– Mamo, nie widziałaś przypadkiem moich rolek? – Wiola stanęła skonsternowana na środku przedpokoju.
– No przecież powinny być pod ławą – rzuciłam znad zupy kalafiorowej gotującej się w garnku.
– No właśnie, ale nie ma – córka rozglądała się bezradnie.
To mnie zaalarmowało. Rolki były prawie nowe, kosztowały ładny kawałek grosza i jeśli Wiola je gdzieś zostawiła, to czekała ją niezła przeprawa z ojcem. Kiedy jednak zasugerowałam, że mogła ich po prostu nie przynieść do domu po jeździe w parku, spojrzała na mnie, jakby nagle wyrosły mi rogi i trąba.
– Jak mogłabym gdziekolwiek zostawić rolki, mamo? – jej spojrzenie wyrażało wielkie oburzenie i pewność jednocześnie. – Noszę je w torbie sportowej, a ona tu leży. Sądzisz, że nie zauważyłabym, że niosę pustą torbę przez całe miasto?
Zrobiłam niejednoznaczną minę. W końcu moja córka ma piętnaście lat, a wiadomo jak roztrzepane bywają dziewczyny w tym wieku. Może zagadała się z przyjaciółkami albo zobaczyła chłopaka, który jej się podoba i zapomniała o bożym świecie? Z tą myślą kazałam jej sprawdzić w biurze rzeczy znalezionych i zapytać koleżanek, może pamiętają, czy wkładała rolki do torby. Prychnęła tylko z urazą i zaszyła się w swoim pokoju, jeszcze przez drzwi krzycząc, że ona nie gubi rzeczy.
Nagle dotarła do mnie pewna prawidłowość
Chciałam dodać, że rolki same nie wyjechały, ale akurat zadzwoniła domofonem szwagierka i poprosiła, bym pomogła jej wnieść wózek.
– A któż to wpadł do cioci z wizytą? – zaćwierkałam do Adasia, półrocznego siostrzeńca mojego męża.
Siostra Marcina zaszła w ciążę w wieku dziewiętnastu lat i mieszkała teraz z facetem, za którego nie dałabym złamanego grosza. Traktowałam ją trochę jak drugą córkę, a trochę jak kogoś, przy kim można swobodnie poplotkować o wadach naszych mężczyzn i tym, co wyprawiają niesforne dzieciaki. Miałam zamiar nawet powiedzieć jej o roztargnieniu mojej córki, ale zaczęła opowiadać o kłopotach z alkoholem swojego chłopaka i zajęłam się pocieszaniem jej. Ten temat pojawiał się w każdej naszej rozmowie.
Kilka dni później, w sobotę rano, do naszej sypialni wpadł Łukasz.
– Co ci mówiłem o pukaniu do drzwi?! – naskoczył na niego Marcin, mój mąż, ale szybko się opamiętał, bo dzieciak miał łzy w oczach.
– Tato! – nasz dziesięciolatek zawsze najpierw zwracał się z wszystkim do ojca, ja byłam jedynie od pocieszania i szykowania śniadania do szkoły. – Wiolka mi schowała playstation! Powiedz jej, żeby oddała!
– Jak to ci schowała?
– Normalnie. Zawsze jej przeszkadzało, że za głośno gram i teraz mi schowała, żebym już nie mógł jej używać! Tato, to nie fair!
– Wiola?! – zawołaliśmy jednocześnie, a kiedy córka zajrzała do pokoju, zażądaliśmy wyjaśnień.
– Chory jesteś?! – wrzasnęła na brata, słysząc jego zarzuty. – Nie ruszałam twojej durnej konsoli! Sam sobie ją gdzieś wsadziłeś i teraz zwalasz na mnie! A może pożyczyłeś któremuś kumplowi i zapomniałeś powiedzieć rodzicom, co?
Łukasz skoczył w jej kierunku, krzycząc, że nic nikomu nie pożyczał, a konsoli nie ma. Wiola zripostowała, że pewnie zaginęła gdzieś w śmietniku, który on nazywa swoim pokojem i w powietrzu zawisła realna groźba rękoczynów. Dzieci prawie się pobiły.
Niestety, pomimo intensywnych wysiłków poszukiwawczych, konsola się nie odnalazła. To samo dotyczyło rolek Wioli. Sęk w tym, że to nie były drobne przedmioty, które można niechcący wrzucić do szuflady i o nich zapomnieć. Moje dzieci musiały wynieść z domu zarówno rolki, jak i konsolę, a potem zapomnieć je przynieść – innego wytłumaczenia nie widziałam. Ich roztargnienie kosztowało nas kilkaset złotych i nie mogliśmy temu pobłażać.
Kiedy Wioli minął szlaban za zgubienie rolek, a Łukasz odbył już żałobę nad swoją utraconą konsolą, Marcin przyszedł wieczorem do łóżka z bardzo dziwną miną.
– Słuchaj, Ilona – zaczął niepewnie – pamiętasz jak mówiłem, że kiedy tylko w firmie dadzą mi służbowy telefon, sprzedam swój prywatny?
– Pamiętam – przytaknęłam. – Dostałeś w zeszłym tygodniu smartfona, prawda?
– Zgadza się – powiedział wolno. – Przełożyłem od razu kartę i odłożyłem mój prawie nowy aparat do szuflady, żeby w wolnej chwili wystawić go na aukcji w internecie.
– No i co? – uniosłam brwi.
– Cóż… – zawahał się. – Czy może wiesz, gdzie on teraz jest?
Wstałam i z uśmiechem podeszłam do jego biurka, sądząc, że znajdę telefon w stercie papierów, które tam się walały. Jednak tam go nie było. Ani w szafce, ani w szufladzie, ani w żadnym innym miejscu, gdzie ktoś mógłby odłożyć telefon.
Nagle dotarła do mnie pewna prawidłowość. Bardzo powoli zaczęłam wymieniać wszystkie rzeczy, które ostatnio zaginęły bez śladu.
– Rolki, konsola do gier, prawie nowy aparat telefoniczny, moja srebrna bransoletka z nefrytami…
– Co takiego?! – Marcin aż podskoczył. – Zgubiłaś bransoletkę, którą dałem ci na rocznicę ślubu?
– Nie mówiłam ci – zaczęłam się tłumaczyć – bo myślałam, że to moja wina, że źle ją zapięłam i spadła mi gdzieś z nadgarstka… Nie pamiętam, kiedy ostatnio ją nosiłam, ale dość dawno temu. Tylko, że po tych wszystkich dziwnych zaginięciach…
Przez długą chwilę siedzieliśmy w ciszy, przetrawiając myśl, że mamy pod dachem złodzieja. Trudno było wszystko zrzucić na zwykły przypadek, a to, że ginęły przedmioty o sporej wartości, dawało do myślenia. Zaczęliśmy się zastanawiać, kto ma dostęp do naszego mieszkania.
– Klucze mają tylko moi rodzice i twoja mama – zaczął wyliczać Marcin. – Ale chyba nie zakładamy, że oni wynoszą nam pomału cały dom, kiedy nas w nim nie ma?
– Wiesz, ciężko jest wrzucić rolki do kieszeni i niepostrzeżenie z nimi wyjść – rzuciłam. – Ktoś musi tu buszować pod naszą nieobecność…
Nie, oczywiście nie podejrzewałam naszych rodziców, ale obawiałam się, że ktoś, kto z kolei bywał u nich, mógł podwędzić i skopiować klucz do naszego mieszkania. Złodzieje potrafią być bardzo sprytni, czyż nie? Postanowiliśmy zatem wymienić zamki w drzwiach frontowych.
Chyba udało mi się rozwiązać zagadkę
Kiedy ponownie odwiedziła nas Ewa z Adasiem, akurat siekałam cebulę, żeby zrobić sałatkę do obiadu.
– Nie wchodź z małym do kuchni, bo będą go szczypać oczka – poradziłam jej, kiedy wytaszczyłyśmy już po schodach wózek. – Rany, ależ to ciężkie! Co ty tam wozisz?
– Wszystko – roześmiała się. – Soczki, pieluszki, chusteczki, zapasowy kocyk, i jeszcze kupiłam po drodze dwa kilo pomidorów…
– Dobra! – machnęłam ręką. – Dobrze, że masz pod spodem duży kosz. Praktyczna sprawa. No, skończę tylko tę cebulę i pobawię się z Adasiem.
Bardzo lubiłam wizyty Ewy. Dla niej to była przerwa w codziennym spacerku i mała ucieczka od leniwego, a nieraz i agresywnego partnera, a dla mnie okazja do poplotkowania o błahostkach i oderwania się od garów.
– Hej, już możecie wejść! – zawołałam w stronę przedpokoju, otwierając okno. – Adaśku, chodź no do cioci!
Kiedy poszli, ze szkoły wróciła Wiola. Po południu miała iść na „coś w rodzaju randki”, jak to opisała, więc spędziła w łazience dwie godziny.
– Mamo, mogę użyć twoich perfum? – zawołała, kiedy już wyglądała we własnym mniemaniu jak milion dolarów.
– Jasne, tylko z umiarem! – odkrzyknęłam, zastanawiając się kiedy minęło te piętnaście lat i moje córka zaczęła używać moich kosmetyków.
– A dasz mi je? – usłyszałam jak znowu do mnie woła.
– No przecież stoją na półce, o tutaj… – wmaszerowałam do łazienki i dosłownie stanęłam jak wryta.
W miejscu, gdzie od kilku tygodni stał praktycznie nowy flakon drogich perfum, widniało tylko odciśnięte na szkle kółeczko. Byłam w szoku.
– Zabrałaś je stąd? – córka właśnie poprawiała sobie lok nad czołem i nie zauważyła mojej miny.
– Problem w tym, że nie – wycedziłam powoli i z rosnącą złością, zaczynając rozumieć, co się stało.
Doskonale pamiętałam, że tego samego dnia rano szłam odebrać prawo jazdy i psiknęłam perfumami swój dekolt i nadgarstki. Moja bluzka wciąż nimi pachniała. Jak więc to możliwe, że teraz ich nie ma? Przecież od rana nie wychodziłam z domu! Kto tu buszował? Cóż, chyba już rozwiązałam tę zagadkę...
Wieczorem powiedziałam mężowi o swoich podejrzeniach. Na początku nie chciał mnie wysłuchać, ale miałam niezbite argumenty na potwierdzenie swojej teorii.
– Zamki zmieniliśmy przedwczoraj – podsumowałam. – Od tego czasu nikt nie mógł buszować po domu pod naszą nieobecność. A perfum użyłam dzisiaj rano i do tego momentu jedyną osobą, która mogła je zabrać była… Ewa.
– To moja siostra! – bronił się Marcin. – Jak mogłaby nas okradać?! No i jak niby zabrałaby wielkie rolki?
– Ma wózek z ogromnym koszem, w którym zawsze leży kocyk i masa rzeczy. Mogła spokojnie włożyć pod spód rolki, nie wspominając o konsoli, telefonie czy perfumach.
Musiało jej być bardzo ciężko
Marcin nie mógł w to uwierzyć. Być okradanym to jedno, ale być okradanym przez najbliższą rodzinę to już coś zupełnie niepojętego. Zaczęliśmy jednak rozmawiać o Ewie i jej sytuacji. Wiedzieliśmy przecież, że nie pracuje, a jej chłopak to niedojrzały smarkacz żyjący od jednej dorywczej fuchy do drugiej. Do tego niezbyt dba o nią i synka, wydając większość zarobionych pieniędzy na wyjścia z kolegami.
Mogłam sobie wyobrazić jak postrzega nas szwagierka: mieliśmy piękne przestronne mieszkanie, nasze dzieci dostawały drogi sprzęt sportowy i gadżety elektroniczne, ja używałam markowych kosmetyków i perfum. A ona żyła na granicy ubóstwa z wiecznie pijanym partnerem, który nie był w stanie wziąć odpowiedzialności za swoją rodzinę.
Zapewne wmawiała sobie, że nie robi nam krzywdy, bo przecież stać nas na nowe rolki czy konsolę, a ona może je zyskownie sprzedać gdzieś w internecie i kupić za to lepsze pieluszki czy ubranka Adasiowi…
Postanowiłam zostawić tę sprawę do załatwienia rodzeństwu. Nie wiem, co Marcin powiedział siostrze, ale przyparta do muru przyznała się do wszystkiego, łącznie ze sprzedawaniem „fantów” przez portal aukcyjny. W historii sprzedanych przez nią przedmiotów były i rolki Wioli, i konsola Łukasza, i telefon Marcina. Jedynie mojej bransoletki i perfum jeszcze nie zdążyła „opchnąć” i Marcin przyniósł mi je z powrotem.
Po czymś takim trudno utrzymywać zdrowe relacje, więc Ewa przestała do nas wpadać. Marcin poprosił mnie tylko, bym o niczym nie wspomniała jego rodzicom i nie wyjawiła dzieciom, kto zabierał ich rzeczy. Wspólnie wybraliśmy nowe rolki i playstation, na komórkę machnęliśmy już ręką. Wiem jednak, że Marcin czuje się częściowo winny tej nieprzyjemnej sytuacji.
– Było jej ciężko – mówił. – Wszystkie ubranka miała po koleżankach, wózek dostała używany i rozklekotany, a jednorazowych pieluszek używała tylko na spacerach. Jako starszy brat powinienem był w porę zauważyć, że potrzebna jej pomoc…
Nie byłam do końca pewna, czy miał rację, ale kiedy kupowałam kolejny flakon perfum, a do tego serum i tusz do rzęs z górnej półki, nagle zadrżała mi ręka. Jak bardzo trzeba być zdesperowanym, żeby okradać własną rodzinę? I to taką, z którą utrzymuje się naprawdę bliskie relacje. Znałam Ewę, była dobrą dziewczyną. Na pewno miała wyrzuty sumienia, ale bieda popycha do różnych rzeczy, które bogatym się w głowie nie mieszczą.
– Wie pani co? – zwróciłam się do ekspedientki w drogerii. – Zapomniałam portfela, wrócę później.
Zaoszczędzone pieniądze wpłaciłam na konto naszej spółdzielni. Jak pisałam, Ewa mieszka bardzo blisko nas, choć w mieszkanku kilka razy mniejszym. Znam oczywiście jej adres, więc mogłam podać go na formularzu wpłaty. Poprosiłam też, by ją powiadomiono, że w tym miesiącu nie musi już płacić za czynsz. Czy to wystarczy, żeby zmienić życie tej dziewczyny na lepsze? Pewnie nie, ale wiem, że na pewno nie możemy zostawić jej z tym wszystkim samej.
Czytaj także:
„Wnuk udawał, że wspiera mnie w chorobie, ale jego złote serce było tylko marną atrapą. Gówniarz mnie okradał”
„Syn bez skrupułów mnie okradał, by przypodobać się nowym znajomym. Wystraszył się, gdy wspomniałam o policji”
„Nie dość, że mnie okradał i złamał mi serce, to jeszcze zrobił ze mnie wariatkę. Nieźle jak na narzeczonego, prawda?”