„Z premedytacją zniszczyłam moje 20-letnie małżeństwo i odeszłam do kochanka. Nie kochałam męża, marzyłam o ciele innego”

Kobieta zdradziła męża fot. Adobe Stock, Oleksandr
„To było wariactwo, naprawdę. Totalne szaleństwo, przecież tak naprawdę w ogóle się nie znaliśmy. A jednocześnie czułam się przy nim tak, jakby był ze mną przez te ponad 30 lat, znajomy, kochany mąż, bez którego nie wyobrażam sobie dalszego życia”.
/ 09.01.2023 11:15
Kobieta zdradziła męża fot. Adobe Stock, Oleksandr

Pamiętam, kiedy pierwszy raz go spotkałam. To było jeszcze za PRL-u. Jechałam na egzaminy na studia do Krakowa. Pociąg był pełen, ludzie stali nawet w korytarzu. Ja znalazłam miejscówkę naprzeciwko łazienki, którą okupowała starsza pani z pieskiem. Trzymałam torbę między nogami. Przede mną było sześć godzin jazdy.

Ludzie z przedziałów oczywiście co rusz szli do toalety i przeciskali się między mniej szczęśliwymi podróżnymi. Tam gdzie ja stałam było mało miejsca. Każdy z konieczności ocierał się o mnie. Zawsze słyszałam wtedy burkliwe „przepraszam”, więc uśmiechałam się, że niby okej, rozumiem. Ale kiedy ten chłopak przesunął się obok mnie i poczułam delikatny zapach – nie wiem, wody kolońskiej czy jego własny – podniosłam wzrok.

Już szedł dalej, przepraszając kolejne osoby. Dość wysoki, trochę chudy, z kręconą czarną czupryną. Kiedy po kilku minutach wracał, nasze spojrzenia się spotkały. Miałam wrażenie, że zwolnił, kiedy przeciskał się obok mnie. Nie przestawaliśmy na siebie patrzeć. Moje serce waliło jak szalone. I coś odezwało się w głębi, w moich intymnych kobiecych częściach. Pierwszy raz, a miałam dziewiętnaście lat.

Jakąś godzinę później znów przygnało go do toalety. Wszystko się powtórzyło, tylko kiedy wracał, nachylił się do mojego ucha i powiedział cicho:

– Za chwilę jedna osoba od nas z przedziału wysiada. Chodź.

Kiedy przeciskałam się za nim, moja wyobraźnia szalała, układając scenariusze kolejnych randek z tak niespodziewanie poznanym chłopakiem. Wpuścił mnie do przedziału, mówiąc, że ma ochotę postać. Usiadłam obok młodej dziewczyny, która popatrzyła na mnie wrogo. Pomyślałam, że może on jej się także spodobał. Ale gdy w Opolu wysiadła jedna osoba, a on wszedł do przedziału, poprosił, bym się przesiadła.

On i ta niemiła dziewczyna byli razem

Jak tylko usiadł, ona schwyciła go mocno za rękę i popatrzyła na mnie triumfująco. Siedziałam naprzeciwko, czując zazdrość i pragnienie, bym to ja mogła tak się do niego tulić. Potem ona coś do niego powiedziała i dowiedziałam się, że ma na imię Adam.

To była najdziwniejsza podróż mojego życia. Ja i on patrzyliśmy na siebie często, długo, jego wzrok wywoływał we mnie dreszcze, budził moją kobiecość. Czasem opuszczał wzrok, przesuwając go powoli po moim ciele. A ja czułam, jakby mnie pieścił. Powolne kołysanie pociągu tylko potęgowało odczucia. Odwdzięczałam się, bezwstydnie pieszcząc wzrokiem jego ciało, dość dokładnie schowane pod luźną koszulą i dżinsami. Ale widziałam, że kiedy mój wzrok opadał na jego usta, jego wargi się rozchylały, jakby szykował je do pocałunku.

– Co ci jest? Jesteś cały czerwony i spocony – w pewnej chwili odezwała się jego dziewczyna.

– Gorąco – odparł, patrząc mi w oczy.

Wysiedli w Katowicach.

Czasem tak myślę, że kochaliśmy się wtedy, w tym przedziale, wśród posapujących, zmęczonych ludzi. Zamknięci w bąblu wyobraźni, uczuć i pragnień. I był to seans niepodobny do innych, który zapadł mi głęboko w pamięć. Podczas następnych wielu lat to wspomnienie rozgrzewało mnie w zimne, samotne noce.

Następnym razem wpadłam na Adama jedenaście lat później. Pracowałam wówczas w administracji jednego z krakowskich osiedli mieszkaniowych. Dostaliśmy zgłoszenie od lokatora, że ma kłopoty z sąsiadami z wyższego piętra. Lokator był namolny, nie dawał się zbyć telefonicznie, więc kierowniczka wysłała mnie, żebym zobaczyła, co się dzieje. Kiedy drzwi do mieszkania się otworzyły, od razu go poznałam. Już nie był taki chudy, szopa kręconych czarnych włosów była przycięta, ale spojrzenie jego piwnych oczu było takie samo. Najpierw zaskoczenie, potem szybki ogląd całej mojej postaci, i w jego wzroku znów pojawiło się to coś, co sprawiło, że natychmiast moja kobiecość przeciągnęła się, rozejrzała i uznała, że jest gotowa do zabawy.

– Ja z administracji – powiedziałam głosem, który mnie samej wydał się dziwnie niski i zmysłowy.

Milczał i tylko się gapił. Na jego policzki powoli wyszedł rumieniec. Z głębi mieszkania dobiegł huk, a potem płacz dziecka. Za Adamem pojawiła się wysoka młoda kobieta z dzieckiem na rękach. To nie była tamta z pociągu.

– Adaś, kto to? Tamci znów zaczynają, ja nie wytrzymam, zrób coś! – miała wysoki, jękliwy głos, który natychmiast mnie zirytował.

Na twarzy Adama pojawiło się zmęczenie

Odsunął się trochę i wpuścił mnie do mieszkania. Faktycznie mieli problem. Piętro wyżej mieszkanie wynajmowali trzej robotnicy z jakiejś budowy, zapaleni kibice koszykówki. I rzucali piłką do kosza przyczepionego do ściany, siedząc na kanapie. I czy trafiali czy nie, piłka waliła o podłogę. Nie reagowali na apele Adama, który mówił, że budzą i straszą małe dziecko. Twierdzili, że płacą i mają prawo. Adam wezwał nawet policję, ale ta nic nie zrobiła. Mała szkodliwość czynu.

– Myślę o podaniu ich do sądu, ale to potrwa, a problem jest teraz. Pomyślałem, czy może administracja…

– Bo ty tylko myślisz i nic nie robisz – w głosie żony Adama drgała nuta uporczywego mędzenia; znałam go doskonale, moja mama jest w tym mistrzynią. – Prosisz, zamiast strzelić ich w pysk. Franek już dawno rozbiłby im łby kijem do bejsbola. I byłoby cicho.

– To trzeba było zamieszkać z Frankiem – warknął Adam.

Na twarzy kobiety pojawiło się zaskoczenie. Pomyślałam, że pewnie Adam zwykle nie pyskuje. Ta akurat cecha bardzo by mi się spodobała.

– Do mnie to jesteś chojrak, ale kiedy naprawdę trzeba, to jesteś kapeć! – odcięła mu się po chwili.

Uciekł spojrzeniem, jakby się wstydząc. Miałam dość. Obiecałam, że zobaczę, co się da zrobić.

– Jasne – warknęła kobieta, kiedy wychodziłam. – Napiszecie pisemko. I się skończy wasze zaangażowanie.

Kiedy wychodziłam, jeszcze raz spojrzałam w oczy Adama. Miałam wrażenie, że ujrzałam w nich smutek i tęsknotę. A może po prostu w jego spojrzeniu odbijało się moje? Załatwiłam tę sprawę. Trwało to tydzień – skontaktowałam się z właścicielką mieszkania i wyjaśniłam sytuację.

– Ja rozumiem – powiedziała – ale potrzebuję pieniędzy. Gdzie ja tak szybko znajdę lokatorów?

– Poszukam ich – obiecałam. – Tylko proszę tym chamom wypowiedzieć mieszkanie. A jeśli sąsiad złoży pozew, pani będzie współodpowiedzialna.

I chyba to ją przekonało, choć Bogiem a prawdą, nie mam pojęcia, czy prawo tak działa. Wystarczy jednak być pewnym siebie, a nikt nie będzie wątpił. W ciągu tygodnia znalazłam trzy młode dziewczyny, które z radością wynajęły mieszkanie. Adam pojawił się w biurze spółdzielni z kwiatami i czekoladkami. Słodycze były dla wszystkich, kwiaty dla mnie.

– Aleksandra. Już się spotkaliśmy – powiedział cicho, kiedy koleżanki z biura obsiadły bombonierkę jak mrówki kostkę cukru. – Wiele lat temu.

– Pamiętam – odparłam. – Najdziwniejsza podróż mojego życia.

– Tak – uśmiechnął się. – Od tamtej pory inaczej patrzę na pociągi. Wreszcie wiem, jak masz na imię.

– Ile lat ma twoje dziecko? – zmieniłam temat, bo robiło się dziwnie.

– Dwa. Wpadka.

Nie wiem dlaczego to powiedział, od razu jednak pomyślałam, że chciał się z jakiegoś powodu wytłumaczyć.

– Szkoda – powiedziałam.

– Ja też żałuję. A ty… – spojrzał na moją dłoń bez obrączki. – Masz kogoś?

Akurat nie miałam. Ale dawno temu postanowiłam sobie, że będę się trzymać z daleka od żonatych. Nigdy nie chciałabym być powodem takich cierpień rodziny, jak kochanka mojego taty.

– Tak. Wkrótce ślub.

To małżeństwo z przyjaźni…

Kiwnął głową i skłonił się. Podałam mu dłoń na pożegnanie. Nie powinnam była. Dotyk jego ręki i kształt ust na dłoni prześladowały mnie przez kolejne miesiące. Wiedziałam, gdzie Adam mieszka i czasami miałam ochotę po prostu iść do niego i powiedzieć: „Zróbmy to, a może odnajdziemy spokój”. Oczywiście, nie poszłam. Rok później dostałam propozycję pracy w moim rodzinnym mieście: awans, większa odpowiedzialność i nowe wyzwania. Byłabym bliżej mamy, która została sama po odejściu ojca. Wahałam się.

Jeśli wyjedziesz – tłumaczyła mi moja wewnętrzna kobieta – już go nie spotkasz… I dobrze, zdecydowałam się. To i tak nie ma sensu. Czas jakby zatoczył koło – wyjechałam z mojego miasta ponad dwanaście lat temu, by odnaleźć siebie w szerokim świecie. I tam się właśnie okazało, że musiałam wrócić, by się znaleźć. Dwa lata później wyszłam za mąż za chłopaka, z którym chodziłam w liceum, i z którym zerwałam, gdy wyjeżdżałam na studia. On chciał zostać i prowadzić firmę rodziców. Uznałam, że nie pasujemy do siebie.

I kiedy zgadzałam się, żeby zostać jego żoną, nadal tak myślałam, ale nie chciałam już być sama.
Pamiętam nasz ślub – ja w bladoniebieskiej sukni, w pijących moje stopy szpilkach, Maciek w czarnym smokingu z bladoniebieską muchą. Siedzimy przed kierowniczką USC, prywatnie moją przyjaciółką Alicją – i słuchamy urzędowych matrymonialnych formułek. Jest koniec kwietnia, ciepło, okna są szeroko otwarte, w pewnej chwili dobiega do mnie odległy gwizd pociągu. I nagle zalewa mnie fala wspomnień – ja, Adam i zatłoczony pociąg. Jego gorące spojrzenie piwnych oczu.

Jakby to było być z nim, żyć z nim…

I jego twarz z krakowskiego mieszkania, już starsza, trochę zmęczona. Miałam wtedy taką wielką ochotę, by przytulić go, pocieszyć, ukoić… Nie było nam dane być ze sobą. Może w innym wcieleniu. Kiedy składałam podpis, na moje nazwisko spadła łza. Alicja, pochyliła się nade mną i wyszeptała:

– Jesteś pewna? Jeszcze jest czas.

Ona jedna wiedziała o Adamie.

– To ze szczęścia – skłamałam.

Minęło kolejnych dwadzieścia lat. W międzyczasie urodziłam córeczkę, poroniłam syna, zostałam burmistrzem, a mój mąż z sukcesem rozwijał biznes ojca. Byliśmy w miasteczku przykładem dobrego małżeństwa przyjaciół. Gdyby ktoś mnie wtedy spytał, jak oceniłabym mój emocjonalno-psychiczny stan, powiedziałabym, że jestem całkiem zadowolona. Na nasze dwudziestolecie małżeństwa Maciek zaplanował powtórzenie przysięgi małżeńskiej.

– Po co nam to? – spytałam. – To amerykański zwyczaj, nie nasz.

– Robimy imprezy na Halloween? Dajemy sobie prezenty w walentynki? To też amerykańskie zwyczaje. Sama mówiłaś, że nie jest ważne pochodzenie czegokolwiek, tylko to, co nam daje. A takie powtórzenie przysięgi to samo dobro, prawda? To dwadzieścia lat, Oluś, a my wciąż się kochamy. Czy to nie sukces, powiedz.

– Tak, sukces.

Patrzyłam, jak się cieszy, i nie miałam serca powiedzieć nieDo naszej rocznicy został miesiąc i Maciek obiecał, że załatwi wszystko. Ja nie miałam czasu jako burmistrz, zwłaszcza że zaczynał się robić jakiś polityczno-samorządowy kipisz.

Ja chcę być z tobą, a ty czego chcesz?

Trzy tygodnie później jechałam pociągiem do Wrocławia załatwić u wojewody pewne sprawy dla miasta. Czasy i kolej się zmieniły – teraz siedziałam wygodnie, w otwartym wagonie, bez tłoku, pracując na laptopie podłączonym do sieci, który stał na stoliku dzielącym zwrócone ku sobie cztery fotele. Dwie epoki. Tylko ci, którzy przeżyli to przejście z epoki żelaza do epoki informacji rozumieją zadziwienie, które nas, ludzi „starej daty” wciąż dopada. Wiedziałam, że na jakiejś stacji ktoś usiadł naprzeciwko mnie, ale nie podniosłam wzroku, zajęta pisaniem maili.

– Aleksandra – usłyszałam swoje imię.

Uniosłam wzrok. Adam. Dwadzieścia lat odcisnęło na nim swoje piętno, ale wciąż był przystojny, szczupły i męski. I patrzył na mnie jak to on. Natychmiast ogarnął mnie żar. W swoim życiu miałam trzech partnerów – no, czterech, jeśli liczyć tę krótką przygodę w sanatorium jeszcze sprzed ślubu z Maćkiem. Lecz w najbardziej gorących chwilach nawet nie zbliżyłam się do tego uczucia. A on tylko na mnie patrzył.

– Wciąż nie masz obrączki – powiedział, zerknąwszy na moją dłoń.

Serce mi się ścisnęło. Rzuciłam okiem na jego rękę. Też była nieozdobiona. Zauważył moje spojrzenie, uśmiechnął się lekko.

– Rozwiodłem się trzynaście lat temu – wyjaśnił.

Czekał na moje zwierzenia. Milczałam chwilę, zanim odparłam:

– Mam dziewiętnastoletnią córkę.

Przez kolejną godzinę rozmawialiśmy o naszych dzieciach, pracy, poglądach, zainteresowaniach. A jednocześnie kochaliśmy się spojrzeniami. Jak wtedy. Zdecydowanie coś jest w tych, nomen omen, pociągach. We Wrocławiu pojechał ze mną do urzędu i czekał, aż załatwię sprawy. Poszliśmy na obiad. A potem do hotelu. To było całkowicie naturalne. Nie mogło być inaczej. Czekaliśmy przecież na to trzydzieści pięć lat. Oboje wybuchliśmy szybko. Napięcie było zbyt wielkie. Po wszystkim śmialiśmy się długo, zanim nastało zmęczone milczenie.

– Boże, tak długo na to czekałem – powiedział. – I było na co. Musimy to powtórzyć. Nie zamierzam znowu stracić z tobą kontaktu.

Był już czas.

– Dałam obrączkę do jubilera – powiedziałam cicho i poczułam, jak Adam zesztywniał. – Mąż chce na dwudziestolecie małżeństwa coś tam wygrawerować.

– Nie powiedziałaś mi. Nie sypiam z mężatkami – rzucił ze złością.

– Dlatego ci nie powiedziałam.

Ukrył głowę w ramionach.

– Nie rozumiem tego – powiedział w końcu. – Spotykasz kobietę przelotnie, nawet nie zamieniasz z nią kilku słów, a myślisz o niej przez całe lata. I tęsknisz. A gdy już myślisz, że pamięć zniknie, że będziesz wolny, znów ją spotykasz i wszystko wraca. Ale znów nie jesteś zsynchronizowany, znów masz obowiązki. A potem mija dwadzieścia lat, myślisz, że możesz iść naprzód, kiedy po raz kolejny na nią wpadasz. I wtedy myślisz – to już ostatni etap naszego życia. Może warto spędzić go razem. I co?

Popatrzył na mnie.

– Tym razem ty jesteś zajęta. Nie powinniśmy byli iść do łóżka. Gdyby było źle, byłoby dobrze. Ale nie jest dobrze.  Bo było wspaniale.

Rozumiałam go. Zawsze byłam osobą szybko podejmującą decyzje. Niekiedy potem żałowałam, że się dłużej nie zastanowiłam, nie popytałam, nie poradziłam, ale przeważnie miałam rację. Moja matka kładła to na karb naszej rodzinnej intuicji. Jednak w tamtym momencie moja decyzja nie była poparta intuicją czy zdrowym rozsądkiem. Była absolutnie emocjonalna. Kochałam Adama. Całe życie go kochałam i za nim tęskniłam. I tym razem tylko ode mnie zależało, co będzie dalej.

– Chcę być z tobą – powiedziałam.

– I mam w nosie, co inni powiedzą. Tylko twoje zdanie dla mnie się liczy. Chcesz być ze mną czy nie?

– Olu, jestem już zmęczony czekaniem na ciebie. Zróbmy to wreszcie. Mamy tylko jedno życie, a ono przepływa nam między palcami.

To było wariactwo, naprawdę. Totalne szaleństwo, przecież tak naprawdę w ogóle się nie znaliśmy. A jednocześnie czułam się przy nim tak, jakby był ze mną przez te ponad trzydzieści lat, znajomy, kochany mąż, bez którego nie wyobrażam sobie dalszego życia.

Warto nagrodzić tę naszą miłość

I to wszystko, proszę Wysokiego Sądu. Tak brzmi moja odpowiedź na pytanie, dlaczego chcę zniszczyć moje szczęśliwe, dwudziestoletnie małżeństwo i żądam rozwodu. Dlaczego ja, kobieta ponadpięćdziesięcioletnia, zachowuję się – według słów mojego męża i jego rodziny – jak oszalała na punkcie seksu nastolatka. Nie sądzę, żeby chodziło tylko o seks. Ale on jest ważny, prawda? Tak ukształtowała nas natura, że seks jest ważny, a może i najważniejszy. I dopóki płynie w nas krew, chcemy się tym cieszyć, bo dzięki temu czujemy, że żyjemy. A prawda jest taka, że ja dopiero teraz czuję, że żyję.

Całe życie byłam pracownikiem, matką, żoną. Moje ciało chodziło, jadło, spało, rodziło. Ale dopiero teraz się cieszy, że żyje. I nieważne, że mam pięćdziesiąt trzy lata. Mogłabym mieć i siedemdziesiąt, a zrobiłabym to samo. Odeszłabym od męża, który jest naprawdę wspaniałym człowiekiem i moim przyjacielem. Przeżyliśmy dobre lata. Nie może powiedzieć, że był nieszczęśliwy czy zaniedbany, prawda? – spojrzałam na Maćka, który odwrócił twarz; nie mógł zaprzeczyć.

– Ale… przepraszam cię, Maćku, ale prawda jest taka, że nigdy nie kochałam męża miłością namiętną. Jedynie jak przyjaciela. To nie jego wina. I nie moja. Tak po prostu się złożyło. Ale on miał swoje dwadzieścia lat szczęścia. Teraz czas na mnie.

Bo tak naprawdę, proszę Wysokiego Sądu, chodzi tu o miłość od pierwszego wejrzenia, która przetrwała trzydzieści lat rozłąki. Czy nie jest warta, żeby ją ocalić i nagrodzić?

Czytaj także:
„Zdradziłam męża i nie mam zamiaru mu o tym nigdy powiedzieć. To była tylko przygoda na wyjeździe służbowym”
„Zdradziłam męża z wakacyjnym donżuanem, bo tęskniłam za wielką miłością. Zachowałam się jak pensjonarka i... nie żałuję”
„Zdradziłam męża z facetem, który wynajmował od nas mieszkanie. Musiałam płacić czynsz za niego, bo mnie szantażował”

Redakcja poleca

REKLAMA