„Moja żona nigdy nie zaakceptowała chorego synka. To dlatego od nas uciekła, zostawiła mnie, Szymka i Jasia...”

mężczyzna, który został samotnym ojcem, bo partnerka uciekła fot. Adobe Stock, Daniel
„Gdyby moja żona popełniła samobójstwo, mógłbym chociaż odwiedzać jej grób. Ale ona po prostu zniknęła... Długo wierzyłem, że pokocha Szymka. Ale ona nie kochała nawet Jasia, chociaż był zdrowy. Wciąż mam jednak nadzieję, że Karolina opamięta się i wróci.”
/ 12.07.2021 10:54
mężczyzna, który został samotnym ojcem, bo partnerka uciekła fot. Adobe Stock, Daniel

Gdyby chociaż umarła, powiesiła się w ogrodzie za domem czy rzuciła pod pociąg, mógłbym przychodzić na jej grób. Miałbym gdzie wykrzyczeć swój żal i rozpacz, mógłbym skopać marmurowy nagrobek i napluć na kwiaty stawiane przez teściową. Lecz ona nie ma grobu, a ja nie jestem wdowcem. W świetle prawa Karolina wciąż jest moją żoną i matką chłopców, choć wiem, że nigdy do nas nie wróci.

– Może stało się coś złego? Może ktoś ją ogłuszył i porwał? Może musiała zniknąć, żeby was ratować? Przecież nie odeszłaby tak po prostu! Nie zostawiłaby dzieci! Tak nie postępuje matka – zastanawia się teściowa, mnożąc wersje wydarzeń i teorie spiskowe, ale ja wiem swoje.

Karolina nas porzuciła. Wybrała łatwiejsze życie, bez żmudnej harówy przy chorym dziecku i dylematów, jak wychować to drugie, zdrowe. I to ja jestem temu winny, bo zamiast odejść od niej dawno temu, jak głupi walczyłem o ten związek i swoje złudzenia.

– Tato, Szymek… – do naszej małżeńskiej sypialni zagląda starszy syn Jaś, przerywając mi poranne rozmyślania.
– Wiem, słyszę synku, już idę do niego – mówię, starając się uśmiechnąć, bo co ośmiolatek jest winny, że przyszło mu żyć w takiej rodzinie.

Zbieram się z łóżka i człapię do młodszego, trzyletniego syna. Leży na boku we własnych wymiocinach i mamrocząc coś, patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. Dzisiaj po raz pierwszy od kilku miesięcy zostawiłem go samego na noc.

Chciałem się wyspać i spokojnie przemyśleć nasze życie. Jednak Szymek nie lubi samotności

I choć od dawna nie miał już problemów z refluksem, dzisiaj postanowił zapaskudzić świeżo zmienioną pościel. Nie jestem zły. Mam się wkurzać na dziecko? Wzdycham tylko, widząc, jak Jaś podtyka braciszkowi pod nos papierowe ręczniki. Za nic nie da się odpędzić i pomoże mi umyć brata, przebrać w nową piżamkę i zmienić brudne prześcieradło. Czasami w takich chwilach udaję surowego ojca i każę synowi zająć się własną toaletą lub przygotowaniami do szkoły, ale Jaś jest uparty. Odziedziczył to po mnie, niełatwo go zniechęcić.

„Nie będziesz miał, synu, lekkiego życia – myślę o Jaśku, niosąc Szymka do łazienki. – To twoja matka powinna być tu obok mnie, a nie ty. Nie o takim życiu marzyłem dla ciebie”. Jest mi smutno, lecz zaraz odpędzam od siebie czarne myśli. Ignorując wrzeszczącego wniebogłosy malucha, bo od chwili narodzin Szymek nienawidzi wody, staram się rozbawić ich obu. Plotę bzdury i wygłupiam się tak długo, aż wybuchają śmiechem. Młody, chichocząc, przestaje napinać swoje malutkie ciałko, wreszcie więc mogę otulić go ręcznikiem i zarzucić sobie na ramię niczym worek ziemniaków. To jeszcze bardziej rozśmiesza chłopców. Zadowolony Szymek ślini obficie mój podkoszulek, a Jasiek aż chwyta się za brzuch.

– A teraz śniadanie, moi panowie! Może zjemy omlety? – pytam Jasia, bo Szymek i tak dostanie swoją papkę.
– Jest pan wspaniałym ojcem – sąsiadki robią do mnie maślane oczy, a co ja, k****, mam zrobić, skoro inny być nie umiem?!

Nie zostawię przecież dzieci i nie pójdę w świat, bo mi się chory syn urodził

Nie wymienię go na nowszy, lepszy model. Nie podrzucę rodzicom czy teściom, bo nie jestem kukułką. I dlatego tak strasznie się wkur***m, ilekroć myślę o Karolinie. Zbyt wiele wylałem łez…

Kochałem Karolinę, tak jak kocha kobietę mężczyzna po przejściach, który potrafi docenić wnętrze drugiego człowieka. W przeciwieństwie do mojej pierwszej dziewczyny, Karola nie była zjawiskowo piękna, ani nie oczekiwała ciągłej adoracji. Ceniła sobie drobne przyjemności, jak kolacja w restauracji czy wieczór tylko we dwoje, i podobnie jak ja marzyła o dużej, szczęśliwej rodzinie.

Spodobała mi się jej zwyczajność i spokój, z jakim podchodziła do życia

Nie ulegliśmy zauroczeniu i na ślub zdecydowaliśmy się dopiero po dwóch latach znajomości, kiedy oboje byliśmy pewni, że ta druga osoba jest tą właściwą. Rok po hucznym weselu urodził się Jaś. Piękny i duży, zdrowy chłopak jadł za dwóch i przesypiał całe noce. Po takim dziecku aż chce się mieć następne. Jednak Karola zwlekała z decyzją. Podobno nie sądziła, że macierzyństwo może być tak wyczerpujące… Nie wiem, co ją tak męczyło, skoro zawsze pomagałem jej przy synku, kiedy tylko nie pracowałem.

Nie brzydziło mnie zmienianie pieluch ani karmienie maluszka (żona wcześnie straciła pokarm), nie bałem się go tulić ani kąpać. Tyrałem na dwóch etatach – w robocie i w domu, jednak nie narzekałem, bo ojcostwo dodawało mi skrzydeł. Nie ma nic piękniejszego od uśmiechu dziecka, jego malutkich piąsteczek zaciskających się na moim palcu, główki chowającej się w zagłębienie szyi i zapachu drobniutkiego ciałka. Opiekując się Jasiem, wiedziałem, że nie popełniłem błędu. Byłem gotów na rodzinę, ale Karola jakby zapadła się w sobie.

Nie, nie jestem wyzutym z uczuć draniem. Czułem, że coś jest nie tak, więc poprosiłem o pomoc jej siostrę i mamę. Pytałem, czy żona potrzebuje pomocy psychologa, trochę słyszałem o depresjach poporodowych, jednak Karolina stanowczo zaprzeczyła.

– Nic mi nie jest! Po prostu nie myślałam, że opieka nad dzieckiem może być tak strasznie wyczerpująca – mawiała, snując się po domu z kąta w kąt.

Dziwiłem się, że nasz spokojny syn może kogoś męczyć, ale byłem wyrozumiały

Nie wspominałem o kolejnym dziecku, mimo że czułem się na nie gotowy. Nie planowaliśmy Szymka. Po prostu zapomnieliśmy się po jednej z karnawałowych imprez i stało się. Karola długo nie mówiła mi o ciąży. Dopiero kiedy zniknęła, jej siostra wyjawiła, że Karola chciała usunąć to dziecko. Nie wiem, czy próbowała ani dlaczego chciała się pozbyć Szymka, jednak w trzecim miesiącu wreszcie oznajmiła mi radosną nowinę. Szalałem ze szczęścia. Obdzwoniłem znajomych i rodzinę, informując wszystkich, że będę mieć dziecko. W głębi duszy liczyłem na bliźniaki. Wierzyłem, że dałbym sobie radę z trójką dzieci i z nastrojami żony. Łudziłem się, że może kolejne dziecko przełamie jej dziwny opór. Tym razem Karola odmówiła chodzenia do szkoły rodzenia.

– Przecież wszystko już wiem! – parsknęła wściekła. – Nie dajmy się zwariować, dziecko to dziecko.

Puściłem mimo uszu jej uwagę, upojony własnym szczęściem. Pomyślałem, że w tej ciąży będę ją wspierał jeszcze bardziej i towarzyszył we wszystkich badaniach i wizytach kontrolnych. Nie przyjęła tego z radością, ale pozwoliła mi być przy sobie. Lekarza nic nie niepokoiło. Potrafił wytłumaczyć wszystkie anomalie w wynikach badań żony, ani słowem nie wspominając o badaniach prenatalnych. Na moje pytanie bąknął tylko, że mogą spowodować poronienie.

– A przecież tego by państwo nie chcieli – stwierdził, spoglądając nam głęboko w oczy. – Zresztą naprawdę nie ma się czego bać! Są państwo młodzi, zdrowi, nie mają doświadczeń z chorobami w swoich rodzinach, więc co tu sprawdzać?

Odpuściliśmy. Zresztą nie wiem, co bym zrobił, gdybym dowiedział się wcześniej, że Szymek cierpi na porażenie mózgowe dziecięce, refluks żołądkowy i zwiotczenie stawów.

Może zresztą badania nic by nie wykazały? Może i tak wszystko by wyszło dopiero po porodzie

Wolę się nad tym nie zastanawiać, ale Karola nie mogła sobie wybaczyć, że nie zmusiła ginekologa do dalszych badań, nie poszukała informacji w internecie na temat złych wyników badań krwi.

– Gdybym tylko wiedziała, nie dopuściłabym do tego – rozpłakała się, kiedy tuż po porodzie próbowałem podać jej synka. – Zabierz go! Zabierz go ode mnie! Nie mogę na niego patrzeć, rozumiesz? Wyjdź!

Przytuliłem do siebie malucha i przysiadłem z nim w kącie sali. Chciałem dać żonie chwilę na uspokojenie. Rozumiałem ją, była zmęczona i załamana. Nie takiego dziecka się spodziewała. Ja też nie od razu zakochałem się w tym dziwnym chłopczyku, jednak był moim synem. W jego maleńkiej buźce rozpoznawałem mój perkaty nos i duże oczy.

– Powiedziałam, zabierz go! – wrzasnęła żona znowu, aż pozostałe matki podskoczyły na swoich łóżkach. Rozejrzałem się bezradnie i wyszedłem na korytarz.
– Niech się pan nie martwi, takie rzeczy się zdarzają. Niech pan trochę ponosi synka, a potem spróbuje go jej oddać. Przełamie się, w końcu to matka – pocieszyła mnie oddziałowa.

Ale Karola nie chciała widzieć synka ani tego dnia, ani następnego, ani tym bardziej później, po powrocie do domu. Tym razem nie straciła pokarmu, lecz wcale nie zamierzała karmić. Ściągała mleko i z odrazą oddawała mi butelkę.

– Popatrz, jaki on ładny, nasz mały synek… Popatrz… – próbowałem ją przekonać.
– To twoje dziecko! Ty chciałeś mieć wielką rodzinę – płakała, po czym uciekała z domu.

Znikała pod byle pretekstem. Wychodziła na długie zakupy, w nieskończoność spacerowała po parku, czytała książki w bibliotece. W końcu, mimo przysługującego jej urlopu, wróciła do pracy.

Brała nadgodziny byle tylko nie widywać Szymka, a przy okazji mnie i Jasia

Nie chciała nawet nadać imienia synowi ani go ochrzcić. Musiałem ją błagać, by poszła z nami do kościoła i wzięła udział w ceremonii. Potem przepłakała całą noc, nie mogąc się pozbierać. Nie była zła, tylko zagubiona. Tylu ludzi dookoła powtarzało jej, że jako matka powinna kochać swoje chore dziecko, a ona nie potrafiła nawet utulić tego zdrowego. Z moją żoną było coś nie tak, tylko nie wiedziałem co, ona zaś nie pozwalała sobie pomóc. Przerażało mnie to, co działo się w naszym związku. Ja też czułem się bezradny wobec stanu naszego dziecka i niewiedzy lekarzy, ale szukanie pomocy dla Szymka i poznawanie rodziców innych chorych dzieci mobilizowało mnie do życia.

– Po co to robisz? Liczysz na cud? Chcesz zostać świętym?! Święty ojciec Robert i wyrodna matka Karolina… – parodiowała moje zmagania żona.

Raniła mnie jej bezduszność, ale miała rację – liczyłem na cud. Na to, że moja żona się opamięta. A ona coraz bardziej oddalała się od nas, aż wreszcie spakowała walizki i wyprowadziła się. Zamieszkała u teściów. Kiedy pojechałem tam po nią, odmówiła powrotu. Powiedziała, że będzie odwiedzać Jasia, ale Szymka nie chce znać.

– Nie umiem, rozumiesz? Nie umiem tak kochać jak ty – stwierdziła, wypraszając mnie za drzwi.

Teściowa, zdruzgotana postawą córki, natychmiast obiecała mi swoją pomoc.

– Nie tak ją wychowałam – mówiła, kiedy nas odwiedzała.

Przecierała małemu zupki, gotując przysmaki dla mnie i Jaśka. Pomagała mi też moja mama, choć ojciec nie był zachwycony, bo zajmując się wnukami, nie miała czasu dla niego. Ale ja nie dałem się zbyć Karolinie… Nie mogę powiedzieć, oddawała nam połowę swojej wysokiej pensji, była gotowa opłacić niańkę, lecz widzieć Szymka nie chciała. Dlatego przez kolejne pół roku wpadałem do niej na godzinę lub dwie i opowiadałem o naszych synkach. Pokazywałem ich zdjęcia, chwaliłem się każdym drobnym osiągnięciem i w końcu skruszyłem serce żony. Po powrocie przeprosiła Jasia za swoje zachowanie, a Szymka ominęła dużym łukiem. W nocy wypłakiwała się w moich ramionach, narzekając na siebie.

– Nie umiem go kochać, choć bardzo się staram. Ale chcę być z wami – zapewniała, kiedy tuliłem ją i głaskałem po głowie.

Nie była głupią egoistką, tylko przerażoną kobietą.

Słuchając jej, uwierzyłem, że jest w stanie się zmienić. I tak było przez kolejny rok

Widziałem, jak bardzo się stara. Rozumiałem, gdy potrzebowała od nas oddechu, i czasem na weekendy uciekała do teściów. Nie jestem święty, miewałem też gorsze dni, potrafiłem na nią nawrzeszczeć, że ja też jestem zmęczony i mam dość choroby syna, ale szybko przepraszałem za swoje wybuchy. Nadrabiałem kolacją czy czasem tylko dla nas dwojga. Wydawało się, że Karolina to rozumie. Coraz rzadziej opuszczała nas w weekendy, za to częściej zaglądała do Szymka. Nieraz widziałem, jak siedzi u małego i przygląda mu się uważnie.

Sądziłem, że chce zbudować więź z synkiem, a ona się z nami po prostu żegnała… Ostatniej nocy nie zachowywała się inaczej niż zwykle. W sobotę rano wzięła torbę na zakupy i oznajmiła mi, że pojedzie do marketu kupić produkty na cały tydzień. Ucieszyłem się, bo od świtu Szymek nie dawał się uspokoić. Płakał, krzyczał, pluł podawanymi mu przecierami. Zaniepokoiłem się dopiero po kilku godzinach. Zadzwoniłem do żony, ale nie odebrała telefonu. U teściów też jej nie było. Wieczorem zgłosiłem zaginięcie na policji. Tyle że żona to nie dziecko i nie od razu rozpoczęto poszukiwania.

Sprawdzono wszystkie wersje – samobójstwo, morderstwo, romans, ucieczkę – i niczego nie udowodniono. Karolina rozpłynęła się w powietrzu. Wyszła z domu, wsiadła do auta i wszelki ślad po niej zaginął. Jutro minie dziesięć miesięcy, odkąd nie ma jej z nami.

Za dwa będę mógł złożyć wniosek do sądu, żeby uznano ją za zmarłą, inaczej będziemy żyć z dziećmi tylko z mojej, okrojonej pensji, bo ze względu na Szymka przeszedłem na pół etatu. I choć jestem na nią wściekły, to w głębi duszy wciąż liczę na to, że się opamięta i wróci do nas. Nie wierzę w najgorszą wersję – przecież Karolina by się nie zabiła! Miała dla kogo żyć, tylko o tym zapomniała. Jeśli więc przeczytasz moje słowa, to wiedz, że wciąż na ciebie czekam… Nie wiem, czemu nie możesz z nami żyć, ale to nie znaczy, że cię nie kocham. Chorób Szymka też nie rozumiem, a jednak z nim jestem. Na dobre i na złe, Karolino.

Czytaj także:
Kamila najpierw była dziewczyną mojego syna, potem uwiodła mojego męża
Mąż ma pretensje, że ciągle niańczę swojego brata
Po utracie pracy przeniosłam się z dnia na dzień do Warszawy

Redakcja poleca

REKLAMA