Spakował się, kiedy byłam w pracy. Po powrocie zastałam mieszkanie ogołocone z jego rzeczy oraz niewielką, błękitną karteczkę ze skreślonym jego charakterem pisma jednym słowem: „Przepraszam”…
Pamiętam, że w pierwszej chwili, wchodząc do kuchni z torbami pełnymi zakupów, wzięłam tę wiadomość za jeden z liścików, jakie czasem mi zostawiał. Pisał „Kocham”, „Tęsknię”, „Całuję”. Tym razem jednak treść nie była przyjemna. Postawiłam na blacie ciężkie reklamówki, w tym tę z rzodkiewką i jabłkami, które kupiłam specjalnie dla niego. A później wzięłam do ręki błękitną karteczkę, jakbym musiała jej dotknąć, żeby uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nie pamiętam, czy płakałam. Przez uchylone okno słyszałam radosną muzykę – sąsiad z góry znowu grillował, słuchając na balkonie latynoamerykańskich rytmów. W torebce rozdzwoniła się moja komórka, ale nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Wpatrywałam się tylko w stojącą na blacie siatkę z rzodkiewkami, wyobrażając sobie, że robię Jackowi kolację, a potem oglądamy w telewizji jakiś film i zajadamy się kukurydzianymi chrupkami.
W końcu poszłam do sypialni z nadzieją, że znajdę tam jakieś wytłumaczenie, ale zastałam tylko na wpół opróżnione szafy i kilka swoich sukienek, które, odchodząc w pośpiechu, rzucił na tapczan.
Nie bardzo pamiętam, jak udało mi się przetrwać ten pierwszy samotny wieczór. Wiem, że piłam. Piłam znacznie więcej, niż powinnam. Duszkiem opróżniałam kieliszki pełne wina, a w końcu padłam na tapczan i zwyczajnie urwał mi się film. Obudziło mnie potworne pragnienie i straszliwy ból głowy. Włączając lampkę, mimowolnie spojrzałam na jego stronę tapczanu. Oczywiście tam go nie było. Rano wzięłam urlop na żądanie i płakałam, płakałam, płakałam…
Mężczyzna, który złamał mi serce, zjawił się wieczorem i otworzył sobie drzwi swoim własnym kluczem. Wkurzyłam się. Zaczęłam krzyczeć, żeby się wynosił.
– Nie masz prawa tu wchodzić. To moje mieszkanie, oddaj klucze. – zażądałam.
– Beatko, przepraszam – powiedział cicho. – Planowałem rozstać się z klasą, porozmawiać, wszystko ci wytłumaczyć. A później pod wpływem impulsu spakowałem rzeczy i zadzwoniłem po taksówkę.
– A co mianowicie chciałbyś mi wytłumaczyć?! – syknęłam wściekła.
– Płakałaś? – odpowiedział pytaniem.
– A jak ci się wydaje?! Siedem lat razem, a ty uciekasz jak szczur.
– Przepraszam, Beatko, naprawdę. Ja… Trudno to mówić, ale stało się. Zakochałem się w innej… Straciłem dla niej głowę. To nie jest przelotny romans…
– Romans? Chcesz powiedzieć, że zdradzasz mnie od dawna? – zdziwiłam się.
– Od kilku miesięcy. I naprawdę nie chciałem cię zranić – powiedział cicho.
– Beata, pewnych rzeczy nie da się przewidzieć. Naprawdę cię kochałem. Dobrze nam razem było, ale po prostu…
– Idź stąd, proszę – weszłam mu w słowo. – Jeśli zostawiłeś jakieś swoje rzeczy, spakuj je teraz i nigdy więcej tu nie wracaj – dodałam łamiącym się głosem.
Kolejne dni były niekończącym się koszmarem – nie mogłam się skupić na pracy, nie potrafiłam ani spać, ani jeść…
– Dziewczyno, musisz przestać tak bardzo rozpaczać, bo się wykończysz – powtarzały mi koleżanki z firmy. Za to moja siostra, dla której zawsze bardzo liczyło się życie „po bożemu”, nie była dla mnie taka wyrozumiała.
– Teraz rozumiesz, przed czym przez te wszystkie lata cię z mamą ostrzegałyśmy? – zaczęła Elżbieta. – Gdybyś od początku naciskała na ślub, on by teraz nie odszedł w taki sposób. Ale ty wolałaś mieć konkubenta i patrz, z czym zostałaś – sama, przed pięćdziesiątką, porzucona z dnia na dzień – powiedziała ostrym tonem.
Konkubent…! Aż się wzdrygnęłam na dźwięk tego słowa. Nienawidziłam go, kojarzyło mi się z jakąś skrajną patologią. Fakt, nie mieliśmy z Jackiem ślubu, jednak czy to naprawdę coś by zmieniło?
– Elka, co by mi dał ślub? On się zakochał, chce być z tamtą kobietą.
– Co to za baba? Wiesz już? – spytała.
– Nie mam pojęcia i chyba nie chcę wiedzieć. Ale sprawa jest prosta… Nie kocha mnie, więc się wyprowadził.
– I co? I tyle? Tak po prostu?
– A co mam zrobić, Elu?! Zatrzymać go na siłę?! Przywiązać do kaloryfera?! – krzyknęłam. – Tak się nie da!
– Mówię tylko, że byłoby ci łatwiej, gdybyście kiedyś sformalizowali wasz związek – wzruszyła ramionami.
– Czemu? Bo szarpałabym się z nim teraz w sądzie?! – podniosłam głos. – Wiesz, jakim koszmarem może być rozwód?!
– Przynajmniej ludzie nie gadaliby, że…
– Nie obchodzi mnie, co ludzie gadają!
Pokłóciłyśmy się okropnie. Do domu wróciłam wściekła i rozżalona. Mama i siostra nigdy nie zaaprobowały mojego życia z Jackiem na kocią łapę. Jednak czy w takiej chwili powinno się jeszcze do człowieka zgłaszać pretensje?
Musiałam ochłonąć, znaleźć w sobie siłę do utarczek z rodziną, poukładać jakoś moje strzaskane życie. Jednego jestem pewna – zarówno ja, jak i Jacek nigdy nie chcieliśmy brać ślubu. Wiem też, że papierek z urzędu czy nawet złożona przed Bogiem przysięga niczego by nie zmieniły. Bo kiedy jedna strona przestaje kochać, żaden związek nie przetrwa…
Więcej listów do redakcji: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”