„Z ostatnich wakacji zamiast pocztówki, przywiozłam nowego kochanka. Facet dosłownie nosił mnie na rękach jak skarb”

zakochana kobieta fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY
„– Z Anią byliśmy razem 30 lat, od liceum. Nigdy nie byłem z inną kobietą… Była naprawdę moją drugą połową. Odeszła 3 lata temu. Nowotwór… Ciągle budzę się w nocy i nie mogę uwierzyć, że jej nie ma…”.
/ 09.01.2023 20:30
zakochana kobieta fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY

– Miałam wspaniałe wakacje – opowiedziałam przyjaciółkom z pracy, a one od razu uznały, że musiałam kogoś poznać. – A dlaczego wam się wydaje, że samotna kobieta ma udane wakacje tylko jak spotka mężczyznę? – żachnęłam się.

Prawda jest jednak taka, że przyjaciółki miały rację… Co roku pod koniec lipca jeżdżę do pensjonatu „Kasieńka” w Borach Tucholskich. Trzy dni przed wyjazdem odebrałam telefon:

– Tu Krystyna z „Kasieńki”. Bardzo przepraszam, ale jest drobny problem.

Po tym zdaniu byłam pewna, że mój urlop trafił szlag.

– Dopiero dziś się okazało, że w dniu, w którym pani robiła rezerwację, mieliśmy awarię systemu. I parę pokojów jest zarezerwowanych podwójnie. Ale mam propozycję. Niedaleko nas jest nowy pensjonat. Nie mają jeszcze strony internetowej. Zarezerwowałam dla pani pokój. W takiej samej cenie. Za pierwszą noc zapłacimy my, na przeprosiny. Zgodzi się pani?
Zgodziłam się. Co miałam robić. Trochę się martwiłam, co tam zastanę. Nie lubię niespodzianek.

Wyjechałam z domu wcześnie rano. Po kilku godzinach zobaczyłam drogowskaz: „Leśny Kącik”. A kilkaset metrów dalej – drewniany płot i bramę. „Leśny Kącik” mieścił się w pięknie odnowionym starym drewnianym domu. Dookoła biegła weranda, zastawiona stolikami, kanapami i fotelami.

– Pani Alicja, prawda? Zapraszamy, bardzo nam miło…

Do auta podeszli gospodarze. Na oko oboje około siedemdziesiątki.

– Jestem Barbara, to mój mąż Ryszard – kobieta uśmiechnęła się i wyciągnęła do mnie rękę.
Pomimo moich protestów pan Ryszard złapał walizkę i zaniósł ją na pierwsze piętro. Miałam pokój z balkonem i widokiem na jezioro.

Rozpakowałam się i poszłam zwiedzić teren. Ogród był za pomocą kwiatów i krzewów tak podzielony, że każdy gość mógł znaleźć odosobniony kącik. I wybrać, czy chce siedzieć przy stoliku, bujać się na huśtawce, huśtać się w hamaku czy wylegiwać na leżance. Popływałam kwadrans, a potem znalazłam sobie zacienioną leżankę i zaległam na niej z książką.

Po kwadransie usłyszałam głosy

A więc nie byłam w pensjonacie sama. Za krzakami rozmawiały trzy osoby. Dwóch mężczyzn i kobieta. Złożyłam książkę i zajęłam się wyobrażaniem sobie, jak wyglądają… Gdy pani Basia zawołała, że obiad gotowy, moja teoria przedstawiała się tak: małżeństwo, oboje przed 70. ze swoim safandułowatym czterdziestoletnim synkiem, starym kawalerem.

Starszy pan miał moim zdaniem siwą, ale dobrze utrzymaną brodę. Mógł być prawnikiem albo lekarzem. Jego żona była wytworną, wysoką panią z włosami upiętymi w kok. Na głowie miała słomkowy kapelusz albo przynajmniej zasłaniała się przed słońcem parasolką. Synalek na pewno miał nadwagę i źle ostrzyżone włosy. Ubrany był w szorty za kolana i klapki basenowe. Wyraźnie irytował ojca, ale matka była w nim bezgranicznie zakochana. „Na pewno dasz sobie radę” – zapewniała go, gdy wspomniał o niechęci do wiosłowania. Z konwersacji wynikało, że w planach jest jakaś wyprawa łodzią.

Obiad podano na werandzie. Przy długim stole siedzieli już gospodarze. Młoda dziewczyna („Asia” – bąknęła i dygnęła) postawiła na stole wielką wazę z chłodnikiem z buraków. Nie mogłam się doczekać, aż pojawią się pozostali goście. Ciekawość tak mnie zżerała, że w końcu o nich zapytałam.

– Pani Basiu, chyba w ogrodzie słyszałam innych gości…?

Pan Robert pojechał na dworzec po syna. A młodzi nigdy nie mogą zdążyć na czas. Takie pokolenie.

Pani Basia uśmiechnęła się, ale wyczułam, że nie pochwala takiego zachowania. Hmm… Nic się w mojej teorii nie zgadzało. Kobieta najwyraźniej nie była matroną. Choć nie do końca wiedziałam, co dla pani Basi oznacza określenie „młodzi”. A mężczyźni? Czy Robert to „brodacz” czy „safanduła”? Asia zbierała już talerze po pierogach z jagodami, gdy pojawili się „młodzi”.

Ona – w kolorowej letniej długiej sukience, z krótkimi rudymi włosami. Szczupła, opalona. To była moja „matrona”. Ledwie powstrzymałam się, żeby nie parsknąć śmiechem. Towarzyszący jej mężczyzna był typem hipstera. Długie włosy, zapadnięta klata, luźna lniana koszula, espadryle. I znudzony wyraz twarzy. Miałam nadzieję, że to „safanduła”, że aż tak bardzo się nie pomyliłam. Czekałam, aż się odezwie, bo tylko po głosie mogłam go poznać.

– Pani Alu, to Maja i Jan, mieszkają pod piątką, naprzeciwko pani – pani Basia dokonała prezentacji.

Maja uśmiechnęła się i uścisnęła moją rękę. Jan pozdrowił mnie uniesioną dłonią, ale się nie odezwał.

– Będziecie jeść chłodnik czy od razu pierogi? – w pytaniu pani Basi można było wyczuć naganę, ale chyba tylko ja ją usłyszałam.

– Chłodnik? Cudownie, jasne, że zjemy – zawołała Maja.

Chciałam się zatrzymać i coś odpowiedzieć

Gospodyni posłała Asi znaczące spojrzenie. Dziewczyna westchnęła i poszła do kuchni.
Po obiedzie pojechałam na wycieczkę rowerem. Na polance pod świerkami wypatrzyłam prawdziwki. Tak się zapamiętałam w ich zbieraniu, że nie zauważyłam, gdy minęła 17.
Kiedy wkroczyłam na werandę, wszyscy pałaszowali placki z jabłkami. Wiedziałam, jak wyglądam. Miałam brudne kolana i ręce. Nazbierane grzyby zawinęłam w koszulkę, więc miałam na sobie tylko stanik od opalacza i szorty.

– Pani Basiu, przepraszam, ale nie mogłam ich tak zostawić w lesie. Mam nadzieję, że się przydadzą w kuchni – wręczyłam zawiniątko gospodyni i wycofałam się, żeby się przebrać.

– Prawdziwki – zawołała zachwycona pani Basia. – Dziś będzie wyborna kolacja! Dziękujemy!

W tym momencie zaplątałam się w dywanik i runęłam jak długa.

– Jest pani cała? – usłyszałam głos.

To był „brodacz”. Tylko że tak naprawdę miał gładko ogoloną męską szczękę i krótko ostrzyżone szpakowate włosy. Raczej był bliżej 50. niż 70.

– Chyba tak. Tylko kostka – wystękałam, choć chciało mi się płakać; bolała mnie noga i czułam się jak oferma.

– Mogę zobaczyć? Jestem ortopedą.

Skinęłam głową. Oraz przyznałam sobie punkt. „Brodacz” przynajmniej był lekarzem! Mężczyzna fachowo obmacał moją obolałą kostkę.

– Tylko skręcona. Musi ją pani obłożyć lodem i oszczędzać przez kilka dni. Przejażdżki rowerem raczej odradzam – zawyrokował.

Miałam osobistego doktora…

Mój wybawca zaproponował mi, że zaniesie mnie do pokoju, ale stanowczo odmówiłam. Trzymając się balustrady, jakoś dałam radę, podskakując na jednej nodze, dostać się do pokoju. Zdążyłam się umyć i przebrać, gdy przyszedł lekarz z lodem.

– Pomyślałem, że może przyda się też takie lekarstwo – mój gość postawił na stole butelkę białego wina. – Prosto z lodówki! – zapewnił i podał mi kieliszek.

Zapomniałam o manierach. Wypiłam kieliszek duszkiem i poprosiłam o dolewkę.

– To może pora się poznać. Alicja podniosłam rękę z kieliszkiem.

– Robert.

Stuknęliśmy się kieliszkami.

– Czy od razu możemy uznać, że wypiliśmy bruderszaft?

– Jasne – odparłam.

I od razu zaczęłam się zastanawiać, czy istnieje jakaś pani Robertowa. Resztę popołudnia spędziłam na fotelu na balkonie. Tuż przed 19 do pokoju znowu zapukał Robert.

– Pani Basia zaprasza na prawdziwki. Musisz usiąść do kolacji ze wszystkimi.

Podtrzymywana przez Roberta, kuśtykałam po schodach. Wszędzie pachniało grzybami. Przy stole siedzieli gospodarze i młody chłopak. Na mój widok zerwał się zza stołu.

– Dzień dobry – ukłonił się.

– Mój syn Antek. Akurat on się zna na zegarku. Moją córkę i zięcia już poznałaś. U nich ciągle z tym krucho – Robert uśmiechnął się.

Przyjrzałam się chłopakowi. Był bardzo podobny do ojca. Takie same oczy, ten sam nos, szczęka. Obaj byli wysocy i barczyści. Wysportowani. Tylko Antek miał na głowie burzę blond loków. Do potrawki z grzybów piliśmy wino. Byliśmy już przy drugiej butelce, gdy na werandzie zjawili się Maja i Janek.

– Kto późno przychodzi… – Robert ostentacyjnie nałożył sobie ostatnią łyżkę potrawki. – …ten je kanapki z serem.

Córka posłała wściekłe spojrzenie najpierw ojcu, potem pani Basi. Gospodyni próbowała zrobić smutną minę, ale widać było, że jest zachwycona gestem Roberta.

– Oprócz sera jest jeszcze pasztet, mogę przynieść – zaproponowała.

– Nie trzeba – burknęła Maja. – Tata wie, jak Jan przepada za grzybami.

Ostentacyjnie złapała męża za rękę i zaciągnęła go z powrotem do pokoju.

– Oj, tato, będą ciche dni – odezwał się Antek i mrugnął do Roberta.

– Wybaczy mi, jak jej powiem, że mężuś nie musi jutro z nami płynąć. Bo zmieniłem plany. Alicja jeszcze ich nie zna, ale myślę że się zgodzi.

Robert wyjaśnił, że na następny dzień był planowany wyścig po jeziorze na wyspę. Pani Basia i jej mąż mieli płynąć kajakiem. Maja i Janek łodzią, a Robert z synem jachtem.

– Teoretycznie jacht ma największe szanse, ale jutro ma być totalna flauta. Więc wszystko może się zdarzyć. Szczególnie teraz, kiedy Janek dołączy do Mai. Oboje trenowali wioślarstwo. A ty, Alu, zostaniesz moją załogantką. Zgoda?

Jasne że się zgodziłam. Kiedyś trochę żeglowałam, także teraz, nawet ze skręconą kostką, miałam szanse na coś się przydać. Ruszyliśmy wcześnie rano. Rzeczywiście nie wiało, więc nasza żaglówka dotarła na wyspę jako ostatnia. Wygrała łódź, ale dosłownie o włos, bo gospodarze okazali się świetnymi kajakarzami.

Tym razem pomimo moich protestów Robert złapał mnie na ręce i wyniósł z łódki na brzeg. Przez kilka godzin siedzieliśmy na kocach, jedliśmy smakołyki pani Basi, opalaliśmy się. Z przekomarzania się rodzeństwa wywnioskowałam, że Maja też zawsze była osobą bardzo wysportowaną i pełną energii.

– Gnuśniejesz przy tym swoim Jasieńku – kpił Antek.

– Zazdrościsz mu IQ – próbowała się odgryzać siostra.

– I zasiłku dla bezrobotnych – Antek nie pozostawał jej dłużny.

Niestety, z całej tej dyskusji za nic nie mogłam wykoncypować, co dzieje się z mamą rodzeństwa. A z każdą chwilą coraz bardziej mnie to interesowało.

Zostaliśmy sami przy ognisku…

Kolejne dni płynęły leniwie. Skończyłam czytać wszystkie przywiezione książki. Na szczęście na parterze była biblioteka. Bezczynność zaczęła mnie jednak męczyć.

– No dobrze, możesz spróbować trochę obciążać nogę. I możesz popływać – zawyrokował w środę po obiedzie mój osobisty lekarz.

Dwa razy nie trzeba było mi tego powtarzać. Pokuśtykałam do pokoju i przebrałam się w kostium.

– A może dasz się namówić na wycieczkę? Po drugiej stronie jeziora jest piękna plaża.
Popłynęliśmy łodzią. Po kąpieli Robert sięgnął po koszyk.

– Zapowiedziałem pani Basi, że nie wrócimy na podwieczorek, i dostałem wałówkę. Ciasto. Gruszki. Kanapki. A z moich zapasów dorzuciłem butelkę Chardonnay.

Świetnie się nam rozmawiało. Znaliśmy się kilka dni, a rozumieliśmy jak starzy przyjaciele. Dużo mówił o dzieciach. Że jest z nich dumny, że nawet Jan to fajny chłopak, tylko trochę rozlazły.

– Kpimy z niego z Antkiem, ale go lubimy. To takie rodzinne przekomarzania, nie bierz tego na serio – tłumaczył Robert – Anka zawsze z nim trzymała. Teraz chłopak ma gorzej, bo Anki już nie ma…

Robert pogrążył się w myślach. Milczałam i ja. Domyśliłam się, że Anka to jego żona. I że już nie żyje. Musiała odejść niedawno, bo Maja i Janek nie mogli być małżeństwem dłużej niż kilka lat.

– Ojej, przepraszam. Odpłynąłem – Robert ocknął się i zaczął pakować koszyk.

Chyba próbował ukryć, że zaszkliły mu się oczy. O nic nie zapytałam. Wiedziałam, że jak będzie gotowy, opowie mi o żonie. W piątkowy wieczór gospodarze zorganizowali ognisko. Piekliśmy kiełbaski, popijaliśmy nalewkę. Gospodarze pożegnali się po 22, zaraz po nich Maja i Janek. Antek grzebał kijem w ognisku, pogrążony w myślach. Robert zakaszlał. I zaczął dawać synowi znaki głową.

– Oj, to był długi dzień. Idę się położyć – Antek w końcu się zreflektował.

Czułam dreszcze na całym ciele

Zostaliśmy sami. To był ostatni nasz dzień w „Leśnym Kąciku”. Czułam, że Robert chce mi coś powiedzieć.

– Pewnie już się zorientowałaś, że jestem wdowcem – zaczął.

Pokiwałam głową.

– Z Anią byliśmy razem 30 lat, od liceum. Nigdy nie byłem z inną kobietą… Była naprawdę moją drugą połową. Odeszła trzy lata temu. Nowotwór… Ciągle budzę się w nocy i nie mogę uwierzyć, że jej nie ma…

Robert tym razem już nie ukrywał łez. Otarł je wierzchem dłoni.

– Pewnie się domyślasz, dlaczego ci to mówię. Bo wiem, że też czujesz, że jest między nami nić porozumienia… Nie wiem, co z tego będzie. Czy w ogóle coś. Ale jeżeli myślisz, że mogłabyś dać mi szansę, znając prawdę… Że zawsze na swój sposób będę kochał Anię… Jeżeli cię to nie przeraża… Ala, bo ja czuję, że jestem gotów na kolejny etap. Bardzo cię polubiłem, dzieci też. Przy tobie przypomniałem sobie, jak wspaniale jest mieć koło siebie kobietę.

Robert złapał mnie za rękę.

– Nie musisz odpowiadać dziś. Zastanów się. Zadzwonię.

Podniósł moją dłoń do ust i pocałował mnie w nadgarstek. Przeszedł mnie dreszcz. Ale nic nie powiedziałam. Robert miał rację. Muszę pomyśleć. Jakiś czas temu obiecałam sobie, że z facetami koniec. Czy jestem gotowa dla tego mężczyzny zmienić zdanie? Czas pokaże. 

Czytaj także:
„Moja żona to prawdziwa hetera. Żyję pod jej dyktando, bo chcę mieć święty spokój, a koledzy wyzywają mnie od pantoflarzy”
„Moja żona nigdy nie zaakceptowała chorego synka. To dlatego od nas uciekła, zostawiła mnie, Szymka i Jasia...”
„Moja żona wydawała u wróżki kilka tysięcy złotych miesięcznie. Gdy jej tego zabroniłem, wpadła w szał”

Redakcja poleca

REKLAMA