Wakacyjna miłość - prawdziwe historie miłosne

Z życia wzięte fot. Fotolia
Mąż zostawił mnie dla romantycznej, słodkiej blondynki. Ja byłam dla niego za mało kobieca…
/ 22.04.2015 09:31
Z życia wzięte fot. Fotolia
Wybierzesz się z nami, prawda? – spytał mój brat i zamilkł znacząco, jak zwykle oczekując natychmiastowej decyzji. Przez kwadrans tłumaczył mi, że wspólny wyjazd do Chorwacji jest świetnym pomysłem. A ja nie byłam do końca przekonana.
– Nie wiem – odparłam. – Nie rozmyślałam jeszcze nad urlopowymi planami.
– Nie masz nad czym rozmyślać. Prowadzisz biuro księgowe, sama sobie jesteś szefową, więc wolne bierzesz, kiedy chcesz. Po drugie, od lat nie wyjechałaś poza Polskę. A poza tym ja i Agata właśnie w Chorwacji chcemy świętować naszą piętnastkę. Skoro byłaś na ślubie, to jak może ciebie zabraknąć na jubileuszu? – spytał natarczywie. No cóż, na to nie miałam argumentów. Powiedziałam Jurkowi, że do wieczora zastanowię się i oddzwonię do niego. A potem zatopiłam się w myślach.

Małżeństwo brata było udane. Po tylu wspólnie przeżytych latach nadal był szaleńczo zakochany w Agacie. Nie znam lepiej dobranej pary. Przetrwali ze sobą liceum, studia, dorabianie się mieszkania, rozwój firmy budowlanej, narodziny syna… Ja takim dorobkiem nie mogłam się poszczycić. Mężatką byłam zaledwie przez pięć lat, dopóki mąż nie odszedł do innej. Natomiast późniejsze moje krótkie związki nie są warte nawet wspominania. Skupiłam się zatem na pracy i prowadzeniu biura księgowego. To był mój jedyny sukces. Odkąd pamiętam, uwielbiałam prowadzić rachunki i rozliczenia. W szkole wygrywałam olimpiady z matematyki, w których startowali prawie sami chłopcy. Ja zresztą od zawsze miałam w sobie coś z chłopca. Mój (wtedy jeszcze) mąż często powtarzał, że jestem za mało romantyczna i za mało kobieca. I chyba nawet miał rację. Nie lubiłam nosić sukienek ani świecidełek, nie płakałam na melodramatach, nie czuliłam się do niemowląt w wózkach. Nie sprawiało mi to frajdy, więc po co miałam na siłę udowadniać, że jest inaczej?

Na rozprawie rozwodowej Błażej podszedł do mnie i powiedział, że nigdy nie pozwalałam mu na to, by się mną opiekował, czyli nie pozwalałam mu być mężczyzną. Bo wszystko chciałam robić sama. Ale skoro sama potrafiłam wbić gwóźdź w ścianę, to po kiego czorta czekać z tym na faceta? Pamiętam, jak kiedyś mąż wyjechał w delegację, a ja razem z majstrem skręciliśmy w tym czasie meble do sypialni. Pękła rura? Proszę bardzo! Umiałam znaleźć główny zawór i zabezpieczyć miejsce awarii. I tak ze wszystkim. Po prostu to ogarniałam.
– No stary, taka żona to prawdziwy skarb! – mówili zawsze przyjaciele Błażeja, gdy razem z nimi oglądałam mecze piłki nożnej i popijałam piwo prosto z butelki. Mąż nic wtedy nie mówił, lecz nie wyglądał na zadowolonego. A ja przecież nic złego nie robiłam… Na początku małżeństwa jeszcze mnie prosił, abym choć od wielkiego dzwonu włożyła sukienkę. Ja jednak źle się w nich czułam i po pewnym czasie nie miałam już w szafie ani jednej. Królowały tam spodnie i koszule. Włosy nosiłam krótko przycięte. Dopiero po rozwodzie je zapuściłam. Może z powodu tamtej kobiety? Gdy przypadkiem zobaczyłam tę, dla której Błażej mnie zostawił, zrozumiałam wszystko. Delikatna blondynka z długimi włosami, makijażem, w zwiewnej sukience, pod którą widać było zarys zaokrąglającego się brzuszka. No właśnie… Dziecko to też był drażliwy temat. Wiedziałam, że nigdy nie będę dobrą matką. Po prostu nie widziałam siebie w tej roli i już. Natomiast Błażej marzył o całej gromadce maluchów. Było, minęło. Nie ma co rozmyślać.

Spojrzałam w kalendarz. Rzeczywiście, wypad do Chorwacji w terminie, który zaproponował mój brat, w niczym nie zaszkodzi działalności firmy. Poza tym nie mogę ich zawieść swoją nieobecnością. Oddzwoniłam i potwierdziłam swoje przybycie. W umówionym dniu w maju stanęłam na parkingu obok kempingu w pewnym uroczym miejscu w Dalmacji. Brat i jego rodzina już tam byli. Zaproszeni przez nich goście też. W sumie zebrało się nas tam dwanaście osób. Same pary. Oprócz mnie jedynie daleki kuzyn Agaty, którego wcześniej nie znałam, też przyjechał sam. Nie przeszkadzało mi to zupełnie, bo w zasadzie mniej nastawiłam się na przesiadywanie w tym towarzystwie, a więcej na aktywny wypoczynek. Przed wyjazdem spędziłam sporo czasu na chorwackich stronach i znalazłam wiele ciekawych miejsc w okolicy, które chciałam zobaczyć.

Pierwszego wieczoru brat z żoną urządzili grilla. Wytrzymałam zaledwie godzinę, bo miałam wielką ochotę się trochę przejść. Powiedziałam, że boli mnie głowa i idę spać. Towarzystwo było rozbawione, więc nikt nie przejął się moim zniknięciem. A ja, zamiast pójść do łóżka, minęłam mój domek i ruszyłam przez parking w stronę wyjścia. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, z daleka widać było jakieś malownicze ruiny. Szybko do nich dotarłam. Przysiadłam na jednym z kamieni i zapatrzyłam się w horyzont. Wokół mnie panowała błoga cisza, czego nie można było powiedzieć o tętniącym życiem kempingu.
– Wspaniale tu, prawda? – usłyszałam męski głos tuż za moimi plecami. Odwróciłam się, nieco spłoszona. Za mną stał Robert, kuzyn Agaty. O cholera, czyli odkrył moje małe kłamstewko…
– Sam miałem ochotę stamtąd uciec! – roześmiał się, widząc moją niepewną minę. – Nie za bardzo lubię takie spędy, ale przyjechałem, bo nie wypadało odmówić.
Kamień spadł mi z serca.
– Ja się zastanawiam, jak powiedzieć bratu, że wolę spędzać czas na zwiedzaniu zabytków niż na ciągłym objadaniu się i kąpielach w morzu – przyznałam. – Jurek zapewne zabroni mi samodzielnych wypraw.
– Wcale nie muszą być samodzielne, możemy się gdzieś wybrać razem – powiedział Robert. – Niedaleko jest Zadar, miasto z morskimi organami. Reflektujesz?
– Jasne! Czytałam o nich! Bardzo chętnie je zobaczę! – ucieszyłam się.

Naprawdę chcieliśmy rano poinformować Agatę i Jurka o tym, że wyjeżdżamy na kilka godzin. Jednak towarzystwo, zmęczone całonocną hulanką, spało w najlepsze. Zostawiliśmy więc kartkę z informacją
w widocznym miejscu i wyjechaliśmy. Robert był świetnie przygotowany. Sypał informacjami i ciekawostkami o Chorwacji, więc podróż w jego towarzystwie sprawiła mi prawdziwą przyjemność. Opowiadał mi także o innych swoich wyprawach, i tych służbowych, i tych prywatnych. Gdy wróciliśmy na nasz kemping, towarzystwo dopiero co się rozbudzało i szykowało do kolejnego wieczoru, wypełnionego grillowaniem, piciem i tańczeniem. Chyba nawet nie zauważyli naszej nieobecności!
– Pozwólcie, że będziemy ten czas spędzać trochę inaczej – powiedzieliśmy Jurkowi i Agacie.
Nie protestowali.

Następnego dnia zwiedziłam z Robertem kolejne miasto i wysłuchałam kolejnych ciekawych opowieści. I tak było aż do końca pobytu. Pięć dni upłynęło błyskawicznie. Dawno tak dobrze się nie bawiłam. Oczywiście szybko zauważyłam, że Robert jest przystojny, męski i elokwentny.
– Na ostatni wieczór wrócimy do Zadaru – zadecydował. – Tam są najpiękniejsze zachody słońca…
Rzeczywiście, ostatnie pożegnanie dnia oglądałam ze łzami w oczach. Ja, kobieta zupełnie nieromantyczna! Było mi smutno, że kończy się jedna z najpiękniejszych wycieczek w moim życiu, muszę wracać do szarej rzeczywistości i… nie będzie już obok mnie Roberta. Tak, przez tych kilka dni spędzonych razem zwyczajnie przyzwyczaiłam się do niego. Nagle zatęskniłam za męskim towarzystwem w moim domu. Za tym, żeby mnie ktoś hołubił, dotykał, pieścił. Siedziałam na chorwackiej plaży i płakałam za miłością.
– Justysiu, co się stało? – spytał Robert. I nie czekając na odpowiedź, pocałował mnie. Najpierw delikatnie, a potem z coraz większą żarliwością i uczuciem.
– Zakochałem się w tobie już pierwszego wieczoru, kiedy uciekłaś z imprezy – powiedział mi potem. – Taka niepokorna, samodzielna, inna niż cała reszta…

Coś, co mój mąż uważał za wadę, spodobało się Robertowi! Czy to nie cudowne? Do Polski wróciliśmy jako para. A rok później, w maju, wzięliśmy ślub w Zadarze. Miałam na sobie sukienkę!

Przeczytaj więcej prawdziwych historii:

Redakcja poleca

REKLAMA