„Na rozwodzie wyszedłem, jak Zabłocki na mydle. Żona odcięła mnie od dziecka. Musiałem porwać córkę, by spędzić z nią czas”

Mężczyzna porwał własną córkę fot. Adobe Stock, Rawpixel.com
„Do tej pory codziennie tuliła się do mnie, zasypiając albo wstając, a teraz miałem to tylko 2 razy w miesiącu. I to na własne życzenie! Byłem wściekły na siebie, na adwokata. Nie było miejsca na jakąkolwiek dyskusje. Tylko przepychanki, docinki, w najlepszym razie oschłość”.
/ 21.07.2022 09:15
Mężczyzna porwał własną córkę fot. Adobe Stock, Rawpixel.com

Rozwód miał być szybki i bezbolesny. Adwokata wynająłem, żeby wyglądało „profesjonalnie”. Oboje z żoną doszliśmy do wniosku, że uczucie wygasło i nie ma co go reanimować. Coraz częściej się kłóciliśmy, zamiast rozmawiać, i właściwie poza dzieckiem nic nas już nie łączyło.

To ja pierwszy zdobyłem się na odwagę i powiedziałem głośno: „Rozstańmy się. Jesteśmy jeszcze młodzi, zdążymy ułożyć sobie życie. I dla naszej córki będzie lepiej. Nawet nie zapamięta, że kiedyś było inaczej". Zuzka miała dopiero sześć lat i nie musiała być wciągana w nasze problemy. Mogła mieć kochających ją rodziców, choć ci rodzice nie musieli kochać siebie nawzajem.

Kiedy przyszło do pisania pozwu, adwokat mnie nakręcił. Czy właściwie mną zakręcił.

– Kto panu doradził takie kontakty wpisać? W sądzie trzeba określić minimum z minimum.

– Ale ja chcę się z córką widywać jak najczęściej! – zaprotestowałem. – Chcę się nią zajmować jak dawniej i…

– I nikt panu nie broni – wszedł mi w słowo. – Ale to się trzeba dogadywać na bieżąco, jak wam obojgu będzie pasować, a nie z góry określać, bo potem będą pana z tego rozliczać. A jeśli znajdzie pan inną pracę i będzie musiał wyjechać? Tak samo alimenty. Wpisuje się niziutkie, jak najniższe, a potem nikt panu nie broni dawać nawet pięć razy tyle. Ale co będzie, jak przyjdą gorsze czasy? Straci pan pracę albo zdrowie i co wtedy? Będzie pan kredyty brał czy z komornikiem się użerał?

W sumie jego argumenty brzmiały logicznie

Przecież nie musieliśmy ustalać wszystkiego na sztywno przez sąd. Wystarczyło minimum, a potem… Tylko że nikt mnie nie odpytywał z tego, co będzie potem.

Sąd przyklepał moje propozycje, choć Aneta próbowała protestować. Mówiła, że za mało jest tam czasu na kontakty, za mało pieniędzy na dziecko. Chciałem jej to wyjaśnić, ale nie chciała mnie słuchać.

– Okej, rozwodzisz się ze mną, rozumiem, miłość się skończyła. Ale z własnym dzieckiem też się rozchodzisz? Wstyd!

W jej oczach było tyle złości i bólu, że aż się cofnąłem. To też odebrała źle i uciekła z korytarza sądowego, zanim zdołałem choć słowo powiedzieć na swoją obronę. Poniewczasie przyszło mi do głowy, że ona też może stracić pracę, zachorować, ale nikt jej nie da ulgi z tej racji, rachunki się nie zmniejszą, dziecko nie przestanie rosnąć, jeść…

– No to gratuluję, jest pan wolnym człowiekiem! – adwokat wyszedł z sali sądowej zaraz po nas, uśmiechnięty, zadowolony z siebie. – I to pana warunkach.

Nawet nie chciałem prostować, że nie do końca. Miałem nadzieję, że kiedy emocje opadną, dojdziemy z Anetą do porozumienia. Dobro Zuzi powinno być najważniejsze. Przeliczyłem się.

Aneta poczuła się chyba mocno zraniona moją postawą w sądzie. Zraniona, oszukana, w pewnym sensie porzucona z dzieckiem. Chciałem to naprawić, ale kiedy zadzwoniłem, by zaproponować, że wezmę Zuzię do siebie na tydzień, odmówiła.

– Chciałeś dwa weekendy, to masz dwa weekendy! – warknęła.

Tak, adwokat ma rację. Zabiorę Zuzię na wycieczkę

Nie pozwoliła mi na więcej przez kolejne tygodnie, choć kiedy dzwoniłem do adwokata, uspokajał mnie, że wszystko się ułoży. Wysyłając alimenty, przelałem o wiele więcej, niż ustalono w trakcie rozwodu.

– Jeśli zdaje ci się, że możesz kupić sobie Zuzię, to się grubo mylisz. Wypchaj się swoją kasą! – usłyszałem dwa dni później, a potem na swoim koncie odnotowałem zwrot „nadwyżki”.

Adwokat doradził mi płacenie najmniejszej kwoty, tej zasądzonej.

– Zobaczy pan, była żona spuści z tonu, jak tylko jej kasy zabraknie…

I tak zaczęła się cała wojna. Nie przyszło mi do głowy, że pan mecenas sugeruje mi szantaż finansowy. Nie myślałem logicznie, bo zbyt tęskniłem za córką, której nie mogłem widywać swobodnie.

Do tej pory codziennie tuliła się do mnie, zasypiając albo wstając, a teraz miałem to tylko dwa razy w miesiącu. I to na własne życzenie! Byłem wściekły na siebie, na adwokata, który mi to podpowiedział i zaognił sytuację, tak że nie było miejsca na jakąkolwiek dyskusję między mną a moją byłą żoną.

Tylko przepychanki, docinki, w najlepszym razie oschłość. Nie tego chciałem dla mojego dziecka, nie takiej rodziny, nie takiego życia. Tymczasem mój adwokat wzruszył ramionami.

Czy tak postępuje kochająca matka? 

– Ma pan pełną władzę rodzicielską.

– No, mam.

– To kto panu broni zabrać córkę z przedszkola na wyjazd na wakacje? Albo nawet na dłużej… I złożyć wniosek o zabezpieczenie zamieszkania przy panu, hm? Możemy się nawet o wyłączność postarać…

W pierwszej chwili aż się żachnąłem na taki pomysł. Mógł to ładnie nazywać „wyjazdem na wakacje”, niemniej mówił o zabraniu dziecka za plecami jego matki, czyli o porwaniu. Porwaniu mojej własnej córki, ale jednak. Stanowczo odmówiłem.

A potem w domu, kiedy siedziałem wieczorem sam, w ciszy, a samotność dokuczała mi jak nigdy, ten plan nie wydawał się już taki zły. Właściwie… był całkiem dobry.

Adwokat nie był może moim przyjacielem, jego porady nie działały tak, jak bym sobie życzył, ale to Aneta nie chciała się dogadać i zabraniała mi kontaktów z Zuzią. Na złość, specjalnie, żeby mnie ukarać, żeby bolało, żeby mi pokazać, kto tu rządzi.

Nawet jeśli ją zraniłem, wykorzystywała naszą córkę, by się zemścić! Czy tak postępuje kochająca matka? To ona robiła wszystko, żeby Zuzka nie miała dobrych relacji z tatą. Separowała ją ode mnie, Bóg wie, co jej mówiła, niedługo mała zacznie myśleć, że tata ją zostawił, że nie chce mieć z nią nic wspólnego, że jej nie kocha i żałuje pieniędzy na jej utrzymanie.

Krążyłem po mieszkaniu jak lew po klatce

Musiałem coś zrobić. Nie chciałem znów składać wniosków do sądu. Zacząłby się cały ten cyrk od nowa. Sprawy, eksperci oceniający, czy nadaję się na ojca w większym wymiarze godzin. Przecież to absurd! I ten czas czekania… To były miesiące, nawet lata, a ja tęskniłem za Zuzią teraz!

Chciałem ją przytulać, patrzeć w jej oczy, bawić się z nią, śpiewać jej kołysanki… I miałem do tego prawo, do cholery! Aneta, z powodu swojej urażonej dumny, chciała mnie tego prawa pozbawić. Niedoczekanie!

Kupiłem kilka zmian ubrań dla Zuzi, spakowałem walizkę. To będą wakacje – tata i córa – a w trakcie tych „wakacji” spróbuję ułożyć nam życie na nowo. Przeniosę się do innego oddziału firmy, wynajmę mieszkanie w innym mieście, może nawet za granicą, co się będę ograniczać.

I teraz to Aneta będzie mnie prosić, ba, błagać, żebym pozwolił jej spędzić z córką trochę czasu. Odrobinkę. Godzinę, kwadrans… Zobaczy, jak to jest żebrać o spotkanie, tęsknić i nie móc tej tęsknoty nijak ukoić. Zobaczy, jak to jest, gdy trzeba czekać dwa tygodnie, żeby móc powiedzieć córce: „kocham cię”.

Nie spodziewałem się tylko, że żeby zabrać córkę z zerówki, będę musiał straszyć dyrektorkę szkoły policją. Na szczęście zabrałem ze sobą papier z sądu, w którym stało czarno na białym, że mam pełnię władzy rodzicielskiej.

Po dłuższej chwili nauczycielka wyprowadziła Zuzię z sali. Moja córka rzuciła mi się w ramiona. Przytuliłem ją mocno. Teraz, kochanie, będziemy wreszcie razem, mama już nas nie rozdzieli – myślałem.

Zabrałem Zuzię do samochodu. Kilka minut później zaczęła dzwonić moja komórka. Raz, drugi, trzeci. Nie odbierałem. Wiedziałem, kto dzwoni. Dyrektorka szkoły musiała powiadomić Anetę, że odebrałem dziecko. Przeklęta solidarność jajników.

Przyszła wiadomość. „Porwałeś Zuzię? Mam dzwonić na policję? Oddzwoń”.

Nikogo nie porwałem, kretynko!

Jestem jej ojcem, mam prawo się z nią widywać, mam prawo ją kochać, a ona ma prawo mieć ojca. A ty, mściwa zołzo, możesz się wypchać! Och, jaki byłem szczęśliwy, że Zuza jest ze mną! A poczucie, że dopiekę byłej żonie, że odpłacę jej pięknym za nadobne, jeszcze bardziej to szczęście potęgowało. Dostanie za swoje, za moją krzywdę.

Niech poczuje na własnej skórze, jak to jest zostać odciętym od własnego dziecka! Na pewno teraz histeryzuje. Szuka mnie, zastanawia się, gdzie zabrałem Zuzię. Pewnie płacze, może zawiadamia policję, która ją poinformuje, że miałem prawo zabrać dziecko, i to wcale nie jest porwanie.

Żałowałem, że nie mogłem jej teraz zobaczyć. Brzydkiej, zapuchniętej, przerażonej. Tak, kochanie, teraz moja kolej, by cię dręczyć! Cierp, skoro chciałaś, żebym ja cierpiał. Moja zemsta będzie słodka i będzie trwała bardzo, bardzo długo…

– Tatuś, gdzie jedziemy? Do domu? Do mamy? – dopytywała Zuzia.

– Nie, skarbie, jedziemy gdzie indziej. Do innego, nowego domku. Będziesz mieszkać teraz z tatą, co ty na to?

Zuzia zamilkła, jakby trawiła to, co jej powiedziałem. Nie wiedziałem, ile z tego rozumie, więc zacząłem jej tłumaczyć, że mama nie pozwalała jej się ze mną widywać, zabraniała nam się razem bawić.

– Teraz będziemy to mogli nadrobić, teraz nikt już nam nie przeszkodzi, skarbie.

Teraz mamusia będzie płakać i tęsknić – myślałem, choć tego już nie powiedziałem na głos. To będzie stosowna kara dla mamusi za to, że nie pozwoliła mi się wytłumaczyć podczas sprawy rozwodowej, a potem mściła się na mnie kosztem dziecka.

Jechałem w stronę lotniska, zastanawiając się, czy ktokolwiek mnie zatrzyma. Dowód osobisty, który wyrobiłem Zuzi, niemal parzył mnie w kieszeni. Sprawdzą nas czy przepuszczą? Będą robić problemy? Telefon nie przestawał dzwonić. Do dzwoniących dołączyła moja matka, którą Aneta musiała powiadomić. Odebrałem.

– Matko święta, co ty wyprawiasz, Artur? Zlituj się, błagam, synku…

Przerwałem połączenie. Byłem coraz bardziej wkurzony. Co ja wyprawiam?! Robię to, do czego mam prawo! Robię to, co mi wolno! To, co chcę!

Zuzia jest moja i mogę wszystko

I nagle dotarło do mnie, że robię dokładnie to samo, co moja była żona. Próbuję ugrać coś dla siebie kosztem mojego dziecka. Mszczę się na Anecie, nie myśląc, jak ucierpi Zuzia, gdy ją siłą odseparuję od matki. Spojrzałem w twarz córki i poza miłością do mnie zobaczyłem strach.

Biedna, nie miała pojęcia, co się dzieje. Ojciec, którego widywała raz na jakiś czas, zabierał ją z bezpiecznego miejsca, jakim była szkoła, daleko od matki, do której była przywiązana, która była dla niej całym światem, gadał coś, czego nie była w stanie pojąć, prócz tego, że mówił źle o mamusi… Dla jej dobra?

Nie oszukuj się. Nie robisz tego dla jej dobra. Dobro dziecko zeszło w tej chwili na daleki plan. Tylko ty się liczysz, twoje uczucia, twoja zemsta.

– Chcesz wrócić do mamy? – spytałem zmęczonym tonem, jakbym opadł z sił, które dotąd napędzały mnie do działania.

– Tak! Do mamy! Do mamy! – Zuzka aż podskoczyła w foteliku.

Zawróciłem. Pod drodze zatrzymałem się w barze, bo Zuzia marudziła, że jest głodna. Kiedy mała zajadała pierogi z serem, napisałem szczery list do byłej żony. Opisałem dokładnie, dlaczego zrobiłem dziś to, co zrobiłem. Opisałem wszystko, co działo się z nami od sprawy rozwodowej.

– Zuzka, dasz to mamie? – poprosiłem córkę, pakując jej zapisane serwetki do plecaka w białe jednorożce. – Poprosisz, żeby przeczytała? Ale na pewno.

Aneta nie ufa mi za grosz

Odwiozłem ją do matki. Były łzy, przekleństwa i obietnice tak wielkich nieprzyjemności, że się nie pozbieram, a o widzeniach z Zuzką mogę zapomnieć. Nawet się nie broniłem, nie teraz, gdy gniew i lęk jeszcze w niej buzowały. Wiedziałem, że postąpiłem źle. Miałem tylko nadzieję, że Aneta przeczyta moje zapiski i weźmie je pod uwagę. Że to wszystko, co się z nami zadziało, to jakiś kiepski żart losu, jedno wielkie nieporozumienie.

Pomijając to absurdalne porwanie, podyktowane desperacją i złością, a podsunięte przez adwokata bez skrupułów, nigdy nie chciałem jej skrzywdzić, a tym bardziej Zuzi. Niech pamięta, że kocham naszą córkę, a ona kocha mnie i ma prawo do tej miłości.

Wiedziałem, że lekko nie będzie, że będę musiał odpokutować moją akcję i że na razie o częstszych spotkaniach z Zuzią nie ma mowy. Aneta nie ufa mi za grosz. Poczekam jeszcze trochę i gdy się uspokoi, spróbuję się z nią dogadać, tak jak powinienem zrobić to od początku.

Ostatecznie złożę odpowiednie wnioski do sądu i pozwolę, żeby zajął się tym ktoś mądrzejszy, kogo nie poniosą emocje i kto rozsądnie oceni, co dla mojej córki jest najlepsze.
Mam nadzieję, że Zuzia zapamięta ten dzień jak przygodę. A nie jak szaloną eskapadę, podczas której ojciec chciał ją wywieźć za granicę, daleko od mamy, o której mówił niemiłe rzeczy.

Chciałbym, żeby pamiętała mnie jako kochającego ją rodzica. Nie idealnego, bo ideałów nie ma, ale starającego się być najlepszym tatą pod słońcem. Postaram się o to. 

Czytaj także:
„Żona przez własną głupotę naraziła życie naszego syna. Wolała siedzieć z nosem w telefonie, niż zadbać o dziecko”
„Lekarz, zamiast zlecić badania i skierować męża do specjalisty, wdrożył głupią kurację. To przez niego zostałam sama…”
„Wiedziałam, że gdy córka urodzi dziecko ze zdrady, zaczną się kłopoty. Ojca się pozbyła, ale co z niespełnioną babcią?”

Redakcja poleca

REKLAMA