Wszystko zaczęło się od łez i złości pani Agaty, właścicielki komisu.
– Za co ja wam płacę, dziewczyny?! – krzyczała. – Nie pilnujecie sklepu, znowu brakuje towaru! W końcu zacznę wam potrącać z pensji. Klientka przyszła po pieniądze i po zwrot niesprzedanych rzeczy, a tu ich nie ma.
– Jak to nie ma? Przecież każdemu, kto wchodzi do przymierzalni, patrzymy na ręce – usiłowała bronić się Magda. – To niemożliwe, żeby ktoś coś wyniósł.
A jednak… Nie bardzo wiedziałam, co o tym myśleć. Przecież naprawdę obie z Madzią bardzo starałyśmy się pilnować towaru, miałyśmy na wszystko oko, zachęcałyśmy klientki do kupna, pomagałyśmy w wyborze ciuchów. Do tej pory kierowniczka nie miała do nas żadnych uwag.
Jeżeli czasem czegoś brakowało, to najwyżej jakiejś drobnej rzeczy, za kilkanaście złotych. Ale od jakiegoś czasu straty w sklepie bywały znaczne, dochodziły do kilkuset złotych miesięcznie. I gdyby pani Agata zaczęła odliczać nam je od pensji, to wypadłoby sporo na każdą z nas. Wcale nam się to nie uśmiechało.
Zastanawiałam się, jak to jest możliwe, że ktoś jednak kradł, korzystając z naszej nieuwagi zwijał droższe, lepsze ciuchy, bo takich właśnie brakowało. Nie rozumiałam, jak można włożyć do torby nowe spodnie czy bluzkę i nie zostać zauważonym? Zwłaszcza że wszystkie torby i siatki klienci musieli zostawiać przy kasie, zanim weszli do sklepu – przestrzegałyśmy tego zarządzenia kierowniczki bardzo skrupulatnie.
No i tak naprawdę, to nie wiedziałyśmy, kiedy i co ginie. Dopiero gdy klient, który oddał swoje rzeczy w komis, przychodził po pieniądze i po niesprzedany towar, wychodziły te braki. Na kwicie nie było adnotacji, że coś zostało sprzedane, nie było też danej rzeczy. Ani pieniędzy za nią.
Patrzyłyśmy na ręce każdej klientce
Miesiąc temu kierowniczka nie doszukała się sweterka, dwóch bluzek i spodni. Kilka dni temu okazało się, że nie ma dżinsowej spódniczki i sweterka. Widziałam jak pani Agata, zdenerwowana, tłumaczy się przed klientką, elegancką kobietą, która przyniosła kiedyś do naszego komisu wielką torbę nowych, markowych ciuchów.
– Kiedy mam się dowiedzieć, czy coś zostało sprzedane? – spytała wtedy klientka.
– Za kilka dni – odparła pani Agata, wręczając jej plik kwitów. – Rzeczy są ładne, na pewno szybko znajdą nabywców.
Gdy kobieta przyszła sprawdzić, co zostało kupione, okazało się, że kilku ciuchów nie było w sklepie, jednak nie miałyśmy potwierdzenia na kwitach. Pani Agata prosiła o kilka dni zwłoki, tłumacząc, że rzeczy mogły gdzieś się zawieruszyć, ale elegancka pani stanowczo zażądała zwrotu gotówki, tyle, na ile był wyceniony jej towar.
Szefowa, ciężko wzdychając, wypłaciła jej należność. A dzisiaj znowu brakowało spodni tej samej klientki i ekskluzywnej bielizny innej. I obie żądały wypłaty, nie chciały słuchać żadnych tłumaczeń ani próśb o zwłokę. Po ich wyjściu pani Agata zamknęła na chwilę sklep i wzięła nas na zaplecze.
– To już naprawdę nie są żarty – zdenerwowała się, a jej policzki pokrył ciemny rumieniec.
Nagadała nam tak, że chciało mi się płakać. Czułam się, jakbym to ja sama była tym złodziejem. Teraz obie z Magdą zaczęłyśmy zwracać jeszcze większą uwagę na wszystkie klientki, nawet te eleganckie, zadbane i dobrze ubrane. Patrzyłyśmy im na ręce, z trudem powstrzymując się od wejścia za nimi do przymierzalni. I nic się nie działo, nie zauważyłyśmy, żeby ktoś kradł. Przynajmniej tak nam się wydawało.
A ruch w sklepie nie był duży, w wakacje było raczej mało klientów. Mogłyśmy więc naprawdę dobrze przyjrzeć się wszystkim kupującym. Widok wysokiej dziewczyny, w długiej, niemal powłóczystej spódnicy z błyszczącego, szeleszczącego materiału i obszernym swetrze od razu przykuł mój wzrok.
Na dworze padało, więc mimowolnie pomyślałam, że na taką słotę na pewno nie ubrałabym tak eleganckiego ciuszka. Z zawodowego przyzwyczajenia wodziłam wzrokiem za dziewczyną. Przyglądała się regałom z droższymi rzeczami, przekładała spodnie, szperała między nimi dość długo.
Czas było ruszyć z pomocą.
– Mogę pani w czymś pomóc? – podeszłam do niej.
– Dziękuję, dam sobie radę – uśmiechnęła się, potrząsając głową.
– Jakiego rozmiaru pani szuka? – przyjrzałam się jej długim nogom, w końcu za to mi płacili, abym namawiała ludzi do zakupów. – Na tej półce powinny być…
– Naprawdę, poradzę sobie sama – przerwała mi stanowczo, niemal niegrzecznie. – Szukam jakiegoś sweterka albo żakietu…
W sklepie zrobił się ruch, więc odeszłam od niej. Musiałam przecież uważać na ewentualnego złodzieja. Przemknęło mi tylko przez myśl, że skoro ta babka chce kupić sweter, to dlaczego grzebie między spodniami… Ale ponieważ musiałam zająć się dwiema dziewczynami, które prosiły o pomoc w znalezieniu kreacji na wesele, przestałam się nią interesować.
Dziewczyny były wyjątkowo wybredne, nic im nie pasowało. Podając z wieszaka kolejne sukienki, kątem oka zauważyłam, jak dziewczyna w długiej spódnicy kieruje się w stronę przymierzalni. Gdy po dłuższym czasie wyszła stamtąd, ja wciąż jeszcze byłam zajęta obiema dziewczynami.
Z westchnieniem ulgi odeszłam od nich, kiedy zdecydowały się wreszcie coś przymierzyć. Zostawiły po sobie okropny bałagan, dłuższą chwilę zajęło mi wieszanie sukienek.
– Zwracam te rzeczy – usłyszałam obok siebie czyjś głos.
To dziewczyna w długiej spódnicy wyciągała do mnie rękę z kilkoma ciuchami.
– Wybrałam tylko ten sweterek – uśmiechała się do mnie tak uprzejmie, że aż się zdziwiłam. Rzuciłam okiem na trzymaną przez nią tanią bluzkę z bawełny i moje zdumienie wzrosło.
Nie wyglądała na osobę, która chciałaby nosić coś takiego.
– To dla młodszej siostry, ona lubi takie rzeczy – powiedziała szybko, jakby tonem usprawiedliwienia. Musiała zauważyć mój zdziwiony wzrok. Odwróciła się ode mnie gwałtownym ruchem, a jej szeroka spódnica zaszeleściła. Stałam w miejscu, patrząc na nią w zamyśleniu. Wszystko to wydawało mi się jakieś dziwne.
„Mam już paranoję, klientka jak klientka” – zganiłam się w myślach i ruszyłam w stronę regału, chcąc go uporządkować. I nagle usłyszałam czyjś krzyk.
– Co pani robi! – to krzyczała dziewczyna w długiej spódnicy. – Oczu pani nie ma? A w ogóle, jak można pchać się do sklepu z wózkiem – łajała młodą kobietę z maleństwem w spacerówce.
Ta stała tuż za nią, zażenowana i wystraszona, bąkała jakieś przeprosiny. Dzieciaczek też chyba przestraszył się krzyku, bo zaczął płakać. Wszystkie oczy w sklepie zwróciły się na obie kobiety.
Zamiast pośladków, na jaw wyszło coś innego
Dopiero teraz zauważyłam, co się stało. Młoda matka, pewnie niechcący, najechała na skraj spódnicy dziewczyny, ciągnący się po podłodze. Chcąc naprawić swoją gafę, usiłowała cofnąć wózek , ale w zdenerwowaniu nie mogła skręcić, przytrzymując kołami tkaninę jeszcze bardziej. A dziewczyna, nie widząc tego, ruszyła szybkim krokiem do kasy.
Spódnica osunęła się jej do połowy pośladków. Usłyszałam czyjś chichot, ktoś inny krzyknął cicho. Ale dla mnie ważne było to, co zobaczyłam. Nie, nie koronkowe stringi, ale… granatowe, nowiutkie dżinsy!
Dziewczyna miotała się zdenerwowana, usiłując naciągnąć spódnicę, ale kobieta zajęta uspokajaniem dziecka nie cofnęła wózka. Przednie koła wciąż przytrzymywały spódnicę, która zjeżdżała coraz niżej i niżej… Zorientowałam się, że dziewczyna chce wyswobodzić się z szeleszczącej tkaniny i w spodniach uciec ze sklepu. Przytrzymałam ją więc mocno za rękę. Bo dla mnie wszystko stało się jasne.
Ta elegantka była złodziejką. I to w taki sposób ginęły z naszego sklepu najdroższe ciuchy – wynoszone pod ubraniem. Uświadomiłam sobie, że przecież widziałam tę dziewczynę już nieraz w naszym sklepie. Tak jak te dwie marudzące, wybredne klientki.
Pani Agata wezwała policję. Okazało się potem, że to była szajka grasująca w większych miastach. Jej członkowie, najczęściej kobiety, zanosiły nowe, eleganckie rzeczy do komisów, a potem inne kradły je, wynosząc pod obszernym ubraniem. Jeszcze inne przez ten czas zajmowały czymś sprzedawczynie. A nasz towar niestety nie był zabezpieczony elektronicznie.
I pewnie długo jeszcze nie odkryłybyśmy tego procederu, gdyby nie ta młoda matka z dzieckiem w wózku. Czułam się dumna, bo to w końcu ja złapałam złodziejkę za rękę. A pani Agata, zabezpieczając się przed ewentualnymi kradzieżami w przyszłości, wprowadziła bloczki, na których wpisywało się ilość ubrań wnoszonych do przymierzalni.
No i niejaką pociechą był dla nas fakt, że po szajce zostało sporo drogich, nigdy już nieodebranych rzeczy. I chociaż moja rola w złapaniu złodziejki nie była tak wielka, jak pani z wózkiem, dostałam od szefowej premię, która cieszyła nie mniej niż duma z zakończenia tej historii.
Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Żona mojego brata podtruwała go bromkiem, żeby nie namawiał jej na seks. O mały włos chłopa nie zabiła!”
„Tajemniczy mściciel odebrał życie gwałcicielowi i mordercy dziewczynek. Okazało się, że sprawca miał bardzo solidny motyw”
„Byłam zakochana w Szymonie. Kiedy na jaw wyszły jego romanse, namówiłam kolegę by doprowadził do jego śmierci”