„Mąż wielokrotnie chciał odchodzić do innych, ale szybko pozbywałam się konkurentek. Jedna wypadła z okna, druga spadła ze schodów"

Pozbywałam się kobiet, które chciały odebrać mi męża fot. Adobe Stock, zinkevych
„Moja matka mówiła, że nie rozumie, bo przecież nie jestem ładna ani specjalnie mądra, no i co to za zawód, kosmetyczka. I że nie powinnam się przyzwyczajać do inżyniera przy swoim boku. Pamiętam, jak się wtedy czułam: jak śmieć uznany przez tymczasowego ślepca za złote jajko. Postanowiłam, że zrobię tak, żeby nigdy mnie nie zostawił”.
/ 18.10.2022 19:15
Pozbywałam się kobiet, które chciały odebrać mi męża fot. Adobe Stock, zinkevych

Wiadomość była jak grom z jasnego nieba. Patrzyłam na słowa zapisane na kartce i nie rozumiałam ich. Co znaczy: „Wybacz, ale nie potrafię odwrócić się na pięcie od miłości mojego życia”?

Tak, to jasne, nikt nie może.

Tylko dlaczego napisał, że już nie wróci?

Przecież miłość jego życia czeka na niego tu, w tym domu. To ja. Podałam list mamie. Przeczytała, złożyła kartkę i wsunęła na powrót do białej koperty.

Ostrzegałam – wreszcie się odezwała.

Nie patrząc na mnie, wstała od stołu i podeszła do kuchenki. Wyłączyła czajnik.

– Pamiętasz, co mówiłam? – spytała chwilę później, stawiając przede mną kubek z herbatą. – Milczysz. To ci przypomnę. Mówiłam, że wielu ludzi, którzy wyjechali do pracy za granicę, poznaje tam kogoś, z kim chce rozpocząć nowe życie. Tak było z mężem twojej kuzynki Iwony, tak było z córką sąsiadki, Basią, która znalazła we Francji nowego faceta. Ostrzegałam cię, żebyś nie zgadzała się na wyjazd Bogdana. Albo żebyś pojechała tam z nim.

To prawda, mówiła to wszystko. Ale to było bez sensu. Ja i Bogdan planowaliśmy założyć własny biznes, zbudować dom. Kredyty były poza dyskusją, więc jedynym wyjściem z impasu była praca w Anglii. Boguś pojechał na dwa lata – dokładnie to obliczyliśmy – żeby nasza przyszłość była lepsza. Kochał mnie. Razem ze mną śmiał się z czarnowidztwa mamy.

„Po co mi inne kobiety, skoro znalazłem już swoją drugą połówkę – mówił. – Nikt mi w głowie nie zawróci, nie ma szans”.

– Ale przyznam ci się, że jestem zaskoczona – kontynuowała mama. – Ledwo minął rok, a on już wyfruwa z gniazdka.

– Osiem miesięcy – powiedziałam.

– Nawet roku nie doczekał – mama pokiwała głową. – Ale faktem jest, że zawsze mnie zaskakiwał. Tak jak wtedy, gdy ci się oświadczył. Pamiętasz, już wtedy mówiłam, że to nie potrwa długo. I miałam rację.

Mówiła to. I o wiele więcej. Że nie rozumie, bo przecież nie jestem ładna ani specjalnie mądra, no i co to za zawód, kosmetyczka. I że nie powinnam się przyzwyczajać do inżyniera przy swoim boku. Pamiętam, jak się wtedy czułam: jak śmieć uznany przez tymczasowego ślepca za złote jajko. Tyle że śmieć zawsze zostanie śmieciem, a ślepiec pewnego dnia odzyska wzrok.

Co, według mamy, właśnie się stało

Zamknęłam za sobą drzwi do swojego pokoju i jeszcze raz przeczytałam list, w którym mój narzeczony wyjaśniał, że nie wraca. Napisał też: „Z pewnością znajdziesz kogoś, kto będzie cię kochał tak, jak na to zasługujesz. Ja nie jestem godny Twojej miłości…”.

Podarłam list z wściekłością. Uważał mnie za idiotkę! To „nie jestem godny”, pierdu pierdu. Wiadomo, że miało to ugłaskać moją dumę i sprawić, że o nim zapomnę. Ale przecież powinien być mądrzejszy. Sam kiedyś przyznał, że Wyższe Siły popychają nas ku sobie, dając znaki, że powinniśmy być razem. Zapomniał? Wystarczyło, by jakaś Angielka potrząsnęła chudymi pośladkami – a może wydrukiem z konta bankowego – by nagle uznał, że jest wolny i może podejmować jakie chce decyzje? Zadzwoniłam do Jacka, który pracował w Anglii razem z moim narzeczonym w firmie wynajmującej kierowców.

– Och, Aniela – powiedział tonem sugerującym, że najchętniej by się rozłączył. – Jak leci? – udał idiotę.

– Git – odparłam. – Kim jest ta franca?

– Daj spokój, na miłość nie ma rady.

– Nie kłócę się. Ale mam prawo wiedzieć, przez kogo straciłam narzeczonego.

Lucinda miała trzydzieści pięć lat, czyli pięć lat więcej niż Bogdan, była malarką amatorką i wdową po dość zamożnym baronecie (czyli jednak konto). Mieszkała w niewielkim podlondyńskim miasteczku. Podobno zaiskrzyło między nią i Bogdanem od pierwszego spojrzenia.

– Byłem przy tym, jak się poznali – mówił Jacek. – Przyjechała do firmy wybrać szofera. Staliśmy w rządku, w sześciu. Widziałem jej wzrok, kiedy zobaczyła Bogdana. I jego uśmiech. Nie miałaś szans, przykro mi. Naprawdę. Zdarza się.

Wyłączyłam komórkę i odłożyłam na stolik. Strasznie drżała mi ręka… Potem przez internet kupiłam bilet do Anglii. Kilka dni później stanęłam z walizką na peronie miasteczka, w którym Lucinda miała dom. Było tuż po osiemnastej. Na peronie czekał na mnie Bogdan z ponurą miną. Poinformowałam go o przyjeździe poprzedniego dnia esemesem. I wyłączyłam telefon.

– Dlaczego to robisz? – spytał, gdy podeszłam. – Twoja obecność tu nic nie zmieni.

– Być może.

Uśmiechnęłam się do narzeczonego z czułością i wspięłam się na palce, by pocałować go w policzek. Strasznie za nim tęskniłam, moje ciało wręcz wyło z głodu, a serce domagało się wyznań miłości. A on zesztywniał. Zabolało.

Ale jesteś mi to winien. Przez osiem miesięcy tęskniłam za tobą w każdej minucie dnia i nocy. Przecież wiesz, jak bardzo cię kocham. Tak jak ty kochasz mnie.

– Aniela… – cofnął się o krok. – Bądźmy dorośli. Uczucia się zmieniają. To życie.

– Być może – znów się uśmiechnęłam. – Może porozmawiamy o tym na siedząco? W jakimś pubie? Nigdy nie byłam w prawdziwym angielskim pubie. Proszę. Nie bój się, nie zamierzam robić awantur. Przecież mnie znasz. Jesteś mi to winien – powtórzyłam, widząc, że się waha. – No i jestem okropnie głodna.

Powoli skinął głową

Faktycznie, nigdy nie było między nami awantur, nigdy nie wrzeszczałam na niego, nie rzucałam przedmiotami. No i był z gatunku mężczyzn opiekuńczych, co samo w sobie było magnesem na kobiety. Nie mówiąc już o jego aparycji Cary’ego Elwesa, tyle że z jeszcze większą dozą uroku. Lucinda, stara raszpla, miała oko. Jak większość bab zasadzających się na mojego mężczyznę. Miałam pełne ręce roboty, odganiając je.

Zaprowadził mnie do starego pubu, zupełnie jak z filmów. Usiedliśmy w kącie, zamówiłam piwo i jakąś ichnią kanapkę. Bogdan siedział jak na szpilkach.

Naprawdę ją kochasz? – spytałam.

– Aniela… Napisałem ci…

– Tak, czytałam. Ale wiesz, tak sobie pomyślałam, że po prostu zapomniałeś, jak wygląda prawda. Że nie bardzo mamy wybór. Nie mam ci tego za złe, osiem miesięcy beze mnie mogło ci namieszać w uczuciach. Mężczyźni mają potrzeby, rozumiem. Więc przyjechałam, by ci przypomnieć, że to ja jestem tą, która ma się z tobą zestarzeć.

Westchnął.

– Aniela… Nie jesteśmy już nastolatkami, by wierzyć w jakieś siły układające nasze życie. I, co gorsza, dopasowując to, co się wydarzyło, do naszych teorii. Teresa zginęła, bo wyskoczyła przez okno palącego się domu. I była pijana. Tyle.

Teresa była naszą koleżanką ze szkoły

W drugiej klasie liceum zagięła parol na Bogdana i nie rozumiała, gdy jej tłumaczyłam, że on jest mój, choć jeszcze o tym nie wie. Wyśmiała mnie. I zaczęła mnie wyśmiewać przed innymi. Podkręcałam plotki, by Bogdan się dowiedział o mojej miłości i zwrócił na mnie uwagę. Tamtego wieczoru też zamierzał iść na prywatkę do domu Teresy. Ale ja przyszłam do niego wcześniej. I kiedy zdjęłam płaszcz, a pod spodem nie miałam nic, jego siedemnastoletnie ciało krzyknęło ochoczo, a mózg przestał myśleć. W pożarze ucierpieli wszyscy uczestnicy, pijani – poparzenia, traumy, połamane kości.

Do dziś nikt nie wie, dlaczego wybuchł pożar. I dlaczego drzwi wyjściowe były pozamykane. Bogdan ocalał, bo był ze mną. Tak jak ocalał, bo był ze mną, gdy kilka lat później zepsuły się hamulce w samochodzie Ireny, koleżanki ze studiów, która pomyślała, że może mi go odebrać. Mieli razem pojechać w góry na weekend. Ale ja nagle dostałam silnych bóli i musiał być ze mną w szpitalu. Okazało się, że byłam w ciąży. I poroniłam. Jego poczucie winy było tak wielkie, że niemal mi się przyznał do zdrady.

– Zapomniałeś o naszym dziecku? – spytałam teraz cicho.

Zacisnął wargi. Uniósł hardo głowę do góry.

– To nie była moja wina, przecież wiesz. Takie rzeczy się zdarzają.

– A może poroniłam, bo ty chciałeś odejść z tą kretynką, Ireną? I jak u niej? 

Zbladł. Zrozumiał, że wiedziałam. I coś innego zaczęło do niego docierać. Wreszcie. Nachyliłam się i powiedziałam cicho:

– Jesteś mój. Kocham cię od przedszkola. Pamiętasz? Powiedziałam ci to, kiedy w starszakach pocałowałeś w policzek Kasię. Tę, która kilka dni później spadła ze schodów. Powiedziałam, że jesteś mój, i żadna dziewczynka nie będzie się z tobą bawić. Tylko ja. Wyższe Siły mówią do ciebie wyraźnie: Kasia, Teresa, Irena. I…

Położyłam dłoń na brzuchu.

To była bardzo trudna decyzja

Ale wierzyłam, że ja też muszę ponieść ofiarę, by zatrzymać przy sobie mężczyznę, który był osią mojego życia.

– Czy ta strata też ma pójść na marne? A teraz chcesz wziąć na swoje sumienie kolejną ofiarę? Jak jej tam… Lucinda?

Bogdan wciąż był kredowoblady, lekko nawet sinawy, i wyglądał tak, jakby miał zaraz zwymiotować.

– Jesteś chora – wykrztusił.

– No cóż, podobno miłość jest chorobą – pokiwałam głową. – Zatrzymam się w tutejszym pensjonacie, pokój zarezerwowałam online. Mam nadzieję, że jutro wrócimy do Polski razem.

To było dwanaście lat temu. Od jedenastu jestem szczęśliwą żoną najprzystojniejszego mężczyzny i najwierniejszego męża świata. I czasem chce mi się śmiać, kiedy dochodzą do mnie głosy, że muszę znać jakieś magiczne triki, skoro facet nie chce nawet spojrzeć na inną. A ja po prostu go kocham. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA