Siedziałam w biurze urzędu, co chwila spoglądając na zegarek i odliczając minuty dzielące mnie od weekendu. Miałam świadomość, że niezbyt wiele w tym tygodniu zrobiłam. Moja praca nie była wymagająca, ale też nigdy nie była moją pasją. Czasem, gdy jakaś koleżanka wpadała do mojego pokoju, żeby trochę pogadać albo wyciągnąć mnie na kawę do automatu na korytarzu, próbowałam przekonać się, że nie jest mi w tym urzędzie tak źle.
Przecież wielu ludzi ma stresujące albo ciężkie fizycznie zawody. A ja? Przybijałam pieczątki, segregowałam papiery, od czasu do czasu odebrałam telefon. Wiele koleżanek zazdrościło mi spokoju i braku ciśnienia. Kiedy jednak wskazówki zegara przesuwały się tak niemiłosiernie wolno, czułam, że tracę swoje życie za tym biurkiem. Włączałam radio, żeby posłuchać muzyki, choć wiedziałam, że nie jest to dobrze widziane w urzędzie.
– Za pięć minut godzina piętnasta – oznajmił spiker. – Jeszcze chwila i wielu z was zacznie w końcu weekend. Wreszcie upragnione wolne dni! – ciągnął.
Aż mnie zmroziło. Czy to możliwe, że wszyscy żyjemy w takim kieracie, starając się jakoś przetrwać czas między jednym a drugim weekendem?
Tamtego dnia Ewka zajrzała do biura już w płaszczu.
– Nie idziesz? – zapytała zaskoczona.
No tak. Zwykle już pięć minut przed trzecią miałam na sobie płaszcz, a w ręku torebkę i stałam tak gotowa do startu. Po tamych słowach dziennikarza z radia wydało mi się to jakieś żałosne.
Stwierdzili, że marnuję swój talent
Wróciłam do domu w melancholijnym nastroju. Dzieciaki siedziały już przed telewizorem zadowolone, że przed nimi dwa dni wolnego. One stały się częścią tej proweekendowej machiny.
– Marlena, zrobisz ze mną ciasto? – zapytałam córkę, a ona się od razu rozpromieniła.
– Co pieczemy?
– Tort.
– Tort? A kto ma urodziny?
– Pani Grażynka. Obiecałam, że upiekę na jej pięćdziesiątkę. Jutro do niej idziemy, więc dobrze, żeby tort był gotowy już dziś.
– Super. To co mam robić? Biszkopt?
– Jesteś kochana – uśmiechnęłam się.
Uwielbiałam z nią gotować. Miała szesnaście lat, a pomagała mi od dziecka. To były nasze najmilsze chwile razem. Córka, podobnie jak ja, uwielbiała piec i świetnie jej to wychodziło. Przygotowywałam poncz i krem, a kątem oka patrzyłam, jak Marlena ubija jaja z cukrem, przesiewa mąkę i dosypuje ją do kremowej masy. Piekarnik był już nagrzany, więc po chwili foremka trafiła do środka. Nie trzeba było długo czekać, aż słodki, ciepły zapach zaczął roznosić się po domu. To było wspaniałe. Uwielbiałam te momenty. To tu, w domu, w przeciwieństwie do urzędu, czułam, że żyję i tworzę coś wartościowego.
– Co tam pichcicie, moje pieczarki? – zażartował z nas mąż po powrocie z pracy.
– Nic dla ciebie. Lepiej stąd zmykaj – odparłam. – Dopiero na imprezie będziesz miał okazję się poczęstować.
– Jednym kawałkiem? Oburzające. To ja też zamawiam tort – mrugnął do nas i poszedł do Krzyśka, żeby przegonić go sprzed telewizora i namówić na partyjkę ulubionej przez obu gry w szachy.
Czas z rodziną, zapach ciasta i wesołe historyjki opowiadane przez córkę – oto co było prawdziwą esencją życia. Wiedziałam to i żałowałam, że mam dla nich tak mało czasu. Czas płynie i niedługo moje dzieci wyfruną z gniazda, więc tym cenniejsza była dla mnie każda chwila z nimi.
Następnego dnia po szesnastej poszliśmy wszyscy do Grażynki. Większość gości już była, więc nasze wejście z tortem wzbudziło wielki entuzjazm.
– Pani upiekła go sama? – zdumiała się kuzynka jubilatki.
– Nie sama. Z córką – odpowiedziałam dumna, zerkając na Marlenkę.
– Wspaniały. Wygląda lepiej niż z cukierni. Pani jest profesjonalistką?
– Nie, skąd. Pracuję w urzędzie – odparłam, stawiając tort w centralnej części stołu.
– Taki talent się marnuje. Szkoda! – powiedziała, a ja poczułam nieprzyjemne ciarki.
To nie było miłe, ale chyba wywarło na mnie takie wrażenie właśnie z powodu poczucia, że tracę swój czas na coś, czego nie lubię, a mogłabym go spożytkować lepiej.
– Mówiłam mamie, że powinna się tym zająć zawodowo – dorzuciła Marlena.
– Dobrze, dość już o mnie – machnęłam ręką. – To urodziny Grażynki! Wszystkiego najlepszego, moja kochana, zdrówka! – powiedziałam i ucałowałam ją w policzki.
– Sprytnie wywijasz się od tematu – odparła rozbawiona. – Dziękuję bardzo.
Kiedy tort został pokrojony, temat mojego niewykorzystanego potencjału cukierniczego wrócił jak bumerang. Wszyscy zachwycali się jego smakiem.
– To nie jest takie proste. Żeby założyć cukiernię, trzeba mieć mnóstwo pieniędzy na start – skomentowałam te zachwyty.
– Ale są przecież inne sposoby, żeby zarabiać! – zawołała córka.
– Niby jakie?
– No jak, jakie! Internetowe! A jak działa świat?! – zaśmiała się.
– Ale przez internet to akuart niczego się nie da spróbować.
– Ale da się pokazać! – upierała się przy swoim Marlena.
– Ona ma rację – dorzuciła Grażynka. – Słuchaj młodego pokolenia.
Córka podjęła decyzję za mnie
Nie przypuszczałam, że cała impreza skupi się wokół mojej osoby. Czułam się tym zażenowana. W końcu jednak goście zmienili obiekt zainteresowania i reszta wieczoru upłynęła w radosnej atmosferze. Marlena i Krzysiek ulotnili się przed ósmą, bo mieli już dość „geriatrycznego” towarzystwa. My natomiast bawiliśmy się do późna. Wróciliśmy z mężem do domu grubo po trzeciej. Następnego dnia byłam wykończona, a Marlena od rana krzątała się po kuchni. W końcu zwlekłam się i poszłam pod prysznic. Kiedy po jakimś czasie weszłam do kuchni, aż mnie zatkało.
– A co tu taki błysk? Ty tak wysprzątałaś?
– Tak.
– Dzięki. Kochana jesteś. Ale co cię tak napadło z samego rana?
– Przygotowałam nam plan zdjęciowy – odpowiedziała z błyskiem w oku.
– Co nam przygotowałaś?! – zaśmiałam się pod nosem i nalałam sobie kawy.
– No… plan zdjęciowy. Bo ja to, mamuś, wszystko przemyślałam. Zrobimy kanał cukierniczy. Obie uwielbiamy piec. Czemu na tym nie zarabiać? Nagramy kilka filmów w weekend. Krzysiek je nam obrobi, a potem wrzucimy do neta i niech się dzieje!
– Co niby ma się dziać?
– No, właśnie nie wiemy. Może nic… A może zostaniemy gwiazdami!
– Marlenka? Zjadłaś coś nieświeżego? Czy ty słyszysz, co mówisz? Jakimi gwiazdami?
– Normalnymi, mamuś. Wszyscy teraz tak wypływają. Wystarczy mieć swoją pasję, a ty ją masz. Będziemy razem piec. Idź się umalować i uczesać, a ja tu przygotuję składniki na sernik.
– Nie ma szans.
– Mamo! Jeśli chcesz coś zmienić i nie narzekać w kółko na pracę, której nie lubisz, to po prostu jedziemy z tym koksem, zamiast marudzić.
– A co to ma wspólnego z pracą?
– A to właśnie, że jak nam dobrze pójdzie, to będziesz mogła z niej zrezygnować i zajmować się tylko tym! – oznajmiła córka. – Zobaczysz! Będzie super.
Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Nie czułam się za dobrze. A poza tym pokazywanie się w internecie mnie peszyło.
– A co, jeśli ktoś mnie zobaczy? To przecież jakaś głupota.
– Chyba żartujesz. Właśnie o to chodzi, żeby cię zobaczyli. Będą ci zazdrościć.
Spojrzałam na nią sceptycznie, ale byłam zbyt zmęczona, żeby się wykłócać, a nic mnie tak nie relaksowało, jak pieczenie. Machnęłam ręką. A niech ma! I tak szczerze wątpiłam, aby moje wygłupy przed kamerką zwróciły czyjąś uwagę.
– Ale ty mówisz! – zastrzegłam, a Marlena aż podskoczyła z radości.
Była zachwycona.
Ubrałyśmy się w fartuszki i zabrałyśmy do pracy. Marlena ustawiła telefon na ministatywie i zaczęła opowiadać. Ja w tym czasie mieszałam, ubijałam, kroiłam, dawałam jej rady, poprawiałam to, co robiła źle i wyjaśniałam, jak można to zrobić inaczej lub z innych składników.
Już nie odliczam dni do weekendu
Czułam się, jakbym była dzieckiem, które bawi się w panią z telewizji. Było nawet zabawnie. Marlena co jakiś czas pauzowała i robiła bliższe ujęcia na miskę czy rosnące ciasto. Kiedy sernik wyrósł, wyjęłyśmy go z pieca, zaprezentowałyśmy, a później pożegnałyśmy się z widzami. To było nawet zabawne. Jednak kiedy skończyłyśmy, Marlena wyjęła kolejne składniki.
– To było super. Teraz Krzysiek będzie to montować, a my pieczemy zebrę.
– Co? Jeszcze jedno? A kto to zje?
– Oj, to ostatnia rzecz, którą się musisz przejmować. Zaproszę znajomych, to zjedzą. Skup się, żeby za dużo nie dukać i nie mówić „yyy”.
– Słucham?
– No tak! – strofowała mnie.
To było naprawdę śmieszne, bo zwykle to ja byłam tą, którą ją poprawia. Tym razem sama uczyłam się czegoś od córki. W ciągu weekendu upiekłyśmy aż cztery ciasta, a syn wrzucał co kilka dni nowe filmy. Nie mogłam na nie patrzeć, bo nie podobał mi się mój głos ani sposób mówienia. Poza tym wydawałam się sobie za gruba.
– Po co ja się na to zgodziłam? – jęczałam.
– Jak to po co? Widziałaś komentarze? Ludzie są zachwyceni, bo tak właśnie lubią gotować. Wszyscy piszą, że czują się jak w domu z tłumaczącą wszystko krok po kroku mamą. Podoba im się to.
– Poważnie? – pytałam córkę.
– Tak! Mamy po pięć tysięcy łapek w górę, a to dopiero początek! – emocjonowała się.
Faktycznie, z każdym dniem tych zachwytów przybywało. W kolejny weekend nagrywałyśmy więc znowu. Ku mojemu zdumieniu zaczęli do nas pisać ludzie z naszych okolic z zamówieniami na torty i ciasta. Byłam zachwycona. Piekłam tak dużo, że ledwo starczało mi czasu, ale przynajmniej spędzałam go w sposób, który kocham. W końcu postanowiłam pogadać z mężem.
– Staszek… mam taki pomysł, żeby rzucić pracę i zająć się tylko tym. Formalnie. Założyć firmę – powiedziałam ostrożnie.
– No! Myślałem, że nigdy się nie zdecydujesz!
– Czyli uważasz, że to dobry pomysł?
– Ja od zawsze uważałem, że powinnaś się tym zająć. Masz moje pełne poparcie.
Byłam zachwycona. Ku zdumieniu szefa, po dwudziestu latach pracy złożyłam wymówienie. Teraz mam mnóstwo czasu na to, co kocham najbardziej: piekę, spędzam czas z córką i synem, i jeszcze na tym zarabiam. Ciasta, które pieczemy, rozchodzą się na pniu, bo od razu zgłaszają się zainteresowani kupnem internauci. Tak oto ja, czterdziestoośmiolatka, zostałam youtuberką i założyłam własną firmę. Nigdy nie spodziewałabym się, że mnie to spotka, a jednak!
Nie ma co planować, bo są rzeczy, których nie dalibyśmy rady wymyślić. Teraz już to wiem. I co najważniejsze nie odliczam już dni od weekendu do weekendu, tylko każdego dnia żyję pełną piersią!
Czytaj także:
„Mój mąż-despota widział we mnie tylko trofeum. Nakazywał ćwiczenia i zabraniał wychodzić z domu bez makijażu”
„Rozwiodłam się z mężem, ale nadal mieszkamy razem. Odkąd nie jestem jego żoną, nagle potrafi być dla mnie miły”
„Moja matka zachowuje się jak nastolatka. Wstyd mi, że w wieku 50 lat skacze ze spadochronem, zamiast piec ciasta dla wnuczki”