Nie planowałam otworzenia firmy. To się stało trochę przez przypadek. Po prostu los tak pokierował moim życiem. I dobrze. Pierwszą laleczkę z gałganków uszyłam dla swojej córeczki, Amelki, kiedy szła do przedszkola. Tak bardzo nie chciała się wtedy ze mną rozstawać nawet na trochę, nawet na kilka godzin. Wpadała w rozpacz, kiedy wychodziłam i zostawiałam ją. Uszyłam jej więc laleczkę przyjaciółkę.
– Jak chcesz, żeby miała na imię? – zapytałam córkę.
– Tak jak ja, Amelka – usłyszałam.
Wyhaftowałyśmy więc na sukience imię laleczki i odtąd gałgankowa Amelka chodziła z moją córeczką do przedszkola. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Nie dość, że mała chętniej zostawała beze mnie, to jeszcze szybko zawarła nowe przyjaźnie. Po tygodniu Mela usiadła mi na kolanach i powiedziała:
– Wiesz, mamusiu, mam w przedszkolu koleżankę Basię. Ona też chciałaby swoją laleczkę. Zrobisz dla niej?
Nie potrafiłam odmówić córce i kilka dni później Mela zaniosła do przedszkola laleczkę w kraciastej sukience z wyhaftowanym imieniem Basia.
Już następnego dnia mama Basi podeszła do mnie w szatni.
– Pani Kasiu, chciałam pani podziękować – powiedziała.
– Za co? – spojrzałam zdziwiona.
– Za gałgankową Basię. Mała jest zachwycona, nie wypuszcza jej z rąk.
– Och, w takim razie bardzo się cieszę – uśmiechnęłam się.
– Chciałam też spytać, ile mam zwrócić pieniędzy? – dodała nieśmiało.
– Ależ nic. To przecież nic nie kosztowało, trochę starych gałganków.
– Ale przecież pani praca…
– Niech pani da spokój, cieszę się, że córce się podoba – machnęłam ręką.
– W takim razie jeszcze raz dziękuję. Ma pani wielki talent w rękach – pochwaliła mnie. – Takie szmaciane zabawki bardzo się dzieciom podobają.
Podobno moje lalki bardzo się spodobały
Nigdy nie przyszło mi do głowy, że ktoś może potraktować to jako talent. Wydawało mi się to bardzo proste. Już jako dziecko własnoręcznie szyłam sukienki swoim lalkom, robiłam na szydełku zabawki na choinkę, a odkąd babcia Zosia pokazała mi, jak się robi na drutach, próbowałam tworzyć wełniane zwierzątka i misie. Jakoś tak same wychodziły spod moich rąk.
Później na długi czas zaniechałam tych zajęć. Dopiero kiedy Amelka zaczęła bawić się lalkami, wspólnie szyłyśmy im sukienki. Tę laleczkę dla córki zrobiłam przecież tylko dlatego, że nie chciałam, by płakała, kiedy zostaje sama w przedszkolu. Nigdy bym nie pomyślała, że coś z tego wyniknie. Kika dni później mama Basi zaczepiła mnie w szatni po raz kolejny i bardzo zaskoczyła swoją propozycją.
– Moja kuzynka prowadzi sklep z zabawkami, spodobała jej się lalka Basi – powiedziała. – Chciałaby u pani zamówić całą rodzinkę, na wystawę.
– Ależ to tylko zabaweczki domowej roboty, przecież nikt tego nie kupi…
– Ja się na tym nie znam, ale moja kuzynka, Jolka, zajmuje się tym już ładnych kilka lat – powiedziała mama Basi. – Myślę, że wie, co się dzieciom podoba. Podobno od czasu do czasu potrzebuje czegoś nowego, co przyciągnie klientów. Proszę się zastanowić. Chyba że nie ma pani czasu.
Nie zastanawiałam się długo. Od pewnego czasu szukałam pracy, ale nie mogłam nic znaleźć. W naszej małej miejscowości trudno nawet o staż, a co dopiero o etat, a dodatkowe parę groszy zawsze się przyda. Pani Jola zaproponowała całkiem zadowalającą kwotę, dlatego oprócz szmacianej mamy, taty i dwojga dzieci zrobiłam jeszcze wełnianego pieska. Już po tygodniu okazało się, że klienci naprawdę chcą kupować moje laleczki. Nie mogłam w to uwierzyć, ale pani Jola zamówiła ich więcej.
– Oszalałaś, Kaśka! – skrzywił się mój mąż, kiedy mu o tym powiedziałam. – Już widzę, jak w dobie lalek Barbie dzieciaki zechcą takie szmacianki. Napracujesz się tylko i tyle.
Zawsze potrafił mi podciąć skrzydła. Według niego chyba nic nie umiałam robić dobrze, ale to właśnie jego słowa sprawiły, że postanowiłam spróbować. Ot, na przekór. Namawiała mnie do tego pani Jola.
Była pewna, że laleczki będą się sprzedawać
– Jak zakładałam swój sklep, też nikt we mnie nie wierzył – opowiadała. – A ja na nic nie patrzyłam ani nikogo nie słuchałam, tylko robiłam swoje. Nie ma pani pojęcia, ile razy kłóciłam się z mężem. On nie wierzył w powodzenie tego projektu. I owszem, na początku było ciężko, ale teraz mam satysfakcję, że mi się udało. Pani też się uda, jestem o tym przekonana.
Jak się okazało, wiedziała, co mówi. Szmacianki naprawdę dobrze się sprzedawały, a najlepiej te na których haftowałam imiona. Szyłam różne, coraz różniejsze. W internetowych hurtowniach zaczęłam kupować dekoracyjne drobiazgi, z których powstawały włosy, biżuteria, kolorowe kapelusze i parasole. Mamusie miały długie suknie i falbaniaste fartuchy, tatusiowie eleganckie garnitury lub sportowe koszulki i dżinsy, natomiast niemowlęta ubierałam w kolorowe śpiochy i pajacyki. Pracowałam coraz więcej, a mój mąż zamiast się z tego cieszyć, był niezadowolony.
– Nie masz nawet czasu posprzątać ani ugotować obiadu – marudził.
Niestety, miał trochę racji. Czułam, że przestaję się wyrabiać, a już od kiedy moja młodsza siostra założyła mi stronę internetową i zainteresowanie laleczkami jeszcze bardziej wzrosło, brakowało mi czasu na wszystko.
– Chyba powinnaś kogoś zatrudnić – radziła moja siostra, Edyta.
– Może ty mogłabyś mi pomóc – zaproponowałam, ale się roześmiała.
– Ja się do tego kompletnie nie nadaję. Już prędzej mogłabym zająć się sprzedażą, reklamą czy czymś takim. Ale lalek szyć nie umiem.
Nie wyrabiałam się. Pracy było za dużo
Ja z kolei umiałam szyć, ale nie wyobrażałam sobie być dla kogoś pracodawcą. Poza tym, gdzie znaleźć osobę, która spełni moje wymagania? Kto potrafi uszyć lalki tak, jak ja je widzę? Długo się zastanawiałam, aż w końcu po raz kolejny pomogła mi Edyta.
– Słuchaj, chyba mam dla ciebie pracownicę – stwierdziła któregoś dnia.
– Naprawdę? A umie szyć lalki? – spytałam.
– Lalki to może nie – zawahała się moja siostra. – Ale na pewno umie szyć te wszystkie sukienki, majtki, śpiochy, no, ubranka.
– No dobrze, a co z lalkami? – dopytywałam. – Są najważniejsze.
– Na początek ty będziesz szyła lalki, a ona ciuchy. Podzielicie się, a potem powoli wszystkiego ją nauczysz – stwierdziła.
Edyta miała rację, potrzebowałam kogoś do pomocy, naprawdę bardzo potrzebowałam. Tym sposobem zaczęłam współpracować z Grażyną. Była po szkole krawieckiej i jak wielu ludzi w naszym miasteczku bezskutecznie poszukiwała pracy. Nie umiała szyć lalek, jednak stroje wychodziły jej całkiem nieźle, a poza tym bardzo się starała. To zadziwiające, jak wielkim wykazała się zaangażowaniem. Bardzo mi się to podobało.
Popyt na laleczki stale się zwiększał i musiałyśmy wynająć dwa pomieszczenia, bo u mnie w domu już nie było miejsca na materiały. Po pewnym czasie zatrudniłyśmy z Edytą, która cały czas pomagała mi w rozwijaniu firmy, jeszcze dwie krawcowe.
Wtedy zajmowałam się już w większości projektowaniem moich gałgankowych laleczek, na szycie ich zostawało mi bardzo niewiele czasu. Oprócz firmy miałam jeszcze przecież rodzinę, dom, męża i małą córkę. Gdyby ktoś jakiś czas temu powiedział mi, że z kury domowej zamienię się w bizneswoman, nigdy bym w to nie uwierzyła. I to jeszcze za sprawą zwykłych szmacianych zabawek. Ostatnio, oprócz lalek zaczęłyśmy także szyć zwierzątka oraz ubranka na zmianę. Dziewczynki uwielbiają przebierać swoje lalki.
Zorientowałam się, że jestem w ciąży
Firma rozwijała się coraz prężniej i w końcu zaczęła przynosić naprawdę niezłe dochody. Byłam z siebie coraz bardziej dumna, robiłam wielkie plany na przyszłość, gdy nagle zorientowałam się, że jestem w ciąży. Bardzo chcieliśmy z mężem mieć drugie dziecko, ale nie był to chyba najlepszy moment, tym bardziej że Andrzej, kiedy tylko się dowiedział o ciąży, natychmiast zaczął mnie namawiać do zamknięcia firmy.
– On jest po prostu zazdrosny o twoje sukcesy – stwierdziła Edyta.
– Nie, na pewno nie – próbowałam bronić męża. – Raczej martwi się o mnie, o to, że za dużo pracuję.
– Kaśka, zlikwidowanie „Gałgankowa” byłoby ogromnym błędem – powiedziała mi Jola, z którą przez ten czas zdążyłam się zaprzyjaźnić.
– Ale chyba nie dam rady…
– Dasz – przekonywała mnie Edyta. – Ja ci pomogę. Zatrudnimy jeszcze dwie dziewczyny. Będzie dobrze.
One bardziej wierzyły we mnie, niż ja sama. Okazało się, że miały rację. Dałam radę, a właściwie dałyśmy we dwie z Edytą. Ogromnie mi pomogła. Dziś mój synek ma już roczek, a Amelka chodzi do szkoły. Moja firma jest w pełni rozkwitu. Nawet Andrzej w końcu pogodził się z tym, że jego żona jest kobietą sukcesu.
Czytaj także:
„Jestem niepełnosprawny i mam prawo parkować >>na kopercie<<. Niestety, urzędników nie obchodzi człowiek, a procedury…”
„20 lat męczyłam się w urzędzie, aż w końcu powiedziałam dość. Zaczęłam zarabiać na swojej pasji, a wszystko dzięki córce”
„Po 25 latach byłam dla męża jak duch. Wolał oglądać celebrytki w telewizji, niż starą żonę. Wszystko zmienił... przypadek”