Zawsze czułem, że w moim życiu wydarzy się coś złego. A po wszystkim zastanawiam się, czy to było tylko przeczucie, czy też własnymi myślami ściągnąłem na siebie nieszczęście.
Tamtego dnia cały mój świat runął w gruzy. Z wypadku pamiętam tylko dźwięk gwałtownie hamującego samochodu. Przeszywający uszy hałas nawiedza mnie niemal co noc. Wybucha w mojej głowie, budząc lęk i wyrywając mnie ze snu. Obudzony w ten sposób cały drżę ze strachu i zaczynam płakać. Nie mogę się powstrzymać, gdy uświadamiam sobie, że moje dawne życie już nie wróci.
Kiedyś byłem okazem zdrowia. Biegałem, jeździłem na rowerze. Nie bałem się prędkości, kochałem adrenalinę. Dzisiaj przeraża mnie sam widok ruchliwej ulicy. Gdy patrzę na swoje nogi, nienawidzę ich, bo widzę parę bezużytecznych kłód. Równie dobrze mogłyby być drewniane. Każdego ranka dotykam ich, mając nadzieję, że w nocy zdarzył się cud: odzyskałem utraconą władzę w kończynach i znowu będę chodził. I każdego ranka przeżywam gorzkie rozczarowanie. Od pół roku rozpoczynam dzień falą duszącego żalu i wielką pretensją do losu.
Może będzie młoda, ładna i się we mnie zakocha
– Kochanie, musimy porozmawiać – zakomunikowała mi matka, wchodząc do pokoju.
Gdy wylądowałem na wózku, na powrót wkroczyła do mojego życia, otaczając mnie troskliwą opieką. Może nieco przesadną, ale nie przeszkadzało mi to ani trochę. Wszystko było zrobione, załatwione jak należy, a ja mogłem sobie spokojnie czekać na śmierć w swoim świeżo wyremontowanym i dostosowanym do potrzeb niepełnosprawnego mieszkaniu.
– Niby o czym? – mruknąłem.
– Przez dwa tygodnie nie będę mogła do ciebie przyjeżdżać. Ojciec strasznie narzeka na kręgosłup. Prawie nie może się ruszać, więc muszę być przy nim – usłyszała.
Przestraszyłem się.
– A co będzie ze mną? Przecież muszę coś jeść! – zawołałem.
Na samą myśl o tym, że miałbym zjechać windą na dół, wyjść na dwór, podjechać do sklepu i sam zrobić zakupy, ogarnęła mnie panika.
– Spokojnie. Załatwiłam specjalną opiekunkę. Zjawi się za dziesięć minut – oznajmiła mama.
– Nie potrzebuję żadnej cholernej opiekunki! Nie jestem dzieckiem! – wrzasnąłem. – Wystarczy gosposia, która zrobi zakupy i posprząta.
Od dwóch miesięcy nie byłem na dworze i zupełnie mi tego nie brakowało. Nawet rehabilitant przychodził do mnie do domu, a nie ja do niego, co słono mnie kosztowało, ale nie zamierzałem niczego zmieniać.
Matka wiedziała swoje. Widać po niej odziedziczyłem upór.
– Oczywiście, że potrzebujesz opiekunki. Musisz zacząć wychodzić – odparła. – Proszę cię, bądź miły.
Chwilę później w mieszaniu rozdzwonił się domofon. Ciekawe, kim jest ta cała opiekunka. Zanim się zjawiła, wyobrażałem sobie, że będzie młoda, piękna, i że się we mnie zakocha pomimo mojego kalectwa. Jak w jakimś ckliwym filmie. Tak bardzo pragnąłem znowu być z kobietą… Rzeczywistość okazała się zgoła inna. Opiekunka nie była ani młoda, ani ładna. Ubrana w dziwaczną, kolorową tunikę przypominała raczej szaloną członkinię indyjskiej sekty. Z kolei surowe rysy jej pozbawionej makijażu twarzy sugerowały kogoś bezwzględnego i nieczułego.
– Dzień dobry. Helena – przywitała się głośno, podając rękę mojej matce. Szeroki uśmiech nie pasował do jej wąskich ust.
Mama uścisnęła dłoń kobiety i zaczęła opowiadać o moim wypadku. Nie chciałem tego słuchać. Pojechałem do sypialni, włączyłem komputer i założyłem słuchawki na uszy. Niech ta cała „opiekunka” posprząta, ugotuje i wraca do siebie.
Znalazłem w necie jakiś serial i zacząłem go oglądać. Matka wyszła, żegnając się ze mną przez drzwi. Spędziłem ponad dwie godziny przed monitorem, nim zatrzymałem projekcję, bo zachciało mi się pić. Ku mojemu zaskoczeniu kobieta wciąż u mnie była. Rozsiadła się wygodnie w fotelu i czytała książkę.
Co ona sobie wyobraża?! Byłem wściekły
– Myślałem, że już pani sobie poszła – burknąłem pod nosem, nie siląc się na uprzejmość.
W zlewie wciąż zalegały naczynia po śniadaniu, a blat roboczy był brudny. Kompletnie nic nie zrobiła!
– Proszę mi powiedzieć, jak się pan czuje? – zamknęła książkę.
Spojrzałem na nią jak na wariatkę. Co tu jest grane? Miała sprzątać, robić zakupy i gotować, a nie pytać o moje samopoczucie.
– Czuję się dobrze. Po prostu wyśmienicie. Dziękuję za troskę – odparłem kąśliwym tonem, który nie zrobił na niej żadnego wrażenia.
– Bardzo mnie to cieszy – skinęła głową i przeszyła mnie bystrym spojrzeniem. – Ma pan ochotę na spacer? Pana mama wspomniała, że skończyła się woda mineralna.
– Może pani kupić jedną zgrzewkę. Ja poczekam w domu.
Opiekunka się uśmiechnęła, wstała i ruszyła do wyjścia.
– Dobrze. Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Do widzenia, panie Marku.
– Do widzenia – wycedziłem.
Kiedy wyszła, chwyciłem za telefon i wybrałem numer do matki.
– Kogo ty wynajęłaś? To jakaś leniwa baba! Palcem nie kiwnęła. Cały dzień siedziała na kanapie!
– Więc sam posprzątaj, skarbie. Jesteś już dużym chłopcem – zaświergotała mama i zakończyła rozmowę.
Patrzyłem to na telefon, to na pełen zlewozmywak i zastanawiałem się, co tu się właściwie dzieje. Przecież potrzebowałem pomocy! Miałem depresję! Byłem niepełnosprawny!
Podjechałem powoli do zlewu i przyjrzałem się brudnym talerzom. Powoli otworzyłem zmywarkę i wyjąłem pierwszą szklankę. Nagle poczułem straszną złość. Dawno nic mnie tak nie wkurzyło, jak przymus zrobienia czegoś tak trywialnego jak sprzątanie. Rzuciłem szklanką o podłogę. Rozbiła się w drobny mak, a jeden z odłamków niefortunnie drasnął mnie w policzek. Rozpłakałem się jak dziecko. Drugi raz dzisiaj. Szlochałem chyba przez godzinę, a kiedy zabrakło mi łez, wróciłem do sypialni i włączyłem przerwany serial.
Pani Helena zjawiła się nazajutrz o siódmej rano. Spojrzała na rozbite szkło, ale darowała sobie komentarz. Znalazła zmiotkę i szufelkę, i w kilka chwil ogarnęła bałagan. Później rozsiadła się w fotelu i wyjęła swoją książkę.
– Chyba zapomniała pani, po co moja matka panią wynajęła – warknąłem. – Proszę posprzątać mieszkanie i ugotować obiad.
Nie zareagowała.
– Czy mógłbyś mi zrobić herbatę, Marku? – poprosiła po chwili.
Normalnie mnie zatkało. Nie wiedziałem, co powiedzieć, jak się zachować. Powinienem jej naubliżać, ale bezczelność tej baby mnie osłabiała, uczyniła bezradnym. Boże! Niech ona już sobie pójdzie. Niech mnie zostawi. Zaciskając gniewnie ręce na obręczach, podjechałem do czajnika i go włączyłem. Czułem się jak idiota, bo znowu zbierało mi się na płacz. Ledwo powstrzymywałem łzy.
– Wyjdźmy na zewnątrz – zaproponowała, kiedy zalewałem torebkę wrzątkiem. – Myślę, że przyda ci się trochę świeżego powietrza.
– Pada deszcz – burknąłem.
– Tylko trochę. Musimy zrobić zakupy. Masz ochotę na coś konkretnego? – drażniło mnie, że mówiła do mnie per ty.
– Nie mam ochoty ruszać się z domu – odparłam zgodnie z prawdą.
– Rozumiem…
Przyprowadziła ze sobą jakiegoś kundla
Podałem jej herbatę i uciekłem do swojego pokoju. Po godzinie usłyszałem trzask zamykanych drzwi. Byłem szczęśliwy, że wreszcie poszła. Wróciłem do salonu i spojrzałem na pełną filiżankę. Zażyczyła sobie herbaty i nawet łyczka nie wypiła!
Niespodziewanie drzwi wejściowe znowu się otworzyły. Pani Helena wróciła, ale nie była sama. U jej boku stał pies. Jakiś paskudny kundel. Nie miał jednego oka, a jego pysk pokrywały blizny. Szara sierść była skołtuniona i wypłowiała, a głowa nieco za mała w stosunku do beczkowatego tułowia osadzonego na krótkich, cienkich nogach. Popatrzyłem zdumiony na to nieszczęsne stworzenie, a później na panią Helenę.
– To jest Kajtek – uśmiechnęła się do mnie. – Miał ciężkie życie. Poprzedni właściciel znęcał się nad nim. Wybił mu oko i połamał kości.
Pies wlepiał we mnie swoje jedyne ślepię, zupełnie jakby o coś mnie prosił, czegoś oczekiwał…
Miałem po dziurki w nosie tej farsy. Żarty sobie ze mnie robiła, czy co?
– Nie życzę sobie, żeby przyprowadzała pani tutaj swoje zwierzęta. Nie sprząta pani, nie gotuje. Teraz jeszcze ten… pies! Będziemy się musieli pożegnać – warczałem.
– To nie jest mój pies.
– Nie? – coraz mniej z tego wszystkiego rozumiałem.
– Oczywiście, że nie. Kajtek należy do ciebie, Marku – odparła.
Zanim zdołałem cokolwiek odpowiedzieć, pani Helena wyszła z mieszkania, zostawiając mnie samego z nieszczęsnym kundlem.
Byłem w szoku. Byłem wściekły. Byłem też dziwnie zmieszany. Kajtek przyglądał mi się podejrzliwie swoim jedynym okiem. Po długiej chwili nieśmiało zamerdał ogonem. Był naprawdę brzydki, ale też pocieszny w tej swojej brzydocie. Powoli wystawiłem rękę. Myślałem, że do mnie podejdzie, ale aż tak mi nie ufał. Pochylił tylko łeb i nieco mocniej zamachał ogonem. Nadal nie spuszczał ze mnie oka.
– Może napijesz się wody? – zaproponowałem i pojechałem do kuchni.
Wyjąłem z szuflady dużą miskę i napełniłem ją wodą z kranu.
– Proszę bardzo – postawiłem pełne naczynie na podłodze.
Pierwszy raz od dawna obudziłem się bez strachu
Pies wciąż tkwił w przedpokoju, skąd śledził mnie wzrokiem. Bał się wejść głębiej do mieszkania. Pani Helena była głupia albo bezduszna. Jak mogła zostawić tego biedaka z obcym człowiekiem? W dodatku z kimś takim jak ja. Po tym, co przeszedł? Ciekawe, czy moja matka wie, kogo zatrudniła do pomocy? Jutro do niej zadzwonię, każę zabrać psa i zwolnić tę wariatkę.
– Nie jesteś zainteresowany? – upewniłem się, wskazując miskę.
Pies cofnął się w głąb przedpokoju, a ja wróciłem do sypialni i włączyłem komputer. Nie wiem, kiedy zasnąłem. Obudziło mnie skamlenie i odgłos drapania w drzwi. Potrząsnąłem głową. Był środek nocy, zasnąłem przed komputerem. Półprzytomny skierowałem się do przedpokoju, skąd dochodziły dziwne dźwięki. Dopiero na widok Kajtka przypomniało mi się, że zostałem wbrew woli obdarowany psem. Kundel drapał łapami o drzwi. O nie!
– Biedaku, pewnie trzeba cię wyprowadzić. Właściwe dobrze wychowany z ciebie pies. Mogłeś zsikać się na podłogę. Tylko jak ja cię…
Rozejrzałem się. Pani Helena zostawiła na stole smycz. Wpatrywałem się w nią, jakbym w życiu takiej nie widział. Wreszcie zdecydowałem się przypiąć ją do obroży.
– No dobra. Nie chcemy, żebyś stracił maniery i zalał mi wykładzinę.
Pies przebierał nerwowo łapami, więc otworzyłem drzwi i wyjechałem na klatkę. Panował tu dziwny, obcy zapach – świeżej farby i sztucznego odświeżacza do powietrza. Trochę się bałem wyjść, ale widząc zniecierpliwienie Kajtka, zdobyłem się na odwagę. Zasikana wykładzina śmierdziałaby gorzej niż farba. Noc była zimna. Moją twarz omiótł przenikliwy, wilgotny wiatr, a ja przypomniałem sobie, że zawsze lubiłem zapach jesieni i chłodu. Kajtek szarpał się na smyczy, więc go odpiąłem. Pobiegł w stronę rosnących nieopodal drzew. A co, jeśli ucieknie? Jego wybór. Zobaczymy.
Siedziałem na wózku przed blokiem, który od kilku miesięcy był moim więzieniem, i patrzyłem, jak brzydki pies gania wokół drzew. Jego radość rozbrajała i koiła. Kajtek był pokraczny, a zarazem wspaniały w swojej niedoskonałości. Uśmiechnąłem się. Pierwszy raz od dawna pomyślałem, że może warto czasem wyjść na zewnątrz chociażby po to, żeby poobserwować radość innych. Miło na nią patrzeć.
Też miałem wybór. Mogłem użalać się nad sobą do końca życia, ale nie musiałem. Mogłem zacząć od nowa. Jak Kajtek. Nie miał oka i przeżył wiele złego, ale wciąż umiał się cieszyć. Nie uciekł, postanowił mi zaufać.
Wróciłem z nim do domu i pozwoliłem mu wejść do łóżka. Następnego dnia obudziłem się bez uczucia strachu. Wiedziałem, że pani Helena za chwilę zapuka do drzwi. Czekaliśmy na nią z herbatą. Na nasz widok uśmiechnęła się. Zacząłem się domyślać, że nie była typową opiekunką. A kim? Może psychologiem, terapeutą, może wróżką albo aniołem stróżem? Grunt, że gdy spytała, jak się czuję, ja odpowiedziałem, że dobrze. Bałem się, jak to dalej będzie, ale chciałem spróbować. Skoro Kajtkowi się udało, może mnie też spotka jeszcze w życiu coś dobrego.
Czytaj także:
„Dla mojego chłopaka byłam tylko podnóżkiem, on kochał jedynie siebie. Dziś to ja śmieję się w twarz temu narcystycznemu gburowi”
„Szłam po trupach do celu i za wszelką cenę chciałam zdobyć fortunę. Nie sądziłam, że moja zachłanność skończy się tragedią”
„Siostra wmawia mi, że jej mąż to dobry facet, ale ja wiem swoje. Ten drań nieustannie ją poniża, a ja jestem bezsilna. Chcę jej pomóc, ale jak?