Tego ranka poczułam się jak… kobieta. Zaspokojona, wykomplementowana do bólu i szczęśliwa. Byłam też w głębokim szoku. Poprzedniego dnia wieczorem, po trzech dniach pobytu w spa, kiedy kosmetyczki, fryzjerka oraz masażysta wypuścili mnie ze swych szponów, wreszcie poszłam na kolację z dansingiem do restauracji hotelowej.
Wcześniej się nie odważyłam. Owszem, pierwszego dnia po przyjeździe odświeżyłam się i ubrałam porządnie, uczesałam się i umalowałam. Potem zeszłam na dół, zajrzałam do restauracji i aż mnie cofnęło. Fakt, wykupiłam tydzień w luksusowym spa, ale nie spodziewałam się, że będą tu kobiety, które wyglądają, jakby w ogóle nie opuszczały takich przybytków. Aż lśniły od otulających je pokładów uzdrawiających soli, kąpieli, masaży… A ja byłam szara mysz.
Więc poszłam spać głodna. Potem wydałam niemal wszystkie pieniądze, jakie przywiozłam, by doprowadzić się do stanu używalności. Zmieniłam kolorystykę, styl, oczyściłam się z warstwy lat poświęconych mężowi i dzieciom, a popołudniowe ćwiczenia aerobowe, joga i dwie lekcje tańca brzucha coś zrobiły z moim kośćcem, bo nawet ja sama poczułam, że inaczej chodzę. I dopiero wtedy ośmieliłam się pójść wieczorem na kolację z tańcami.
Z mężem od lat się nie całowaliśmy
Tomasz najpierw tylko poprosił mnie do tańca. Szczupły, wysportowany pięćdziesięciolatek przyjechał tu z przyjacielem jako – zażartował – jego skrzydłowy.
– Widzisz tamtą parę? – wskazał mi ładną brunetkę, która tańczyła z nieco misiowatym, acz przystojnym panem. – Witek jest nieśmiały, ja przełamuję pierwsze lody. Nie sądziłem jednak, że spotkam tu kogoś dla siebie – i spojrzał mi głęboko w oczy.
Od tego spojrzenia przeniknął mnie dreszcz. Poczułam go aż w kobiecych partiach mojej anatomii, które niespodziewanie się obudziły. Tomasz mówił dalej, jak bardzo mu się podobam. Powiedział, że jest wdowcem i od lat szukał kogoś takiego jak ja. Wreszcie znalazł i nie wypuści… Oczywiście mu nie wierzyłam – nie jestem nastoletnią pensjonarką, ale co mi szkodziło przez jeden wieczór pławić się w pochwałach? Zwłaszcza że potrzebowałam tego jak kania dżdżu… Jak płuca powietrza. Jak mózg tlenu.
Tańczył bosko – i nawet ja, niewprawna tancerka, czułam się niczym zwyciężczyni „Tańca z Gwiazdami”. Wino zaszumiało mi w głowie, mimo że Tomasz po dwóch kieliszkach postawił tamę.
– Chcę, żebyś wiedziała, co robisz, i co ja ci robię – wyszeptał.
Zanim o północy weszłam do jego pokoju, na moment się zawahałam. Popatrzyłam na niego – stał z boku, z dłonią na moim biodrze i patrzył na mnie bez uśmiechu. Pozwalał mi zdecydować. Przypomniałam sobie, co powiedziała mi kiedyś moja matka, i uznałam, że to mi się należy. Że naprawdę muszę się zregenerować, bo inaczej wybuchnę.
To było jak na filmach… Ledwie zobaczył, że podjęłam decyzję, jego wzrok pociemniał, ręce wyciągnęły się po mnie i po chwili całowałam mężczyznę – pierwszy raz od… bo ja wiem, dziesięciu lat? Nawet kiedy jeszcze sypiałam z mężem, to już się nie całowaliśmy. Jakby chodziło tylko o fizjologiczne rozładowanie. Tu miałam pełny pakiet – pocałunki, dotyk, pieszczoty, podsuwanie sukni od dołu do góry, zsuwanie z góry na dół. Powolne, ekscytujące, rozgrzewające.
I słowa szeptane mi do ucha – jakbym to nie była ja, tylko Angelina Jolie (masz takie cudne usta), Claudia Cardinale (Boże, twoje piersi…) i Marlena Dietrich (milion za te nogi!) w jednym. Godzinę później rzeczywiście wybuchłam, chociaż całkiem inaczej. Zasnęłam w szoku i obudziłam się w szoku. Zaspokojona, wykomplementowana do bólu i szczęśliwa.
Tomasza nie było przy moim boku. Pomyślałam sobie: „Zdradziłam męża”. Oczekiwałam na jakieś uczucie, może wstyd, może strach. Może poczucie winy. Nic. Pomyślałam: „Mam kochanka”. Przypomniałam sobie to, co działo się w nocy, i znów zalała mnie fala ciepła. Chciałam powtórki.
Musiałam wrócić do swojego życia...
„Jesteś zepsuta” – pomyślałam. I zachciało mi się śmiać. I roześmiałam się.
– Bardzo dobrze – usłyszałam.
Mój kochanek stał na progu łazienki i uśmiechał się. Był piękny. Poczułam motyle w brzuchu.
– Dlaczego? – zapytałam, oblizując spierzchnięte wargi.
– Bo nie uciekasz ze wstydem i pozwalasz sobie być szczęśliwą – odpowiedział. – Jest jeszcze dla nas nadzieja.
– Dla nas?
Usiadł obok mnie i pocałował w ramię.
Dreszcz.
– Widziałem cię, jak kilka dni temu stałaś przed drzwiami do restauracji i zaglądałaś do środka. I prawie cię nie poznałem wczoraj wieczorem. Oto brzydkie kaczątko zmieniło się w łabędzia. Nie ma odwrotu, kochanie. To jesteś prawdziwa ty…
„Trzeba to skończyć” – pomyślałam sobie i zaczęłam wstawać z łóżka. Nagle zrozumiałam, że dzieje się tu coś okropnego, na co nie byłam przygotowana, i czego w ogóle nie brałam pod uwagę.
– Mój drogi – powiedziałam. – Było cudnie, nigdy w życiu nie czułam się tak wspaniale, a ty jesteś mistrzem w uwodzeniu. Życzę ci wielu sukcesów. Bardzo ci dziękuję, ale czas, żebym wróciła do mojego prawdziwego życia. Może spotkamy się za pięć lat, jak zbiorę trochę pieniędzy i znów przyjadę się zregenerować.
Nie patrzyłam na niego, mówiąc te słowa, jednocześnie czułam jednak, jak powoli coś we mnie umiera – to coś radosnego, lekkiego, szczęśliwego, co tkwi w samym jądrze każdej kobiety, która czuje, że jest kochana. Coś, co on mi dał w trakcie tych kilku godzin, a czego mojemu mężowi nie udało się mi dać przez dwadzieścia lat małżeństwa.
I gdy, nie patrząc na mężczyznę, który siedział na skotłowanym, wciąż pachnącym miłością łóżku, ubrałam się i wyszłam z pokoju – poczułam się gorzej niż w dniu, kiedy postanowiłam posłuchać matki. Moja matka powiedziała mi:
– Jak masz już dość, to wyjedź na dwa, trzy dni, a nawet tydzień, powłócz się, albo idź do łóżka z kimś obcym. Zregenerujesz się i będziesz miała siły na kolejny rok czy dwa. Musisz przecież myśleć o sobie.
Ale czy mogłam wyjechać, kiedy w domu była trójka dzieci, rachunki do zapłacenia, mąż zajęty własnymi sprawami, a ja nie miałam czasu nawet, żeby zrobić sobie poranny makijaż?… Dopiero gdy wpadałam – zawsze trochę zdyszana – do pracy, na chwilę skrywałam się w łazience, aby szybko przypudrować nos i pociągnąć maskarą rzęsy i szminką usta. Pracowałam z klientami – byłam tak zwaną panią z pocztowego okienka – więc wypadało wyglądać jako tako.
Gdy to do mnie dotarło - byłam w szoku!
Pewnego dnia właśnie robiłam przed lustrem klasyczną małpkę, by wytuszować rzęsy, kiedy nagle coś zauważyłam i zastygłam w pół ruchu. Zmarszczki przy oczach. Lekko opadnięte fałdy powiek. Obejrzałam ruchem oczu całą twarz – wciąż z otwartymi głupio ustami, jak robią wszystkie kobiety, nakładając tusz na rzęsy, i z uniesioną dłonią z maskarą – i dostrzegłam inne oznaki starzenia. I nagle do mnie dotarło: mam już 40 lat! Jezus Maria. 40 lat, i nawet tego nie zauważyłam.
Opuściłam rękę (wciąż miałam pomalowane tylko jedno oko), oparłam się ciężko o umywalkę. Serce zaczęło mi bić głośno, głucho i boleśnie. Ogarnęła mnie panika, jakbym właśnie się dowiedziała, że komornik zabrał mi wszystkie oszczędności, bo olał swoje obowiązki i nie sprawdził PESEL-u dłużnika, tylko wystarczyło mu nazwisko. Zamknęłam oczy, by się uspokoić.
– Danka, wszystko w porządku? – do maleńkiej łazienki zajrzała Baśka, moja koleżanka z okienka obok. – Stara się wkurza, że jeszcze nie przyjmujesz klientów. Chodź już…
– Idę – powiedziałam, zapakowałam kosmetyki do torebki i wyszłam.
Tak, nadal miałam tylko jedno oko pomalowane, o czym poinformowały mnie kolejno trzy klientki, tym moja sąsiadka z bloku, która patrzyła na mnie podejrzliwie, jakbym siedziała tam w kostiumie kąpielowym. Ale ja miałam to gdzieś. Wciąż byłam w szoku.
Moje życie się kończyło, a ja nawet nie zauważyłam, że żyłam! Wyszłam za mąż w wieku 18 lat, bo zaszłam w ciążę. Stało się tak, bo chłopak, na którym mi zależało, zażądał dowodu miłości. Wiedziałam, że gdybym się nie ugięła, odszedłby do innej. Teraz wiem, że należało mu powiedzieć, żeby spadał, ale wtedy byłam niepewna siebie, i posiadanie chłopaka – i to starszego, studenta – ustawiało mnie w szkole po tej lepszej stronie towarzystwa. Tak, byłam głupia. Młoda.
Potem pierwsze dziecko, drugie, trzecie jakoś tak z rozpędu. A później nasze życie seksualne – zresztą rachityczne – samo z siebie zanikło. I okazało się, że nic więcej nas nie łączyło… Między jednym a drugim dzieckiem zrobiłam maturę i liceum pomaturalne. Gdy najmłodsza, Janka, poszła do przedszkola, a najstarszy, Antek, do szkoły, ja znalazłam sobie pracę na poczcie. I na tym skończyły się zmiany w moim życiu.
Dom, praca, kłótnie z mężem o wszystko – pieniądze, dzieci, obojętność, jego hobby, mój brak czasu na cokolwiek, jego pretensje, że już nie jestem ta wiotka panienka, którą miał ochotę brać do łóżka, moje… Ech, co tu więcej gadać.
Tamtego dnia zaraz po pracy – wciąż z jednym niedorobionym okiem – wróciłam do domu, usiadłam w fotelu w swojej sypialni i zajrzałam w głąb swojego serca. Które, jak się okazało, było martwe. Nie czułam nic. Przerażające. Najgorsze było to, że dopóki o tym nie wiedziałam – bo przez ostatnie 22 lata żyłam na automacie, rodząc, pracując, opiekując się i nie zastanawiając, co kto ze mną robi, i czy ja w tym wszystkim jestem ważna – to mnie nie bolało. Ale mleko się rozlało i już nie dałam rady wrócić do poprzedniego stanu tępej nieświadomości.
Teraz, aby nie wpaść w rozpacz, nie załamać się albo nie trzasnąć drzwiami i nie odejść – musiałam coś zrobić. I przypomniałam sobie to, co mówiła moja mama – o zregenerowaniu się. Miałam trochę zachomikowanych pieniędzy, o których Waldek, mój mąż, nie wiedział. Niewiele, kilka tysięcy złotych. W internecie znalazłam tydzień w spa na drugim końcu Polski. Kupiłam sobie jedną nową sukienkę i szlafrok, komplet bielizny, resztę pieniędzy zachowałam na masaże, kosmetyczkę i inne rzeczy, których nigdy w życiu nie zakosztowałam. Jak regeneracja, to regeneracja.
Nie miałam do czego wracać...
– Ale co tak naprawdę chcesz tam osiągnąć? – spytała Iwona, moja przyjaciółka, która odwiozła mnie na stację.
Według stanu śwaidomosci Waldka jechałyśmy razem. Mój mąż, który zwykle w ogóle nie zwracał na mnie uwagi, nagle okazał zaniepokojenie faktem, że nie będzie obiadów, i w ogóle co to za pomysły, żebym jechała sama, bez dzieci, jak to zawsze bywało. Uspokoił się, gdy powiedziałam, że Janka obiecała im gotować, a jadę z Iwonką. Iwonka stanowiła dla niego symbol stateczności i gwarancją, że będzie porządnie i bez ekscesów (oraz sekscesów).
– Nie wiem – odparłam zgodnie z prawdą. – Może oświecenia? A z pewnością muszę odpocząć – westchnęłam.
– Tylko uważaj, żebyś nie dała się poderwać jakiemuś sanatoryjnemu donżuanowi – powiedziała poważnie.
– Dlaczego?
– Bo jesteś wygłodniała miłości – odparła. – I łatwo możesz wpaść w pułapkę.
A ptaszek poleci na inny kwiatek. I będziesz cierpieć bardziej niż teraz.
– Albo wpadnę w nałóg i zacznę jeździć, żeby podrywać – uśmiechnęłam się.
Iwona przytrzymała mnie za rękę.
– Danka, może lepiej zostań…
Naprawdę była zaniepokojona. I miała rację. Po tamtej nocy wróciłam do pokoju, usiadłam na łóżku i naprawdę nie wiedziałam, co robić. Co myśleć, co czuć. Oczywiście nie mogłam swojej przyszłości wiązać z Tomaszem, bo przecież poznałam go zeszłej nocy, i chociaż sprawiał wrażenie fascynującego, inteligentnego, romantycznego i w łóżku było nam fantastycznie, to nie miało to nic wspólnego z prawdziwym życiem.
Zresztą Tomasz w owym życiu mógł być kopią mojego męża, tyle że w trybie wakacyjnym. Poza tym nie proponował mi wspólnego życia, na miłość boską. To przecież nie miłość od pierwszego… razu. Bo takim kobietom jak ja takie rzeczy nie zdarzają się w prawdziwym życiu. A jakie było moje prawdziwe życie? Nudna praca. Nudy mąż, trójka dzieci, z których dwoje już wyfrunęło z gniazda, a trzecie się szykuje do ucieczki na studia. I co mi pozostanie?
Nagle poczułam, że zawisłam w przestrzeni między jedną niemożliwością a drugą. Niedobrze mi się zrobiło.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Wstałam i otworzyłam. Za drzwiami stał Tomasz. Uniósł dłoń i otarł mi z twarzy łzy. Nawet nie wiedziałam, że płakałam.
– Nie wiem, co ci tam po głowie chodzi – powiedział cicho – ale założę się o moją połowę bliźniaka w Gdańsku, że myślisz, że jestem wakacyjnym donżuanem, który skacze z kwiatka na kwiatek. I że jutro o tobie zapomnę. Więc po prostu daj mi szansę, żebym ci udowodnił, że miłość od pierwszego wejrzenia istnieje. Ty pragniesz mnie, ja ciebie. To dobry start. Czy tam gdzieś, w swoim życiu, masz coś więcej?
– Skąd wiesz, że nie? – mruknęłam.
– Bo taka kobieta jak ty nigdy by nie zdradziła prawdziwej miłości.
I wszedł do pokoju, a ja mu pozwoliłam.
Jaki jest epilog tej historii? Wróciłam do domu. Na trzy dni – po to, by się spakować. Szczerze mówiąc, Iwona miała rację: wpadłam w pułapkę, ale okazało się to najszczęśliwszym wydarzeniem w moim życiu. Dlatego namawiam was wszystkich: jeśli macie już dość, wybierzcie się gdzieś zregenerować. Nie tylko poczujecie, jak wchodzi w was nowa energia, ale także sprawdzicie, czy w normalnym życiu macie coś, do czego chcecie wracać.
Czytaj także:
„Gdy wyjechałem, żona zamieniła się w heterę. Liczyłem, że będzie na mnie czekać wylaszczona w szpilkach. Niemiło się zaskoczyłem”
„Romantyczna kolacja przy świecach to banał, ja wymyśliłem naprawdę oryginalne oświadczyny. Niestety, wszystko poszło nie tak"
„Córka zaszła w ciążę, żeby mieć fory u nauczycieli. Gdy jej plan się nie powiódł, porzuciła synka jak zepsutą zabawkę”