„Z siostrą bliźniaczką dzielę większość myśli i odczuć. Ta więź wydawała mi się przekleństwem, a okazała się zbawieniem”

siostry bliźniaczki fot. Adobe Stock, Rithor
„Podobno każdy człowiek jest niepowtarzalny. Musiał to powiedzieć ktoś, kto nie znał Majki i mnie. My należymy do bliźniąt, których nie można rozróżnić. Poważnie, nawet mama ma z tym kłopoty. Jesteśmy identyczne, a w dodatku mamy chyba wspólne myśli. Czasami odnoszę wrażenie, że istnieję w dwóch wariantach, i to właśnie mnie tak wkurza”.
/ 17.03.2023 11:15
siostry bliźniaczki fot. Adobe Stock, Rithor

Kto powiedział, że rodzeństwo musi się kochać? Ta zasada na pewno nie dotyczy Majki i mnie, chociaż jesteśmy jak dwie krople wody. Kiedy na nią patrzę, widzę siebie. Te same rysy twarzy, identyczna mimika, a przede wszystkim reakcje na otoczenie. Wiem, co Maja zrobi, zanim ona w ogóle o tym pomyśli, bo ja zrobiłabym to samo. Identyczny genotyp – to zobowiązuje, ale też męczy.

Od początku dzieliłyśmy wszystko. Każda była skazana na obecność tej drugiej.  Jak klony. Miałyśmy do wyboru, albo pokochać się, stopić w jeden organizm i wspólnie żyć, albo walczyć o prawo do odmienności, które i tak nie było nam dane. Obie jesteśmy indywidualistkami, więc poszłyśmy na wojnę.

Rodzice, dając nam imiona, nie wykazali się pomysłowością. Bliźniaczki, więc oczywiście Maria i Magdalena. Gdybyśmy były chłopcami, ochrzciliby nas pewnie: Piotr i Paweł. Zawsze to oszczędność na imieninach i mniej bałaganu, wyprawi się imprezę jednego dnia i wszyscy będą zadowoleni. Solenizantek nikt przecież nie będzie pytał o zdanie.

Wspólne urodziny, wspólne imieniny, wspólni goście. Masakra. Czułam się, jakby odbierano mi prawo do samodzielnego istnienia, nie byłam Madzią, tylko jedną z bliźniaczek, częścią podwójnego organizmu, ubranego w jednakowe ciuszki i skazanego na bycie razem po wsze czasy. Majka myślała to samo. Wiedziałam i nie musiałam jej o to pytać.

Chciałam jednego: uwolnić się od niej!

Chyba nikogo nie zaskoczę, gdy napiszę, że zbuntowałyśmy się także równocześnie. Dość wcześnie zaprotestowałyśmy przeciwko jednakowym ubraniom. Musiałyśmy urządzać awantury podczas ubierania, ale w końcu mama zrozumiała, że pójdziemy do przedszkola albo w różnych zestawach, albo… gołe, albo wcale nie pójdziemy.

Prezentowałyśmy identyczny, podwójnie wzmocniony upór osła, więc nie było na nas mocnych, dopięłyśmy swego. Każda dostała własną półkę w szafie i, ku naszej uldze, skończyła się totalna wspólnota. Wkładając dżinsy, mogłam być pewna, że są wyłącznie moje, i nie zastanawiałam się, czy Maja je wcześniej nosiła.

Przynajmniej tyle mogłyśmy dla siebie zrobić, bo jak poszłyśmy do szkoły, okazało się, że nikomu nie zależy na rozróżnianiu nas. No, może poza nauczycielami. Stanowiłyśmy atrakcję, niemalże jak kobieta z brodą. Trochę przesadzam, ale nie za bardzo. Budziłyśmy uśmiechy i zaciekawione spojrzenia, dwie identyczne blondyneczki uczesane w koński ogon. „Jakie śliczne panieneczki, jak dwie krople wody”, „Mamusia was rozróżnia?”, „Patrzcie, one są identyczne!” – podziwiały nas panie ze szkolnego personelu i rodzice odbierający dzieci ze szkoły. Prawie nikt nie przechodził koło nas obojętnie.

Powinniśmy być zadowolone, ale daleko nam było do tego. Wszyscy podkreślali to, co nam najbardziej przeszkadzało. Miałyśmy dość. Złość w nas buzowała, a że byłyśmy zbyt małe, by umieć ją inaczej wyrazić, po prostu się zbuntowałyśmy.

To właśnie mnie mama dorwała w łazience podczas postrzyżyn. Wymyśliłam, że jeśli zetnę włosy, będę się różniła od siostry, więc chwyciłam za nożyczki. Zdążyłam pozbawić się jednego pasma, gdy do łazienki wpadła mama i zabrała mi „narzędzie zbrodni”. Nawet nie krzyczała. Moja determinacja uświadomiła jej, że istnieje jakiś problem. Jej córki marzą o odrębności, a zafundowano im wspólnotę.

Mama długo i cierpliwie rozmawiała z nami na ten temat. Osiągnęła tyle, że przestałam marzyć o zdrapaniu rysów Majki ze swojej twarzy, a zaczęłam rozmyślać nad przekuciem tego w zaletę.

Czego nie możesz zmienić, zaakceptuj – powiedziała na koniec mama.

Chciałyśmy tak zrobić, ale okazało się, że to nie takie proste.

Wiadomo, bliźniacze podobieństwo to możliwość zamiany, manipulowania otoczeniem. Jedna z nas odpowiada wyłącznie z matematyki i fizyki, druga pisze wypracowania w dwóch wariantach, bo ma humanistyczną duszę. Nic z tego. Żeby tak robić, trzeba mieć wyjątkowe szczęście, Maja i ja byłyśmy całkowicie pozbawione talentu do przedmiotów ścisłych, więc jak miałyśmy się wymieniać? Rywalizowałyśmy zajadle na polu humanistycznym, co budowało między nami dodatkowy mur niezgody.

Podobno każdy człowiek jest niepowtarzalny. Musiał to powiedzieć ktoś, kto nie znał Majki i mnie. My należymy do bliźniąt, których nie można rozróżnić. Poważnie, nawet mama ma z tym kłopoty. Jesteśmy identyczne, a w dodatku mamy chyba wspólne myśli. Czasami odnoszę wrażenie, że istnieję w dwóch wariantach, i to właśnie mnie tak wkurza. Obwiniam Maję za kradzież osobowości, która powinna należeć tylko do mnie, a z powodu kaprysu losu trafiła się również jej. Siostra uważa tak samo, więc powód do konfliktu jest gotowy.

Nie ma co kryć, darłyśmy ze sobą koty. Jedna nie mogła patrzeć na drugą, więc rodzice przenieśli mnie do innej klasy i przedzielili nasz pokój. Na chwilę zapanował spokój, ale z Majką jest tak, że nawet jak jej nie widzę, wiem, że jest w pobliżu. Spotykałyśmy się na przerwach, grawitując ku sobie jak dwa meteory na kolizyjnym kursie. Zawsze dochodziło do spięć, ale starałyśmy się nad sobą panować, bo dyżurni nauczyciele nie przejawiali poczucia humoru.

Stanowiłyśmy atrakcję towarzyską, dziewczyny chciały się z nami przyjaźnić, ale zauważyłyśmy, że jesteśmy akceptowane tylko we dwie, pojedynczo już nie bardzo. Na krótko zawarłyśmy więc wymuszony rozejm.

Odkryłam, że czuję to samo co ona

Szczerze mówiąc, nie znosiłam wtedy Majki, a ona mnie. Uczucie było bliskie nienawiści i obejmowało mało chrześcijańskie życzenia szybkiego zadławienia i zniknięcia na zawsze, najlepiej głęboko pod ziemią. Nie płakałabym za nią, o nie! Ani nie miałabym wyrzutów sumienia. A radość z pozbycia się drugiej, konkurencyjnej wersji, trwałaby na pewno długo.

Przez kilka ładnych lat byłam absolutnie pewna, że moim największym marzeniem jest to, by Majka zniknęła, ale kiedy zobaczyłam ją wychodzącą z klubu, aż mnie podrzuciło. Nie namyślając się długo, pobiegłam za nią.

– Maja! – złapałam ją za ramię i nie zamierzałam puścić, chociaż zupełnie nie rozumiałam, co się działo.

– Trochę za dużo wypiła, wyjdzie na powietrze, to otrzeźwieje – powiedział Radek, ciągnąc Maję do wyjścia.

Bawiłyśmy się w małym klubie, gdzie większość ludzi się znała, a Radek był naszym kolegą. Czego się przestraszyłam?

Nagle Maja się zachwiała, ugięły się pod nią nogi i byłaby upadła, gdybyśmy jej z Radkiem nie podtrzymali. Mnie też zrobiło się słabo, dziwnie się czułam – jakbym była za szklaną ścianą i nie mogła się samodzielnie poruszać. Zajęło mi to trochę czasu, ale w końcu się zorientowałam: to nie moje odczucia, tylko siostry!

– Zostaw ją! – wrzasnęłam i nie przestawałam, dopóki nie zainteresowali się nami ochroniarze.

W przeciwieństwie do Majki nic mi nie było, mogłam im się stawiać.

– Nic jej nie zrobiłem, odczepcie się. Już taka była, jak ją przejąłem – bronił się zdenerwowany Radek.

– Od kogo? – zainteresował się fachowo ochroniarz.

– A cholera wie, widzi pan ten tłum? Zobaczyłem tylko, że Maja odpada od baru i podszedłem jej pomóc.

Moja siostra się nie upija!

– Wszyscy tak mówią – zaśmiał się ochroniarz. – Ale faktycznie ta mała coś nieciekawie wygląda. Mówią i piszą, żeby drinków pilnować, ale wciąż coś takiego się zdarza.

– Dzwonię po pogotowie, sprawdźcie, czy nie ma kłopotów z oddychaniem – usłyszałam głos Justyny.

Wszyscy znajomi przedarli się przez tłum i stanęli obok. Maja wyglądała jak trup. Blada, z kropelkami potu na czole. Tylko przerażone oczy wskazywały, że wszystko widzi i słyszy.

Tak łatwo się mnie nie pozbędzie...

– Oddycha normalnie – wiedziałam to, bo gdyby było inaczej, bym to czuła, a swobodnie wciągałam powietrze.

– To dobrze, bo różnie ludzie reagują na dosypanie czegoś do drinka. Niektórzy mają poważną alergię – powiedział ochroniarz.

– Dosypanie czegoś? Przyszłyśmy tu z dobrymi znajomymi, żaden z nich nie mógłby zrobić czegoś takiego – oburzyła się Justyna.

– Może tak, a może nie. Niektórzy mają takie poczucie humoru, niejedno już tu widziałem – powiedział ochroniarz. – To sobie później ustalicie, kto i co, a teraz trzeba dziewczynę z przejścia usunąć i czekać na lekarza.

Pojechałam z Mają do szpitala i całą noc siedziałam przy jej łóżku. Nad ranem przysnęłam, a kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że siostra się we mnie wpatruje.

– To znowu ty? – wychrypiała, komicznie wykrzywiając twarz.

– Niestety, i tak łatwo się mnie nie pozbędziesz – zaśmiałam się.

Rozmawiałyśmy o niczym, ale Maja wiedziała, co mnie interesowało.

To była zwykła cola – przymknęła na moment oczy. – Nie wiem, jak to się stało. A ty? Skąd wiedziałaś?

– Często czuję to co ty, wiedziałam, że dzieje się z tobą coś niedobrego.

– Ja też. Złościłam się, że nie mogę się od ciebie uwolnić, ale teraz nie jestem taka pewna, czy bym tego chciała. Może dobrze jest tak, jak jest?

– W krytycznych sytuacjach na pewno. Ale co będzie, gdy się zakocham? Będziesz ze mną walczyć o chłopaka?

– O tym nie pomyślałam. Ale mam pomysł. Rozdzielimy się. Jedna z nas wyjedzie, na przykład do Australii. Mówię ci, to piękny kraj.

– Sama sobie tam jedź – otuliłam ją kołdrą. – Albo nie, nie mogę przecież stracić połowy duszy.

Czytaj także:
„Byłam smutna, gdy siostra-bliźniaczka ukradła mi faceta. Okazało się, że ten cwaniak… chce nas obydwu!”
„Przebojowa siostra bliźniaczka znalazła mi męża. Przetestowała go nawet w łóżku, choć on nie ma o niczym pojęcia...”
„Siostra bliźniaczka umawiała się z moim chłopakiem, żeby go sprawdzić. Tak go przetestowała, że zaszła z nim w ciążę”

Redakcja poleca

REKLAMA