Podobno w małżeństwie nie może przydarzyć się nic gorszego od zdrady. To bzdura! Skok w bok stwarza przynajmniej jakieś emocje – wywołuje złość albo nawet gniew, a w końcu i tak skłania do refleksji i prowokuje rozmowę.
Znacznie większym problemem jest permanentna obojętność. Gdy dwoje ludzi, którzy kiedyś byli sobie najbliżsi, mija się bez słowa, należy uznać, że jest źle, a nawet fatalnie. Doskonale wiem, o czym mówię. Żyję tak z żoną już od kilku lat.
Coś się wypaliło
Wielu moich kolegów narzeka, że małżeństwo jest dla nich tym samym, czym smycz dla psa. „Żona kontroluje mnie na każdym kroku i oczekuje, że będę jej się ze wszystkiego tłumaczył” – powtarza Mateusz, mój kumpel z pracy.
„Nie mam nawet chwili spokoju. Mojej żonie nie zamyka się jadaczka, a gdy proszę ją o odrobinę czasu dla siebie, zaczyna lamentować, że nie chcę z nią rozmawiać” – żali się czasami Krzysiek, przyjaciel, którego znam jeszcze z czasów piaskownicy.
Obaj nie wiedzą, jakie mają szczęście. I jeszcze ośmielają się narzekać. Nawet, jeżeli ich żony czasami bywają apodyktyczne i roszczeniowe, nie powinni mieć im tego za złe, bo takie zachowanie oznacza, że im zależy. Oni trwają w żywych związkach. Zazdroszczę im, bo moje małżeństwo jest martwe. Mógłbym porównać je do pacjenta, który przegrał walkę z chorobą toczącą jego organizm i teraz przy życiu utrzymuje go już tylko respirator. Dla nas takim respiratorem są dzieci. Gdy wyprowadzą się z domu, to będzie nasz koniec. Chyba że wcześniej sami pogodzimy się z myślą, że stan pacjenta nie ma już szans na poprawę.
Kiedyś byliśmy szczęśliwi
Sam nie wiem, gdzie zbłądziliśmy, że dziś tkwimy tu, gdzie tkwimy. A przecież kiedyś nam zależało i tworzyliśmy udaną, szczęśliwą parę. Wszystko robiliśmy razem. Pamiętam długie spacery bez celu, wielogodzinne rozmowy o wszystkim i niczym, no i te szczególne chwile, gdy wystarczyło, że patrzyliśmy sobie w oczy. Razem rozwiązywaliśmy wszystkie problemy i wspólnie snuliśmy plany na przyszłość. Gdy urodził się Miłosz, nasz pierwszy syn, myśleliśmy, że nie możemy być szczęśliwsi. Dwa lata później na świat przyszedł Eryk i nasza rodzina była już kompletna.
Gdy piszę te słowa, spoglądam na rodzinną fotografię, stojącą na moim biurku. Doskonale pamiętam, kiedy zrobiliśmy to zdjęcie. To było tuż po narodzinach Eryka, gdy przywiozłem Klaudię i małego ze szpitala.
– Obiecaj mi, że już zawsze tak będzie – poprosiła tuż po tym, jak błysk flesza oznajmił, że chwila została uwieczniona.
– Nic nigdy się nie zmieni, ale tylko pod warunkiem, że ty obiecasz mi to samo – powiedziałem.
Kochałem ją do szaleństwa, a ona kochała mnie. Czułem się wtedy... sam nie wiem, jak to opisać. Czułem, że mogę wszystko, nawet wzbić się w przestworza. Za kilka lat miało okazać się, że oboje nie dotrzymamy naszych przyrzeczeń, a szczęście uchwycone na fotografii pozostanie tylko mglistym wspomnieniem. Jakby snem, z którego w końcu musieliśmy się obudzić.
Żyjemy jak współlokatorzy
– Gdzie zabierasz Klaudię na walentynki? – zapytał mnie niedawno Krzysiek.
– Nie wiem. Nie rozmawialiśmy na ten temat. Chyba spędzimy ten wieczór w domu – odpowiedziałem zdawkowo.
Nie zwierzam się kolegom z mojej sytuacji małżeńskiej. To nie tak, że czuję wstyd. Po prostu, uważam, że to nasza prywatna sprawa i nikomu nic do tego.
– Chłopie, jesteście ledwie po trzydziestce. Na siedzenie w domu będzie jeszcze czas. Podrzućcie dzieciaki teściom i zróbcie wypad na miasto, bo mam wrażenie, że dobrze wam to zrobi.
– Co masz na myśli?
– Znam cię nie od dziś. Gołym okiem widać, że coś między wami nie gra.
– Bzdury gadasz. Między nami układa się świetnie.
Nie chciałem tego przyznać, ale Krzysiek miał rację. Między mną a Klaudią układało się fatalnie. Nie mam tu na myśli zdrad, zazdrości, awantur ani żadnych innych typowo małżeńskich problemów. Nigdy nie wydarzył się między nami żaden dramat. Po prostu, z dnia na dzień zaczęliśmy oddalać się od siebie.
Czas mijał, a przepaść, która wytworzyła się między nami, stawała się coraz głębsza. Przestaliśmy wspólnie wychodzić. Przestaliśmy się kochać. W końcu doszło do tego, że właściwie przestaliśmy rozmawiać. Jedyne tematy, które podejmujemy, dotyczą naszych synów i rachunków. Przestaliśmy żyć jak małżeństwo, a zaczęliśmy przypominać współlokatorów.
Już się nie kochamy
Nie jestem w ciemię bity i wiem, że takie problemy nie rozwiązują się same. Oczywiście, że próbowałem z nią rozmawiać. Bez rezultatu. Gdy powiedziałem, co leży mi na sercu, ona tylko wzruszyła ramionami, jakby nie wiedziała, o czym mówię. Ale nie to było najgorsze. Przeraziłem się, gdy zrozumiałem, że jej reakcja nie robi na mnie żadnego wrażenia. W końcu musiałem spojrzeć prawdzie w oczy.
Długo nad tym wszystkim rozmyślałem i doszedłem do wniosku, że my po prostu przestaliśmy się kochać. Gdy znika uczucie, pozostaje tylko codzienność, a ta nie jest ani ekscytująca, ani tym bardziej romantyczna. Ludzie, którzy nie potrafią się kochać, z czasem stają się sobie obojętni i właśnie to nas spotkało.
Wcześniej często wspominałem szczęśliwe chwile z Klaudią. Dziś już rozumiem, że nie przywoływałem dobrych czasów z tęsknoty za żoną, która coraz bardziej oddalała się ode mnie. Wspominałem te momenty, bo brakowało mi tej chemii – miłosnego haju, który sprawia, że w brzuchu latają motyle. Mam dopiero 34 lata. Wciąż jeszcze mogę być z kimś szczęśliwy. Tak jak Klaudia.
Nie umiem tego skończyć
Gdy dotarło do mnie, że chcę rozwodu, stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewałem.
– Paweł, miałeś rację – powiedziała mi pewnego dnia Klaudia.
– Co masz na myśli?
– Oddaliliśmy się od siebie i między nami przestało się układać.
– Cieszę się, że w końcu to zrozumiałaś, bo chciałem zaproponować ci rozwiązanie tej sytuacji.
– Tak, zgadzam się.
– Naprawdę? – zapytałem zaskoczony.
Nie miałem pojęcia, że Klaudia też chce rozwodu. Ona jednak miała na myśli skrajnie inne rozwiązanie.
– Tak. Czas spojrzeć prawdzie w oczy. Musimy udać się na terapię. Wierzę, że jest dla nas nadzieja. Zróbmy to, nie tylko dla siebie, ale także dla Miłosza i Eryka. Chłopcy muszą mieć pełną rodzinę.
Nie czekając na moją reakcję, rzuciła się mi na szyję, jakby to była moja propozycja. Klaudia chce o nas walczyć, ale ja nie. W przeciwieństwie do niej, nie wierzę już, że możemy jeszcze odbudować to, co kiedyś nas łączyło. To zabrnęło za daleko.
Ona jednak cieszy się z tego pomysłu, a ja nie jestem pozbawionym serca socjopatą. Nie potrafię teraz powiedzieć jej, że chcę rozwodu. A z drugiej strony nie chcę czekać z tą decyzją, aż chłopcy usamodzielnią się i pójdą na swoje. Wtedy może być już za późno, by zbudować coś nowego, z kimś nowym.
Czytaj także: „Szwagier uważał, że ma łeb do interesów, dla mnie miał tylko pustą makówkę. Cieszyłem się, gdy słono zapłacił za głupotę"
„Myślałem, że trafiłem szóstkę w totka, gdy spotkałem dawną miłość. Zadłużyłem się na lata, by mnie pokochała” „Alina uwiodła mnie, ale chodziło jej tylko o moją kasę. Prawdziwa miłość czekała cały czas tuż obok”