Zawsze byłam córeczką tatusia. Mama miała mi to trochę za złe. Oczekując narodzin dziecka, marzyła o dziewczynce, z którą mogłaby robić „dziewczyńskie” rzeczy, tymczasem ja zupełnie się do tego nie nadawałam. Nie potrafię zliczyć, ile razy ciągała mnie ze sobą na zakupy – chciała, żebym polubiła sukienki i buty na obcasie albo chociaż jakieś jaśniejsze bluzeczki zamiast bojówek i flanelowych koszul.
Zakupy to nie był mój świat
Podobnie jak kosmetyki, fryzury, a wcześniej lalki Barbie. Odkąd sięgam pamięcią, interesowały mnie „męskie” zajęcia. Na przykład wprost uwielbiałam przesiadywać z tatą w garażu. Podawałam mu śrubokręty, francuskie klucze i nie bałam się ubrudzić smarem.
Mama załamywała ręce, gdy po kilku godzinach od założenia nowych spodni wracałam cała ubrudzona, a czasem nawet z dziurą na kolanie. W końcu jednak pogodziła się z tym, że taka jestem i próby zmienienia mnie nie przyniosą rezultatu.
Tata był moim najlepszym przyjacielem i nauczycielem. Uwielbiałam przyglądać mu się, gdy naprawiał naszego starego żuka.
– Odpal dziada! – krzyczał do mnie, gdy jeszcze ledwie sięgałam nogami do pedałów, a ja przekręcałam kluczyk i słuchałam, jak silnik wydaje znajomy pomruk.
Tata poklepywał auto po kierownicy, zupełnie jakby głaskał ulubione zwierzę.
– Samochód należy traktować po przyjacielsku, wtedy odpłaci ci wieloletnią lojalnością – mawiał często, a ja kiwałam głową.
Dorastałam w garażu u jego boku. Był dla mnie wzorcem męskości. Miał silne ramiona, gęste czarne włosy i szeroką klatkę piersiową. Nie to, co moi chuderlawi koledzy z technikum mechanicznego, którzy nie potrafili nawet naprawić długopisu, kiedy wypadła z niego sprężynka. Ojciec postawił poprzeczkę tak wysoko, że ciężko byłoby znaleźć mężczyznę, który mu dorówna.
– Nie chcesz wyjść z dziewczynami na miasto? – zapytał któregoś wieczoru, gdy popijaliśmy herbatę przed garażem.
– Co?! – parsknęłam. – A odkąd to ja chodzę z dziewczynami na miasto?
Wzruszył ramionami i odwrócił wzrok. Po raz pierwszy w życiu dostrzegłam w jego zachowaniu jakby sygnał niepokoju.
– Co jest, tatku? – zapytałam.
– Jesteś już w klasie maturalnej… nie szukasz sobie chłopaka?
Nagle zrozumiałam, o co mu chodzi
– Boisz się, że zostanę sama? – zachichotałam. – Nie jestem, po prostu w mechaniku nie ma prawdziwych mężczyzn, a jeśli nie ma ich tam, to już nie wiem gdzie!
Tata wyglądał jednak na szczerze zatroskanego. Mimo że często ze sobą rozmawialiśmy, tematy związane z emocjami i związkami nie przychodziły nam łatwo. Nie rozumiałam, dlaczego nagle zaczął niepokoić się tym, że wciąż jestem sama. Miałam dopiero dziewiętnaście lat! Na Boga! Ludzie w tym wieku jeszcze nie biorą ślubu.
To pytanie nie dawało mi spokoju. Nie przypuszczałam, żeby martwił się mną bez powodu. Coś musiało być na rzeczy. Poszłam do mamy, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Zastanawiałam się, czy wie o czymś, o czym ja nie wiem, ale ona spojrzała na mnie zaskoczona.
– Pytał cię o chłopaka?
Skinęłam głową.
– Mnie też zadawał ostatnio dziwne pytania. Czy wiem, gdzie są w domu korki od prądu, albo gdzie trzymamy polisę ubezpieczeniową… Myślisz, że coś mu dolega? – zapytała, nagle zaniepokojona.
Najwyraźniej tata chciał się upewnić, że będziemy bez niego bezpieczne. Poczułam, jak ciarki przechodzą mi po plecach. Nie chciałam snuć domysłów – i tak za bardzo już się wystraszyłyśmy. Postanowiłam postawić sprawę jasno. Tak jak zwykle robił on.
Od razu poszłam do garażu, żeby z nim porozmawiać. Zastałam go jak zwykle pochylonego nad silnikiem. Przyglądałam mu się przez chwilę i nagle zrozumiałam, że nic nie naprawia. Po prostu stał tam w bezruchu i o czymś rozmyślał.
– Tato? – zagaiłam, a on szybko otarł oczy rękawem swojej roboczej koszuli.
Płakał? Mój ojciec? Mój niezniszczalny i odporny na wszystkie przeciwności losu superbohater? Podeszłam bliżej i spojrzałam mu w oczy. Starał się unikać mojego wzroku, jakby wiedział, że już się domyśliłam.
– Jesteś chory? – zapytałam wprost, a on niespodziewanie… wybuchnął płaczem!
Przytulił mnie i szlochał, a ja nie wiedziałam, co zrobić. To nie mogła być prawda! To niemożliwe! Nie mógł być chory! Odsunęłam go od siebie przerażona. Pocałował mnie w czoło, otarł łzy i usiadł na murku. Zanim zaczął mówić, poprosił, żeby przyszła też mama. Wypił małą butelkę wody mineralnej i wziął głęboki oddech. Czekałam na potwierdzenie naszych przypuszczeń jak na wyrok skazujący. I niestety, zapadł już po chwili. Tata powiedział nam, że ma chorobę Alzheimera.
– Traci się pamięć, tak? – upewniłam się, a on skinął głową.
Boże… Tata zawsze o wszystkim pamiętał. Zawsze! Coś musiało mu się pomylić. Mama ze łzami w oczach rzuciła mu się na szyję. Zaczęła wypytywać o to, kiedy poszedł do lekarza, czemu nic jej nie powiedział i czy są jakieś sposoby, by zapanować nad tą chorobą. Ojciec tłumaczył, że nie chciał nas martwić. Symptomy były początkowo zauważalne tylko dla niego, ale z czasem w pracy zaczął mylić zlecenia, narzędzia i źle wystawiać faktury, więc w końcu poszedł się zbadać. I nie, nic nie można zrobić.
– Pamiętacie ten dzień, kiedy nie wracałem długo wieczorem? – spytał.
– Wtedy, kiedy Reks uciekł ci na spacerze? – przypomniałam sobie.
– Nie uciekł. Nie mogłem trafić do domu. Właściwie to pies chyba w końcu zgłodniał i sam przyprowadził mnie na miejsce – westchnął tata i spuścił wzrok. Nie wierzyłam w to, co słyszę.
Tego wieczoru nie mogłam zasnąć
Wciąż analizowałam ostatnie tygodnie. Przypominałam sobie chwile, gdy ojciec prosił mnie o klucz francuski, kiedy chciał wywiercić dziurę albo o młotek, gdy dokręcał śrubę. Czasem zdarzało mu się mówić do mnie „Marlenko”, jak do mamy, ale wtedy uważałam, że jest po prostu roztargniony. Te wspomnienia układały się teraz w jedną całość.
Nie mogłam uwierzyć, że mój wszechmocny i wszechwiedzący tatuś będzie po prostu znikał. Będzie zapominał o tym, co wie, kogo zna i czym się zajmuje. Aż w końcu przyjdzie czas, kiedy po prostu mnie nie pozna… Następnego dnia rano wstałam wykończona, za to on siedział już na dole w pełni ubrany i kończył śniadanie.
– Gotowa? – zapytał energicznie.
– Do czego? – zdziwiłam się.
– Do nauki! Musisz przejąć biznes, maleńka. Zrobimy transfer danych z mojego mózgu do twojego, zanim wyczyści mi się dysk! – uśmiechnął się smutno.
– Tato… przestań – odparłam ostro.
Nie miałam jeszcze siły do żartów z tego tematu. Tata wyglądał jednak na całkiem poważnego. Kazał przebrać mi się w ciuchy robocze i zaciągnął mnie do garażu. Dotąd traktował mnie jedynie jak pomocnika we wszystkich swoich naprawach.
Teraz kazał mi prawdziwie wziąć się do roboty. Przez kolejne tygodnie pokazywał mi, co mam robić i czuwał nad każdym moim ruchem. Początkowo przekazywał mi proste zlecenia, a z czasem coraz bardziej skomplikowane awarie. Przyglądał się, jak posługiwałam się narzędziami, co robiłam, podpowiadał kolejny ruch, gdy miałam wątpliwości.
Coraz częściej dostrzegałam u niego symptomy choroby, ale starałam się, żeby on ich nie odczuwał. Gdy znajdowałam w lodówce jego rękawice, odkładałam je na miejsce. Gdy zalewał kawę zimną wodą, wylewałam ją i niepostrzeżenie robiłam nową, a gdy mylił nazwy narzędzi, spokojnie go poprawiałam. Wiedziałam jednak, że nie będzie lepiej. Uczyłam się najpilniej, jak potrafiłam, bo było to jedyne, co mogłam dla niego zrobić.
Bałam się przyszłości
W maju zdałam maturę oraz egzaminy zawodowe i oficjalnie przejęłam warsztat taty. W tamtym czasie nie był już w stanie sam go prowadzić. Ukrywałam to przed klientami, mówiąc, że jest bardzo zajęty i nie może wszystkich samodzielnie obsłużyć.
Z czasem ludzie przyzwyczaili się do dziewczyny mechanika i coraz rzadziej słyszałam głupie docinki. Jesienią tata przestał przychodzić do garażu. Choroba przejęła nad nim kontrolę. Przychodziłam do niego przed i po pracy. W ciągu dnia zajmowała się nim mama i pielęgniarka, ale wiedziałam, że taty już z nami nie ma.
– Alzheimer nie jest śmiertelną chorobą – mówił lekarz, ale ja czułam, że tata umiera.
Bez zapachu benzyny i smaru na rękach nie miał siły, by funkcjonować.
– Jestem jak diesel – śmiał się kiedyś, gdy mama narzekała, że zawsze cuchnie garażem. – Jadę tylko zalany ropą.
Wiedziałam, że długo nie pożyje. I rzeczywiście, zimą złapał zapalenie płuc i odszedł we śnie, a wraz z nim cząstka mnie. Wiedziałam, że nigdy już nie będę mieć przy sobie nikogo, kto będzie takim przyjacielem jak on. Podczas pogrzebu ludzie rzucali na trumnę kwiaty, a ja wysypałam na jego grób garść śrubek, żeby miał czym się zająć w niebie.
– To dla ciebie. Pokaż im, jak się pali dziada, bo tam na górze nie mają o tym pojęcia…
Czytaj także:
„Teściowa grzebała nam w śmieciach. Miała mnie za darmozjada, bo nie płuczę słoików i nie wylizuję talerzy po jedzeniu”
„Narzeczony udawał, że wybaczył mi zdradę, by upokorzyć mnie w dniu ślubu. To była jego mściwa zemsta”
„Mój syn zasługiwał na kogoś lepszego niż ta wymalowana dziewucha. Uknułam plan, jak nie zostać jej teściową”