Z Karolem znaliśmy się już od dzieciństwa. Mieszkał przy tej samej ulicy, zaledwie kilka domów dalej. Razem uczyliśmy się jeździć na rowerze, bujaliśmy się na huśtawkach na pobliskim placu zabaw i robiliśmy babki z piasku, dzieląc się foremkami. Szybko zaprzyjaźniły się także nasze mamy, które były zadowolone, że ich dzieci spędzają tyle czasu razem, a one mają chwilę dla siebie. Gdy rodzice któregoś z nas planowali wyjazd do kina, zoo czy wyjście na lody, najczęściej zabierali także drugie.
– Zakochana para, Karol i Kasia – nabijały się z nas inne dzieci, gdy zamiast śmiać się w grupie dziewczynek i uważać chłopców za śmiertelnych wrogów, ja bawiłam się z Karolem.
W naszym małym i nieco sennym miasteczku była tylko jedna szkoła podstawowa. Siłą rzeczy wylądowaliśmy więc najpierw w tej samej grupie w zerówce, a potem w jednej klasie. Wprawdzie nie siedzieliśmy w jednej ławce, bo nauczycielka już w pierwszej klasie usadziła dzieci w parach według wzrostu – dziewczynki z dziewczynkami, a chłopców z chłopcami. Moją szkolną „towarzyszką” stała się Ania – uśmiechnięta blondynka, która uwielbiała lekcje muzyki i przy każdej okazji nuciła.
Nadal jednak to z Karolem najczęściej wędrowałam do szkoły, spędzałam dużo czasu na przerwach i umawiałam się w soboty na wspólne oglądanie: najpierw bajek, a potem filmów i seriali o wampirach, w których oboje się zakochaliśmy. Nasza przyjaźń przetrwała czas, gdy chłopcy grali w piłkę, a dziewczynki miały swoje tajemnice i nie dopuszczały do nich kolegów z klasy.
Nasza przyjaźń płynnie przeszła w związek
– Czy wszędzie tam, gdzie Ty, musi się wlec też Karol? Czy on robi za Twojego brata bliźniaka, czy co? – złościła się Ania, która chyba bardzo potrzebowała przyjaciółki i chciała czas spędzać tylko ze mną.
Jednak znajomi ze szkoły przyzwyczaili się, że jesteśmy nierozłączni. I chociaż czasami się kłóciliśmy, rzadko potrafiliśmy być obrażeni na siebie dłużej niż 1–2 dni. Lata mijały, nasza przyjaźń trwała, a rodzice i dziadkowie coraz częściej zaczęli przebąkiwać, że pewnie kiedyś zostaniemy parą.
Czasy wczesnoszkolne minęły błyskawicznie... Podczas, gdy moje koleżanki, zastanawiały się, jaką szkołę średnią wybrać, dla mnie oczywiste było, że razem z Karolem idziemy do liceum mieszczącego się w naszym miasteczku. Ania, która zdecydowała się na LO w większym mieście, oddalonym od domu około 30 km i mającym duży wybór profili, cały czas podpytywała, czy nie chcę iść razem z nią. Ona wybrała klasę z rozszerzonym językiem francuskim.
– W K. mają klasę dziennikarską, a Ty przecież uwielbiasz język polski i od lat najwięcej piszesz do szkolnej gazetki. Ostatnio widziałam na stronie internetowej, że często organizują spotkania ze znanymi dziennikarzami, prowadzą kółko reportażu. Mogłabyś wreszcie uczyć się tego, co kochasz. No i miałabyś dużo lepszy start na studiach – przekonywała mnie przy każdej możliwej okazji.
Jednak ja nawet nie brałam pod uwagę takiej możliwości. Idę do naszego liceum razem z Karolem. Nieważne, że wybór jest tylko pomiędzy profilem humanistycznym, biologiczno–chemicznym, a matematyczno–fizycznym. Koniec i kropka.
– Przecież Ty nie znosisz fizyki. Uczysz się jej po nocach, a masz zaledwie 3. Podczas, gdy z polskiego i angielskiego masz same piątki i szóstki. Idziesz tam tylko, dlatego że tę szkołę wybrał Karol! Czemu Ty jesteś od niego tak uzależniona? – przyjaciółka była dla mnie bezlitosna.
Kiedy z Karolem z najlepszych przyjaciół staliśmy się parą? Właściwie to trudno powiedzieć. Nie było żadnych oficjalnych deklaracji, proszenia mnie o chodzenie, umawiania się na pierwsze randki w kawiarni w naszym miasteczku, do której wszystkie nastolatki chodziły na przepyszne lody z owocami i bitą śmietaną. Podczas, gdy moje koleżanki z wypiekami na twarzy opowiadały, kto im się podoba i co zrobić, żeby zaprosił je na spacer, my z Karolem po prostu dalej spotykaliśmy się dokładnie tak, jak dawniej w soboty w moim lub jego domu. Moja mama najczęściej zapraszała go na nasze rodzinne spotkania, ja byłam na komunii i bierzmowaniu jego siostry.
Czasami gdzieś wychodziliśmy razem, ale to raczej w większej grupie znajomych. Trudno więc było to uznać za prawdziwą randkę. Taką, na którą dziewczyny kupowały nowe sukienki i buty. Na którą robiły makijaż i godzinami przeglądały się w lustrze, sprawdzając, czy aby na pewno ukryły tego nieznośnego pryszcza na nosie, którego tak naprawdę nikt oprócz nich samych nie zauważał.
– Wiesz mojemu bratu bardzo się podobasz. On chodzi do naszego liceum, tylko klasę wyżej. Szkoda, że masz już chłopaka, bo naprawdę fajna z ciebie kumpela, a już mam dość tych zarozumiałych lasek, które on przyprowadza – kiedyś powiedziała mi Agnieszka, koleżanka z nowej klasy, z którą się dość polubiłam.
Tego dnia Karola akurat nie było w szkole, a my podczas dużej przerwy siedziałyśmy na schodach szkoły i łapałyśmy ostatnie promienie jesiennego słońca. Po jej słowach byłam tak zaskoczona, że przez kilkanaście sekund nie mogłam wydusić z siebie słowa.
– Jakiego chłopaka? Przecież ja z nikim się nie spotykam – udało mi się w końcu wykrztusić.
– No nie żartuj, przecież od początku roku szkolnego każdą chwilę spędzasz z Karolem. Cała klasa wie, że jesteście parą. Dziewczyny czasem się nawet podśmiewają, że wy to pewnie już przed maturą weźmiecie ślub, bo nie możecie wytrzymać bez siebie nawet chwili – roześmiała się koleżanka.
Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak wszyscy odbierają naszą relację. Z czasem rzeczywiście nasza przyjaźń jakoś płynnie przeszła w związek. Zaczęliśmy chodzić jako para na wszystkie imprezy ze znajomymi, a tata twierdził, że lepszego zięcia nie mógł sobie wymarzyć.
– Wiesz, wszyscy ojcowie, których znam są wkurzeni na chłopaków swoich córek i dostają niemal gorączki, jak dziewczyny przyprowadzają do domu jakichś dziwnych gości w słuchawkach, skórzanych kurtkach czy spodniach z krokiem poniżej kolan. A ja jestem spokojny. Przy tobie zawsze jest Karol i wiem, czego się po nim mogę spodziewać – kiedyś powiedział mi całkiem poważnie.
Czy tak właśnie wygląda prawdziwa miłość?
Naszej relacji zazdrościło mi także wiele koleżanek ze szkoły. Zwłaszcza te, które były same. Albo te, które akurat pokłóciły się z aktualną sympatią lub wzdychały do kogoś bez wzajemności.
– Ty to masz dobrze. Jesteście świetną parą, super się dogadujecie, nigdy nie kłócicie i widać, że jesteście w sobie zakochani – często mi powtarzały.
Czy jednak mnie i Karola łączyła wielka, romantyczna miłość? Dzisiaj myślę, że nie. Przyjaźń, przyzwyczajenie, przywiązanie. To na pewno. Może też wygoda i odrobina strachu. Tak, strachu. Bo po co szukać i przeżywać jakieś rozczarowania jak moje koleżanki? Martwić się, czy ktoś jest ze mną szczery i czego mogę spodziewać się po nowo poznanym chłopaku. Mam Karola i wszystko jest po staremu. Swojsko i bezpiecznie.
Ale nie było żadnych przysłowiowych motyli w brzuchu, nerwowego oczekiwania na randki, porywów serca. Niby mieliśmy mnóstwo wspólnych wspomnień, ale wszystkie były jakieś takie zwyczajne. Żadne szaleństwa czy niesamowite przygody. Ot, po prostu nasza szara codzienność. Nawet pierwszy pocałunek, a potem pierwszy raz nieco mnie rozczarował. Czasami zastanawiałam się, czy nie zrobiliśmy tego, bo po prostu tak wypadało. Taka była kolejność i ciekawość nas skłoniła do przeniesienia naszej relacji na nieco bardziej romantyczny niż dotychczas grunt.
– Dlaczego to wszystko nie jest tak, jak na filmach? – zastanawiałam się, jak miałam gorszy dzień.
Ale tłumaczyłam sobie, że życie to w końcu nie film romantyczny, a ja na Karola zawsze mogę liczyć. Tylko, czy tak powinien wyglądać związek dwojga młodych ludzi? Przecież my jeszcze nawet nie zdaliśmy matury.
– Mamy ledwie po 18 lat, a coraz częściej zachowujemy się jak stare dobre małżeństwo. Czy tak to powinno wyglądać? Czy tak już będzie zawsze? – coraz częściej moją głowę oplatały czarne myśli.
Miałam coraz więcej wątpliwości, ale bałam się coś z tym zrobić. Bo niby co? Zerwać? Powiedzieć mu, że nasza relacja zaczęła mnie nudzić? Że chciałabym spróbować czegoś nowego? Że w tym naszym związku ja zwyczajnie zaczynam się dusić?
I tak trwałam w tym swoim zawieszeniu, spotykałam się z moim chłopakiem, chodziłam do szkoły i przygotowywałam do matury. Oczywiście miałam zdawać matematykę, bo Karol wybierał się na informatykę. Dla wszystkich było oczywiste, że ja też idę na ten kierunek. Tego, że mogę planować coś zupełnie innego, nikt nawet nie brał pod uwagę.
Zdaliśmy egzaminy, złożyliśmy dokumenty na uczelnię do Krakowa i czekaliśmy na ogłoszenie wyników z listą przyjętych.
W pewnym momencie zauważyłam, że rodzice zaczęli się nieco dziwnie zachowywać. Jakieś przyciszone rozmowy, nerwowe szepty, gdy wchodziłam do kuchni. Dało się wyczuć ogólne podekscytowanie. Na niedzielny obiad był zaproszony Karol i jego rodzice, ale to nie było nic nadzwyczajnego. W tym gronie spotykaliśmy się przecież dość często i to od wielu lat.
Jeszcze większe podejrzenia wzbudziła we mnie mama, która w niedzielę rano poprosiła, żebym ubrała się dzisiaj odświętnie.
– Ale po co? Co nie tak jest w moim ulubionym zestawie, czyli jeansach i t–shircie? – zapytałam ze złością, bo tego dnia, nie wiedzieć czemu, byłam wyjątkowo poirytowana.
– Zawsze tylko te poprzecierane jeansy. Czy Ty jeden raz nie mogłabyś wyglądać bardziej kobieco? Załóż tą sukienkę w kwiaty, którą kupiłaś kiedyś na wesele Kasi – gderała.
– O co jej chodzi? – zastanawiałam się aż do momentu, gdy usłyszałam dzwonek w drzwiach, a tata uśmiechnięty od ucha do ucha pobiegł otworzyć.
Za drzwiami najpierw ukazała się wystrojona pani Basia z mężem, a za nimi pojawiła się głowa Karola. Z dwoma ogromnymi bukietami kwiatów.
Powiedziałam „tak”, bo tego oczekiwali
– Mam nadzieję, że nie jesteśmy za wcześnie? Ale nasz syn nie mógł wytrzymać i już od ponad godziny próbowaliśmy mu tłumaczyć, żeby jeszcze chwilę poczekał z wyjściem – powiedział pan Darek, niemal krztusząc się ze śmiechu.
Okazało się, że to wcale nie zwyczajny niedzielny obiad, ale odświętne zaręczyny. Niespodzianka, o której wiedzieli wszyscy oprócz mnie. Były moje ulubione piwonie (bo wszyscy wiedzą, że nie lubię róż i uważam je za zbyt oklepane), uroczysty obiad, toast szampanem i przepiękny pierścionek z szafirowym kamieniem dopasowanym do koloru moich oczu.
Mój chłopak ukląkł cały przejęty i wyrecytował formułkę. Wszystko tradycyjnie i jak należy. Tylko czemu nie poczułam ogromnej radości? W końcu to jedna z najbardziej romantycznych chwil w moim życiu. Taka, którą będą wspominać po długich latach i opowiadać o niej moim dzieciom i wnukom. Ale coś było nie tak.
Czy wtedy się zbuntowałam? Nie, grzecznie wyrecytowałam „tak” i robiłam dobrą minę do tej naszej gry.
– Nasza mała córeczka już niedługo wychodzi za mąż. Musimy rozpocząć przygotowania, bo teraz na przyzwoite sale weselne trzeba czekać naprawdę długo. A wszystko musi być perfekcyjne. Już my z Basią o to zadbamy – mówiła mama.
Od tego dnia planowanie ślubu stało się głównym tematem w domu. Termin ustalono na przyszłe wakacje. Wtedy, gdy skończymy pierwszy rok studiów i nieco zadomowimy się w nowym miejscu, do którego mieliśmy wyjechać pod koniec września. Ale mnie z dnia na dzień coraz bardziej coś uwierało. Obsesyjnie obserwowałam inne pary, słuchałam opowieści koleżanek o szalonym życiu studenckim, wspólnych wyjazdach, poznawaniu nowych osób, świetnej zabawie.
– A nas co czeka? Już zawsze będziemy razem. Niby to dobrze, ale czy na pewno? Czy ja kocham Karola? Raczej jesteśmy do siebie przyzwyczajeni, znamy się od podszewki, nawet lubimy – rozważałam, gdy wszyscy inni planowali moją przyszłość.
Coraz częściej irytowały mnie jego zachowania. Na przykład to, że to ja się do niego dostosowuję. Przecież tak naprawdę wcale nie chcę iść na informatykę. Ja jestem typową humanistką. Nie mam głowy do liczb, nie lubię spędzać długich godzin przy ekranie. Zawsze marzyło mi się dziennikarstwo. Ruch, podróże, słuchanie innych ludzi i pomaganie im.
Wakacje powoli się kończyły, a my już wynajęliśmy mieszkanie i planowaliśmy wyjazd na studia. I właśnie podczas ostatnich zakupów spotkałam Anię. Tak, tę moją dawną przyjaciółkę z podstawówki, z którą nieco rozluźniłam relacje, gdy poszła do innej szkoły i znalazła nowe grono znajomych.
– Kasia, co u Ciebie? Opowiadaj! – wykrzyknęła, gdy wpadłyśmy na siebie pod jedyną galerią handlową w naszym miasteczku.
Poszłyśmy na kawę i pyszne ciastko. Zobaczyła mój pierścionek, a ja nie wiem, dlaczego, ale otworzyłam się przed nią i opowiedziałam o moich wątpliwościach. Tych, o których nie mówiłam nikomu innemu. O tym, że jestem zaręczona. Że cała rodzina planuje ślub w przyszłe wakacje. Że niedługo wyjeżdżamy z Karolem na studia i wybraliśmy informatykę. Ale tak naprawdę, to wcale nie wiem, czy tego chcę.
Pomyliliśmy przyzwyczajenie z miłością
– Wiesz, chciałabym przez chwilę poczuć się wolna. Sama decydować o swoim życiu i zobaczyć, jak to byłoby popełniać błędy i samemu je naprawiać – powiedziałam na koniec.
Myślałam, że mnie pocieszy. Powie, że wszyscy mamy wątpliwości, ale przecież mnie czeka świetlana przyszłość i nie ma co z niej rezygnować z powodu jakichś dziecinnych mrzonek. Ale Ania popatrzyła na mnie poważnie i powiedziała coś, czego zupełnie się nie spodziewałam.
– Już Ci miałam to powiedzieć dawno temu, ale nie chciałam się wtrącać. Zawsze starasz się dostosować do oczekiwań innych. Nie wybrałaś szkoły, którą chciałaś. Idziesz na studia, które Cię nie interesują. Chcesz tak się męczyć i zawsze robić to, czego od Ciebie oczekują? Przecież to Twoje życie i Ty masz być w nim szczęśliwa. Teraz chcesz wyjść za mąż mimo że masz, co do tego wątpliwości? – wyrecytowała niemal jednym tchem, jakby już dawno miała przygotowaną odpowiedź.
Rozmowa z przyjaciółką dała mi do myślenia. Nie spałam całą noc, rozważałam różne za i przeciw, starałam się wsłuchać w głos swojego serca, aż w końcu nad ranem podjęłam decyzję.
Zerwałam zaręczyny. Czy rodzina mi wybaczyła? Wszyscy byli bardzo rozczarowani, trzeba było odwoływać kilka rezerwacji, które zdążyliśmy już zrobić, straciliśmy zaliczki. Karol i jego rodzice nadal się do mnie nie odzywają. Ale o dziwo, moi bliscy mnie poparli. Powiedzieli, że to ja mam być szczęśliwa, a oni będą mnie wspierać w każdej decyzji, jaką podejmę.
Zrezygnowałam z informatyki. Rekrutacja na dzienne dziennikarstwo już się skończyła. Poszłam na zaoczne, za rok może uda mi się przenieść na dzienne. Na razie znalazłam pracę w sekretariacie szkoły językowej. W tygodniu pracuję, zapisałam się na intensywny kurs angielskiego, a w weekendy się uczę.
Na studiach poznałam nowych znajomych. W mojej grupie jest pewien chłopak, który mi się podoba. Zauważyłam, że on też na mnie zerka, dlatego zaproszę go na randkę. Zobaczymy, jak się rozwinie nasza znajomość. Ale nic na siłę. Czy tęsknię za Karolem? Brakuje mi jego śmiechu, optymizmu i tego, że zawsze był obok. Taka moja ostoja. Niedawno jego siostra napisała mi, że z kimś się spotyka. Ona jedna z rodziny, nie obraziła się na mnie. Będzie dobrze. Wiem, że go bardzo zraniłam, ale nie żałuję. Myślę, że pomyliliśmy przyjaźń z miłością i nie bylibyśmy razem szczęśliwi. A tak, cała przyszłość jeszcze przed nami.
Czytaj także:
„Kochałem ją bardzo, ale nie mogłem dłużej czekać, aż ona mnie pokocha. Dla niej byłem tylko przyjacielem”
„Ja kochałam ją jak przyjaciółkę, a on jak żonę. Po jej śmierci zostaliśmy kochankami i urodziłam mu syna”
„Mój ukochany potrzebował 25 lat, żeby zrozumieć, że jestem miłością jego życia. Czekała na niego cały czas”