„Nie rozumiałam, co córka widzi w nowej koleżance, Aminie. Dopiero potem przejrzałam na oczy”

Zmartwiona kobieta fot. iStock by GettyImages, elenaleonova
„Nie chciałam żeby moja Majeczka bawiła się z muzułmanką. Nie znałam tych ludzi i nie chciałam ich w swoim sąsiedztwie. Okazało się, że błam okrutna w swoich uprzedzeniach”.
/ 22.08.2023 11:15
Zmartwiona kobieta fot. iStock by GettyImages, elenaleonova

Czujesz? Znowu coś gotują. Smród na całą klatkę! — powiedziałam do męża, rzucając niechętne spojrzenie w stronę uchylonych drzwi mieszkania na drugim piętrze, i ostentacyjnie przytkałam dwoma palcami nos.
Z głębi mieszkania dobiegały podniesione — jak mi się wydawało — głosy. Oczywiście to też mnie okropnie wkurzyło.

— I jeszcze się awanturują! Może nawet biją te swoje dzieciaki? Jak myślisz? Nie dość, że baba nie umie ich wychować, to jeszcze… A może to jest na nich sposób? Zawiadomić odpowiednie służby, niech się im przyjrzą. Przecież to nie może tak być, żeby oni legalnie w Polsce…

— Daj już spokój, Kasieńko — Marek, jak zwykle ostatnio, nie zamierzał mnie poprzeć.

Wzruszył tylko ramionami, jakby cała sprawa niewiele go obchodziła. A w końcu mieszkał w tym samym bloku i też powinien zwracać uwagę na to, co się wokół niego dzieje, prawda?!

— Nie będziesz przecież smażyła donosów na jakichś Bogu ducha winnych ludzi tylko dlatego, że są inni — dodał.

No właśnie. Inni. Tego, że nasi nowi sąsiedzi są inni, nie dało się nie zauważyć, niestety.

Sprowadziliśmy się na to osiedle dwanaście lat temu. Ależ byliśmy szczęśliwi! Pierwsze mieszkanie, i to od razu takie! Spore, trzypokojowe; jak to się mówi, rozwojowe. Sąsiedzi też od pierwszej chwili przypadli mi do gustu. W większości młode małżeństwa, niektóre z dziećmi.

Sporo par dopiero potomstwo planowało, podobnie jak my. Ludzie o podobnym statusie materialnym, w podobnym wieku, z podobnymi zainteresowaniami — czego chcieć więcej?

Ja tam nie mam czasu na plotkowanie

Kiedy na świat przyszły dziewczynki — najpierw Majka, potem Natalia — ludzie z naszego bloku zaczęli się powoli wykruszać. My, obciążeni kredytem na ładnych trzydzieści lat, nawet nie mieliśmy co marzyć o wyprowadzce. Jednak ci, którym lepiej się powodziło, sprzedawali swoje pierwsze mieszkania i czym prędzej kupowali coś większego, lepiej położonego. Własny dom najczęściej. Za miastem.

Tak właśnie stało się na drugim piętrze, w mieszkaniu pod nami. Małżeństwo, z którym byliśmy w bardzo dobrych stosunkach, wyprowadziło się do segmentu pod lasem, a na ich miejsce przyszli — no właśnie, ci nowi lokatorzy.

Tak naprawdę to nawet nie ja pierwsza ich zauważyłam.

Prowadzę niewielki butik, na dodatek w innej miejscowości. Zawsze jest co robić, jak to we własnej firmie. Nie mam czasu zajmować się plotkowaniem i obserwowaniem życia innych ludzi. To Kowalska z parteru zwróciła moją uwagę na to, że ktoś nowy wprowadził się do mieszkania na drugim piętrze…

— A tę nową pani widziała? Jak nic czarna jakaś — zagadnęła mnie pewnej soboty na placu zabaw. — Strach się bać. Okutana taka, a przecież prawie lato. Mówię pani, ja bym na pani miejscu dobrze dziewczynek pilnowała. Takim jak oni to nie wiadomo co do głowy strzeli!

— Co pani mówi? — z niepokojem nadstawiłam ucha.

Na początku nawet do końca nie zrozumiałam, co sąsiadka miała na myśli, lecz sam pomysł, że cokolwiek groziło moim córeczkom, wystarczył, żebym się sprawą zainteresowała.

— Ale co to znaczy, że „czarna”? Ciemnoskóra, tak?

— Gdzie tam ciemnoskóra! — kobieta spojrzała na mnie z nieukrywaną pogardą. — Jak można mieszkać zaledwie piętro wyżej i nie orientować się w takich sprawach… Do Murzynki to ja bym jeszcze nic nie miała. Teraz, wie pani, te wszystkie Angielki czy Amerykanki to też przecież nieraz ciemne są, co nie? I prezenterki w telewizji. Ale to chyba jakaś Ruska jest… Bo tak jakoś do dzieci mówi.

— Pewnie Cyganka — wtrąciła się inna kobieta. — Jak pani mówi, że okutana w szmaty. One tak się noszą. I powiem pani, że jakbym ja zobaczyła, że Cyganie się do mojego bloku wprowadzili, tobym się szybko wynosiła. U mojego brata tak było. Nagle mieszkania zaczęły tak tracić na wartości, że nikt ich potem nie chciał kupować… Mówię paniom, uciekać, póki czas! Bo u nich to tylko imprezy, tańce, krzyki, a i gorzej może być.

Zimny dreszcz przeszedł mi po krzyżu. Nie uważałam się za rasistkę, nigdy nie byłam uprzedzona do żadnej narodowości, ale też, prawdę mówiąc, nigdy bliżej takich ludzi nie poznałam. I nie miałam na to ochoty.

Natychmiast zabrałam dziewczynki z placu zabaw i pełna złych przeczuć wróciłam do domu. Marek oczywiście leżał na kanapie wgapiony w telewizor.

To ludzie jak inni

Naprawdę, zazdroszczę żonom, których panowie po pracy potrafią jeszcze się zmobilizować do jakiegoś zajęcia! U nas, niestety, nigdy nie było tak zwanego sprawiedliwego podziału obowiązków. Wszystko musiałam robić ja. I żeby jeszcze z tego mojego chłopa był taki pożytek, że można mu się wyżalić, powiedzieć coś — ale gdzie tam!

Jak tylko zaczęłam opowiadać, czego dowiedziałam się na placu zabaw, spojrzał na mnie krzywo.
Własny mąż będzie mnie krytykował?!

— Co ty mówisz, Kasiu, to przecież ludzie jak inni. I wiesz co, nie podejrzewałem cię o takie uprzedzenia — mruknął tylko, bezmyślnie klikając pilotem, choć wiedział, że denerwuje mnie to jak nic na świecie. — Zresztą co z tego, że nasze dziewczynki będą miały koleżankę z innego kraju? To dobrze przecież!

— A my już mamy koleżankę z innego kraju! — wtrąciła się nagle nasza starsza. — Na początku tygodnia do naszej klasy przyszła nowa dziewczynka, Amina. I ona mieszka w naszym bloku! Mamusiu, będę mogła ją do nas zaprosić? Ona tu nikogo nie zna i…

Tego to już było dla mnie za wiele. Amina! Co to za imię, nigdy podobnego nie słyszałam! Rozszerzonymi ze zdumienia oczami przyjrzałam się swojej starszej latorośli. I jeszcze miałabym zapraszać tę nieznajomą dziewczynkę do domu?!

Nie zdążyłam jednak jeszcze do końca dojść do siebie po rewelacjach Majeczki, gdy mąż zgotował mi kolejny szok:

— To dobry pomysł — poparł małą ni z tego, ni z owego.

— Dziewczynka pewnie pochodzi z daleka, może nie zna naszych zwyczajów. Fajnie byłoby się zaprzyjaźnić, poznać chociaż… Co się tak patrzysz? — w końcu zorientował się, że chyba palnął głupstwo. — Kasiu, chyba nie zamierzasz tu szerzyć przy dzieciach tych swoich bzdurnych uprzedzeń, co?!

— A właśnie że zamierzam — syknęłam i już ciszej, żeby Maja nie słyszała, dodałam:

— Tylko pamiętaj, jak ta dziewczynka będzie do nas miała przyjść, to schowaj wszystkie cenne rzeczy. Słyszałam, że oni mają czasami lepkie rączki…

Już ja się o tej rodzinie wszystkiego dowiem!

Marek przyjrzał mi się wzrokiem pełnym niedowierzania i mruknął coś w rodzaju „Nie wierzę własnym uszom”, ale to tchórz. Chyba wolał nie ciągnąć tej dyskusji, bo wzruszył ramionami i wrócił do oglądania głupawej komedii w telewizji.

Ja jednak nie zamierzałam tak tego zostawić. Musiałam dobrze przyjrzeć się nowym sąsiadom.

Kolejne dni nie robiłam nic innego, tylko zbierałam informacje o tych ludziach. I nie będę ukrywać — byłam coraz bardziej przerażona! Rodzina składała się z czterech osób…

Ojca przez większość dnia nie było, ale za to ich matka! Co z tego, że ilekroć mnie widziała, uśmiechała się sympatycznie i łamaną polszczyzną mówiła „Dzień dobry”?! Dla mnie sam jej wygląd wystarczył, żebym nabrała podejrzeń. Zawsze ubrana była w długą spódnicę, a włosy miała przykryte chustką.

Dzieci było dwoje. Mały chłopczyk, jakby przyklejony do spódnicy swojej mamy, więc niegroźny, i dziewczynka, wspomniana Amina właśnie, która rzeczywiście chodziła do jednej klasy z naszą Majeczką.

Szczególnie ta dziewczynka stała się przyczyną moich obaw o córkę. Z powodów dla mnie zupełnie niejasnych Majka bowiem upatrzyła ją sobie na przyjaciółkę!

Codziennie musieliśmy wysłuchać, co nowego zrobiła Amina, czym zaskoczyła nauczycielkę, co przyniosła do szkoły… Oczywiście słuchałam tych rewelacji w milczeniu, ale gdy tylko Maja znikała w swoim pokoju, wygłaszałam mężowi komentarze, co sądzę o tej dziewczynce i całej jej rodzinie.

Marek mógł się wówczas dowiedzieć, że skoro Amina ma takie ładne, niezniszczone rzeczy, to pewnie dlatego, że jej rodzice kradną, a może nawet i ona sama też się zajmuje tym procederem. A ma dobre oceny, bo nauczyciele dają jej fory.

Marek fukał na mnie i złościł się, jakbym wygadywała jakieś głupoty. Wówczas zaczęłam opowiadać o swoich podejrzeniach innym matkom z osiedla.

To moja wina

Kobiety wierzyły mi, bo przecież miałam informacje z najlepszego źródła — mieszkałam zaledwie piętro wyżej od matki Aminy. No więc dalej snułam domysły i w najlepsze dzieliłam się nimi z innymi.

Z mieszkania ciągle dobiegają silne zapachy gotowanego jedzenia… A wiadomo, co ona tam pichci? Może psy lub koty? Słyszałam, że w niektórych kulturach ludzie jedzą zwierzęta, które są naszymi pupilami…
Wkrótce doprowadziłam do tego, że matki zabroniły dziewczynkom zadawać się z Aminą.

Któregoś dnia Maja opowiedziała mi nawet, że mała cały dzień przepłakała, bo nikt nie chciał z nią siedzieć.
Nie miałam litości. Jakoś wcale nie było mi jej szkoda.

— To pewnie dlatego, że się nie myje — mruknęłam wówczas.

Do głowy mi nie przyszło, że to ja sama przyczyniłam się do trudnej sytuacji dziewczynki…

I pewnie ta sytuacja z czasem stałaby się jeszcze gorsza — nie zamierzałam bowiem ustawać w wysiłkach usunięcia niewygodnej rodziny z naszego osiedla — gdyby nie wychowawczyni naszej córki, która pewnego dnia ogłosiła zebranie rodziców.

Najlepsza w klasie… Może nie tacy oni źli?

Nie chciało mi się na nie iść. Wiedziałam, że na pewno spotkam tam matkę Aminy, która setny raz tą swoją łamaną polszczyzną spyta mnie, czy Maja mogłaby Aminkę odwiedzić albo czy Amina mogłaby odwiedzić Maję.

I znowu będę musiała się trudzić, wymyślając w miarę wiarygodny pretekst. Nie było jednak wyjścia. Jak pozostałe matki, ja też nie miałam pojęcia, czego będzie dotyczyć zebranie, i byłam zwyczajnie ciekawa. W końcu udział w takich spotkaniach to obowiązek każdego rodzica!

Wychowawczyni zaczęła od przypomnienia sukcesów naszych dzieci. Wszyscy świetnie o tym wiedzieliśmy, klasa Mai od dawna uchodziła za najlepszą w szkole, ale zawsze to miło posłuchać, gdy chwalą pociechy.

— Szkoda tylko, że to się niedługo skończy, kiedy Aminka pokaże pazury — szepnęłam wówczas do siedzącej obok mnie matki, na co tamta tylko skrzywiła się nieznacznie.

Też uważała, że najlepiej byłoby, gdyby Amina razem ze swoimi rodzicami wróciła tam, skąd pochodzi!

Wychowawczyni, choć nie mogła słyszeć naszej rozmowy, nagle, jakby czytając w myślach, nawiązała do niej:

— Wiem, że niektórzy państwo obawiają się wpływu, jaki na tak dobrą klasę może mieć pojawienie się nowej uczennicy. Tak, tak, chodzi mi o Aminę — podkreśliła, a wśród rodziców przeszedł niespokojny szmer; cóż, wielu podzielało moje obawy!

— Dlatego zaprosiłam państwa dziś na spotkanie. Chciałabym wam o czymś opowiedzieć…

„Pewnie będzie nam opowiadać, jak ważna jest tolerancja i otwartość na inne kultury, tra ta ta ta” — pomyślałam z wyższością, wiercąc się niespokojnie na zbyt małym krzesełku.

Jednak wychowawczyni ani jednym słowem nie nawiązała do problemu braku tolerancji w naszej klasie. Zaczęła za to wymieniać dzieci, które osiągają największe sukcesy w czytaniu, w pisaniu, w liczeniu. O dziwo, w każdej z tych kategorii wygrywała Amina! Wprost nie mogłam uwierzyć własnym uszom!

Wiedziałam, że dziewczynka jest dobrą uczennicą, ale żeby aż tak…

— Pewnie się państwo dziwią — wychowawczyni uśmiechnęła się wyrozumiale. — W końcu dla Aminy polski nie jest pierwszym językiem, tak jak dla waszych dzieci. Ale zapewniam, że ta dziewczynka na swoje sukcesy zapracowała przede wszystkim bardzo ciężką pracą. Gratuluję pani — tu zwróciła się do siedzącej z boku mojej sąsiadki, najwyraźniej skrępowanej tą sytuacją. — Myślę, że wielu spośród naszych uczniów może się uczyć od pani córki.

Tego dnia wracałam z zebrania z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony, nadal nie byłam skłonna zaprzyjaźniać się z tymi dziwnymi ludźmi. Z drugiej — zaczęło do mnie docierać, że chyba trochę skrzywdziłam sąsiadów swoim obgadywaniem. A to, że są nieco inni ode mnie, być może nie musi oznaczać, że źle wychowują swoje dzieci…

Chociaż inni niż my, też są ludźmi

Kiedy kilka dni później Maja znowu zapytała, czy może zaprosić Aminę do nas, niechętnie się zgodziłam. I wiecie co? Dziewczynka przyszła ze swoim tatą! Chciał sprawdzić, czy to my jesteśmy dla Aminy odpowiednim towarzystwem… Tego się naprawdę nie spodziewałam!

Czułam się trochę niepewnie, gdy dziewczynka postawiła na stole egzotycznie wyglądające ciasteczka, i ledwo ugryzłam się w język, by nie powiedzieć rodzinie, żeby tego lepiej nie ruszali.

Na szczęście nic nie powiedziałam. I dobrze, bo ciasteczka były pyszne! A kiedy dwie godziny później po Aminę przyszła jej mama, w końcu miałyśmy okazję usiąść i porozmawiać przy kawie.

Fatima, mama Aminy, jest dziś moją koleżanką. Owszem, różni nas wiele rzeczy — nie mogę się przyzwyczaić choćby do jej sposobu gotowania, do tego, że ona i cała jej rodzina są muzułmanami, więc obchodzą zupełnie inne święta. Ale to wszystko nie jest już dla mnie tak ważne. Wiem, że i Fatima, i cała jej rodzina to bardzo porządni ludzie i naprawdę cieszę się teraz, że właśnie ktoś taki zamieszkał w naszym sąsiedztwie. Wystarczyło się poznać — i przestać bać.

Ktoś inny na moim miejscu pewnie w ogóle nie przyznałby się do takiego głupiego zachowania. Ale ja po prostu musiałam wam o tym opowiedzieć.

Czytaj także:
„Sąsiadka zrobiła sobie z mieszkania przybytek rozpusty. Tych hałasów i hordy mężczyzn nie dało się znieść”
„Sąsiadka mściła się, bo ostrzyła zęby na naszą działkę. Miesiącami podrzucała nam śmieci, a nawet zdewastowała ogród”
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”

Redakcja poleca

REKLAMA