„Z siostrą pokłóciłyśmy się o spadek. I nigdy nie zdążyłyśmy pogodzić. Zginęła w wypadku, a ja nie przestanę żałować”

kobieta, która jest załamana po śmierci siostry fot. Adobe Stock, astrosystem
Dotarło do mnie, że już nigdy się z Gosią nie pogodzimy. Nie rozmawiałyśmy od 3 lat… Poszło o mieszkanie. Wykrzyczała, że to ona opiekowała się rodzicami i jej się należy spadek po nich. No tak, rzeczywiście ona się nimi opiekowała, ale ja nie miałam czasu.
/ 09.07.2021 09:46
kobieta, która jest załamana po śmierci siostry fot. Adobe Stock, astrosystem

Siedziałam na dywanie w kucki. Zgarbiona, zapłakana, z rozmazanym makijażem, bezradna i w rozpaczy. Wokół mnie – rozsypane zdjęcia. Mnóstwo zdjęć. Powyciągałam wszystkie fotografie z szuflad i regałów, w których rodzice i siostra je gromadzili, odkąd pamiętam. Zostały mi już tylko one.

Rodzice zmarli jedno po drugim przed laty, a siostra… Siostra ledwie przedwczoraj

O jej śmierci powiedział mi dzielnicowy. Przyszedł, zapytał, czy może wejść, czy możemy na chwilę usiąść. Nawet o niej nie pomyślałam – przeraziłam się, że coś się stało z moim mężem, dziećmi. Kiedy policjant powiedział, że siostra wpadła pod samochód, nie żyje, i że trzeba przyjść do kostnicy, aby potwierdzić tożsamość, nie uwierzyłam.

– Pani Ireno, rozumie mnie pani? Chodzi o pani siostrę, Małgorzatę Ś. – powtarzał, a ja kiwałam głową w stuporze.

Nawet się nie skrzywiłam. Byłam pewna, że to niemożliwe, wszystko się wyjaśni, chodzi o kogoś innego. Dopiero jak wyszedł, wpadłam w panikę. A co, jeśli okaże się, że to prawda?! Na drugi dzień obudziłam się jak gdyby nigdy nic. Zadowolona i spragniona kawy. Jednak gdy tylko otworzyłam drugie oko, wspomnienie wizyty policjanta uderzyło mnie jak piorun.

Chwilę się nawet zastanawiałam: a może mi się to śniło?

Czy muszę iść do kostnicy, czy mogę odetchnąć głęboko i podziękować Bogu, że to tylko senny koszmar? Niestety, na stole leżała kartka z zanotowanym adresem… Ubrałam się, umalowałam i poszłam tam bez śniadania, bez kawy, nawet bez szklanki wody. Kiedy pokazali mi ciało siostry, strach puścił. Jego miejsce zajęła rozpacz. Stałam nad nią i nagle spadła na mnie świadomość, że świat się zmienił bezpowrotnie. Że z całej mojej rodziny zostałam tylko ja.

Dotarło do mnie też, że już nigdy się z Małgosią nie pogodzimy. Nie rozmawiałyśmy ze sobą od trzech lat. Kiedy to wyznaję, to tak bardzo mi wstyd, że każde słowo tego zdania waży tonę. Tak ciężko to powiedzieć. Nie rozmawiałyśmy ze sobą od trzech lat… A poszło o pieniądze. O to mieszkanie rodziców, w którym właśnie robiłam porządki. Kiedy wyprowadzałam się z niego do teściów, Gosia została z rodzicami. Ja miałam wtedy 28 lat, ona 24, a rodzice byli po sześćdziesiątce.

Mama urodziła nas późno, bo późno się z tatą poznali. Małgośka została i musiała się nimi opiekować

Miała bardzo trudny charakter i nic nie wskazywało na to, żeby zamierzała wyjść za mąż. Mieszkała więc z rodzicami przez kilka lat. Najpierw umarł tata, a po nim mama. Pochowałyśmy ich i została nam do rozstrzygnięcia sprawa mieszkania. Tak mi się przynajmniej wydawało. Mąż i ja mieliśmy nadzieję, że uda się je sprzedać, podzielić pieniądze i za naszą połowę, wspartą kredytem, kupić dla nas mieszkanie. Bo ciągle gnieździliśmy się u teściów. Kiedy jednak zaproponowałam to siostrze, od razu na mnie naskoczyła. Wykrzyczała, że przecież to jest nasz rodzinny dom, że ona ma zamiar w nim mieszkać. To ona opiekowała się rodzicami i jej się należy spadek po nich. No tak, rzeczywiście ona się nimi opiekowała, ale ja nie miałam czasu.

Urodziłam dzieci, musiałam wracać do pracy i pomagać też już nie najmłodszym teściom. Ona nie miała nikogo. Niepotrzebnie wyciągnęłam to w kłótni.

– Ja ci nie kazałam wychodzić za mąż! – krzyczała. – Ani od razu rodzić dwójki dzieci!
– To twoi siostrzeńcy!
– I bardzo ich kocham. Jednak nie będę z tego powodu robić z siebie popychadła. Ja też mam życie! Może gorsze, ale mam. I to ja musiałam z niego rezygnować, żeby opiekować się chorymi rodzicami. Naszymi rodzicami!
– Nie chcę wszystkiego, chcę tylko połowę pieniędzy – też byłam wtedy zdenerwowana. – Chcę normalnie żyć. Wiesz, jak nam ciężko u teściów. Milion razy ci opowiadałam, że to żadne życie tak na kupie!
– Ja za to żyję jak pączek w maśle! – wybuchła ironią. – Chcesz, żebym teraz szukała nowego domu? A jak za te pieniądze nie znajdę? Wy jesteście we dwójkę, weźmiecie kredyt. A ja?
– Na kawalerkę będzie cię stać. Sprawdzaliśmy już z Tomkiem.

No i jak to usłyszała, to wpadła w histerię, że za jej plecami układam jej życie, że wszystko sobie już poplanowaliśmy. No i że ważniejszy jest dla mnie Tomek niż rodzona siostra. Gośka zawsze była energiczniejsza ode mnie, bardziej krewka i charakterna. Wyrzuciła mnie z domu niemal siłą.

Nic nie mogłam zrobić. Miałam się z nią bić? Oddać sprawę do sądu?

Wzięliśmy z mężem kredyt na mniejsze mieszkanie, niż planowaliśmy, i tak się sprawa skończyła. Jeszcze próbowałam do Gośki ze dwa razy dzwonić, ale jak napisała mi SMS-sa, że nie jesteśmy już siostrami, że nie chce mnie znać, to przestałam. Ta cisza trwała trzy lata. Coś tam o niej wiedziałam przez wspólne koleżanki. Że ciągle mieszka sama, zmieniła pracę na lepszą, kupiła sobie skuter, że dziwaczeje, bo nawet na randki nie chce chodzić. Wzdychałam tylko i żyłam swoim życiem.

Aż do tamtego wiosennego dnia. Do wizyty dzielnicowego. Teraz siedziałam z naszymi zdjęciami i wpatrywałam się w Gośkę… W mojej głowie wciąż tkwił jej obraz z kostnicy. Obcej, innej, martwej. Nie chciałam jej takiej zapamiętać, dlatego przeglądałam wszystkie zdjęcia po kolei. Co chwila jednak wstawałam i szłam do kuchni parzyć wodę na herbatę. I łapał mnie taki żal, że musiałam odłożyć fotografię, złapać oddech. Włączałam więc czajnik i zanim zagotowała się woda, wracałam do pokoju, do zdjęć. I tak w kółko.

Co chwilę jednak trafiałam na fotografie, które przywoływały tak dobre wspomnienia, że na chwilę zapominałam o tragedii, i woda w czajniku miała czas ostygnąć. Na przykład jedno z wczesnego dzieciństwa, na którym siedzimy na górze piętrowego łóżka z dwiema wielkimi parasolkami. To była zabawa w domek na drzewie, która przerodziła się w zabawę w spadochroniarzy. O mało co Gośka nie złamała sobie wtedy kości ogonowej, bo jako młodsza skakała pierwsza – na próbę.

Na innym zdjęciu byłam ja i mój pierwszy chłopak. Pamiętałam, że jak szłam z nim na drugą czy trzecią randkę, to Gośka wypchała mi całą torebkę kapslami. W ogóle była trochę szalona. Kiedyś jechałyśmy wystrojone na dyskotekę autobusem, a ona wypaliła na cały głos: „Irena, wracamy, ty masz szyję niedomytą!”. Zdarzało się też, że kiedy pierwsza kończyła lekcje, to biegała 10 minut dookoła szkoły, żeby potem wpaść do mojej klasy podczas zajęć i wydyszeć, że nasza mama zasłabła w pracy i musimy lecieć obie do domu. Albo że tacie maszyna zgniotła palec.

Cała Gośka. Moja Gośka… Znów wstałam. Tym razem zagotowałam wodę i zalałam melisę

Ona i nerwosol jakoś mi pomagały. Co godzinę dzwonił mąż i namawiał, żebym wróciła na noc do domu. Miałam tu spędzić już drugi wieczór. W dzień załatwiałam sprawy pogrzebowe, a na noc wracałam do domu rodziców. Chciałam tu jeszcze trochę posiedzieć. Wstyd mi, ale chyba liczyłam na to, że zjawi się duch Gośki i będę mogła się z nią pogodzić… Prosić o wybaczenie. Nic takiego się jednak nie stało. Oglądałam zdjęcia do północy, a potem zasnęłam na dywanie. Rano obudził mnie telefon. Podniosłam słuchawkę, bo myślałam, że to mąż, że rozładowała mi się komórka i dlatego dzwoni na stacjonarny. Głos był kobiecy.

– Dzień dobry, czy ja może rozmawiam z siostrą Gosi? – zapytała ta osoba. – Pani Irena?
– Tak, przy telefonie.
– Dzień dobry, jak dobrze, bo właśnie miałam nadzieję, że panią zastanę… Ja się nazywam Katarzyna M. (tu podała nazwisko). Jestem przyjaciółką… Byłam przyjaciółką Gosi – przedstawiła się kobieta.
– Tak, słucham…
– Wie pani, Gosia mi dużo o was opowiadała… Czy mogłybyśmy się spotkać?
– Ale po co? – zapytałam dość niegrzecznie; zaskoczyła mnie, a ja się bałam.
– Myślałam, że możemy porozmawiać. Ja przynajmniej bym chciała… – ważyła słowa. – Ale jeśli pani nie chce, to proszę wybaczyć, nie będę naciskała – dorzuciła już energiczniej.

Ta jej energia dodała mi odwagi. Przypomniała mi siostrę.

– Nie, nie, przepraszam. Sama pani rozumie. Takie emocje…
– Rozumiem, rozumiem. To jednak bardzo ważne. Czy mogę w takim razie przyjechać?
– Teraz?
– Tak.
– No dobrze, czekam na panią.

Odłożyłam słuchawkę i od razu rzuciłam się do sprzątania. Taki odruch – przyjedzie obca kobieta, a tu mieszkanie zawalone zdjęciami i brudne naczynia w zlewie. Od nich właśnie zaczęłam. Kiedy pozmywałam i poszłam do łazienki nakremować ręce, to dopiero uświadomiłam sobie, jak wyglądam. Musiałam się najpierw ogarnąć. Dopiero po jakimś czasie zajęłam się zdjęciami.

Kiedy tak pośpiesznie przerzucałam je z powrotem do kartonów i zamykałam do pudeł, przypomniałam sobie, że wśród nowych zdjęć Gosi – w dwóch dopiero co przygotowanych albumach – pełno jest fotografii z tą samą dziewczyną. Szybko je znalazłam. Wzięłam jedno do ręki i obróciłam. „Z Kaśką na Krupówkach” – tak było podpisane. Reszta też: „Z Kaśką…”. Spojrzałam więc na Kaśkę na tych zdjęciach. Robiła dobre wrażenie. Była niewysoką, dość korpulentną blondynką i patrzyła w obiektyw tak samo jak moja siostra. Zaczepnie i rezolutnie. Ledwo to spostrzegłam, zadzwonił dzwonek domofonu. Zdenerwowałam się, że muszę przyjąć gościa w zabałaganionym mieszkaniu.

To była ona. Dziewczyna z fotografii. Zdjęła żakiet, powiesiła go na wieszaku pewnym ruchem – widać, że robi to nie pierwszy raz – i poszła prosto do pokoju.

– Znam panią z dużej części tych zdjęć – powiedziała, jak tylko zobaczyła stosy z albumami.
– Tak? A ja panią rozpoznałam na kilku dopiero przed chwilą – odparłam.
– No to znałyśmy się z widzenia, jeszcze zanim weszłam – zażartowała Kaśka.

Czyżby ona była lesbijką? Posadziłam ją w fotelu i zaproponowałam herbatę. Zapytała, czy mam coś mocniejszego. Kiedy odpowiedziałam, że nie wiem, podeszła do barku i wyjęła już odkorkowane wino.

– Może być wytrawne? Nie skończyłyśmy go z Gośką. Szkoda, żeby się zmarnowało… – uśmiechnęła się ze smutkiem.

Poszłam do kuchni, nalałam wino do zwykłych szklanek, bo nie miałam siły ani cierpliwości szukać kieliszków. Wróciłam do pokoju i obie usiadłyśmy. Po dwóch łykach wina i chwili ciszy zapytałam wreszcie:

– Macie tych zdjęć ze sobą całe mnóstwo. Czy pani i moja siostra…? – nie wiedziałam, jak dokończyć to pytanie.

Kobieta patrzyła na mnie przez chwilę, aż w końcu zobaczyłam błysk w jej spojrzeniu. Wydawała się rozbawiona moją sugestią.

– Nie, nie. My z Gosią byłyśmy tylko przyjaciółkami – nawet się uśmiechnęła. – Wspierałyśmy się w staropanieństwie.
– Przepraszam. Tyle tych zdjęć, więc pomyślałam, że…
– Nie, nie – jeszcze raz pokręciła głową. – Panią to dziwi, bo pani ma rodzinę, ale jak się jest samemu, to się szuka towarzystwa. Zresztą, ja też straciłam siostrę, więc byłyśmy obie przyzwyczajone do tego, że w pobliżu jest jakaś baba.
– Gosia tak mówiła? Że straciła siostrę? – znów zabolało.
– No nie, źle się wyraziłam, proszę mi wybaczyć.
– Może mi pani mówić prawdę, proszę się nie martwić. Należy mi się kara za ten mój ośli upór.
– Wasz upór – wtrąciła.
– Słucham?
– Gośka opowiadała mi o wszystkim, co się wydarzyło. Zawsze podkreślała, że to też jej wina, że się tak rozstałyście.
– Rozmawiałyście o nas?
– Rozmawiałyśmy o wszystkim. Ale to Gośkę dręczyło najbardziej. Proszę mi wierzyć. To była uparta koza, ale strasznie za panią tęskniła.

Złapałam za szklankę z winem. A właściwie złapałam się szklanki z winem, żeby nie zapaść się w sobie ze strachu i z żalu. Nagle uzmysłowiłam sobie, po co ta dziewczyna do mnie przyszła. Ona nie szukała pomocy, ona nie chciała wspominać Gośki. Ona przyszła pomóc mnie.

– Muszę pani coś powiedzieć – odezwała się po chwili. – Pani wie, że Gośka była postrzelona i bardzo uparta… – zawiesiła głos, a ja skinęłam głową. – No właśnie. Ja mam tak samo. To nas łączyło, byłyśmy do siebie bardzo podobne, jak dwie krople wody. Tylko takie podgotowane, wrzące! – uśmiechnęła się porozumiewawczo. – Dlatego postanowiłyśmy, że wszystkie swoje decyzje będziemy ze sobą konsultować i żadna nie miała prawa podjąć jakiegokolwiek postanowienia bez zgody drugiej. Wiem, wiem, jak to brzmi. Jakbyśmy były dwiema kretynkami z liceum… Co więcej, miałyśmy ustalone, że jedna drugą może do czegoś zmusić. Kazać coś drugiej. Trochę mnie zatkało.

– Naprawdę? – wykrztusiłam.
– Tak. I to działało. Ale do rzeczy. Ja zmusiłam Gośkę, żeby napisała list do pani – obróciła się do oparcia fotela, na którym powiesiła torebkę, i wyciągnęła z niej kopertę. – To on. Nie zdążyłyśmy wysłać, bo Gośka napisała go niedawno. Długo się z tym ociągała.
– Pani wie, co w nim jest napisane? – patrzyłam na kopertę, jakbym bała się, że zniknie.
– Domyślam się – przyznała Kaśka. – Ale nie czytałam.

Taką mnie zostawiła. Roztrzęsioną i wgapioną w list. Wstała, przeprosiła, że niby ma coś jeszcze do zrobienia, i zapewniła, że zamknie za sobą drzwi, bo ma przecież klucze.

Dzięki Kasi jestem jakby bliżej siostry

Długo po tym, jak wyszła, roztrzęsionymi dłońmi chwyciłam kopertę, otworzyłam ja i zaczęłam czytać. „Kochana Irenko…” – tak się zaczynał. Przeczytałam cały, a potem bardzo głośno płakałam. Leżałam na posłaniu ze zdjęć, z tym listem przyciśniętym do piersi, i prosiłam Boga o wybaczenie. Tylko jego, bo wiedziałam, że siostry już nie muszę. Że choć za późno, to mimo wszystko zdążyłyśmy się pogodzić.

Mieszkania nie sprzedałam. Wprowadziliśmy się do niego całą rodziną. Ja, mój mąż Tomek, synkowie Antoś i Staś. Zaczęła nas odwiedzać też ciocia Kasia. Nowa ciocia Kasia. Na pogrzebie poprosiłam ją, żeby stanęła przy rodzinie, i tak to się chyba zaczęło. Ona nas potrzebowała, a ja dzięki niej mogłam dalej żyć spokojnie. Z przekonaniem, że jeśli spotkam się kiedyś z siostrą tam, po drugiej stronie, to nie będę musiała zaczynać od krępujących przeprosin. Że od razu będziemy mogły się wyściskać. Chociaż myślę sobie, że już chyba we trzy… Tak, na pewno we trzy.

Czytaj także:
Kamila najpierw była dziewczyną mojego syna, potem uwiodła mojego męża
Mąż ma pretensje, że ciągle niańczę swojego brata
Po utracie pracy przeniosłam się z dnia na dzień do Warszawy

Redakcja poleca

REKLAMA