nazbierał zleceń.

– Muszę stale zatrudniać nowych ludzi, do kombi już mi się nie mieszczą! – cieszył się i jednocześnie narzekał, bo transport na budowę stał się problemem. – Mogę ich przewieźć na dwa razy, ale przecież nie wtedy, gdy budowa jest na drugim końcu Polski. Kupiłbym busa, ale na razie mnie nie stać…

Długo nie rozumiałem aluzji, aż pewnego dnia siostra przyszła do mnie po prośbie.
– Pożyczyłbyś nam ze dwadzieścia tysięcy na samochód?
– A banków nie ma? – burknąłem, bo mi się wcale nie uśmiechało znowu im dawać jakieś pieniądze. Ile można?
– Sam wiesz, jak jest… Wojtek nie zawsze płaci ZUS, a jak nie ma składek na koncie, to bank żadnego kredytu nie przyzna – Magda była ze mną szczera. – Na chwilówki nie patrzymy, bo nas zeżrą procenty…

– Jasne… – pokiwałem głową zły, ale przecież siostrze nie mogłem odmówić. Tym bardziej, że miała rację – szwagier wreszcie zaczął zarabiać, szkoda by było to zaprzepaścić.
– Oddamy ci jak najszybciej, w ratach! – obiecała. Umówiliśmy się na spłatę po dwa tysiące miesięcznie.
– Jesteś kochany! – siostra nie posiadała się ze szczęścia.

Wyglądało na to, że im się powodzi

Byłem pewny, że wychodzą z mężem na prostą. Kiedy rozmawiałem z Magdą, nie była już taka zestresowana i rozkojarzona jak dawniej. I nawet ja, facet, nie mogłem nie zauważyć, że ubiera się jakoś tak inaczej, staranniej. Widać było, że zdecydowanie lepiej jej się powodzi.

– Wojtek ma już zlecenia na następny rok! – cieszyła się. – A jak zima będzie łagodna, to nawet nie będzie miał przestoju. Zresztą przecież może także wykańczać wnętrza, to nie problem. Może to i lepiej, żeby oferował usługi budowlane od a do z?

Na razie mój szwagier specjalizował się w stawianiu stanu surowego. Głównie budował domki jednorodzinne, ale jakiś czas temu podłapał także kontrakt na dom do rozbiórki.
– Czy ty wiesz, ile to będzie pieniędzy? Trzeba wyburzyć taką ruderę...
– A ty wiesz, jak to się robi? – zapytałem go, bo jako prawnik nie miałem o tym pojęcia. – Wysadza się?

– To nie żelbet, zwyczajna stara cegła. Wystarczy taka metalowa kula i po kłopocie – wzruszył ramionami szwagier. – Znajdę jakąś firmę rozbiórkową, która taką ma, to nie problem.
Taką kulę widziałem kiedyś w telewizji. Zawieszona na długim łańcuchu wyglądała niepokojąco groźnie. Pamiętam, że zastanawiałem się, jak ten facet, który nią steruje, w ogóle nad nią panuje? Bo ja to bym się bał do tego dotykać… No, ale oni są chyba przeszkoleni, jak to robić. Okazało się, że nie do końca…

Gdyby nie tamten wypadek...

Tamtego dnia od rana byłem w sądzie i miałem wyłączony telefon. Zapomniałem o tym, idąc do kancelarii, a tam powitała mnie blada sekretarka.
– Pana siostra już pięć razy dzwoniła! Płakała… Nie chciała powiedzieć, co się stało. Tylko tyle że potrzebuje prawnika.

Włączyłem komórkę i wyświetliło mi się dwadzieścia nieodebranych połączeń… Wszystkie od Magdy! Zanim się do niej dodzwoniłem byłem już cały mokry. Z nerwów.
– Siostra, co się dzieje? – przez dłuższą chwilę nie mogłem nawet zrozumieć, co do mnie mówi, bo płakała.

Dotarło do mnie jedynie, że… szwagier został aresztowany. Ale za co?! Od słowa do słowa udało mi się w końcu wydobyć z niej całą historię. Wojtek podjechał busem na budowę i zaparkował go, wydawało się, w bezpiecznej odległości od budynku, który był do rozbiórki.

Na początku wszystko szło gładko i zgodnie z ustaleniami. Facet od tej metalowej kuli walił nią w mury rozwalając je z hukiem. W pewnym momencie walnął nią jednak tak, że kawał betonu przeleciał kilkanaście metrów i… uderzył w wojtkowego busa! Wywalił tylne drzwi i wleciał do środka.

– O matko! – to było wszystko, co zdołałem z siebie wydusić. – Ale… dlaczego Wojtka aresztowano? Czy… któryś z pracowników był w środku?
Zadając to pytanie, miałem szczerą nadzieję, że nie, że wszyscy wysiedli…
– Jeden był – potwierdziła jednak Magda. – Taki młody, nowy…
– Nie żyje? – sam nie wiem, jak mi to przeszło przez gardło.
– Walczy o życie. Przeszedł już od rana dwie operacje i lekarze nadal nie wiedzą, co z nim będzie, jego stan jest niestabilny – Magda, mówiąc te słowa, płakała.

Nadal jednak nie rozumiałem, dlaczego szwagier jest aresztowany! Przecież ten wypadek to nie jego wina! To ten głupek od tej maszyny walnął w busa.
– Ale on się broni, że to Wojtek podjechał samochodem za blisko…– wyjaśniła mi Magda.
– O do diabła! A podjechał?
– Ja nie wiem, jakie są przepisy i kto powinien był zabezpieczyć teren budowy. Dlatego do ciebie zadzwoniłam, braciszku… – łkała Magda. Dlaczego wydawało mi się, że coś niecoś kręci?
– Siostra, powiedź szczerze, co się tam wydarzyło? – poprosiłem. – Albo wiesz co? Nie przez telefon! Przyjadę do ciebie!

Niestety, okazało się, że Wojtek faktycznie przyczynił się do tego, że wydarzył się wypadek.
– Ten facet od wyburzeń był spóźniony! Marcin go poganiał i uznał, że nie muszą montować wszystkich zabezpieczeń…
– A tamten się zgodził? – zdziwiłem się.
– No… jak widać…
– I ktoś słyszał tę rozmowę? Może potwierdzić? – dociekałem.
– Chłopaki z ekipy to nic nie powiedzą, bo się boją, że jak szef pójdzie do więzienia, to nie tylko nie będzie miał im kto zapłacić, ale i stracą robotę.
– Ale jeden z nich został ciężko ranny… – przypomniałem Magdzie. – Nie wstawią się za kolegą przez zwykłą robotniczą solidarność?
– Nowy był, jeszcze nie zdążył się zgrać z chłopakami. Bardziej są zgrani z moim mężem – moja siostra była tego pewna. – Ale wiesz, ten facet od wyburzeń się wścieka…

„Wcale mu się nie dziwię” – pomyślałem. „W końcu stawka jest wysoka. Ale mamy tu jego słowo przeciwko słowom Wojtka i jego ekipy…”.
– Jeśli chłopaki potwierdzą, że twój mąż nie mówił facetowi, że nie musi dokładniej zabezpieczać terenu, to jest szansa. Zresztą… tak czy siak ten od tej kuli nie powinien był się zgodzić na brak zabezpieczenia. W końcu są jakieś normy, które on musi znać! A nie twój mąż! – podsumowałem swoją linię obrony.

Udało mi się go wybronić

W sądzie było ciężko. Prokurator domagał się dla mojego szwagra kary dziesięciu lat więzienia, dowodząc, że nie tylko zaniedbał zabezpieczenia, ale także za blisko zaparkował bus. Musiałem przekonać sędziego, że to nieprawda. Napędzała mnie świadomość, że jeśli mój szwagier pójdzie siedzieć, to nie tylko nie będzie miał kto mi oddać pieniędzy za zniszczony pojazd, ale i moja siostra nie będzie miała się z czego utrzymać z dwójką dzieci.

Oczywiście, pomógłbym jej, ale byłoby nam wszystkim ciężko. No i co by Wojtek zrobił po wyjściu z więzienia? Gdzie by znalazł pracę? O firmie budowlanej nie byłoby już mowy, bo kto by mu dał zlecenia?

Dobrze chociaż, że ten młody robotnik przeżył. Czekała go wprawdzie długa rehabilitacja i być może nie wróci już nigdy do pełnej sprawności, ale dla mojego szwagra to dużo lepiej, że wskutek wypadku nie doszło do czyjejś śmierci.
– Jak cię wybronię, to nie będziesz mu nawet musiał płacić odszkodowania – wytłumaczyłem szwagrowi. – Masz pojęcie, ile by cię to mogło kosztować? Ten facet pewnie do końca życia będzie kaleką! A wszystko dlatego, że tobie się spieszyło i nie pomyślałeś.

Na rozprawie musiałem się nieźle natrudzić, ale udało się – mój szwagier wyszedł z sądu oczyszczony z zarzutów i bardzo szczęśliwy.
– Nie wiem, jak ci się mam odwdzięczyć! – usłyszałem.
– Zarabiaj i mnie spłać – uśmiechnąłem się do niego, chociaż wcale nie żartowałem. Naprawdę na to liczyłem.

Czy czułem wyrzuty sumienia, że uchroniłem Wojtka przed należnym mu więzieniem? Prawdę mówiąc, to niespecjalnie… A bo to pierwszy raz kogoś wybieliłem przed sądem? W końcu od tego jestem, taką mam pracę. Przyznam wręcz, że byłem z siebie dumny, patrząc na szwagra, jak na rozmaitych rodzinnych spotkaniach opowiada o mnie, jak dzielnie walczyłem w sądzie.

Wychwala, jaki ze mnie zdolny prawnik, jak wygłupia się z moimi dziećmi, że wybroniłem ich wujka. Moja Ola i Krzysio go uwielbiali! Gdy tylko znikał na dłużej, dopytywały się zawsze, gdzie jest wujek i kiedy do nas przyjedzie. Miałem go wykasować z ich życia na dziesięć lat? Może tak byłoby lepiej… Może bym to zrobił, gdybym potrafił przepowiadać przyszłość… Ale przecież nie jestem jasnowidzem.

Karma wróciła

Tamtego dnia pojechaliśmy na rodzinny spacer do lasu. Moja siostra i szwagier z dzieciakami oraz ja z żoną i naszymi szkrabami. Było przepiękne wrześniowe przedpołudnie! Pogoda wspaniała, humory nam dopisywały. Zadowoleni, dotlenieni i strasznie głodni zaczęliśmy pakować się do samochodów, aby pojechać gdzieś na obiad.

– My chcemy jechać z wujkiem! – uparły się moje dzieci. Wziąłem więc siostrzeńców do siebie, a moje ancymonki wsiadły do seata Marcina. Jeszcze mam przed oczami jego tylne światła, jak rusza przede mną. Od razu dodał gazu i zniknął za zakrętem. Przyspieszyłem, aby go dogonić, ale gdy wyskoczyłem na prostą, jego już nie było.
– Gdzie oni się mogli podziać? – zapytałem zdziwiony żonę.
– Pewnie ich dogonimy pod domem. Sam wiesz, jak Wojtek potrafi jeździć – stwierdziła.

No cóż… w sumie wiedziałem, że jeździ dość niebezpiecznie, dlaczego więc pozwoliłem mu zabrać swoje dzieci? Brak rozwagi, głupota czy… chwilowe zaćmienie? Później okazało się, że szwagier nie wyrobił się na drugim zakręcie i wpadł do rowu. Nawet go nie zauważyłem, szybko przejeżdżając obok. Na szczęście Wojtek był przytomny, więc sam zadzwonił po policję i karetkę. Była potrzebna, bowiem w wypadku ucierpiały moje dzieci. Ola miała połamane żebra, a Krzysio…

No cóż, mój syn wylądował na wózku z uszkodzonym kręgosłupem. Lekarze dają mu pewne szanse na to, że będzie kiedyś chodził, ale niczego nie obiecują. Czeka go długa rehabilitacja. Nie wiem, czy go na nią zdołam namówić, bo potrzebna jest jego silna wola i współpraca z rehabilitantem, a jak na razie mój syn się załamał. Dla niego, kiedy skończyły się jego marzenia o karierze piłkarskiej, skończyło się także życie.

Teraz zbieramy na dobry wózek. Nie miałem pojęcia, że one tak dużo kosztują! Kiedy się o tym przekonałem, często myślę o tym chłopaku, który ucierpiał w wypadku na budowie, a któremu mój szwagier nie musiał, dzięki mnie, zapłacić odszkodowania. Czy go stać na dobry sprzęt i na rehabilitację?

Dzisiaj dla mnie ta sprawa wygląda zupełnie inaczej. Wiem, że się przyczyniłem do oszustwa i bardzo mnie to boli. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że poprzez wypadek mojego syna Bóg chciał mi przypomnieć, że powinienem być uczciwy.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
„Ja się zakochałam, a on świetnie się bawił. Dla niego byłam tylko zakładem o skrzynkę wina. Tyle byłam dla niego warta”
„Nie brałam byle czego, czekałam na prawdziwego faceta. Wybrzydzałam i... do czego mnie to zaprowadziło?”
„Mój mąż to cholerny Piotruś Pan, który zadłużył nas dla swoich zachcianek i hazardu. Nie mam już sił”

Redakcja poleca

REKLAMA