– Znowu pięć tysięcy złotych! Może mi powiesz, skąd ja tyle wezmę?! – denerwowałam się. – Czy ty się nie możesz opamiętać? Przecież masz w domu blok rysunkowy! A jak chcesz, to ci kupię płótno, farby, pędzle.
– Mamo, ale to nie to samo… – wzdychał Patryk. – Ja muszę malować na dużej powierzchni. Uwierz, to jest silniejsze ode mnie. Kiedy widzę pustą ścianę, od razu wiem, co ma być na niej namalowane. Ten rysunek już tam jest, ja go tylko wydobywam… Nie rozumiesz tego?
Prawdę mówiąc, nie rozumiałam. Jak miałam rozumieć, skoro co chwilę płaciłam za te jego dziwactwa? Moim zdaniem tłumaczenia syna to było tylko takie „artystyczne” gadanie, natomiast pieniądze, które musiałam za to płacić, były całkiem realne.
– Akurat! A niby jak je zarobisz? – patrzyłam na niego z politowaniem.
W sumie mój syn był dobrym dzieckiem. Uczył się nieźle, nie wagarował, pomagał w domu. Tylko to mazanie po murach! Wszystkie pieniądze na to wydawał, bo te jego kolorowe spreje kosztowały krocie. Gdy tylko dostał jakieś pieniądze na urodziny, od razu je przepuszczał na farby.
– Z tego chleba nie będzie! Wziąłbyś się za coś poważniejszego – namawiałam syna, bo w końcu miał już siedemnaście lat.
– Mamo, bo ja bym się chciał zajmować malowaniem – twierdził.
– Mrzonki jakieś! – wzruszałam ramionami. – Mazajami na chleb nie zarobisz! Nie mówiąc już o tym, że przyjdzie taki moment, że przestanę za ciebie płacić te kary.
Dziękowałam tylko Bogu, że Patryk nie malował po zabytkach. Znałam takie przypadki z prasy – kary były tak wielkie, że pewnie bym się do końca życia nie wypłaciła.
Mój syn malował swoje graffiti na opuszczonych budynkach. Aż do dnia, kiedy mu odbiło i… pomalował bramę garażową w domu dziewczyny, w której się zakochał! Dziewczyna, o rok od niego starsza, nie zwracała na niego uwagi, a on się uparł.
– Zdobędę ją, zobaczysz mamo – powtarzał i chodził za nią jak pies.
– Dałbyś już sobie spokój – mówiłam, bo mi się serce krajało, gdy widziałam, jak mój syn cierpi. – Zobacz, ile masz fajnych koleżanek. Taka Joasia na przykład, dziewczyna śliczna i oczy wprost za tobą gubi.
– Mamo, ta albo żadna. Ty nie rozumiesz, ona jest… fantastyczna! – upierał się. No i w końcu mój syn wymalował swoje uczucie na tej nieszczęsnej bramie. Nawet ładny to był rysunek, nie powiem; syn mi pokazał zdjęcie zrobione komórką. Trochę przypominał barwne tatuaże. Serce w otoczeniu roślin, krwawiące, przepasane szarfą z imieniem dziewczyny: Ania. Podejrzewałam jednak, że ani ona, ani jej rodzice nie byli zachwyceni takim wyznaniem uczuć. Dlatego, gdy zobaczyłam przez wizjer tych dwóch mężczyzn, byłam pewna, że to znowu policja z nakazem przesłuchania. I znowu będzie kara pieniężna albo i gorzej. Bo ostatnio zaczęłam się obawiać, że Patryk może dostać kuratora…
– Kiedy syn ma się zgłosić na komisariat? – zapytałam, otwierając drzwi.
– Na jaki komisariat? – zdziwił się jeden z nich. – My nie jesteśmy z policji.
– Czyli nie chodzi o to graffiti?
– Właściwie to chodzi…
– Jakby co, pokryję szkody… – westchnęłam ciężko, ale mi przerwali.
– Nie musi pani niczego pokrywać, my przyszliśmy zapytać pani syna, czyby nie pomalował także tej drugiej bramy – usłyszałam i… zamurowało mnie.
– Jak to?! – sapnęłam.
– To jest bliźniak. Mamy jeszcze jeden wjazd do garażu i chcielibyśmy na nim podobny rysunek. Oczywiście, zapłacimy za jeden i za drugi. Pani syn ma prawdziwy talent.
Nie wierzyłam własnym uszom.
To był prawdziwy cud! W dodatku ojciec tej Anki okazał się znanym grafikiem komputerowym, autorem wielu plakatów, okładek książek i tak dalej…
– Uważam, że Patryk powinien zdawać na Akademię Sztuk Pięknych. Widzę przed nim przyszłość w grafice – zapewnił mnie. Aż się nie mogłam pozbierać. A więc jednak to syn miał rację, upierając się przy swojej pasji. Kto by pomyślał!
– Widzisz, mamo, obiecałem ci, że kiedyś oddam ci wszystkie pieniądze, które włożyłaś w mandaty – powiedział, kładąc przede mną cztery tysiące, bo tyle zarobił za swoje graffiti. – Na razie tyle, reszta później.
Cóż, teraz już wierzę, że mu się uda zrealizować marzenia. Bo ma chłopak talent!