„Kochałem ją bardzo, ale nie mogłem dłużej czekać, aż ona mnie pokocha. Dla niej byłem tylko przyjacielem”

Przyjaźń kobiety i mężczyzny fot. Adobe Stock
Kochałem Monikę i bardzo chciałem z nią być, ale nie mogłem dłużej czekać, aż ona mnie pokocha.
/ 17.07.2015 09:11
Przyjaźń kobiety i mężczyzny fot. Adobe Stock

Wychowywała mnie głównie babcia. I to ona zrobiła ze mnie dżentelmena. Nauczyła mnie kultury, ogłady, empatii i uprzejmości. Same zalety, ale w zdobyciu ukochanej w dzisiejszych czasach te staromodne cechy tylko przeszkadzają.

Od przedszkola otaczało mnie grono przyjaciółek, jednak dla żadnej z nich nigdy nie byłem kimś więcej niż tylko kolegą. Może gdybym wyglądał nieco mniej przeciętnie… Ale jest, jak jest. Nie nadaję się na wzór męskiego piękna, nie reklamuję markowych gaci ani drogich perfum. A bycie przyjacielem może zmęczyć, zwłaszcza gdy zyskuje tylko jedna strona. Dziewczyny szybko wyczuwały, że nie potrafię odmówić pomocy i chętnie to wykorzystywały. Tej trzeba poradzić, tamtej wypracowanie na polski napisać, z tą iść na zakupy, z tamtą na wesele, bo wstyd się samej pokazać, i tak dalej.

Jedynie Monika była nieco inna. Swego czasu wydawało mi się, że naprawdę bardzo mnie lubi i że wyjątkowo dobrze się rozumiemy. Jej wygląd stanowił jedynie dodatkowy bonus. Wysoka, szczupła, blond włosy i zniewalający uśmiech. Czego inni nie widzieli, lub na siłę próbowali nie zauważać, to lekko krzywy nos i dość spore znamię nad prawym kolanem, które uparcie próbowała zakryć.

Poznaliśmy się, jakże banalnie, w liceum. Los chciał, że na pierwszej lekcji na początku roku szkolnego usiedliśmy razem. Nasza nowa wychowawczyni postawiła przed nami zadanie. Mieliśmy porozmawiać z osobą, która siedziała obok, w ramach ćwiczeń integracyjnych. Monika popatrzyła na mnie jak na pudełko-niespodziankę, z którego nie wiadomo co wyskoczy: słodki pluszowy miś czy bomba z opóźnionym zapłonem. Wyciągnąłem do niej rękę i powiedziałem:
– Mateusz.
– Monika.
Rozmowa zgasła.
– Jestem z listopada – dodałem po chwili, jakby to miało jakieś znaczenie. Popatrzyła na mnie, uniosła brew i odparła:
– A ja z lutego – uśmiechnęła się i dodała: – Smarkaczu.

To jedno słowo, choć pozornie obraźliwe, zaważyło na tym, że staliśmy się prawie nierozłączni. Powstała między nami więź. Ale nasz układ od początku nie był dla mnie łatwy. Z jednej strony cieszyłem się, że spotkałem przyjacielską duszę, z drugiej – ogarniał mnie strach, bo wiedziałem, czym to się może skończyć. Przyjaźń damsko-męska z przyczyn czysto biologicznych nie może istnieć. I trafiło na mnie… Któregoś razu próbowałem Monikę dyskretnie podejść, dowiedzieć się, czy mam jakieś szanse.

Powiedziała wtedy:
– Mój wymarzony facet musi mieć... to coś.
– Czyli co? – dopytałem.
– No coś. Wy, faceci, nie zrozumiecie. To jest, hmm… – szukała właściwych słów. – Coś, dzięki czemu wiesz, że dana osoba jest dla ciebie, a ty dla niej.
– I ja tego nie mam?
Spojrzała na mnie zdumiona.
– Daj spokój. Jesteś moim przyjacielem.
Na dowód przyjaźni, jaka nas łączyła, przytuliła się do mnie, nie wiedząc, że sprawia mi to więcej cierpienia niż przyjemności.

Sam nie wiem, kiedy zaczęło się między nami psuć. Może w momencie, kiedy zdałem sobie sprawę, że moje uczucia do Moniki zdecydowanie wykraczają poza przyjaźń? W przypływach samokrytyki tak właśnie myślałem, ale potem przypominam sobie, że pod koniec trzeciej klasy, gdy wzdychałem do niej już ponad rok, zacząłem zauważać wady Moniki. Nie mam tu na myśli drobnych przywar, które można zignorować, ale irytujące, odpychające cechy.

Zaczęło jej bardzo zależeć na każdej dyskotece. Nie odpuszczała żadnej imprezy, no chyba że jakieś ze sobą kolidowały. Nie wiem, skąd brała na nie pieniądze, bo jej rodzice groszem nie śmierdzieli. Zaczęła też coraz uważniej przyglądać się samochodom i ich właścicielom. Osobiście uważam, że samochód nie jest miarą wartości człowieka. Można być szczęśliwym z kierowcą zwykłej fiesty, a bogaty biznesmen z najnowszego audi może okazać się kanalią, która przesadza z alkoholem i bije kobiety. Monika miała na to inny pogląd, któregoś razu mi to tłumaczyła, ale jej wyjaśnienia były tak bzdurne, że niczego nie zapamiętałem.

Zaprosiłem ją na studniówkę. Czułem, że to będzie niezapomniana noc, nie tylko z powodu świetnej imprezy, jaka mnie czekała. Zebrałem się wreszcie na odwagę, by wyznać, co czuję. Kupiłem garnitur, czarny, lśniący, taki jak lubiła, i lśniące pantofle. Oprócz tego skórzany pasek ze złotą sprzączką, krawat, a do niego gustowną spinkę. Monika zawsze powtarzała, że lubi eleganckich facetów.

Dwa dni przed studniówką odwołała wszystko, bo poznała świetnego kolesia i umówiła się z nim właśnie w sobotę na imprezę disco. Naszą studniówkę olała. Bardzo przepraszała, życzyła mi dobrej zabawy i na potwierdzenie szczerych intencji dołączyła kilka uroczych, acz bezwartościowych emotikonek w SMS-ie. Wtedy coś we mnie pękło i wpadłem na pomysł – trochę wątpliwy moralnie, ale sprawiedliwy. Dopracowałem szczegóły i wcieliłem go w życie.

Parę dni po studniówce Monika chciała się spotkać, pogadać o imprezie, jeszcze raz przeprosić, że nie mogła pójść, i tak dalej. Ta część rozmowy zajęła jej trzy minuty. Resztę czasu poświęciła na opowiadanie o tym, jakiego rewelacyjnego faceta poznała w internecie. W internecie! „Świetny koleś” sprzed mojej studniówki poszedł w zapomnienie, teraz liczył się tylko Armand. Nie potrafiłem ukryć uśmiechu na dźwięk tego imienia.
– No wiesz – mówiła – on jest inny niż wszyscy. Szarmancki, czarujący, przystojny, elokwentny, opanowany, przystojny… Oj, to już chyba mówiłam. No, ale jest taki przystojny, że w kółko mogłabym o tym gadać. Chodź, pokażę ci go.
Miałem zamiar powiedzieć: „O niczym innym nie marzę”, ale w porę ugryzłem się w język.
– I co? – spytała podekscytowana.
– Co „co”?
– No jaki jest?
– Skąd mam wiedzieć? Jestem facetem. Nie wypowiadam się na temat urody innych facetów.
– A gdybyś był dziewczyną?
– Powiedziałbym, że ma to coś – rzuciłem z sarkazmem, ale Monika go nie wyczuła.
– No właśnie! To jest najważniejsze. Ma to coś.
– Cieszę się – odparłem beznamiętnie.
– Coś cię gryzie?
– Nie, skąd… Nawet jestem zadowolony. Bo już wiem, czym jest owo „coś”, które czyni go tak atrakcyjnym w twoich oczach.

Zdumienie pojawiło się na jej twarzy. Pomiędzy brwiami powstała charakterystyczna dla niej zmarszczka zaniepokojenia.
– No i co to jest? – spytała podejrzliwie.
– Zaraz ci pokażę – odpowiedziałem i zająłem się telefonem.
– Z kim klikasz?
– Szukam czegoś.
– O! – wykrzyknęła. – Czekaj. Ktoś do mnie napisał. – Skoczyła do torebki, by wydobyć z niej swojego smartfona. – To na pewno on.
Chwilę grzebała w czeluściach swojej torby, naprawdę chwilę; w tej kwestii była nietypową kobietą. Odblokowała ekran i z podnieceniem w oczach odczytywała wiadomość.
– „Hej, kochanie. Jak tam dzień płynie?” – przeczytała na głos.
– „Kochanie”? – otworzyłem szeroko oczy. – Po kilku dniach pisania? Kiedy ślub?
– Spadaj, zazdrosny jesteś – uśmiechnęła się wyniośle.
– Bynajmniej.
– To z kim klikasz?
– Z tobą.
– Że co? – odwróciła głowę w moją stronę.

Pokazałem jej ekran mojego telefonu. Byłem zalogowany jako niejaki Armand i przed chwilą wysłałem do niej wiadomość o treści: „Hej, kochanie. Jak tam dzień płynie?”. Ze zdjęcia profilowego śmiała się nie moja twarz. Monika próbowała to sobie poukładać w głowie.
– Co… co to znaczy? – wydukała w końcu.
– Armand to ja. A to twoje „coś”, co niby ma ten facet, to buźka modela, trzystumetrowa willa nad morzem i Aston Martin DB9 w garażu. Tylko te trzy detale różnią mnie od Armanda, ale dla ciebie to zasadnicze kwestie.
Nadal nie rozumiała.
– Och, widzę, że nie łapiesz. Wytłumaczę. Wziąłem profil na Instagramie jakiegoś albańskiego modela reklamującego bieliznę, zdjęcia przypadkowej chałupy i samochodu Jamesa Bonda. Założyłem konto na Facebooku, odnalazłem cię, napisałem i tak się zaczęło. Oto cała filozofia i istota twojego wymarzonego mężczyzny.
– Ty… ty się mścisz?
– W pewnym sensie – odpowiedziałem lodowatym tonem.

Nie do końca byłem z tego dumny, ale wolałem tak postawić sprawy, aniżeli dawać sobą pomiatać przez kolejne miesiące albo nawet lata.
– Jak mogłeś? – oczy jej się zaszkliły.
– Jak? A jak ty mogłaś nie widzieć, co do ciebie czuję? Jak mogłaś wystawić mnie dwa dni przed studniówką dla jakiegoś „super kolesia”, o którym już zapomniałaś?
– Ty… nic nie rozumiesz! Ja… – patrzyła na mnie, jakby wciąż nie mogła uwierzyć, że jej wymarzony facet obdarzony magicznym „czymś” tak naprawdę jest przeciętnej urody, jeździ rowerem i mieszka z rodzicami. – Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi…
– To ja byłem przyjacielem. Płakałaś mi w rękaw, pomagałem ci w szkole, mogłaś na mnie liczyć, a gdy ja czegoś potrzebowałem, wybierałaś kolejną imprezę albo zakupy z psiapsiółkami. Tak nie wygląda przyjaźń. Ale mimo wszystko życzę ci, żebyś kiedyś znalazła jakiegoś Armanda. Ja spadam. Muszę zająć się swoim życiem.

Odszedłem, nie odwracając się za siebie. Monika nigdy nie znalazła żadnego Armanda. Na którejś imprezie zagalopowała się z niejakim Andrzejem, pomocnikiem mechanika, a po dziewięciu miesiącach przyszła na świat Roksana. Właściwie powinienem się cieszyć, że dostała nauczkę, ale… Czasami wolałbym, żeby wtedy poszła ze mną na studniówkę, bawiła się setnie i żebyśmy od tamtej pory byli parą. Teraz planowalibyśmy dziecko, a Monika zamiast w smarach i olejach tarzałaby się w płatkach róż i satynowej pościeli.

Bywają chwilę, kiedy boję się, że ta jedyna wymknęła mi się z rąk przez urażoną dumę. Może gdybym nie udawał Armanda, gdybym tak nie upokorzył Moniki, dziś tworzylibyśmy rodzinę? Ale potem nostalgia mija, górę bierze rozsądek i wiem, że nie byliśmy sobie pisani. Oboje oczekiwaliśmy od życia czegoś innego. Ona dostała to, co dostała. A ja wciąż szukam.

Więcej prawdziwych historii:

Redakcja poleca

REKLAMA