Na całym świecie nie ma chyba mężczyzny, który nie znałby przynajmniej kilku kawałów o teściowych. Większość takich żartów działa mi na nerwy, ale mam świadomość, że dowcipy nie biorą się znikąd.
Tak jak Kochanowski w swoich fraszkach wyśmiewał przywary właściwego mu społeczeństwa, tak zięciowie w kawałach bezlitośnie piętnują wady matek swoich wybranek. Może i pod względem taktu czy języka nie zbliżają się do poziomu renesansowego poety, a ich „dziełom” nie towarzyszy żaden aspekt edukacyjny.
Nie wylewał za kołnierz
Działa tu jednak dokładnie ten sam mechanizm. Sama nigdy nie chciałam stać się inspiracją dla nowych żartów, ani nawet bohaterką ze starych dowcipów. Gdy jednak dowiedziałam się, że ten drań krzywdzi moją córeczkę, moja wewnętrzna wiedźma sama dała o sobie znać.
Samotna kobieta, która w trudnych czasach transformacji ustrojowej musi wychowywać dwie córki, nie ma lekko. Ojciec Ady i Kasi zabrał nogi za pas, gdy nasza młodsza córka kończyła trzeci rok życia. Nie, nie pożegnał się ze mną teatralną frazą „wychodzę do kiosku po papierosy”. Po prostu pewnego dnia rzucił mi prosto w twarz, że odchodzi. Nie czekając na moją reakcję, zaczął pakować walizkę. Jeszcze tego samego dnia zainstalował się w miłosnym gniazdku, w którym mieszkała jego kochanka.
Zapewne zastanawiacie się, dlaczego nie walczyłam o niego. Przecież dzieci potrzebują pełnej rodziny. Ja jednak wiedziałam, że nie zatrzymam go siłą, a nawet gdyby mi się to udało, tylko odwlekłabym to, co nieuniknione. Zanim jeszcze stanęłam z nim przed ołtarzem, wiedziałam, że Zygmunt to zwykły hulaka.
Był przystojny, czarujący i doskonale wiedział, jak sprawić, by kobieta oddała mu wszystko, czego on pragnie. Sama nie potrafiłam oprzeć się jego urokowi. Kasia była pierwszym owocem tej słabości. Gdy dowiedział się o ciąży, zachował się, jak należało i poprosił mnie o rękę. Ślub jednak nie zmienił w nim niczego. Nadal nie wylewał za kołnierz, a gdy wracał do domu, czuć od niego było nie tylko gorzałką, ale i damskimi perfumami, przebijającymi się przez intensywny zapach jego wody kolońskiej.
Z dnia na dzień zostałam sama z dwójką dzieci, a jego obowiązki rodzicielskie zaczęły ograniczać się do okazjonalnego płacenia skromnych alimentów. Nie, żeby wcześniej specjalnie przejmował się rodziną. Starałam się, jak tylko mogłam, by dziewczynkom nie zabrakło niczego, co jest im niezbędne, a przy tym robiłam wszystko by wyrosły na porządne kobiety. Doskonale wiem, że tak mówi każda matka chcąca usprawiedliwić swoje błędy. Ja jednak nie mam sobie wiele do zarzucenia i choć właśnie tak to brzmi, wcale nie próbuję się wybielać.
Ada i Kasia są jak woda i ogień
Nie mam wątpliwości, że Ada, starsza z moich pociech, odziedziczyła geny mojej rodziny. Już jako dziecko była obowiązkowa, empatyczna i, co tu dużo mówić, rozsądna. Nigdy nie miałam z nią żadnych problemów i pewnie dlatego poświęcałam jej mniej uwagi, niż na to zasługiwała. Mała Kasia była jej przeciwieństwem. Już jako mała dziewczynka pokazywała, że niezłe z niej ziółko. A to coś zrzuciła, a to rozsypała, niby przypadkiem, ale gołym okiem było widać, że sprawia jej to radochę.
Gdy weszła w wiek nastoletni, jej nieokiełznany charakter zaczął dawać o sobie znać. Ada rozumiała, że może dojść do czegoś tylko dzięki swojej ciężkiej pracy. Rokrocznie przynosiła do domu świadectwo z czerwonym paskiem. A Kasia? Cóż, siłą trzeba było zaganiać ją do książek, a efekty były i tak najwyżej dostateczne.
Bardziej niż nauka interesowali ją przyjaciele i zabawa. Nigdy nie wychodziłam z założenia, że jako matka powinnam zabraniać swoim dzieciom rozrywki. Kasia lubiła jednak nadużywać mojego zaufania. Wyznaczoną przeze mnie godzinę powrotu do domu dość często traktowała jako sugestię, nie nakaz. Eksperymentować z alkoholem zaczęła jeszcze przed osiemnastymi urodzinami. Wiedziałam też, że już jako nastolatka polubiła... wiecie, te sprawy.
Nie miałam wyjścia
Musiałam być dla niej bardziej surowa niż dla Ady, a przy tym także bardziej wyrozumiała. Wiecie, to tak jak w tej starej bajce o żabie i skorpionie, kończącej się słowami „...bo taka jest moja natura”. Kasia wdała się w ojca, a z genami nie można walczyć. Mogłam tylko robić wszystko, by nie wybrała najbardziej stromej ze wszystkich życiowych dróg.
Udało mi się. Obie moje córki skończyły dobre liceum i poszły na studia. Ada od dwóch lat jest już na swoim. Ma dobrą pracę, perspektywy na przyszłość, a od sześciu miesięcy jest mężatką. Kasia jeszcze nie wyfrunęła z gniazdka, ale w tym roku broni dyplom i ma wielkie plany. Szkoda tylko, że z wiekiem nie przybyło jej rozsądku.
Jako nastolatka, Ada nigdy nie przyprowadzała do domu swoich chłopaków. Randkowała, ale miłostki nie były jej priorytetem. O poważnym związku zaczęła myśleć dopiero na ostatnim roku studiów. Wtedy przedstawiła mi Sylwka, przystojnego bruneta, z którym spotykała się od kilku miesięcy. Był inteligentny, szarmancki i kulturalny.
W skrócie, chłopak jak marzenie. Ja jednak dostrzegłam w nim coś. Ten charakterystyczny błysk, który pojawiał się mu w oku, gdy w polu widzenia miał atrakcyjną dziewczynę. Dokładnie tak samo patrzył na inne mój Zygmunt. Po raz pierwszy dostrzegłam to, gdy Ada przedstawiła mu Kasię.
– Z tym Sylwkiem to coś poważnego? – zapytałam ją pewnego dnia przy kawie, chcąc wybadać grunt.
– Nie wiem, mamo. Za wcześnie, żeby coś powiedzieć. Ale lubię go. Być może nawet bardzo, jeśli wiesz, co mam na myśli – odpowiedziała mi z rumieńcami na policzkach.
Wtedy jeszcze nie chciałam ingerować. Nie jestem nieomylna, więc łudziłam się, że źle oceniam tego chłopaka. Czas mijał, a młodzi w końcu postanowili zamieszkać razem. Uspokoiło mnie to trochę, bo skoro zdobył się na tak poważny krok, musiał przecież poważnie myśleć o mojej córce.
Ten drań romansował z jej siostrą!
Ada i Sylwek często odwiedzali mnie i Kasię. Ona była wpatrzona w niego jak w obrazek. Nie widziała świata poza nim. Nie musiała mi tego mówić, matka po prostu wie takie rzeczy. Nie byłam więc specjalnie zaskoczona, gdy pewnej niedzieli podzielili się ze mną nowiną.
– Zamierzamy się pobrać – wykrzyczeli radośnie jednym głosem. – Nie chcemy ślubu kościelnego i hucznego wesela – kontynuowała Kasia – Weźmiemy tylko ślub cywilny i urządzimy skromną uroczystość.
Jak powiedzieli, tak zrobili. Niebawem byli już małżeństwem. Cieszyłam się ich szczęściem, ale Kasia najwyraźniej miała jakiś problem z ich decyzją. Zauważyłam, że nie czuje się komfortowo w ich obecności. Pewnego dnia postanowiłam zapytać ją o to.
– Ona źle wybrała, mamo. Jest dla niego za dobra i zasługuje na kogoś, kto będzie ją lepiej traktował – powiedziała.
Próbowałam ciągnąć ją za język, ale bezskutecznie. Wkrótce miałam jednak dowiedzieć się, co miała na myśli.
Tego dnia nie zapomnę chyba do końca życia. To był poniedziałkowy poranek. Wzięłam wolne w pracy, by wreszcie wykonać badania, które zbyt długo odwlekałam. Wsiadłam do samochodu i obrałam kierunek na przychodnię. Byłam już prawie u celu, kiedy zorientowałam się, że zapomniałam zabrać portfela. „Całe szczęście, że wyjechałam wcześniej i zdążę jeszcze wrócić” – pomyślałam.
Zastałam ich w łóżku
Podjechałam pod dom i ze zdziwieniem zauważyłam zaparkowany przy chodniku samochód Sylwka. Nagle przypomniałam sobie, co powiedziała Kasia: „Jest dla niego za dobra i zasługuje na kogoś, kto będzie ją lepiej traktował”. W tym momencie dodałam dwa do dwóch. Przez chwilę chciałam uciec, ale szybko odzyskałam zimną krew. Weszłam do środka i od razu udałam się do pokoju mojej córki. Szarpnęłam za klamkę bez pukania. Nie pomyliłam się.
– Ubierzcie się i zejdźcie na dół – wycedziłam przez zęby, próbując nie stracić panowania nad sobą.
Nie interesowały mnie żadne ich wyjaśnienia. Chciałam tylko dowiedzieć się, jak zamierzają rozwiązać tę sytuację. Kasia wyjąkiwała coś o wielkim błędzie i że to wszystko nic nie znaczy. Nie chciałam tego słuchać. Bardziej ciekawiło mnie, co ma do powiedzenia mój zięć. Cała jego pewność siebie nagle gdzieś uleciała.
– Skończymy z tym i powiem o wszystkim Adzie. Potrzebuję tylko trochę czasu – mówił ze wzrokiem wbitym w podłogę.
– Nie zwlekaj za długo. Naprawdę nie chcę cię w tym wyręczać, ale jeżeli mnie zmusisz, zrobię to – oświadczyłam. – Moja córka ma prawo wiedzieć, kogo poślubiła.
Nie jestem już kochaną teściową
Wciąż jeszcze nie wyznał jej prawdy. Jestem jednak przekonana, że wkrótce będzie musiał to zrobić. Ada nie jest głupia i dostrzega, że coś się zmieniło. Nawet nie próbuję udawać, że mój zięć jest gościem, którego chcę widzieć w swoim domu, a gdy oni przychodzą, Kasia natychmiast wychodzi, nie patrząc im w oczy. Ostatnio moja córka stwierdziła, że powoli zaczynam się zachowywać jak te wszystkie teściowe z kawałów. Gdyby znała prawdę, na pewno byłaby dla mnie bardziej wyrozumiała.
Z Sylwkiem zgadzamy się w jednym: ona musi to usłyszeć od niego. Nie chcę, żeby cierpiała, ale uważam, że ma prawo zdecydować, co dalej z jej małżeństwem. On jednak pokazuje, że taki z niego mężczyzna, jak ze mnie święty turecki. Dziś zapowiedzieli się na obiad.
Wnioskuję więc, że moja córka nadal o niczym nie wie. Cóż, będę musiała znów odegrać rolę wrednej wiedźmy. Może w ten sposób sprowokuję rozmowę, która obnaży całą prawdę.
Czytaj także:
„Sąsiadka ciągle przychodziła do nas na kawki. Za późno zrozumiałam, że zamiast cukru, chce pożyczyć mojego męża”
„Tata szukał mi męża i przyuczał do przejęcia biznesu. Nie sądziłam, że tak przygotowuje się do ostatniej podróży”
„Miałam dość bycia na garnuszku męża i wybrałam niecodzienny zawód. Nikt we mnie nie wierzył, a teraz mnie podziwiają”