Mąż zawsze był o mnie zazdrosny. Kiedy go zabrakło, chciałam ułożyć sobie życie na nowo. Nawet wtedy nie dał mi żyć tak, jak chciałam.
Nie chciałam być sama
– No, to co, Zosieńko… – Henryk podał mi wypełniony likierem kieliszek, po czym przysiadł obok mnie na kanapie.
– Za naszą znajomość – spojrzał na mnie tak, że aż przeszedł mnie dreszcz.
Uśmiechnęłam się zawstydzona. Poczułam dawno zapomniane motylki w brzuchu, jak kilkadziesiąt lat temu, gdy Stefan niby przypadkiem po raz pierwszy dotknął mojej dłoni. Henryk nachylił się do pocałunku. Moje serce biło jak szalone, byłam gotowa oddać mu nie tylko usta, ale i całą siebie.
Drżąc z podniecenia, pozwoliłam mu się objąć i już miałam odwzajemnić jego pocałunek, gdy nagle mieszkaniem wstrząsnął potężny huk. Balkonowe drzwi otworzyły się, a silny podmuch wiatru omal nie zrzucił nas z kanapy. Henryk natychmiast pobiegł je zamknąć, w tym czasie ja spróbowałam doprowadzić się do porządku. Wichura zmierzwiła mi fryzurę i zerwała z szyi sznur sztucznych pereł…
– Przeżyliśmy istny halny, Zosieńko! – Henryk swoim zwyczajem próbował wszystko obrócić w żart.
Wstałam, chcąc obejrzeć się w lustrze i wtedy go zobaczyłam… Stefan leżał na podłodze wśród potłuczonego szkła i gromił mnie wzrokiem. Nie czekając, aż Henryk spostrzeże, że ramka ze zdjęciem mojego byłego spadła z komody, podniosłam fotografię i schowałam ją do szuflady. Resztki szkła i rozbitą ramkę wyrzuciłam do kosza. A potem z bólem serca poprosiłam ukochanego, żeby opuścił moje mieszkanie.
Zawahał się, najwyraźniej nie rozumiejąc, o co mi chodzi, ale gdy drzwi balkonowe zaskrzypiały groźnie, przerażona furią Stefana, przybrałam niemiły ton i nakazałam Henrykowi wyjść. Wobec takiej postawy nie ośmielił się protestować.
– Jak mogłeś! – krzyknęłam, gdy za Henrykiem zamknęły się drzwi. – Zawsze byłeś egoistą, ale teraz przekroczyłeś wszelkie granice! Jego też chcesz przepędzić? Przecież to dobry człowiek! Czy mnie już nic się od życia nie należy?
Przepłakałam cały wieczór. Na wyświetlaczu komórki zobaczyłam, że Henryk kilka razy próbował się ze mną skontaktować, lecz nie miałam siły na rozmowę. Cóż mogłabym mu powiedzieć? Że dla wiecznego spokoju Stefana nie zobaczę się z nim już więcej?
– Jesteś okrutnym draniem – wyszlochałam w stronę szuflady, gdzie leżało zdjęcie męża.
Nie zamierzałam go więcej wyciągać. Tak samo, jak nie miałam ochoty iść na cmentarz, który od czterech lat odwiedzałam codziennie. Nie gryzły mnie nawet wyrzuty sumienia, kiedy zadzwoniła teściowa zatroskana moją nieobecnością. Mimo 83 lat bywała na grobach męża i syna dwa razy dziennie. Stawiała się bez względu na pogodę, remonty dróg czy chorobę. Czyściła pomniki z niewidzialnego kurzu czy piachu, podlewała kwiaty, przycinała bukszpan, paliła znicze. Nie wyobrażała sobie życia bez swoich mężczyzn, ani dnia bez wizyty u nich.
Oczywiście teściowa nie wiedziała o istnieniu Henryka ani moim gorącym uczuciu do niego, ale tamtego dnia wściekła na Stefana nie omieszkałam opowiedzieć jej o moich wieloletnich perturbacjach z jej zmarłym synem, bo nie pierwszy raz próbował przegonić mojego adoratora.
To nie był pierwszy raz
Wcześniej, nim jeszcze w ogóle zaczęłam tęsknić za silnym, męskim ramieniem, przestraszył nie na żarty Włodka. Moja dawna, szczenięca miłość od lat podpytywała znajomych, jak mi się wiedzie w małżeństwie. Zadzwonił od razu na wieść, że Stefan odszedł z tego świata i nagabywał mnie tak długo, aż po kilku miesiącach żałoby zgodziłam się na spotkanie. Wówczas Stefan nie ograniczył się jedynie do podmuchu wiatru, lecz rzucił biednym Włodkiem o ścianę z takim impetem, że ten wylądował w szpitalu z połamanymi żebrami.
Nie powiem, zachowanie Stefana było mi wtedy na rękę. W głębi duszy puchłam z dumy na myśl o jego wciąż gorącym uczuciu. Sądziłam jednak, że z czasem Stefan się uspokoi i skupi się bardziej na życiu w niebiosach niż śledzeniu byłej żony. Niestety, płonne były moje nadzieje…
Następnym panem, którego pogonił, był poznany w sanatorium Zdzisław. Po śmierci męża postanowiłam po raz pierwszy w życiu zadbać wreszcie o siebie i podkurować swoje nadszarpnięte zdrowie. Złożyłam wniosek i rok później rozkoszowałam się borowinowymi kąpielami oraz darmową rehabilitacją. Pan Zdzisław również przyjechał do sanatorium po raz pierwszy w życiu i podobnie jak ja był wdowcem. Ujął mnie swoją delikatnością i taktem, ale traktowałam go bardziej, jako przyjaciela, który znalazł się w podobnym momencie życia niż ewentualnego partnera.
Tyle że mój zmarły mąż uważał inaczej. I kiedy któregoś razu wybrałam się ze Zdzisławem na przechadzkę, rozpętał takie oberwanie chmury, że zgubiliśmy się na prostej leśnej drodze. Ja w końcu jakoś dotarłam do swojego ośrodka, ale Zdzisława poszukiwano przez dwa dni. Gdy wreszcie się odnalazł, nie chciał o mnie słyszeć. Ryglował przede mną drzwi swojego pokoju, nie odbierał moich telefonów, nie odpisywał na SMS-y. W końcu, przyparty do muru, przyznał drżącym głosem, że nie zamierza wchodzić w paradę mojemu mężowi.
– I teraz znowu mi to robi! – wyszlochałam do słuchawki, mając nadzieję, że teściowa mnie zrozumie.
– To ty się z kimś spotykasz?! – tylko tyle zapamiętała z mojej tyrady i oburzona natychmiast się rozłączyła.
– Naprawdę masz kogoś? – zapytała córka, dzwoniąc godzinę później.
Zazwyczaj znajdowała dla mnie czas jedynie w niedzielne popołudnia, ale dzisiaj nagle odezwała się w środku swojego roboczego dnia, tylko po to, żeby udzielić mi surowej reprymendy.
– Nie wiedziałam, że taka z ciebie wesoła wdówka – dodała chłodno i skończyła rozmowę.
Dzieciom nie podobało się, że chcę żyć
Dobre wieści szybko się rozchodzą, ale złe pędzą z prędkością światła. Wkrótce o Henryku wiedziała trójka moich dzieci i rodzeństwo Stefana. Każde z nich nie omieszkało wyrazić swojej dezaprobaty dla mojego niestosownego zachowania.
– Chyba mama nie powie mi, że uprawia z tym mężczyzną seks! To byłoby już obrzydliwe! – gromił mnie najstarszy syn.
– Jak się z nim zwiążesz, to cię wydziedziczę! – oznajmiła najmłodsza córka nieco naginając fakty, bo przecież, jeśli już, to ja mogłabym ją usunąć z testamentu.
Najbardziej bolało, że wszyscy traktują mnie niczym głupiutką babcinkę, która powinna całe dnie wstawiać weki albo robić na drutach, nie mając prawa do własnego życia.
– Pomogłabyś mi przy dzieciach, to szybko przeszłaby ci ochota na głupoty
– sarkała moja najmłodsza latorośl.
Po każdej z tych niby-rozmów czułam, jak coraz bardziej zapadam się w sobie. Jak kulę się, przepraszając, że w ogóle mam czelność jeszcze żyć.
– Jak mogłeś mi to zrobić! Jesteś z siebie dumny?! Tego właśnie chciałeś? Żeby wszyscy odwrócili się ode mnie? – szlochałam do szuflady. – Czemu nie dasz mi wreszcie spokoju? Jeśli taki jesteś naprawdę, to nie mam ochoty spotykać się z tobą po śmierci – oznajmiłam Stefanowi któregoś dnia.
Po miesiącach zaszczucia przypominałam cień samej siebie, ale o dziwo jedno spojrzenie w lustro uzmysłowiło mi, że nie chcę dłużej tak żyć.
– Nie ma mowy, kochany – powiedziałam, zerkając na komodę.
„Walcz!” – mawiała mama, i wreszcie zamierzałam jej słowa wprowadzić w czyn.
Jeszcze tego samego dnia włączyłam komputer i zaczęłam szukać sposobów na pozbycie się niechcianego ducha. Niektóre wydawały się zabawne, inne dziwaczne, a jeszcze inne mocno podejrzane. Minęło trochę czasu, nim znalazłam ten właściwy oraz kontakt do odpowiedniego człowieka.
Po spotkaniu z nim wstąpiłam do kościoła, zapaliłam świecę przed obrazem mojego ulubionego świętego i zanurzyłam palce w święconej wodzie. Po czym, odmawiając modlitwę za cierpiące w czyśćcu dusze, pstryknęłam wodą na świecę. Płomień lekko zamigotał, by rozbłysnąć z niespotykaną mocą.
Mimo że pozornie nic się nie stało, do domu wracałam spokojniejsza. Tej nocy spałam niczym małe dziecko. Obudziłam się po dziesięciu godzinach szczęśliwa i wypoczęta. Parząc poranną kawę, zajrzałam z ciekawości do szuflady w komodzie. Była pusta.
– Odszedłeś. Wreszcie jesteś spokojny, a ja mogę zacząć żyć swoim życiem
– uśmiechnęłam się, rozglądając po mieszkaniu.
Niby nic się nie zmieniło, a wszystko wyglądało inaczej. Jakby jaśniej, ładniej, spokojniej. Dopiwszy spokojnie kawę, zadzwoniłam do Henryka.
– Czy wybaczysz mi te tygodnie milczenia i pozwolisz zaprosić się na pyszną szarlotkę? – zapytałam, nie przestając się uśmiechać.
A on tylko na to czekał.
Czytaj także:
„By osiągnąć sukces i zdobyć fortunę posunęłam się do kradzieży. Gdy mi się to udało, musiałam naprawić swój błąd”
„Wuj uknuł intrygę, by zemścić się na moim ojcu. Przyczyną spisku była moja matka, a główną ofiarą – ja”
„Byłam dla matki zbędnym balastem, bo wolała swoich fagasów. Gdy kolejny ją porzucił, stanęła z walizkami w moim progu”