Oprócz babci nikt w naszej rodzinie nie palił papierosów, nawet goście wychodzą na balkon. A jednak i mnie, i moim bliskim, zapach dymu dobrze się kojarzy.
Uwielbiałam z nią przebywać
Była tak pełna energii i życia, że kiedy odeszła, nie mogłam w to uwierzyć. Może dlatego ciągle mam wrażenie, że babcia nadal jest przy mnie… Zawsze kojarzę babcię tak samo – uśmiechniętą, zabieganą i z papierosem w ręce. Mieszkała z nami, a raczej my z nią, w jej domku, i to ona głównie się mną zajmowała, kiedy byłam mała. Gdy przychodziłam ze szkoły, gotowała mi pyszne zupki, pomagała w lekcjach – kiedyś była nauczycielką – i uczyła piec ciasteczka ze skwarków. Kiedy rodzice wychodzili do kina albo na potańcówkę, ja zostawałam z babcią, a ona opowiadała mi wieczorami bajki.
Z wyjątkiem piątków… W każdy piątek do babci przychodziły koleżanki i grały w brydża. Pamiętam, jak siedziały przy stoliku, w oparach papierosowego dymu i z kieliszkami koniaczku w dłoniach. Babcia zawsze kazała mi iść do mojego pokoju, ale ja nie chciałam. Tam, wśród jej gości, czułam się jak w teatrze.
Bo te spotkania były jak z innej epoki – babcia na piątkowy wieczór wyciągała z szafy koronkowe bluzki, szykowała zastawę. Nie mogłam dotykać filiżanek, były kruche i delikatne, ale uwielbiałam je oglądać. No i zawsze podkradałam ze staroświeckiej patery małe ciasteczka, które babcia piekła specjalnie na te spotkania. I to się nie zmieniło. Tyle że ostatnimi laty ja dołączyłam do brydżowego składu, najpierw sama, potem z mężem. Bo kolejne „babcie” się powoli wykruszały. Moja żyła najdłużej…
I do końca była sprawna. No, w każdym razie – samodzielna. Bo wzrok oczywiście był już nie ten, ręce też trochę się jej trzęsły, szybko się męczyła. Nie chodziła już, jak dawniej, na niedzielne spacery do parku. Ale papierosy paliła nadal i do samego końca pilnowała piątkowego rytuału: koniaczek, ciasteczka. Tyle że do brydża już nie miała towarzystwa.
– Już ta porcelana mi nie posłuży – pokiwała w pewien piątek głową, puszczając dymek znad filiżanki. – Dam ci je w spadku. Ale pamiętaj – tobie, nikomu innemu! Zresztą testament jest spisany, ja tam wszystko zaznaczyłam. I ten stolik do brydżyka, jak chcesz, to też może być twój.
O, to jest, wnusiu, antyk większy niż ja! Mój dziadunio go jeszcze zamawiał.
– Dobrze, babciu, ale nie mów już o tym testamencie, przecież ty jeszcze długo pożyjesz – protestowałam.
– A po co? – popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. – Koleżanek już nie mam, zmęczona jestem tym życiem. I po prawdzie, to już czas zwolnić miejsce młodszym, komu ja jeszcze jestem potrzebna?
– Mnie! Mnie jesteś potrzebna! – zawołałam. – Co ja bez ciebie zrobię?
– E, ciebie to nie opuszczę, możesz być spokojna – uśmiechnęła się do mnie i przypaliła kolejnego papierosa. – Ale to i z obłoków czy gdzie tam trafię, cię dopilnuję.
Musiałam się z nią rozstać
Od tej rozmowy minęły zaledwie dwa tygodnie. Babcia zgasła nagle jak zdmuchnięta świeczka. Jednego dnia była słaba, źle się czuła, prawie nie wstawała. Wieczorem ciężko oddychała, nawet chciałyśmy z mamą zawieźć ją na pogotowie.
– Nie – pokręciła głową. – Tu chcę zostać, między wami.
Zaglądaliśmy do niej w nocy. Trochę kaszlała, ale nie narzekała. A kiedy mama przyszła do niej rano, babcia już nie żyła. Wiem oczywiście, że tak musiało być, ale kiedy mój dwunastoletni wtedy syn płakał, że to niesprawiedliwe, i że prababcia powinna żyć zawsze, byłam gotowa mu przytaknąć i krzyczeć razem z nim.
Po śmierci babci mama dość szybko uporządkowała jej pokój. Mówiła, że to pomoże nam pogodzić się z tą śmiercią, ze smutkiem. Rozdzielała rzeczy po babci pomiędzy rodzinę – mnie dała filiżanki i stolik. Sobie zostawiła album ze zdjęciami.
– Kiedyś i tak będzie twój – powiedziała. – A na razie ja będę się nim opiekować.
Brakowało mi babci na każdym kroku. I kiedy w jej pokoju urządziliśmy pokój dla naszej córeczki – do tej pory spała z bratem – jakoś ciężko było mi się z tym pogodzić. Pewnie dlatego miałam kłopoty z koncentracją i o mały włos źle by się to skończyło. Myłam przed świętami okno w pokoju córki, gdy zakręciło mi się w głowie. Poleciałabym jak nic na podwórko, bo drabina przechyliła się w stronę parapetu, gdy nagle, bez powodu, przewróciła się na drugą stronę, na pokój. Wyraźnie poczułam szarpnięcie, a przecież nikogo nie było.
Potłukłam się, owszem, ale nic poza tym mi nie było – na szczęście upadłam na miękki dywan. Może to śmieszne, ale wtedy, gdy podnosiłam się z tego dywanu, wiedziałam, że to babcia mnie uratowała. Tak, jak obiecywała, nadal była przy mnie. Zresztą, kiedy się zbierałam, poczułam wyraźny zapach dymu papierosowego… Pamiętałam dobrze, że tak pachniały papierosy, które paliła babcia.
Nadal się o mnie troszczyła
Drugi raz odczułam jej ingerencję, kiedy Bartek był chory. Przeziębił się i bardzo kaszlał, ale nie poszłam z nim do lekarza. Rozchorował się w piątek, miałam w domu jakieś leki, stwierdziłam, że spróbuję go wykurować. Nie był już malutkim dzieckiem. Co prawda, kiedy w sobotę dostał wysokiej gorączki, nawet się wahałam, czy nie jechać na ostry dyżur…
– To dopiero drugi dzień – uspokajał mnie Arek. – A tam pojedziesz, pełno chorych, jeszcze złapie coś gorszego.
Martwiłam się jednak i zaglądałam do syna co chwila. Rzęził jak gruźlik i miał temperaturę. Kiedy wieczorem szłam zanieść mu herbatę z malinami, nagle poczułam zapach dymu papierosowego. A potem z półki w przedpokoju spadła książka. Sama, prosto pod moje nogi! To była przedwojenna broszurka o krupie u dzieci… Kiedy wracaliśmy z mężem z ostrego dyżuru, płakałam.
– Gdyby nie babcia, nie domyśliłabym się, że to krup! – kręciłam głową. – A to strasznie niebezpieczna choroba.
– Dobrze, że znalazłaś tę książkę – przytaknął Arek, a ja ugryzłam się w język; przecież gdybym mu powiedziała, że to babcia mi ją podsunęła, to wysłałby mnie do psychiatryka!
Ale ja wiedziałam, że babcia przy mnie jest, czułam jej obecność! Czasem, gdy czymś się martwiłam, albo było mi po prostu smutno, wyczuwałam dym z papierosów. Tak, babcia pilnowała mnie, chciała, żebym była szczęśliwa. Co ciekawe, ten dym nie tylko ja zauważyłam!
– Ktoś był u nas? – pytał czasem Arkadiusz po powrocie z pracy.
– Nie, dlaczego? Rodzice są przecież w sanatorium, a ja dopiero co wróciłam z roboty. Dzieciaki są na treningu – odpowiadałam na przykład.
– Bo wydaje mi się, że czuję dym z papierosów – kręcił głową.
Czasami miałam ochotę powiedzieć mężowi, że to babcia czuwa. Widocznie tam, dokąd poszła, palenie jest dozwolone… Ale nie wiedziałam, jak mam mu to powiedzieć. Było mi zwyczajnie głupio.
Dała mi znać, co mam robić
Jednak przyszedł taki dzień, gdy musiałam to wyznać. Jakoś tak zaraz po świętach wpadliśmy w tarapaty finansowe. Na gwiazdkę trochę poszalałam, to prawda, ale dalibyśmy radę, gdyby… nie zwolnili mnie z pracy. Dostałam jak obuchem – przyszłam po Nowym Roku do roboty i łup! – wręczono mi wypowiedzenie. Redukcja zatrudnienia, słaba kondycja firmy – tłumaczyli się w dziale kadr.
Ja poleciałam w pierwszej kolejności – byłam zatrudniona na umowę zlecenie i zwolnienie mnie nie wiązało się dla firmy z żadnymi kosztami. A dla mnie oznaczało, że nagle, z dnia na dzień, zostaję bez pensji. Arek obiecał, że coś poradzi, że będzie brał nadgodziny, pocieszał mnie, powtarzał, że na pewno szybko coś znajdę, ale to nie było takie proste. Przed świętami zrobiłam debet na karcie i teraz nie było go z czego spłacać. A co gorsza, pensja męża nie wystarczała na wszystkie opłaty, kredyty i życie. Trzeba było zaciągnąć nowe długi.
I wtedy babcia ponownie wkroczyła do akcji. Co prawda, tym razem o mało zawału przez nią nie dostałam! Pewnego dnia, kiedy wszyscy wyszli z domu, a ja zabrałam się za gotowanie obiadu, usłyszałam w pokoju jakieś szuranie. Byłam pewna, że okno się otworzyło, i wiatr pozrzucał papiery z biurka. Ale kiedy weszłam, zamurowało mnie. Okazało się, że babciny stolik brydżowy, który zawsze stał w kącie, znalazł się na środku pokoju. Zdenerwowana, wsunęłam go z powrotem w kąt i wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Tym razem nawet zapach papierosów mnie nie uspokoił. To było za dużo, jak na mnie.
Kiedy po jakimś czasie zajrzałam do pokoju i znowu znalazłam stolik na środku, myślałam, że oszaleję! No i gdy Arek wrócił z pracy, powiedziałam mu wszystko. I o wcześniejszych „interwencjach” babci też. O dziwo, nie postukał się w głowę.
– Słuchaj, a może ona znowu coś ci przekazuje? – zastanowił się. – Czekaj, to nie piątek, więc nie chodzi o brydża… Ona ci coś mówiła o tym stoliku?
– Że dziadek go robił czy kupił, znaczy jej dziadek, więc to jest antyk – wzruszyłam ramionami. – Cenny…
– Cenny! – Arek złapał mnie za ramiona. – Nie rozumiesz? Mamy kłopoty finansowe i babcia chce, żebyśmy go sprzedali.
– Ale to pamiątka… – wahałam się.
– A jeśli to jedyne wyjście?
Długo biłam się z myślami, ale przyznałam mu rację. Sprzedaliśmy stolik, to był rzeczywiście antyk, spłaciliśmy debet na karcie i jeden z kredytów!
Ja nadal od czasu do czasu czuję dym z papierosów, Arek też. I wtedy się zastanawiamy, co babcia chce nam przekazać…
Czytaj także:
„Wierzyłam w bezinteresowną pomoc obcej kobiety. Okazało się, że to oszustka, kradnąca pieniądze chorym dzieciom”
„Na ślubnym kobiercu stanęłam w ciąży i przysięgałam Piotrowi wierność. Sęk w tym, że nie on był ojcem mojego dziecka”
„Nie mogłam się uwolnić od zazdrości męża. Gdyby mógł, na pewno wsadziłby mnie do klatki, by mieć mnie tylko dla siebie”