Dwanaście lat temu zaginął mój mąż. „Wyszedł z domu po zakupy do obiadu i nie wrócił” – tak zwykle piszą w komunikatach. To była dla mnie niewyobrażalna tragedia. Dzisiaj tragedią stało się to, że Leszek się odnalazł. Pamiętam, jak czekałam na niego z obiadem. Za oknem prószył śnieg. Denerwowałam się, dlaczego jeszcze go nie ma, przecież miał przynieść mi te cholerne ziemniaki!
„Gdzie jest Leszek? – zastanawiałam się z rozpaczą dniami, tygodniami, miesiącami. Nie chciałam go sobie wyobrażać martwego. Wolałam myśleć o tym, kto teraz przygotowuje dla niego obiad. Jakaś inna kobieta? Dlaczego zniknął? Policja miała różne hipotezy, jedną bardziej przykrą od drugiej. Sugerowali, że miał dosyć rodzinnego życia i zwiał do kochanki. Chcieli wiedzieć, czy lubił hazard, czy miał długi…
Tak było wtedy. A teraz?
– Jaki jest pani mąż? – dopytywali.
To było łatwe pytanie. Jaki jest…?
– Wesoły, zaradny, opiekuńczy – mówiłam. – Nie, nie ma skłonności do depresji, nie jest skryty. Tak, kocha mnie i dzieci.
Jaki jest ten człowiek, który się odnalazł po dwunastu latach? Fizycznie podobny do Leszka, tylko z twarzą pooraną głębokimi zmarszczkami, świadczącymi o trudnych przejściach. A psychicznie? Nie znam go! Nic nie potrafię o nim powiedzieć.
Kiedy Leszek zaginął, nie dopuszczałam do siebie myśli, że może się nie odnaleźć. Albo, co gorsza, odnaleźć się martwy. Trzymałam się wersji, że na pewno żyje, tylko… coś złego mu się przytrafiło.
Ma amnezję, nie potrafi trafić do domu, nie wie, kim jest… Czułam fizyczny ból, kiedy o tym myślałam!
Było mi go tak żal, że modliłam się całymi nocami, aby odnalazł do mnie drogę. A kiedy to się stało po latach, jestem przerażona! I czuję się tak, jakby jakiś obcy człowiek wtargnął w moje życie.
I w życie moich dzieci, których przecież prawie nie zna! Co się działo z Leszkiem przez te wszystkie lata? Na pewno nie wiem wszystkiego. Faktycznie stracił pamięć. Błąkał się bez dokumentów i imał dorywczych prac, przy których pieniądze wędrują z ręki do ręki i nikt o nic nie pyta. Latem jego dachem nad głową było niebo, zimą ukrywał się w jakichś kanałach albo w noclegowni.
Łukasz faktycznie jakoś się pozbierał
Tam także nie pytano o dokumenty, chyba że ktoś chciał je wyrobić i wrócić do normalnego życia. Ale żeby wrócić, trzeba wiedzieć, kim się jest. A Leszek tego nie wiedział. Tymczasem ja przeżywałam katusze. Nagle zostałam sama z dwójką dzieci – prawie dziesięcioletnim Łukaszem i siedmioletnią Kasią.
Jak miałam im wytłumaczyć, dlaczego nie ma z nami taty, skoro sama tego nie rozumiałam?! Borykałam się z różnymi problemami. Popadłam w depresję, czułam się bezradna. Dzieci także nie mogły poradzić sobie z tą sytuacją. Szczególnie Łukasz, dla którego ojciec był najważniejszą osobą na świecie. Opuścił się w nauce, zaczął wagarować i łobuzować.
– Syn musi się pozbierać! Bo inaczej zawali szkołę – mówili nauczyciele, podsuwając mi taką oto myśl, że skoro mąż zaginął rok, dwa, trzy lata temu, to czas najwyższy, by się do tego… przyzwyczaić.
Mieliśmy dużo szczęścia, bo trafiliśmy w poradni na świetnego psychologa. Pomógł moim dzieciom i mnie pogodzić się ze stratą i zrozumieć, że zniknięcie Leszka na pewno nie jest naszą winą. Dzisiaj mój syn sam już jest tatą rocznego Maćka i robi wszystko, aby być najlepszym mężem i ojcem. Córka też sobie świetnie radzi. Pracuje zawodowo, a oprócz tego udziela się jako wolontariuszka w domu dziecka. A ja? Czy odzyskałam równowagę?
Do tej pory uważałam, że tak. Jednak dzisiaj już nie jestem tego do końca pewna. Sytuacja bowiem znowu zaczęła mnie przerastać… Dwa lata temu, kiedy Leszek został uznany przez sąd za zmarłego, wyszłam powtórnie za mąż. Tomek wspierał mnie od dawna. Kiedy miałam kłopoty z Łukaszem, starał się w jakiś sposób zastąpić mu ojca.
Z jednej strony, było mu względnie łatwo, bo jako przyjaciel Leszka znał nasze dzieci od małego. Z drugiej – niezwykle trudno, bo skoro przyjaźnił się z moim mężem, to miał opory, aby zająć jego miejsce. W pierwszych miesiącach po zniknięciu męża byłam głęboko wdzięczna Tomkowi, że mnie wspiera. Był rozwiedziony, nie miał własnych dzieci. Sądziłam, że zwyczajnie ma czas i robi to dla zaginionego przyjaciela. Dopiero po dłuższym czasie zrozumiałam, że on mnie kocha…
Uznałam to za krańcową nielojalność
– Wynoś się z mojego życia! – rzuciłam wtedy Tomkowi w twarz.
Wyszedł, a ja wytrzymałam bez niego tylko kilka dni. I zadzwoniłam, by wrócił. Nie od razu jednak staliśmy się parą. Na to potrzebowałam czterech lat. To był moment, kiedy zgasła moja nadzieja. Pamiętam ten dzień – wróciłam właśnie z kostnicy, z oględzin kolejnego ciała, które mogło, ale nie należało do mojego męża. I nagle pomyślałam: „Szkoda, że to nie był Leszek…”.
– Wtedy wreszcie skończyłby się ten koszmar! – powiedziałam mamie. – To czekanie mnie wykańcza. Cały czas czuję, że przeszłość mnie trzyma i nie pozwala iść naprzód. Nie mogę podjąć ważnych decyzji, bo nie wiem, kim jestem. Mężatką czy samotną kobietą.
Mama uwielbiała Leszka, ale wtedy stanęła po moje stronie.
– Masz prawo czuć się wdową – zawyrokowała.
I chociaż prawnie nadal byłam w związku z Leszkiem, to… wpuściłam do swojego życia nową miłość – Tomka. Tak naprawdę jesteśmy więc małżeństwem od ośmiu lat, z czego dwa oficjalnie, z papierem z urzędu w ręku. I, co najważniejsze, jesteśmy razem szczęśliwi. Kocham Tomka i nie wyobrażam sobie bez niego życia. Moje dzieci także go kochają, wrósł w naszą rodzinę.
Ja go po prostu nie widzę. Pogodziłam się z jego odejściem, a nawet – powiedzmy to sobie szczerze – ze śmiercią. Wystawiłam mu nagrobek i zamknęłam tamten rozdział swojego życia. A on nagle się odnalazł.
Tylko że tamtego życia już nie ma! Nie ma tamtej Honoraty, tamtej rodziny. To dla Leszka życie się zatrzymało pewnego zimowego dnia i teraz ruszyło na nowo, z tego samego miejsca. My jesteśmy już zupełnie gdzie indziej… Żal mi mojego pierwszego męża. Nadal mam dla niego w sercu ciepłe uczucia, jednak… kocham Tomka.
Gdzie tu jest miejsce dla Leszka?
Gdy dostałam wiadomość, że Leszek się odnalazł, poczułam dziwną mieszaninę radości, miłości, czułości, współczucia i… złości, że ośmielił się wrócić i drugi raz wywraca moje życie do góry nogami! Tego ostatniego uczucia strasznie się wstydziłam, bo to ono stało się dominujące.
Na moje barki spadło bowiem tłumaczenie Leszkowi, że tak naprawdę nie jesteśmy już małżeństwem, że mam innego partnera. I nawet gdy on, Leszek, oficjalnie zostanie uznany za żyjącego, i z cmentarza zniknie nagrobek z jego nazwiskiem, to… zamiast aktu zgonu dostanie do ręki pismo w sprawie rozwodu.
Tymczasem on uważa, że to niesprawiedliwe. W niczym nie zawinił! Zwyczajnie był chory, nieświadomy nawet mojego istnienia, a ja zupełnie świadomie wyrzuciłam go ze swojego życia.
Problem w tym, że ja także nie czuję się niczemu winna! Moje dzieci są zagubione, jednak stoją za mną murem, chociaż przyjęły tatę do swojego życia z ogromną otwartością.
Jestem pewna, że między Leszkiem a Łukaszem i Kasią wszystko się ułoży. Tylko on musi przerobić w swojej głowie to, że gdzieś umknęła mu połowa ich życia. To nie jest dla niego łatwe, ale wiem, że on i dzieci sobie z tym poradzą.
Ze mną jest inaczej. Leszek ma do mnie ogromny żal, który na razie przeważa. Lecz być może przyjdzie kiedyś czas na przyjaźń. Nie czujemy się z Tomkiem winni zdrady, sumienia mamy czyste. Wiemy, jak długo oboje czekaliśmy, aż Leszek się znajdzie. Sęk w tym, że on tego nie wie…
Czytaj także:
„W wypadku straciłem zdrowie i chęć do życia. Z depresji wyciągnęła mnie dopiero opiekunka, którą zatrudniła moja mama”
„Mąż wielokrotnie chciał odchodzić do innych, ale szybko pozbywałam się konkurentek. Jedna wypadła z okna, druga spadła ze schodów…”
„Żona odeszła i zabrała mi syna, bo niby jestem potworem. Co za bzdura! Nigdy jej nie uderzyłem, choć nieraz zasłużyła”