Babcia Aniela miała swoje ulubione powiedzonko: „Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach”. Wtedy wydawało mi się to głupie. Myślałam, że na to, co robię, mam wpływ i jeśli będę się starała, to swoje plany i marzenia zrealizuję. Wszystko się rozleciało, kiedy byłam na pierwszym roku studiów i babcia dostała wylewu. Okazało się, że potrzebuje stałej opieki, a ma przecież tylko mnie. To ona mnie wychowała, spędziłyśmy ze sobą wiele lat. Jej córka, czyli moja mama zmarła, kiedy miałam dwa lata; pamiętałam ją tylko ze zdjęć.
Ojca nigdy nie poznałam
Dziadkowie byli moimi rodzicami, a po śmierci dziadka została mi już tylko babcia. Teraz ja musiałam zaopiekować się nią. Zrezygnowałam ze studiów i wróciłam na wieś. Lekarz co prawda delikatnie sugerował, że może powinnam pomyśleć o jakimś domu opieki, ale nawet nie chciałam o tym słyszeć. Za bardzo kochałam swoją babcię, żeby oddać ją w ręce obcych ludzi. Żyłyśmy razem jeszcze dwa lata. Kiedy umarła, poczułam się strasznie samotna i opuszczona. I jakby oddzielona od ludzi grubą szybą. Tygodniami nie wychodziłam z domu i z nikim nie rozmawiałam. W końcu lekarz zdiagnozował u mnie depresję. Gdyby nie moja przyjaciółka z dzieciństwa, Zosia, nie wiem, czybym się z tego wygrzebała. Przychodziła do mnie nawet wtedy, gdy nie chciałam już z nią rozmawiać, wyciągała mnie na spacery, przyprowadzała ze sobą swoją małą córeczkę, przynosiła mi jedzenie.
Nie wiem, czy to leki, czy Zosia, czy czas, czy może wszystko po trochu, jednak w końcu wróciłam do życia. Zatrudniłam się w sklepie spożywczym. O powrocie na studia dawno już zapomniałam. Nie miałam na to ani sił, ani pieniędzy, ani ochoty. Żyłam sobie pomalutku, skromnie, spokojnie i bardzo samotnie. Aż któregoś dnia zadzwoniła do mnie koleżanka, z którą zaczynałam studia. Polubiłyśmy się od pierwszego dnia i od czasu do czasu Aneta do mnie dzwoniła. Ja właściwie nigdy nie odzywałam się pierwsza.
– Słuchaj, Wika – powiedziała, jakbyśmy widziały się wczoraj. – Mam dla ciebie propozycję. Nie chcesz wrócić do miasta?
– A o co chodzi?
– No wiesz, jak rozmawiałyśmy ostatnim razem, skarżyłaś się, że to, co robisz, zupełnie cię nie bawi i w ogóle jest do bani. I tak sobie pomyślałam, że może chciałabyś porobić coś innego… – zawiesiła głos.
– Niby co miałabym robić? – jakoś nie mogłam wykrzesać z siebie entuzjazmu.
– Tylko od razu się nie zrażaj…
Pół godziny później siedziałam w kuchni zszokowana. Czy moja koleżanka zwariowała?! Co ona wymyśliła? Fakt, mówiłam, że praca w sklepie nie daje mi satysfakcji, ale wolę już być sprzedawczynią niż… gosposią! Mam zacząć się realizować, czyszcząc podłogi albo zmywając naczynia? A może gotując zupę pomidorową?! Na pewno nie zgodzę się na coś takiego! Jednak tego samego dnia wieczorem nie byłam już taka pewna.
Może Aneta miała rację…
Jeśli zostanę na wsi, nic się samo nie zmieni. Będę chodzić do pracy i z pracy, całymi wieczorami siedzieć sama i rozmawiać z psem. Nie chciałam być gosposią, ale profesor, u którego miałabym pracować, płacił całkiem nieźle, a mieszkanie i jedzenie dawał za darmo. Zarobiłabym trochę, a potem może poszukałabym sobie czegoś lepszego. Mogłabym w trakcie zrobić jakieś kursy…
– Zgadzam się – powiedziałam Anecie.
– To przyjeżdżaj jak najszybciej! – zawołała. – Tylko nie zawiedź mnie, proszę.
Nie zawiodłam. Oddałam swojego psa i kwiaty pod opiekę Zosi, pozamykałam dom i pojechałam do dużego miasta. Mój nowy pracodawca był eleganckim starszym panem, wykładał na uniwersytecie, pisał artykuły do jakichś branżowych pism. Jego żona zmarła trzy lata wcześniej, do tej pory mieszkał z synem i synową i to ona zajmowała się wszystkim. Przed dwoma miesiącami młodzi wyjechali jednak za granicę i pan profesor nagle został sam w dużym, pięknym domu, w którym nie potrafił nic zrobić.
– Pani Weroniko – powiedział – dostanie pani pokój z kuchenką i łazienką. To takie samodzielne mieszkanko z odrębnym wejściem, niestety nieduże. Chciałbym, żeby pani zajęła się wszystkim: domem, ogrodem. Ja nie jestem wymagający, dużo pracuję, sporo czasu spędzam na uczelni, często wyjeżdżam na wykłady do Krakowa. Od czasu do czasu przychodzą do mnie koledzy grać w karty. Wtedy chciałbym, żeby pani przygotowała coś specjalnego.
– Oczywiście, jestem pewna, że dam sobie radę – zapewniłam go, uradowana, że zaczynam całkiem nowy etap w życiu.
W ten sposób zostałam gosposią pana profesora. Początkowo czułam się strasznie onieśmielona. Nie potrafiłam przestać myśleć o tym, że mój pracodawca jest taki wykształcony, taki elegancki, a ja nie zdążyłam skończyć nawet pierwszego roku studiów. Ale radziłam sobie nieźle. Profesor rzeczywiście dużo przebywał poza domem. Jeśli miał zamiar nie wrócić na obiad, informował mnie o tym rano. Kiedy wyjeżdżał do Krakowa, nie było go trzy, czasem cztery dni.
Miałam więc sporo wolnego czasu
Brakowało mi za to towarzystwa. Nawet profesor to zauważył, bo któregoś dnia zapytał:
– Nie czujesz się samotna?
– Nie mam tu wielu znajomych… – odparłam trochę wymijająco.
Przyglądał mi się długo i bardzo uważnie, aż poczułam się trochę speszona.
– Jak to się stało, że zrezygnowałaś ze studiów? – spytał nagle.
Nie bardzo miałam ochotę wracać do smutnej przeszłości, ale jakoś tak pomału opowiedziałam mu wszystko. Kiedy mówiłam, profesor kiwał głową w milczeniu.
– A rodzice?
– Nie mam rodziców. Mama nie żyje, a ojciec… – zawahałam się.
To wcale nie było łatwe informować obcego człowieka o tak osobistych sprawach.
– Nie wiem, kto nim jest. Babcia też nie wiedziała – dokończyłam cicho.
Profesor pokiwał głową.
– No cóż, czasem tak bywa… A nie masz ochoty wrócić na studia? – zmienił temat.
– Na razie nie mam do tego głowy – odparłam, bo przecież nie powiem mu, że zwyczajnie brakuje mi pieniędzy.
Temat został zamknięty
Na co dzień wszystko toczyło się powoli i spokojnie. Nawet do wizyt przyjaciół profesora zdążyłam się przyzwyczaić. Nie musiałam im towarzyszyć. Przygotowywałam to, co lubili, nakrywałam do stołu i właściwie mogłam iść do siebie. Profesor uważał, że posprzątać mogę następnego ranka. Dopiero kiedy pewnego razu odwiedził go syn z żoną i dziećmi – dotarło so mnie, że bynajmniej nie wszyscy są zachwyceni moją obecnością. Zrobiło mi się gorąco, gdy przypadkiem usłyszałam, jak Justyna, synowa profesora, mówi do męża:
– Musisz przekonać ojca! Na co mu ta dziewucha? Kto to widział, żeby mieszkała z nim pod jednym dachem!
– Nie przesadzaj, a co to komu szkodzi?
– Nie bądź naiwny. Zobaczysz, okręci go sobie wokół palca i zrobi, co będzie chciała!
– Daj już spokój, kobieto, ojciec to poważny człowiek – zdenerwował się jej mąż.
– Poważny, poważny – powtórzyła Justyna z kpiną. – Dobrze wiemy oboje, że ojciec wiecznie miał jakieś studentki… Ale wtedy żyła mama, a teraz? Teraz ojciec jest sam, ta spryciara jeszcze na ślub go namówi albo na dziecko. I co wtedy? Będziesz się dzielił spadkiem z jakimś bachorem?!
Wiedziałam, że nie powinnam podsłuchiwać, ale nie mogłam się ruszyć, jakby nogi wrosły mi w podłogę. O czym oni mówią? Jak mogą? Że niby ja z profesorem? Nawet mi to do głowy nie przyszło! Pomijając fakt, że profesor mógłby być moim ojcem, i to nie najmłodszym, to ja nigdy bym nawet nie śmiała o tym pomyśleć. A ona mówi, że go sobie okręcę wokół palca. Za kogo ona mnie ma?! Bardzo zabolały mnie te słowa. Postanowiłam, że porozmawiam z profesorem, kiedy oni wyjadą. Chyba będę musiała odejść. Jednak zanim zebrałam się do tej rozmowy, niespodziewanie dostałam gorączki. Chyba z tego stresu, zmartwienia, nerwów organizm po prostu odmówił mi posłuszeństwa.
Dosłownie słaniałam się na nogach
– Idź dzisiaj do lekarza – zadecydował rano profesor. – Weź jakieś leki i do łóżka.
– A obiad? – jęknęłam.
– Zjem na mieście i dla ciebie przyniosę.
– Ależ to kłopot…
– Nie dyskutuj – uciął.
Naprawdę byłam słaba, po lekach spałam jak niemowlę. Obudziło mnie dopiero pukanie do drzwi. To profesor, który wrócił właśnie do domu i przyniósł mi obiad.
– Ależ panie profesorze, nie trzeba… Naprawdę nie trzeba, to ja powinnam panu podawać… – plątałam się.
– Raz mogę ja! – roześmiał się.
– Proszę poczekać, tylko się ogarnę… – spłoszona uciekłam do łazienki.
Kiedy wróciłam, profesor stał przy komodzie i przyglądał się zdjęciu, które dostałam kiedyś od babci i wszędzie ze sobą woziłam.
– Kto to? – zapytał cicho.
– To moja mama.
Przez chwilę milczał, jakby musiał przetrawić tę informację. Potem westchnął.
– Piękna kobieta… Jesteś do niej bardzo podobna – stwierdził, a potem gwałtownie zmienił temat. – Lepiej się czujesz?
Skinęłam głową.
– To dobrze. Pójdę już, smacznego.
– Dziękuję – zdołałam wykrztusić, ale profesor był już za drzwiami.
Zanim zebrałam się do rozmowy o moim odejściu z pracy, mój pracodawca sam zawołał mnie do swojego gabinetu.
Usiadłam niepewnie w fotelu
To był dobry moment, żeby mu zakomunikować koniec współpracy, ale tak naprawdę wcale nie chciałam odchodzić. Nie bardzo wiedziałam, co miałabym ze sobą zrobić.
– Słuchaj, Weroniko… – zaczął dziwnie zmieszany. – Muszę ci coś powiedzieć, coś bardzo ważnego. Niestety, nie jestem pewien, czy ci się to spodoba. Ale tę sprawę trzeba wyjaśnić, bo inaczej… – zawiesił głos.
Byłam coraz bardziej przestraszona, słuchając tego przydługiego wstępu.
– Czy coś się stało? – spytałam.
– Chodzi o to, że… – westchnął. – Odkąd zobaczyłem zdjęcie twojej mamy, nie mogłem przestać o tym myśleć. Weroniko, ja właściwie wszystko sprawdziłem i wychodzi na to, że… jesteś moją córką.
Myślałam, że się przesłyszałam.
– Słucham? – wykrztusiłam. – Jak to?!
Okazało się, że moja mama była jego studentką. I mieli romans… Szok. Nie chciałam tego słuchać. Pół godziny później pakowałam walizkę. Nie mogłam dłużej zostać w tym domu. Musiałam wszystko sobie przemyśleć. No cudownie, tatuś się znalazł! Raptem, po dwudziestu latach…! Następnego dnia byłam już na wsi, w domu babci, witałam się z psem i Zosią. Po trzech dniach samotnego bicia się z myślami opowiedziałam jej o wszystkim. Zareagowała spokojnie.
– A jaki on jest? – zapytała tak po prostu.
– Czy ja wiem? Elegancki, wykształcony i w sumie… całkiem sympatyczny.
– Wiesz, ja bym zrobiła te badania, o które prosił. Choćby po to, żeby mieć pewność. A jeśli rzeczywiście jest twoim ojcem, to niech ci pomaga, niech daje kasę. W końcu coś ci się od niego należy, prawda?
Tydzień później, zanim zdążyłam podjąć decyzję, profesor zajechał przed mój dom.
– Porozmawiaj ze mną – prosił. – Wyjechałaś, uciekłaś, nie chciałaś mnie znać. Rozumiem. Ale wysłuchaj mnie, proszę. Ja naprawdę nic nie wiedziałem…
– Jak mogłeś nie wiedzieć?! – warknęłam.
– Twoja mama po prostu zniknęła…
– Kochałeś ją? – przerwałam mu.
Westchnął ciężko.
– Sam już dziś nie wiem. Minęło tyle lat.
No tak! Oczywiście! Czego ja się, głupia, spodziewałam? Romantycznej „love story”? W uszach zadźwięczały mi słowa Justyny: „Dobrze wiemy, że ojciec wiecznie miał jakieś studentki.” Pewnie moja mama była po prostu jedną z nich.
– Wyjechała tak nagle – powtórzył bezradnie. – Nic mi nie powiedziała. Po prostu rzuciła studia i znikła. Nie miałem pojęcia, że była w ciąży, że urodziła dziecko.
– A gdyby ci powiedziała? – rzuciłam zaczepnie. – Czy to by cokolwiek zmieniło?
Patrzył na mnie, jakby nie rozumiał
– Pytam, czy gdyby powiedziała ci, że będziecie mieli dziecko, rozwiódłbyś się żoną?
– Nie – nie zawahał się ani chwili. – Nie zrobiłbym tego, nie będę cię oszukiwał. Jednak chciałbym ci pomóc, może nie wynagrodzić, ale w jakiś sposób… ułatwić życie.
– Dobrze – zdecydowałam się nagle. – Zróbmy te badania, jeśli chcesz.
Nie byłam pewna, czy postępuję słusznie. Zgodziłam się bez zastanowienia. Niby chciałam znać prawdę, ale z drugiej strony bardzo bałam się tych wyników. Co będzie, jeśli się okaże, że on nie jest moim ojcem? Będę się wtedy zastanawiała, czy mama miała więcej profesorów? Czy mam tyle sił, aby się z tym zmierzyć? Okazało się jednak, że niepotrzebnie się obawiałam. Wyniki były jednoznaczne, profesor na pewno był moim ojcem. Zaczął mnie namawiać na powrót do miasta, na studia. Obiecywał, że kupi mi mieszkanie, pomoże finansowo.
– Stać mnie na to, Weroniko – przekonywał. – Naprawdę chcę to zrobić.
Wciąż byłam na niego zła, ale zaczynałam się łamać. Zosia też mówiła, że powinnam się zgodzić, bo to dla mnie szansa.
– Podjęłam decyzję – zakomunikowałam ojcu przez telefon. – Wracam na studia. Jeśli chcesz mi pomagać, przyjmę pomoc.
– Cieszę się – chyba mówił szczerze.
Nie chciałam studiować ekonomii, którą zaczęłam poprzednio. Wiele się w moim życiu zmieniło, ja się zmieniłam.
Teraz zdecydowałam się na psychologię
Kiedy przyjechałam pod koniec września, profesor zdążył już kupić dla mnie mieszkanie, założył mi konto i wpłacił na nie trochę pieniędzy.
– Będziesz mogła urządzić się według swojego gustu – powiedział. – A ja co miesiąc będę ci przelewał pewną kwotę. Chciałbym, żebyś mogła spokojnie studiować.
– Dziękuję – powiedziałam, chociaż w głębi serca nadal czułam do niego żal.
– Odwiedzisz mnie czasem? – zapytał. – Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała…
Tak naprawdę lubiłam go. Tylko nie chciałam się do tego przyznawać.
– Odwiedzę – skinęłam głową. – Ale mam pewną prośbę, a właściwie… warunek.
Tego się chyba nie spodziewał.
– Chcę, żebyś powiedział swojej rodzinie, kim jestem – wreszcie wyrzuciłam to z siebie.
– Dobrze – odparł.
Zaskoczył mnie; byłam pewna, że się nie zgodzi. Oboje wiedzieliśmy, że to nie będzie łatwe. Bałam się chyba bardziej niż on, ale teraz nie mogłam się już wycofać. Profesor nie odkładał niczego. Zaprosił mnie, kiedy syn z rodziną przyjechali na Wszystkich Świętych. Obawiałam się, że to nie jest dobry termin, ale tak naprawdę to żaden nie był dobry. Justyna nie kryła niezadowolenia na mój widok.
– Co ona tutaj robi? – zapytała.
Syn profesora również był zdziwiony, ale milczał
Natomiast profesor zupełnie spokojnie, nie zwracając uwagi na komentarze, wyjaśnił sytuację. Przedstawił mnie jako swoją córkę, o której dotychczas nie miał pojęcia. Justyna poderwała się od stołu.
– Co za bzdury nam tu ojciec opowiada?! – wrzasnęła. – To przecież jakiś absurd!
– Skąd wiadomo, że to prawda? – spytał o wiele spokojniej Wojciech.
– Zrobiliśmy badania – wyjaśnił profesor.
– Nie mam ochoty słuchać tych kłamstw! Wojtek, idziemy! – warknęła Justyna i zaczęła nerwowo zbierać swoje rzeczy.
– Niby gdzie chcesz wychodzić? – zapytał spokojnie jej mąż. – Przyjechaliśmy do ojca.
– Nie mam ochoty przebywać w jednym pokoju z tą, z tą… – zająknęła się.
– To moja córka, Justyno – oznajmił jej profesor. – Czy ci się to podoba, czy nie.
Justyna odwróciła się i bez słowa wybiegła z pokoju. Wtedy nagle rozległ się głos najmłodszego wnuka profesora, o którym już chyba wszyscy zapomnieli.
– Dziadziu, czy to znaczy, że Weronika jest teraz moją ciocią? – spytał mały.
Obaj panowie wybuchli śmiechem.
– No cóż – westchnął Wojciech. – Właściwie to przez większą część życia spodziewałem się czegoś takiego. Nie będę udawał, że mnie to wprawia w zachwyt, ale tak czy owak jesteś moją siostrą. Witaj w rodzinie. A Justyną się nie przejmuj, przejdzie jej.
Wieczorem w domu długo płakałam w poduszkę. Zdawałam sobie sprawę, że mogło być gorzej, ale mimo to nie czułam się dobrze. Nie chcieli mnie w tej rodzinie. Dziś jestem już na drugim roku studiów. Powiedziałam sobie, że je skończę, i tak będzie. Od czasu do czasu odwiedzam ojca, profesora, ale niezbyt często. A kiedy przyjeżdża Wojciech z rodziną, staram się albo nie mieć czasu, albo wyjechać na wieś. Mimo że Wojciech właściwie mnie zaakceptował, nadal czuję się przy nich obca.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”