– No i co zrobiłaś, głupia babo? – mówię swojemu odbiciu w lustrze, kiedy rano myję zęby. – Jak nic, totalnie ci odbiło.
Bo naprawdę trzeba stracić rozum, żeby wdać się w taką historię i jeszcze w dodatku zaryzykować stratę pieniędzy, a co gorsza zaufania w małżeństwie.
Co ja narobiłam?
Kiedy odziedziczyłam mieszkanie po babci – duże, jasne, w kamienicy, z wysokimi sufitami i oknami – z ulgą wyprowadziliśmy się z niewielkiego M–3, które kupiliśmy kilka lat wcześniej na kredyt. Było nam w nim ciasno, od kiedy na świecie pojawiła się nasza córka. Ona zajęła mniejszy pokój, a my spaliśmy w „salonie”. 36 metrów kwadratowych stawało się coraz mniejsze i mniejsze…
Dlatego, mimo smutku po śmierci babci, cieszyłam się z tych prawie 70 metrów kwadratowych. To był luksus. Sypialnia tylko dla nas! Liczyłam na to, że nasze małżeństwo, nieco zmęczone codziennością, odżyje, gdy będziemy mieć przestrzeń tylko dla siebie. No i że nasz budżet się poprawi, bo stare mieszkanie mogliśmy wynająć, dzięki czemu kredyt będzie się spłacał sam. Przez kilka dni spotykaliśmy się z kandydatami na lokatorów, którzy zgłaszali się w odpowiedzi na ogłoszenie.
Największe zaufanie wzbudził w nas Marek. Samotny, bez rodziny, bez zwierząt, niepalący. Przystojny, wygadany, elegancki. Pracował podobno w bankowości i niedawno przeniósł się do naszego miasta, bo awansował na stanowisko dyrektora jednego z oddziałów.
Nie powiem, zrobił na mnie wrażenie
Był elokwentny, zadbany i jeździł na wakacje tam, gdzie dorośli ludzie robili interesujące rzeczy, takie jak surfowanie, zwiedzanie zabytków, jedzenie lokalnych przysmaków w małych knajpkach, a nie spędzali siedem dni w brodziku przy głębokim basenie.
Tęskniłam za czasami, kiedy nie byłam wciąż zmęczona, zaniedbana, bo na nic nie miałam czasu. Kiedy byłam kobietą, a nie matką i żoną. To było chore… ta fascynacja Markiem. Nie mogłam przestać o nim myśleć. Był naprawdę sympatyczny, poza tym poruszył we mnie coś, co – jak sądziłam – dawno umarło. A przynajmniej zapadło w letarg. Myślałam o nim dniami i nocami. Co robi, gdzie jest. Czy je śniadanie przy moim stole, który stał przy oknie. Czy leży już w łóżku, tym samym, w którym ja przez kilka lat codziennie spałam. Może właśnie bierze prysznic? Nawet mi się śnił. To było wariactwo!
Wiedziałam o tym, a jednak nie potrafiłam się oprzeć temu szaleństwu… Tym bardziej że odwzajemniał moje zainteresowanie. Widziałam, jak na mnie patrzy, gdy spotykaliśmy się w dniach rozliczeń. Czasem wysyłał mi MMS–y, by pokazać, co zrobił w mieszkaniu – gdy coś naprawił czy wymienił – i wtedy w kadrze „przypadkiem” on też się pojawiał, a przynajmniej jego fragment. Fotkę z odbitym w szybie piekarnika umięśnionym, nagim torsem od razu wykasowałam. Marek wysłał mi to zdjęcie z „kaloryferem” celowo, na bank.
Nie dało się o nim zapomnieć...
Choć usunęłam je z telefonu, pozostało w mojej głowie. I działało na wyobraźnię. Wiadomości od Marka zawsze zawierały delikatne podteksty. Takie, żeby teoretycznie nikt nie mógł się przeczepić, ale ja wyczuwałam te podskórne wibracje. Przez pół roku żyłam w takim rozwibrowanym stanie zawieszania, ciągle myśląc o obcym facecie, nie przekraczając jednak granicy fizycznej zdrady. Aż do tamtego dnia. Umówiliśmy się, że wpadnę po pieniądze za wynajem. Jak co miesiąc, tak jak zwykle. A jednak wiedziałam, że tym razem będzie zupełnie inaczej.
Tym razem ubrałam się staranniej. Założyłam bieliznę, która od miesięcy leżała z tyłu szuflady, ustępując miejsca praktycznym figom i biustonoszom bez koronek. Nie umawialiśmy się na nic więcej niż przekazanie pieniędzy. Zazwyczaj spędzałam w mieszkaniu kwadrans, wypijałam kawę, mówiąc, że najlepiej smakuje mi na balkonie z widokiem na las czy coś takiego. Tym razem miałam pewność – choć nie wiem, skąd się brała – że nie wyjdę tak szybko. Zadbałam o alibi, uprzedzając męża, że będę spać u przyjaciółki, bo robimy sobie babski wieczór.
Tego dnia Marek zamiast kawy zaproponował mi wino. W trakcie pierwszego kieliszka usiadł blisko mnie na kanapie. Nasze uda się stykały. W pewnym momencie wyjął mi kieliszek z dłoni, odstawił na stolik i jak na sygnał rzuciliśmy się na siebie... To było coś zupełnie innego niż z moim mężem.
Najlepsza noc mojego życia
Bez pośpiechu, ponaglania, nerwów, bo dziecko, bo zmęczenie, bo jutro trzeba wstać wcześnie rano. Czułam się znowu jak kobieta, piękna kobieta, pożądana, warta poświęcanego jej czasu, godna pełni uwagi. Wiedziałam, że to złe, bo w zdradzie nigdy nie ma nic dobrego. Nie powinnam fundować sobie „kosmetyczno-zdrowotnego” skoku w bok, tylko naprawiać relację z mężem, która z biegiem czasu straciła na świeżości. Nie powinnam romansować akurat z Markiem, który działał na mnie jak miód na muchy, ale był najgorszym z możliwych wyborów. W końcu znali się z moim mężem, od czasu do czasu się widywali, zamienili słowo lub dwa.
Miałam ogromne wyrzuty sumienia, a jednak nie potrafiłam się opanować. Najpierw w kółko myślałam o tym, jak by to było, a potem, czy następnym razem byłoby równie wspaniale. Bo chciałam przeżyć to jeszcze raz i znowu… Kasowałam wszystkie SMS–y, które od niego dostawałam, prosząc go o to samo, a on zapewniał żartobliwie, że „zaciera wszystkie ślady”. Niczego sobie nie obiecywaliśmy. To nie był związek na zawsze, to nawet nie był związek. To była jedna noc, doskonale o tym wiedziałam, choć miałam nadzieję na więcej, bez względu na zżerające mnie wyrzuty sumienia.
Czułam się podle, a jednak nie mogłam przestać marzyć o kolejnej namiętnej nocy bez zahamowań i pośpiechu… Z tego wszystkiego zapomniałam zainkasować pieniędzy za wynajem. Kilka dni później napisałam do Marka z pytaniem, czy możemy umówić się na przekazanie pieniędzy.
„Jakich pieniędzy?” – spytał.
„Za czynsz”.
„Przecież dostałaś wszystko w naturze” – odpisał.
Myślałam, że to jakiś żart
To musiał być żart, na sto procent. Zadzwoniłam do niego, by się upewnić. Chciałam też usłyszeć jego seksowny głos.
– Ależ masz nastrój do drażnienia się ze mną… – zaczęłam.
– Nie drażnię się. Jestem poważny.
– Nie wygłupiaj się. Mogę wpaść dziś po pracy. Albo jutro.
– Anita, nie zwykłem żartować z finansów. Uważam, że jesteśmy rozliczeni.
– Jak to? – bąknęłam skołowana.
Jak na dowcip za długo to ciągnął, ale to przecież nie mogła być prawda.
– Normalnie. A nawet ponad miarę, wywiązałem się z nawiązką, dobrze wiesz, jak było. W razie wątpliwości możemy spytać twojego męża. Wiadomości od ciebie pewnie go zainteresują...
– Miałeś je skasować! – wybuchłam, oblewając się purpurą.
Zaśmiał się.
– Zmuś mnie. Myślę, że przyszły miesiąc dzięki temu też mam z głowy, jeśli chodzi o czynsz. A może nawet 2. Albo 3. Nieprawdaż?
Rozłączył się. Nie odebrał kolejnego połączenia, nie odpisał na wiadomość.
Boże, co ja zrobiłam?
Co ja, idiotka, najlepszego narobiłam? Nie dość, że zdradziłam męża, to jeszcze z kim? Z facetem, który uznał, że szantaż to świetny sposób zaoszczędzenia na czynszu! Z przystojniaczkiem, który potraktował mnie jak swoją… sponsorkę! Moja samoocena jako kobiety poleciała na łeb na szyję. Nie ja go kręciłam, tylko to, co mógł zyskać w zmian za swoje „poświęcenie”. Wyczuł, że jestem napalona, i skorzystał z okazji. Niech go szlag, drań!
Co miałam teraz zrobić? Jak niby zmuszę go do płacenia albo wyprowadzki? Każdy ruch z mojej strony będzie kontrowany groźbą wyjawienia mężowi prawdy – w efekcie moje małżeństwo ogarnie chaos kryzysu albo po prostu się zakończy, i to z mojej winy.
Stałam naprzeciwko lustra w łazience i wymyślałam sobie od najgorszych, na co w pełni zasłużyłam. Zaraz padnie pytanie: gdzie kasa za wynajem mieszkania? Mogę kilka tygodni udawać, że Marek ma problemy finansowe i zapłaci później, ale to działanie na krótką metę. W końcu albo wyjdzie na jaw, co się stało, albo będę musiała kombinować, jak zasypać dołek, który sama pod sobą wykopałam. Gdy Marek okazał się żigolakiem–szantażystą, który naprawdę nie zamierza płacić czynszu, jego atrakcyjność spadła w moich oczach do zera. Moja wartość jako człowieka, żony i matki – też.
Dla jednej nocy poświęciłam swoją godność i zasady
Mijają dni, a ja nie mam odwagi spojrzeć w oczy mojemu mężowi. Wymiguję się od odpowiedzi, co z mieszkaniem, ale wiem, że długo tak się nie da. Marek nie odzywa się już zupełnie. Kiedy spotkałam go na ulicy, uśmiechnął się kpiąco i poszedł dalej, nawet nie odzywając się do mnie. Ja długo stałam w miejscu, próbując uspokoić oddech i dygoczące dłonie. Zdaję sobie sprawę, że muszę o tym powiedzieć mężowi. Może nawet zgłosić szantaż na policję.
Umieram ze strachu, że stracę nie tylko męża, ale także moje całe dotychczasowe życie. Ale nie mam wyjścia. Nie będę latami utrzymywać szantażysty. Mam nadzieję, że ta odwaga mimo wszystko mi się opłaci.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”