Starsza pani mieszkająca pod nami od lat dawała nam się we znaki. Oskarżała nas o zakłócanie spokoju, słała pisma do administracji, raz nawet wezwała policję tylko dlatego, że dzieci głośno się śmiały i biegały po mieszkaniu na bosaka, uderzając piętami o podłogę. Trudno się dziwić, że jej nie lubiliśmy, zresztą z wzajemnością. Mieszkała sama, ale samotna nie była, odwiedzała ją siostra z synem, wpadały koleżanki. Boczyła się tylko na nas, zaś reszcie sąsiadów mówiła zimno „dzień dobry” i ucinała wszelkie pogawędki, jakby nie chciała mieć z nimi nic wspólnego.
– Wredna baba – ocenił ją nieopatrznie Jurek i określenie przylgnęło do niej na zawsze.
Zabraniałam Marysi i Karolinie tak mówić o sąsiadce. Głęboko wierzę, że w każdym człowieku tkwi okruch dobra, i chciałabym, żeby dzieci też tak uważały.
– W niej niczego takiego nie ma, nie znoszę jej – oznajmiła Karola i przewróciła oczami.
– Jest, tylko tego nie widać – pomógł mi Jurek. – Trzeba dobrze poszukać.
Staraliśmy się tak wychowywać córki, żeby wyrosły na dobrych, współczujących ludzi, lecz to nie było takie łatwe. Sąsiadka z czasem zakopała topór wojenny, ale ucinała wszelkie próby ocieplenia stosunków. Nie starałam się zresztą o to zbyt gorliwie i z ulgą zrezygnowałam z bezowocnych zabiegów. Czas szybko biegnie, dzieci rosną, a nam przybywa lat. Sąsiadka też nie młodniała, więc nie zdziwiłam się, widząc, że zaczęła podpierać się kulą. Chodziła powoli, z wyraźnym trudem, ale spytana o zdrowie obrzuciła mnie takim spojrzeniem, że zamilkłam i przyspieszyłam kroku.
Wredna baba, przypomniałam sobie określenie, które tak zaciekle tępiłam kilka lat temu. Pasowało do niej jak ulał, niestety. Kilka dni później spotkałam ja na schodach. Starsza pani wyglądała jak półtora nieszczęścia, mocując się z wypchaną zakupami torbą na kółkach.
Odruchowo schyliłam się, żeby jej pomóc
– Dziękuję, nie trzeba – osadziła mnie chłodno.
– To za ciężkie dla pani – powiedziałam, wlokąc torbę na górę.
Nie odpowiedziała, poszła za mną powoli, stukając kulą. Noga musiała bardzo jej dokuczać. Zrobiło mi się jaj żal.
– Rodzina powinna pani pomóc, siostrzeniec mógłby czasem przynieść cięższe zakupy – powiedziałam nieopatrznie.
– Dziękuję, dalej poradzę sobie sama – ucięła, wyrywając mi uchwyt torby.
– Ależ ja chętnie to zaniosę – poczułam się dziwnie, jakbym ją zraniła. Wspomniałam o rodzinie, czyżbym weszła na grząski grunt a ona była zbyt dumna, by przyznać, że może liczyć tylko na własne siły?
Wróciłam do domu i opowiedziałam Jurkowi, co odkryłam.
– Wydaje mi się, że ona jest całkiem sama, a chodzi coraz gorzej. Przykro było na to patrzeć.
– Ta kobieta ma rodzinę, nie musisz się nią zajmować. Wyraźnie dała ci do zrozumienia, że tego nie chce. To okropna baba, mieliśmy przez nią kłopoty. Zapomniałaś już, jak pisała na nas donosy?
– Jest straszna – zgodziłam się – ale jak pomyślę, że mogłabym jeszcze raz patrzeć, jak bezsilnie mocuje się ze zbyt ciężką torbą, jestem gotowa nie zwracać na to uwagi.
– Moja kochana żona, prawdziwa kandydatka na męczennicę – ucałował mnie z uczuciem. – Masz zbyt miękkie serce, łatwo cię wykorzystać.
– Nie chodzi o serce, tylko o zasady.
– Wiem, wiem, chorych nawiedzać, cierpiących pocieszać. Nie jestem w tym zbyt dobry, to twoja domena.
– Ja też nie, ale nie widzę innego wyjścia. Trzeba pójść do sąsiadki i poważnie z nią porozmawiać. Dowiemy się w jakim jest stanie i czego potrzebuje.
– Chyba żartujesz? To się nazywa wścibstwo – Jurek spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Ona nie wpuści nas za próg i będzie miała rację. Nigdzie nie idę.
Aż tak zawiodła się na ludziach?
Wybraliśmy się jednak do sąsiadki we dwoje. Udało nam się ją tak zaskoczyć, że zaprosiła nas do środka.
– Czym mogę państwu służyć? – spytała z wystudiowaną grzecznością.
Poczułam się jak ostatnia idiotka albo jak naiwna dzieweczka z głową wypełnioną myślami o spełnianiu dobrych uczynków. Sąsiadka od lat wyraźnie okazywała, że nie pragnie mojej życzliwości ani niczego, co mogłabym zaofiarować. Dlaczego jej się narzucałam, co chciałam sobie udowodnić? Sobie, bo przecież nie jej. Ona wiedziała, czego chce. Na pewno nie życzyła sobie pomocy ode mnie i mojej rodziny.
– Ewa, pani sąsiadka pyta, dlaczego chcemy jej pomagać, co z tego będziemy mieli – dobiegł mnie napięty głos męża. Zawsze tak mówił, gdy się zdenerwował.
Podniosłam gwałtownie głowę dotknięta jej bezceremonialnością. Dlaczego nie mogła uwierzyć w bezinteresowność? Przecież nie była z gruntu zła. Czyżby aż tak zawiodła się na ludziach?
– Proponujemy pomoc, bo jesteśmy katolikami nie tylko z nazwy. Bardzo poważnie traktujemy nakazy i staramy się żyć według słowa Bożego, choć to czasami niełatwe. Nie musi się nam pani rewanżować, nie na tym to polega – powiedziałam dobitnie.
Po moim oświadczeniu zapadła cisza. Nagle sąsiadka powiedziała zwyczajnym głosem, porzucając wystudiowaną pozę:
– Co za niespodziewana deklaracja. Trudno uwierzyć w taki altruizm.
– Dlaczego? – ubiegł mnie Jerzy. – Nie mamy się czego wstydzić, żona jest wierząca i praktykująca, ma zasady, których się trzyma. Dla mnie to też niełatwe, ale przynajmniej się staram. A pani?
– Muszę państwa ostrzec, że nie mam pieniędzy, by zapłacić za usługi. Nie zamelduję też u siebie żadnej z waszych córek jako opiekunki, mieszkanie po mnie odziedziczy siostrzeniec.
Wciągnęłam powietrze i zaczęłam w myślach liczyć do dziesięciu. Nie spodziewałam się, że będzie nam wylewnie dziękowała, ale to już był szczyt wszystkiego.
– Ale bardzo państwu dziękuję – nagle zmieniła ton. – Nie spodziewałam się że ktokolwiek wyciągnie do mnie rękę. W dzisiejszych czasach trudno o przyjazną atmosferę, ludzie nie rozmawiają ze sobą, wiecznie się gdzieś śpieszą, są tacy nieżyczliwi.
– Czyżby? – Jurek uniósł brwi i na szczęście na tym skończył. To nie był właściwy moment, żeby wypominać tej kobiecie sposób bycia.
– Chętnie przyjmę pomoc od państwa, oczywiście w rozsądnych granicach. Nadal nie mogę uwierzyć, że wyszliście z taką propozycją, mam nadzieję, że nie będziecie żałowali. Nie chciałabym być dla nikogo ciężarem. Za pół roku zoperują mi biodro i mam nadzieję stać się samodzielna. A przy okazji, mam na imię Teresa.
– Uff – Jurek udał, że ociera pot z czoła.
– No to udało nam się porozumieć.
Do robienia zakupów dla pani Teresy podeszłam metodycznie. Zażądałam przygotowywania spisu potrzeb i wręczania go rano osobie, która zadzwoni do drzwi. Po południu ktoś dostarczał produkty niejako przy okazji, w drodze do domu.
Teraz dopiero zaczęły się plotki!
– Nie pójdę do niej – zaprotestowała Karolina, gdy wypadło na nią. – Nie rozumiem, dlaczego musimy jej pomagać.
– Wcale nie musimy – sprostowałam.
– Porządni ludzie tak właśnie postępują. Przekonasz się zresztą, że to żaden wysiłek. Jest nas czworo, a pani Teresa tylko jedna i nie ma zbyt dużych wymagań. Naprawdę nie ma o czym mówić.
– Nadal mi się to nie podoba, ale niech ci będzie – nastolatka wzruszyła ramionami, ale zabrała przygotowane zakupy i poszła do sąsiadki. Wróciła dziwnie rozweselona.
– Ona próbuje być miła, naprawdę. Nie ma w tym wprawy i ciężko jej idzie, ale robi, co może.
– Nasza mama dała jej do myślenia – powiedział Jurek.
– To wszystko wyjaśnia – zaśmiała się Karolina.
Byli tacy podobni do siebie i tacy moi, że patrzyłam na nich z przyjemnością. Byłam szczęściarą, że ich miałam. Włączyliśmy panią Teresę na stałe do rodzinnego grafiku, z czasem prawie zapomnieliśmy, że pomagamy obcej osobie. To było takie naturalne i niekłopotliwe, kupić wszystkiego trochę więcej i podrzucić sąsiadce. Żadna filozofia i poświęcenie.
My zapomnieliśmy, ale ludzie nie. Okazało się, że tak jak wcześniej pani Teresa nikt nie uwierzył w chęć bezinteresownej pomocy. Plotka rozsiewana przez dobrze poinformowanych głosiła, że w sprytny sposób omotaliśmy starszą panią i pragniemy w przyszłości zagarnąć jej mieszkanie.
– Czy tak trudno uwierzyć, że można coś zrobić dla drugiego człowieka, nie mając na widoku korzyści? – pytałam rodzinę, nie oczekując odpowiedzi.
A jednak ją dostałam.
– Mamuś, oni nie wiedzą, co mówią, nie przejmuj się – pocieszyła mnie Marysia. – Róbmy swoje, im w końcu się znudzi i przestaną plotkować.
– Masz rację, róbmy swoje – zgodził się Jurek, patrząc z zadowoleniem na córkę.
Czytaj także:
„Sąsiadka rozpowiadała na wsi, że mam kochanków i na tym zarabiam. Wredna żmija mści się za nasze dawne porachunki”
„To nie moja wina, że jestem owocem zdrady, a jednak rodzina mojego ojca traktuje mnie jak śmiecia. Nie zasługuję na to”
„Życie na spokojnym osiedlu zamieniło się w koszmar. Żałowałam, że spełniliśmy marzenie o domu na wsi”