Pochodzę ze starej, szlacheckiej rodziny, co prawda zubożałej, ale z tradycjami i herbem. I wcale nie wspominam o tym, żeby się chwalić, tylko dlatego, że w tej całej historii to dość istotne.
Przyszłam na świat w mieście, mieszkałam w zwykłym bloku, w niewielkim mieszkaniu. To, co je różniło od domów moich kolegów i koleżanek, to wyposażenie. Zamiast meblościanek czy zestawów z Ikei u nas były ciężkie, rzeźbione szafy, stół z toczonymi nogami i piękna biblioteczka wypełniona starymi książkami i drukami. Tak samo wyglądają mieszkania mojej cioci, wujka czy babci, więc dla mnie inne były te nowoczesne. I to one wydawały mi się atrakcyjniejsze – takie zgrabne, lekkie.
Kocham historię naszej rodziny
Dopiero gdy byłam starsza, zrozumiałam, że jest wręcz przeciwnie. Że to nasze są cenniejsze, że to zabytek i kawał historii. Rodzinnej i polskiego meblarstwa. Inaczej też spojrzałam na zawartość biblioteczki – do tej pory w ogóle nie interesowały mnie te wielkie, zakurzone, ciężkie, oprawne w skóry księgi, teraz zaczęłam przeglądać je z szacunkiem. Zaczęłam wypytywać: skąd to mamy, jak trafiło do naszej rodziny.
– Wiesz, szczerze powiedziawszy, to ja nie znam dokładnie rodowych historii – powiedziała moja mama, dziedziczka arystokratycznego tytułu. – Specjalnie się nimi nie interesowałam. Czasy powojenne nie bardzo temu sprzyjały. Babcia kiedyś nawet pochowała niektóre pamiątki, żeby nie kłuły władzy w oczy.
Pamiętam, jak pewnego dnia wróciłam ze szkoły, i zastałam ją nad albumami. Przeglądała zdjęcia i niektóre chowała do kopert.
- O, ja wzięłam z domu jeden album, to ci pokażę. Wybrakowany, ale część fotografii rodzinnych zostało, to ci opowiem, kto jest kto. Siedziałyśmy z mamą długo, pochylone nad rodzinnym albumem.
Patrzyłam na nieznane mi postacie – przed dworkiem, na koniu, na balu, na pikniku… Panie w długich sukniach, panowie we frakach. Dzieci w kapelusikach jadące bryczką. Mama opowiadała to, co sama pamiętała – nad zabytkowym stołem w mieszkaniu w bloku latały takie nazwiska jak Tymienieccy, Czaplicowie, Rozwadowscy. To u nich się bywało.
– Nasza rodzina jeszcze wtedy była uznana w tak zwanym towarzystwie – wyjaśniała mi mama. – Tak przynajmniej babcia mówiła. Jeszcze jej mama bywała na przyjęciach. A potem bodajże jej dziadek coś tam zrobił. Nie wiem – jego fabryka splajtowała czy może to były jakieś polityczne kłopoty?
W każdym razie moja mama już tej świetności nie pamięta. No, nie byli biedni, mieli co jeść, jej mama nie musiała pracować, a tata piastował jakiś urząd chyba. Ale ziemie i majątki przepadły.
– Ale mebli zostało dużo? – Zapytałam. – Bo i u nas są, i u wujka Tadeusza, i u cioci Janiny. I u babci, na wsi.
– A tak, mebli to dużo zostało, bo wszystkie stały w takim dworku, gdzie się moja mama urodziła – mama zaczęła z uwagą oglądać zdjęcia w albumie.
– O tu, widzisz? W czasie wojny dokwaterowali tam Niemców, jak wszędzie, ale mieliśmy szczęście.
Babcia mówiła, że nasi byli kulturalni. Znali francuski – babcia i jej mama też – więc często wieczorem urządzali wspólne czytanie powieści albo koncerty muzyczne. No i po wojnie też mieliśmy szczęście. Dworek co prawda nam odebrali, ale babcia zdążyła większość rzeczy już wynieść. Pochowała po ludziach, a potem pozbierała. Bo wiem, że u wielu osób przepadło. Ale jak byś chciała coś więcej wiedzieć, to chyba z babcią musisz porozmawiać.
Babcia zdradziła mi sekrety
Porozmawiałam. Nie raz zresztą – bo jeździliśmy do niej często, przynajmniej dwa razy w miesiącu. A na różnych uroczystościach czy świętach zbierała się cała rodzina. Te momenty lubiłam najbardziej, bo wtedy najczęściej się wspominało i najwięcej rodzinnych historii wychodziło na jaw.
To mnie babcia sobie upodobała. Może dlatego, że faktycznie wypytywałam o wszystko. Byłam głodna wiedzy – o przodkach, o tym, jak zdobyliśmy tytuł, skąd pochodzimy. Muszę przyznać, że moja babcia miała fenomenalną pamięć. No i wiedzę – znała odpowiedź na każde moje pytanie.
– Ależ babcia wszystko wie – zawołałam z zachwytem, gdy próbowała mi wyjaśnić nasze pokrewieństwo ze znaną, arystokratyczną rodziną. – Ja się gubię.
– Oj, Jolu, bo kiedyś to było obowiązkowe – westchnęła. – Tata sadzał nas co niedziela przy stole i opowiadał. A potem sprawdzał nasze wiadomości. Dziewczynki traktował ulgowo, ale kiedy mój brat Marian – nie znasz, zginął podczas wojny – czegoś nie zapamiętał, to dostawał takie lanie, że hej. Historię rodziny i Polski trzeba było znać!
Podczas kolejnej serii pytań babcia doceniała moje zainteresowanie rodem.
– Myślałam, że to wszystko gdzieś przepadnie – powiedziała patrząc, jak robię notatki z tego, co ona opowiada. – Twoja mama zawsze była bardziej zajęta swoją karierą niż tradycją. Tadek bawi się w biznesy, a Jania interesuje się tylko dziećmi, gotowaniem i domem.
Żal mi było tego wszystkiego – zatoczyła ręką koło, pokazując na swoje meble i książki. – Wiadomo, nie zmarnieje, ale przecież z tym wszystkim jakaś historia jest związana. Przy tym stole zasiadali jeszcze moi dziadkowie. A znów książki przywiózł pradziadek, który wykładał w Krakowie. I nikt o tym nie wie. Tylko ty… Ale czekaj, wnusiu, to ja coś ci dam.
Babcia ciężko wstała z fotela i podreptała do drugiego pokoju. Patrzyłam za nią, jak powłóczy już nogami, jak coraz niżej pochyla ramiona. Zrobiło mi się smutno. Bardzo ją kochałam, ale czułam, że już niedługo… W drugim pokoju zaskrzypiały drzwi etażerki, a po chwili usłyszałam kroki babci.
Niosła drewnianą szkatułkę, poderwałam się, żeby jej pomóc. Ciężka była jak diabli.
– Ostrożnie, Jolciu, ostrożnie – babcia patrzyła mi na ręce, gdy stawiałam kasetkę na stole. – To prawdziwy mahoń, dostałam ją w posagu. Razem z zawartością. Po ślubie coś tam jeszcze dołożyłam i teraz jest pokaźny zbiór.
Babcia otworzyła wieczko, a ja aż jęknęłam. W środku zamigotały kamienie, złoto i srebro.
– Zobacz, kochana, to miałam na swoim ślubie – babcia z czułością wyjęła delikatny naszyjnik. – Srebrny, z rubinkami. A to znów dostałam od twojego dziadka. Na przeprosiny, gdy przyszedł pijany do domu – zachichotała i próbowała przymierzyć duży pierścień. – Już nie wejdzie, palce zgrubiały – westchnęła i odłożyła go na obrus. Po chwili obok znalazła się też bransoletka, jakiś łańcuszek, medalion, kamea… Może nie brylanty i platyna, ale piękne.
– Zapisz no, kochana, w tym swoim komputerze, skąd co pochodzi, do kogo należało, a ja ci opowiem całą historię – powiedziała i poszła zrobić herbatę.
Dostałam niezwykły prezent
Długo siedziałyśmy. Tego dnia i następnego. Babcia opowiadała o biżuterii, o meblach, o książkach i obrazach.
– No, to zrobiłyśmy inwentaryzację – roześmiała się, gdy wreszcie skończyłyśmy. – Ale teraz mam pewność, że pamięć i historia nie zaginą. A tę szkatułkę to od razu kochana weź i schowaj.
– Ale jak weź, babciu – zbaraniałam. – Przecież to twoje. Cenne. To…
– Weź – babcia była stanowcza i wiedziałam, że nie ma co z nią dyskutować. – Cenne, ale chyba tego nie sprzedasz?
– No co też babcia, jakie sprzedać – aż krzyknęłam z oburzenia. – Jak można?
– No właśnie – babcia sapnęła z zadowolenia. – A pozostali pewnie by sprzedali. A to rodowe klejnoty. U ciebie będą bezpieczne, a ja szczęśliwa, że ktoś z rodziny się nimi dobrze zaopiekuje. Tylko nikomu nie mów, nawet mamie! Wiesz, jak to jest: wszyscy się kochają, ale gdy idzie o pieniądze…
Babcia zaledwie rok później zmarła. Śmiercią spokojną, stateczną, dostojną jak całe jej życie. Bez bólu, we śnie. Wszystkiego dopilnowała. Napisała testament – porozdzielała meble, książki, domek. Wysłuchaliśmy w skupieniu zapisków u notariusza i wtedy się zaczęło.
Rzucili się na biżuterię jak sępy
– A biżuteria? – Zapytał wujek. – Mama miała starą, cenną biżuterię.
Notariusz uważnie przejrzał papiery.
– Nic tu o biżuterii nie ma – powiedział stanowczo. – A wymienione są nawet przybory kuchenne i kapy na łóżko.
– Ale powinno być – wujek poderwał się z fotela i wyjął, a właściwie prawie wyrwał z rąk notariusza dokumenty. – To co z nią zrobiła? Sprzedała? To powinna mieć pieniądze! Konto miała?
– Tak, czytałem przecież – urażony urzędnik odebrał papiery. – Ale tam jest niewiele i wszystko ma iść na pomnik na cmentarzu.
Wujek był wściekły, zresztą ciocia Jania i moi rodzice też. Wszyscy od razu pojechali do domu babci i zaczęli szperać w jej rzeczach. Kłócili się przy tym, przerzucali winę jedno na drugie.
– Bo mama już miała demencję, może to komuś oddała – wujek zadecydował.
– Ale jaką demencję, co ty gadasz – moja mama oburzyła się na niego. – Na pewno ich nie oddała, bo to była dla niej pamiątka. Muszą gdzieś tu być.
Nie mogłam na to patrzeć. Wyszłam z domu i usiadłam w ogródku. Ale i tak słyszałam przez okno, jak wściekali się na siebie, przerzucali rzeczy. Wujek już zaczął dzielić skórę na niedźwiedziu.
– A biżuteria i tak miała być moja, ja jestem najstarszy – uprzedził.
– Wszystko dzieliła po równo, to chyba też?! – Krzyknęła z oburzeniem ciocia.
Westchnęłam. Babcia miała rację, pieniądze zmieniają ludzi. Postanowiłam, że nigdy nikomu nie powiem o tych skarbach. Trudno, nie lubię sekretów, ale tym razem nie mam wyjścia.
Więcej listów do redakcji: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”