Byłam najlepszą przyjaciółką jego żony. Do pewnego czasu nasze losy układały się podobnie. W tym samym momencie skończyłyśmy studia, w tym samym czasie wyszłyśmy za mąż. Nasze dzieci rodziły się prawie równocześnie. Całymi rodzinami wyjeżdżaliśmy na wspólne wakacje, a że mieszkaliśmy także blisko siebie, bardzo często się spotykaliśmy.
Pierwsze, co zachwiało ten układ, to moje rozstanie z mężem. Ewa pomogła mi wówczas, jak nikt inny i ona, która była świadkiem na moim ślubie, została teraz świadkiem na mojej rozprawie rozwodowej. Niesłychanie dużo zrobiła też dla moich dzieci. Te trudne doświadczenia bardzo wzmocniły naszą przyjaźń.
Szybko przyszło mi się odwdzięczyć
Ewa poważnie zachorowała i teraz ona potrzebowała mojej pomocy. To właśnie wtedy przejęłam całkowitą opiekę nad dwiema jej dziewczynkami. Marek, jej mąż, cały swój czas spędzał w pracy i szpitalu, gdzie leżała Ewa. To były dla nas wszystkich bardzo dramatyczne chwile. I tragicznie zakończone, bo moja przyjaciółka zmarła, mając raptem 37 lat.
Długo nie mogliśmy wyjść z szoku. Działaliśmy rutynowo. Praca, opieka nad dziećmi, wspólne posiłki. Życie na zmianę odbywało się to w moim domu, to w domu Marka. Tylko noce spędzaliśmy osobno. Na ferie razem, na wakacje razem... Tym bardziej, że przyjaźń naszych dzieci była niemal braterska. Nasze starsze córki poszły do tej samej szkoły, ja swojego młodszego Mikołaja przeniosłam też specjalnie do szkoły, w której uczyła się Karolina, córka Marka, żeby łatwiej było sprawować nad nimi opiekę.
Marek bardzo dużo pracuje, ale za to przyzwoicie zarabia, ja nie biorę nadgodzin i zarabiam automatycznie mniej. Wytworzyła się więc specyficzna sytuacja, że ja weszłam z marszu w rolę gospodyni i opiekunki do dzieci. Marek oczywiście mi za to nie płacił, ale fundował różne rzeczy: wspólne wyjazdy, zakupy, obiady w knajpach. Płacił również za lekcje angielskiego i basen naszych dzieci.
Mijały miesiące, a my żyliśmy takim dziwnym życiem – ni to znajomych, ni to rodziny. Zawsze będąc ze sobą blisko, teraz staliśmy się jeszcze sobie bliżsi. Stąd był już tylko krok do całkowitego zbliżenia. I tak też się stało. Któregoś letniego wieczoru, gdy dzieci już spały, a my z Markiem popijaliśmy wino na pomoście nad jeziorem, wtuliliśmy się w siebie i zostaliśmy kochankami.
Następnego dnia oboje byliśmy tym faktem nieco zakłopotani, unikaliśmy swojego wzroku, mijaliśmy się, a wieczorem Marek powiedział, że mu jakoś głupio wobec Ewy. Przyznałam mu rację. Dalszych prób zaniechaliśmy. Jakim więc wstrząsem było dla mnie odkrycie, że... jestem w ciąży. Dla Marka nie mniejszym.
Trudno o bardziej niefortunny bieg spraw – myślałam w popłochu, rozżalona. Przez pewien czas zapanowała między nami pełna skrępowania cisza. W końcu przerwał ją Marek, oświadczając, że skoro los zdecydował za nas, trzeba się z tym pogodzić.
– Co masz na myśli? – spytałam speszona.
– Żebyśmy się pobrali – odparł.
Nie była to romantyczna propozycja.
Potem zaczęły się mnożyć problemy z dziećmi, głównie z córkami Marka. Bo dziewczynki, które przywykły do mnie, jako do opiekunki i ciotki, nie chciały słyszeć o tym, że wejdę teraz w rolę ich matki. Zareagowały wrogością i buntem. Było to dla mnie bardzo przykre, tak dalece, że chciałam się wycofać z pomysłu małżeństwa z Markiem. Przestraszyłam się jednak samotnego życia z trójką dzieci.
Wzięliśmy ślub
Był bardzo skromny i nikt nie czuł się dobrze. A potem pochłonęły nas na dobre sprawy codzienne, prawie takie same, jak zawsze, ale trudniejsze. Pojawiły się bowiem dodatkowe problemy, jak choćby konieczność zamiany dwóch mieszkań na jedno większe, no i cała wielka reorganizacja życia. Najtrudniejszą rzeczą okazały się jednak relacje z córkami Marka. Gryzłam się tym bardzo, a on nie umiał mi w tym pomóc, tym bardziej, że nabrał dużo dodatkowych prac.
Przewidywaliśmy wiele nowych wydatków, a poza tym Marek nie palił się do przebywania w domu. Wszystkie więc fochy jego Zuzy i Karoliny musiałam znosić sama. Wiele wtedy łez wylałam. Częściej też niż kiedyś bywałam na grobie Ewy, szukając tam siły i otuchy. Gęsto także się tłumaczyłam przyjaciółce z obrotu spraw. Uświadomiłam sobie, że nasze chwilowe zbliżenie z Markiem, zamiast zaowocować wzrostem serdeczności, zepsuło nasze stosunki, niegdyś tak przyjazne i swobodne. Moje dzieci również na tym straciły.
Nastąpił nieoczekiwany zwrot
I w takiej atmosferze miał się na świecie pojawić nowy członek tej skomplikowanej rodziny. Bałam się, że sytuacja jeszcze bardziej się pogorszy. Tymczasem, gdy przyszedł na świat nasz Maksymilian, nastąpił nieoczekiwany zwrot. Marek, dotąd umiarkowanie gorliwy ojciec, oszalał na jego punkcie. To był jego pierwszy syn i okazało się, że dla zbliżającego się do pięćdziesiątki ojca stanowił powód wielkiej dumy.
W ten sposób w naszych relacjach nastąpił kolejny zwrot. To ten dzieciak nauczył Marka okazywania uczuć i większej spontaniczności. Mój mąż stał się nagle cieplejszym człowiekiem, na czym również i ja skorzystałam. Tak, jakby jego syn nauczył go kochać i mnie.
Tę zmianę musiały też dostrzec, a może i odczuć, córki Marka. Dziewczynki złagodniały. Zaczęłam mieć z nimi znowu dobry kontakt. A w końcu nastąpiło i to zdarzenie, które przez długi czas było nie do pomyślenia po tej krótkiej chwili zapomnienia, gdy poczęty został Maksymilian – oboje z Markiem objęci, stanęliśmy, już bez wyrzutów sumienia i wstydu, przed grobem Ewy, mojej najlepszej przyjaciółki.
Chcesz podzielić się z innymi swoją historią? Napisz na redakcja@polki.pl.
Czytaj także:„W wieku 16 lat oddałam córkę do adopcji. Teraz uratowałam życie wnuczce, która była ciężko chora”„Mój narzeczony pochodził z majętnej rodziny z koneksjami, a ja nie śmierdziałam groszem. To nie mogło się uda攄W wieku 45 lat zostanę po raz drugi mamą i po raz pierwszy babcią. Nie planowałam tego, ale tak w życiu bywa”